#zezbiorupulpeta

0
36
Stanisław i Wincenty Korab-Brzozowscy, Ojcu swemu synowie (z tomu Stanisława Nim serce ucichło), 1910
Nowych światów odkrywcy, niespokojni gońce,
Ścigający swym wzrokiem Hesperyd ogrody,
Zwińcie żagle już wzdęte! Na niepewne wody,
O żeglarze! wstrzymajcie korabie płynące.
Błogosławić tu przyszedł waszej drogi końce
Boski Starzec — Ulisses i Syndbad. — Zachody,
Wschody, północ, południe, lądy i narody
Wszystkie widział, i poznał, na co patrzy słońce.
Chodźcie; w sercu swem zamknął, jak w cedrowej skrzyni,
Drogie skarby mądrości (żywe i śmiertelne) —
Z lichym mówił robakiem i z Bogiem w pustyni.
Chodźcie zaczerpnąć słodycz z prac Jego stulecia,
Albowiem Jego myśli, złote roje pszczelne,
Zebrały dla was miody z wonnych ziół i kwiecia.
Ilustracja: William J.M. Turner, The Fighting Temeraire tugged to her last berth to be broken up (pol. Ostatnia droga Temeraire'a), 1839
c2687b66-cea1-46a9-b7e3-1c1d69c38ef7

Zaloguj się aby komentować

Антон Павлович Чехов (Anton Pawłowicz Czechow), Смерть чиновника (pol. Śmierć urzędnika), tłum. A.W., 1883/1926
Pewnego pięknego wieczora, niemniej piękny intendent Iwan Dmitriewicz Czerwiakow siedział w drugim rzędzie krzeseł i patrzył przez lornetkę na scenę, gdzie grano „Dzwony Kornewilskie“. Patrzył i czuł się u szczytu błogości. Lecz nagle… — w opowiadaniach często spotyka się to „nagle“ — autorowie mają słuszność: życie tak pełne jest niespodzianek! Nagle więc… zmarszczył twarz, przewrócił oczyma, wstrzymał oddech… apczchi!! Kichnął, jak widzicie. Nikomu i nigdzie nie wzbrania się kichać. Kichają chłopi i policmajstry, a czasami nawet i tajni radcy. Wszyscy kichają. Czerwiakow wcale się nie zmieszał, wytarł nos chustką i jako człowiek grzeczny, obejrzał się naokoło, czy nie przeszkodził komu swojem kichnięciem. I teraz dopiero odczuł pewne zmieszanie. Zobaczył mianowicie, że staruszek, który siedział przed nim w pierwszym rzędzie krzeseł, wycierał sobie starannie rękawiczką łysinę i szyję, mrucząc coś pod nosem. W staruszku poznał Czerwiakow cywilnego generała z wydziału komunikacji, Bryzżałowa.
…Ucharkałem go… — pomyślał Czerwiakow. — Nie jest to wprawdzie mój szef, mimo to, jednak jakoś mi niemiło. Trzeba go przeprosić.
— Przepraszam, ocharkałem pana... ale to nieumyślnie.
— To nic.
— Wybacz pan, na Boga! Ja przecież... ja nie chciałem...
— Ależ siedź pan, z łaski swojej. Nie przeszkadzaj pan słuchać!
Czerwiakow zmieszał się, uśmiechnął się głupio i zaczął patrzeć na scenę... Patrzył, ale stan błogości minął. Dręczył go niepokój. Podczas antraktu zbliżył się do Bryzżałowa, pokręcił się koło niego i przezwyciężywszy lęk, mruknął:
— Ja pana ocharkałem... Wybacz pan... nie dlatego, żeby...
— Ależ niechże pan da spokój... Ja już zapomniałem, a pan wciąż to samo! — powiedział generał i niecierpliwie poruszył wargami.
...Zapomniał... z oczu jakoś mu źle patrzy... — pomyślał Czerwiakow, podejrzliwie przyglądając się generałowi. — Nawet rozmawiać nie chce. Trzeba mu wytłumaczyć, że wcale nie chciałem... że to prawo natury, bo gotów pomyśleć, że chciałem na niego plunąć. Jeżeli teraz nie pomyśli, to potem!...
Powróciwszy do domu, Czerwiakow opowiedział żonie o tem, co się przytrafiło. Żona, jak mu się zdawało, przyjęła to dość lekkomyślnie; zlękła się wprawdzie początkowo, ale gdy się dowiedziała, że to obcy, uspokoiła się.
— A jednak idź do niego i przeproś — powiedziała. — Pomyśli, że nie umiesz się zachowywać w towarzystwie.
— O to właśnie chodzi! Przeprosiłem go, ale on jakoś tak dziwnie... Ani jednego słowa nie powiedział na uspokojenie. Zresztą i czasu nie było na rozmowę.
Nazajutrz Czerwiakow włożył nowy mundur urzędowy, ostrzygł się i poszedł do Bryzżałowa.
Kiedy wszedł do poczekalni, ujrzał wielu interesantów, a wśród nich i samego generała, który już rozpoczął przyjmowanie podań. Załatwiwszy kilku interesantów, generał skierował wzrok na Czerwiakowa.
— Wczoraj, w „Arkadii”, jeżeli sobie Wasza Ekscelencja przypomina — zaczął meldować intendent — kichnąłem i… niechcący, ocharkałem… Przepr…
— Co za głupstwa!… Bóg wie co! Czego sobie pan życzy? — zwrócił się generał do następnego interesanta.
…Nie chce rozmawiać! — pomyślał Czerwiakow, blednąc. — Gniewa się, widocznie… Nie, tego nie można tak zostawić… Ja mu wytłumaczę.
Gdy generał załatwił ostatniego interesanta i skierował się do wewnętrznych apartamentów, Czerwiakow poszedł za nim i zabełkotał:
— Wasza Ekscelencjo! Jeżeli ośmielam się niepokoić Waszą Ekscelencję, to tylko, mogę powiedzieć, przez uczucie skruchy. Niechcący, sam pan wie!…
Generał zrobił taką minę, jakby mu się na płacz zbierało, i machnął ręką.
— Ale pan sobie poprostu ze mnie drwi — powiedział, znikając we drzwiach.
…Cóż to za drwiny? — pomyślał Czerwiakow. — Wcale nie drwiny. Generał, a nie może zrozumieć! Jeśli tak, to nie będę się więcej tłumaczył przed tym fanfaronem. Pal go sześć! Napiszę do niego list, a chodzić nie będę. Jak Boga kocham, nie będę!
Tak rozmyślał Czerwiakow, wracając do domu. Listu do generała nie napisał. Myślał, myślał — i w żaden sposób nie mógł wymyśleć listu. Trzeba było następnego dnia samemu iść i wytłumaczyć.
— Przychodziłem wczoraj niepokoić Waszą Ekscelencję — zaczął mamrotać, kiedy generał skierował na niego pytający wzrok — nie poto, żeby drwić, jak pan był łaskaw się wyrazić. Przepraszałem za to, żem ocharkał… a drwić nie miałem zamiaru. Czyżbym nawet śmiał żarty stroić?… Bo jeżeli my sobie będziemy na żarty pozwalali, to żadnego szacunku dla osób nie będzie.
— Precz stąd! — ryknął generał i cały się zatrząsł i posiniał.
— Co-o? — spytał szeptem Czerwiakow, omdlewając z przerażenia.
— Precz stąd! — ryknął generał, tupiąc nogami.
W brzuchu Czerwiakowa coś się oberwało. Nic nie widząc i nie słysząc, cofnął się ku drzwiom i wyszedł… Powlókł się machinalne do domu i nie zdejmując munduru, położył się na kanapie i… umarł.
Ilustracja: Rembrandt Harmenszoon van Rijn, Syndycy cechu sukienników, 1662
ac2e21da-079e-4826-83a7-ba44d9695ccb

Zaloguj się aby komentować

Lucjan Rydel, Księżyc wyszedł (z tomu Poezye), 1901
Księżyc wyszedł i płynie jak łódź pozłacana,
Niebo wisi niezmierne, bezdenne jak morze,
Chmur lotny puch szybuje przez jasne przestworze
Srebrząc się, jako morska białogrzywa piana,
Niebo wisi niezmierne, bezdenne jak morze,
Tatry czernią się w dali, jak grzbiet Lewiatana —
Srebrząc się, jako morska białogrzywa piana,
Śnieg osiadł granitowy zrąb, co błękit porze.
Tatry czernią się w dali, jak grzbiet Lewiatana,
Wichry po turniach w dzikim huczą rozhoworze,
Śnieg osiadł granitowy zrąb, co błękit porze —
A w koło mgła, z miesięcznej poświaty utkana.
Wichry po turniach w dzikim huczą rozhoworze,
Dolina leży cicha, snem zaczarowana,
A w koło mgła z miesięcznej poświaty utkana,
Jakby rąbek wzorzysty, co ocienia łoże.
Dolina leży cicha, snem zaczarowana,
Milczy las smukłych świerków o brodatej korze.
Jakby rąbek wzorzysty, co ocienia łoże,
W górze, ciemnych gałęzi sieć wisi splątana.
Milczy las smukłych świerków o brodatej korze
Paproć kryje świerkowych korzeni kolana,
W górze ciemnych gałęzi sieć wisi splątana,
Mdłe półblaski, półcienie majaczeją w borze.
Paproć kryje świerkowych korzeni kolana,
W powietrzu woń, lecz kwiatów dostrzedz wzrok nie może,
Mdłe półblaski, półcienie majaczeją w borze,
Księżyc wyszedł i płynie jak łódź pozłacana.
Ilustracja: Stanisław Masłowski, Wschód księżyca, 1884
c2ee7051-ec5f-4c85-9bc1-bb5a14205ae2
Józef Czechowicz, toruń (z tomu nic więcej), 1936
tu tyle lip gubiących kwiat
taki zapachów odmęt
wieże w księżycu srebrne pochodnie
na kościołach podobnych do tratw
odpływa miasto pod niebem z ciemnego szkła
popychają je strzały na czarnych tarczach zegarów
cisza i mgła
i obłok także płynący do nocnych jarów
falują gotyckich okien szramy
które odbłysk na kratach rozgwieżdżą
suną ceglane mury bramy
jedna schyliła się nawet jak maszt
w bramach wisła na przestrzał
brzeszczot to srebrem chłodny
rzuciła go po ciepłym dniu
otarłszy ostrze o zmierzch i o ruń
rzuciła go wiosenna noc pogodna
sobie do nóg
pod toruń
Ilustracja: Toruń. Pocztówka z 1905 lub 1906 roku. Sygnatura BN DŻS XII 8b/p.17/13
7bd18ee1-be21-4c3b-9319-7a0fecc4dbfc

Zaloguj się aby komentować

Stanisław Ciesielczuk, Krople (z tomu Wieś pod księżycem), 1928
Wszechświat ma zawsze serca kształt —
A my, jak małe krople krwi,
Krążymy, roznosimy żar
Żyłami nocy albo dni.
I tak płyniemy poprzez czas
W ogromnem życiu drobnem życiem —
Zabija nas i stwarza nas
Potężne tego serca bicie.
Ilustracja: Jacek Malczewski, Don Kichot i Sancho Pansa, 1895-1900
380c75ed-82ed-4de2-bcad-b6ef9f79a665

Zaloguj się aby komentować

Adam Asnyk, Sonet VI [Na falach swoich toczy słońc miliony], (z cyklu Nad głębiami), 1898
Na falach swoich toczy słońc miliony
Wieczny Ocean bez dna i wybrzeży,
Którego nawet goniec uskrzydlony
Przestrzeni — promień świetlany nie zmierzy;
Ani fantazyi młodej polot świeży,
Ani błysk myśli, na zwiady rzucony,
Do krańców jego nigdzie nie dobieży
I tajemniczej nie przedrze zasłony.
Nieskończoności łańcuch wyciągnięty,
Biegnąc przez mroczne przestrzeni odmęty,
Wśród bezbrzeżnego znika nam ogromu,
Niemocą myśli przedwcześnie ucięty;
A z drugiej strony ginie pokryjomu,
Gdzieś — w nieskończonej małości atomu.
Ilustracja: Wielka Mgławica w Orionie, światło widzialne, teleskop Hubble'a, 2006
426e7366-cb61-449a-a981-630b74fa4c75

Zaloguj się aby komentować

Gustaw Daniłowski, Świat (ze zbioru Poezje), 1902
Tratując ciała żywe, miażdżąc serca, dusze,
Niby szalone słonie olbrzymią lawiną
Prą się ludzie na ludzi i w ciemności płyną,
Jak okręt obłąkany w nocnej zawierusze.
Zapomniano o wszystkim w tej dzikiej gonitwie.
Filozofi, kapłani i tłum niespokojny,
Wszyscy pędzą gotowi do mordu i wojny;
Nikt nikogo nie pyta: co będzie po bitwie?
Olbrzymie, wiecznie głodne, rozpasane stada,
Gryząc się o kęs lepszy, z palącym oddechem
Rozkiełzanych żądz niskich, grożąc sobie — biada!
Tarzają się po ziemi przesiąkniętej grzechem.
A na wszystko, jak marmur obojętna, blada
Śmierć patrzy z olimpijsko spokojnym uśmiechem.
Ilustracja: Jak strącić nurkujący bombowiec. 2. Kiedy strzelać?, 1943, sygnatura BN DŻS IA 7 Cim.
aacc0d3e-2d7b-4ed5-baba-941d37362b46

Zaloguj się aby komentować

Kazimierz Bartoszewicz, hasło: Polacy, [w:] Słownik prawdy i zdrowego rozsądku, 1905
Polacy, naród zamieszkały przeważnie w granicach dawnej Rzeczypospolitej. Prócz tego można spotykać Polaków w Wiedniu, Paryżu, Monte-Carlo i w Marjenbadzie. W ostatnim, spadają z ciała, a w trzech pierwszych spadają z kieszeni. Ponieważ „wolno w Polsce, jak kto chce“, przeto jest niezliczona ilość Polaków lepszych i gorszych gatunków. O pierwszych znajdujemy wiele wzmianek na kartach dziejów — działalność zaś ich obecna wymagałaby charakterystyki, przechodzącej rozmiarami ramy niniejszego „Słownika“. Z gatunków gorszych zwracają na siebie uwagę Polacy międzynarodowi, którzy dzielą się znowu na dwa rodzaje. Pierwszy, plebejski, żyje w kraju…, drugi przebywa w stolicach europejskich i w domach gry; pierwszy ma więcej niż drugi wspólności z polskimi Polakami, bo siedzi na ojczystej ziemi, żeni się z Polkami, mówi po polsku, wówczas, kiedy rodzaj drugi mówi przeważnie po francuzku i po angielsku, zawiera małżeństwa z cudzoziemkami, rzadko odwiedza strony ojczyste, a o patryjotyzmie tyle ma pojęcia, co cielę o architekturze.
Polacy przeważnie mają duży pociąg do próżniactwa. Największą cześć oddają muzykantom, śpiewakom i aktorkom. Ulubionem ich zajęciem wycinanie lasów, politykowanie i puszczanie baniek mydlanych (patrz pod: komitety i posiedzenia). Czytują mało, ale piszą bardzo dużo. Lubią bigos i zrazy zawijane. Cierpią często na wodowstręt, co się objawia przez nadużywanie napojów wyskokowych (nawiasem mówiąc — nie są w tem gorsi od innych narodowości, owszem, statystyka staje po ich stronie). Siedzą chętnie pod pantoflem, filozofują na temat: jakoś to będzie.
Bywają i podgatunki Polaków, ale są to zazwyczaj formy przejściowe. Ginie np. gatunek polaka wyznania mojżeszowego. Obecnie wiele hałasu czynią Polacy zakopańscy (sami się piszą: zakopiańscy, według własnej gramatyki). Mają oni swoją własną stolicę, swój język, styl architektoniczny, swoich poetów, swoje dziennikarstwo, swoje suknie damskie, swoją muzykę, rzeźbę, swoich wielkich mężów, swoich przewodników, swoje krypcie, serdaki, ciupagi i swojego oryginalnego bzika.
Przysłowie mówi, „że mądry Polak po szkodzie“, za dni naszych jednak i z tą mądrością coraz trudniej spotykać się przychodzi.
Ilustracja: Witold Wojtkiewicz, Orka, 1905
171cc3d0-be5c-4a9b-834b-a1571e68a8b7

Zaloguj się aby komentować

Maria Konopnicka, Pieśń XII [A jak poszedł król na wojnę...] (z cyklu Piosenki i pieśni, tom Poezye. Serya trzecia), 1887
A jak poszedł król na wojnę,
Grały jemu surmy zbrojne,
Grały jemu surmy złote,
Na zwycięstwo, na ochotę...
A jak poszedł Stach na boje,
Zaszumiały jasne zdroje,
Zaszumiało kłosów pole,
Na tęsknotę, na niedolę...
A na wojnie świszczą kule,
Lud się wali jako snopy,
A najdzielniej biją króle,
A najgęściej giną chłopy.
Szumią orły chorągwiane,
Skrzypi kędyś krzyż wioskowy,
Stach śmiertelną dostał ranę,
Król na zamek wracał zdrowy.
A jak wjeżdżał w jasne wrota,
Wyszła przeciw zorza złota,
I zagrały wszystkie dzwony,
Na słoneczne świata strony.
A jak chłopu dół kopali,
Zaszumiały drzewa w dali,
Dzwoniły mu przez dąbrowę
Te dzwoneczki, te liliowe...
Ilustracja: Józef Szermentowski, Pogrzeb chłopski, 1862
c6fb7794-3e53-4f11-8ce3-2bdb56d1363c

Zaloguj się aby komentować

Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Żórawie (z cyklu Melancholia), 1899
Widziałem raz żórawie, odlatujące na wschód wielkiem stadem.
Był to jesienny wieczór, pełen smętnego fioletu i ciszy, jak zwykle o tej porze w Tatrach.
Żórawie leciały wolno, czerniąc się nad różowemi ostatnim różem słonecznym górami.
Patrzałem za nimi długo, dopóki nie znikły, z coraz większym smutkiem. Nie wiem, czemu wydało mi się, że się te żórawie obłąkają na morzu i nie powrócą już nigdy.
Leciały gdzieś w bezdeń powietrzną, w dal, tak posępne oku, jakby i one czuły, że lecą tędy po raz ostatni, że nie powrócą już nigdy, już nigdy.
W głuchym jęku harfy rozbitej niema więcej smutku, jak w tem słowie: nigdy.
Ani tatrzański wiatr, bijąc skrzydłami o lód na zamarzłych jeziorach, nie jęczy smutniej...
Skarga drzew podciętych, które wyciągają ku słońcu konary, jest w tem słowie i spojrzenie oczu ludzi umierających.
I co ma czynić człowiek, od którego wiara w rzecz najdroższą odlatuje, jak te żórawie, o których nie wiem czemu myślałem, że się obłąkają na morzu i nie powrócą już nigdy?...
Ilustracja: Józef Chełmoński, Odlot żurawi, 1871
4a78d768-3655-419c-9e1c-0adc4f9925a6

Zaloguj się aby komentować

Ludwik Maria Staff, Bóg-człowiek (ze zbioru Zgrzebna kantyczka), 1922
Po dniu przez drogi bieży i pastwiska,
Przez ludne miasta i ciche pustelnie...
„Jo-hej!“ radosny głos wola weselnie,
I jak fontanna śmiech z ust jego tryska.
A kędy ujrzy ludzi, niepodzielnie
Oddanych cichej pracy bez nazwiska,
Owoce słodkie pomiędzy nich ciska:
„Jedzcie. To ciało me dojrzałe dzielnie“.
Kruże źródlanej rozdawa im wody:
„Pijcie. To bowiem krew ciała mojego.
„Na mą pamiątkę wznawiajcie te gody“.
Lecz w noc, gdy gwiazdy snów człowieczych strzegą,
W innej snom ludzkim postaci się zbliża:
Upiór, gwoździami przybity do krzyża.
Ilustracja: Francisco Goya, Disparate de miedo (pol. Szaleństwo strachu), druga rycina z cyklu Los disparates (pol. Szaleństwa), 1823-24
83461ae2-26f9-423b-907b-19f0a6cee526

Zaloguj się aby komentować

Tadeusz Hollender, Las (z cyklu Leśne, tom Czas który minął i inne wiersze), 1936
Tumie zieleni, burzo liściasta,
woni surowych żywiczna strugo,
unieś mnie, wyrwij z kamieni miasta,
szumem uspokój, ukryj na długo!
Głowy żar szumem zagaś dojrzałym
wargom spieczonym daj mokry listek,
niech w gęstwie igieł słoneczne strzały
stracą swój biały żar płomienisty.
Tumie zieleni, burzo iglasta,
zatop mnie swoją szumiącą treścią,
nagi w kamiennym domu obrastam
liści twych pierzem, igieł twych sierścią!
Wiatrem mnie rozwiej, rozprósz mnie cieniem,
w śródleśnej rzeki rozrzuć mnie żwirze,
nazwij mnie takiem leśnem imieniem,
jakiego nigdy nie można wyrzec.
Burzo iglasta, w żywicznym dymie
rozwiej mnie cicho, zniszcz bezboleśnie,
zgubione echo daj mi na imię,
najbardziej ciche, najbardziej — leśne.
Ilustracja: Apoloniusz Kędzierski, W lesie, 1911
bb969457-337e-4c82-8ea0-c2935cb563a7

Zaloguj się aby komentować

Jan Lemański, Wróbelek (z cyklu Miłosierdzie, tom Colloqvia albo Rozmowy), 1905
Wróbelek wypadł z gniazdka,
A iż był bez lotek,
Snadnie pies go mógł pojmać
I zjeść, albo kotek.
Co widząc młode dziewczę,
Tkliwe (jak kobiéty),
Wzięło go i nuż pieścić:
— Moje, moje ty, ty
Maleństwo, ja cię nie dam
Zjeść, ja cię obronię!... —
To mówiąc, coraz bardziej
Ściska z wróblem dłonie.
I wróbelek, choć pies go
Ni kot nie złupieżył,
Choć tak czule ściskany
W dłoniach, zdechł, i nie żył.
...........
Chociaż dobrze czyniący
Są błogosławieni,
Źle jest ptaszka miętosić
W zbyt ciasnej przestrzeni.
Ilustracja: Ferdinand von Wright, Varpusia kuhilaassa (pol. Wróble na podwórku), 1878
f2288403-9756-468c-8bba-6b0285f172ad

Zaloguj się aby komentować

Adam Wiedermann, Czternasty (z tomu: Samczyk), 1996
Papież Jan Paweł II dokonuje koronacji
dwóch kopii Matek Boskich na potrzeby Miejsca,
w którym się był urodził — ten to właśnie cud
obie kopie post factum celebrować będą.
Prawdziwe Matki Boskie po okolicznych wsiach
szlachetne współzawodnictwo podejmą z kopiami,
cudów wydatnie przybędzie, Papieży i koron,
zasłynie cała Polska owymi Matkami.
A Matka Boska w niebie już ledwo się trzyma na nogach
pod ciężarem tych koron i srebrnych sukienek,
a jeszcze moja mama woła za mną na schodach:
Matko Boska, tyś znowu nie ubrał skarpetek!!!
Więc choć nie wie za bardzo, na co Jej jeszcze skarpetki,
naciąga je cierpliwie na Swe święte stopy
(bo choć Królowa Polski od sześciuset lat,
z gramatyką wciąż jeszcze ma pewne kłopoty)...
Tekst udostępniony na licencji art libre . Ilustracja: pixabay.com
dc78e249-6243-47fb-a867-541f4e7fd3c7

Zaloguj się aby komentować

Stanisław Korab-Brzozowski, Ukrzyżowanie (z tomu: Nim serce ucichło), 1910
Dusza ma, cierniem uwieńczona,
Na białym krzyżu twego ciała
Przybita pragnień mych gwoździami,
Schyliwszy głowę, z wolna kona.
Ja sam, jak Judasz Iskariota,
Za twój namiętny pocałunek
Na dreszcz wydałem ją konania…
Ach, mnie przeraża ta Golgota!
Ilustracja: Jacek Malczewski, Zjawa, 1894
e76e8bbe-5183-4fe2-a0b0-67c5175c96c8

Zaloguj się aby komentować

Cyprian Norwid, Moja piosnka, 1853-54
Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów Nieba....
Tęskno mi, Panie...
Do kraju tego, gdzie winą jest dużą
Popsować gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim służą...
Tęskno mi, Panie...
Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony
Są, jak odwieczne Chrystusa wyznanie,
"Bądź pochwalony!"
Tęskno mi, Panie...
Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej,
Której już nie wiem, gdzie leży mieszkanie,
Równie niewinnej...
Tęskno mi, Panie...
Do bez-tęsknoty i do bez-myślenia,
Do tych, co mają tak za tak - nie za nie,
Bez światło-cienia...
Tęskno mi, Panie...
Tęskno mi owdzie, gdzie któż o mnie stoi?
I tak być musi, choć się tak nie stanie
Przyjaźni mojéj...
Tęskno mi, Panie...
Ilustracja: Michał Wywiórski-Gorstkin, Stare dęby na łąkach w Rogalinie, 1907
06e39108-d0fb-4c02-9059-c9d9cbbff2e2
sullaf

Kurde, jeden z niewielu poematów, który szanuję. Pisany bardzo z serca.

Zaloguj się aby komentować

Józef Wybicki, Pieśń Legionów Polskich we Włoszech, 1797
Jeszcze Polska nie umarła,
Kiedy my żyjemy
Co nam obca moc wydarła,
Szablą odbijemy.
Marsz, marsz, Dąbrowski,
Do Polski z ziemi włoski
Za Twoim przewodem
Złączem się z narodem.
Jak Czarnecki do Poznania
Wracał się przez morze
Dla ojczyzny ratowania
Po szwedzkim rozbiorze.
Marsz, marsz, Dąbrowski...
Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę,
Będziem Polakami,
Dał nam przykład Bonaparte,
Jak zwyciężać mamy.
Marsz, marsz, Dąbrowski...
Niemiec, Moskal nie osiędzie,
Gdy jąwszy pałasza,
Hasłem wszystkich zgoda będzie
I ojczyzna nasza.
Marsz, marsz, Dąbrowski...
Już tam ojciec do swej Basi
Mówi zapłakany:
"Słuchaj jeno, pono nasi
Biją w tarabany."
Marsz, marsz, Dąbrowski...
Na to wszystkie jedne głosy:
Dosyć tej niewoli
Mamy racławickie kosy,
Kościuszkę Bóg pozwoli.
Ilustracja: Jan Matejko, Bitwa pod Grunwaldem, 1878
fec56785-bd6c-4401-bb5b-5206d0b519e3

Zaloguj się aby komentować

Bolesław Leśmian, Zwierzyniec (z tomu: Napój cienisty), 1936
Flamingo, różowiejąc, smukli się nad wodą
Skrzydlatego jedwabiu zaciszną urodą.
Sama dal tak w nim skupia swe znikliwe dzieje,
Że — czy leci, czy stoi — zawsze daleczeje.
Wielbłąd w słońcu zapłowiał stąd o kroków siedem
Jak sprzęt Boży, okryty poniszczonym pledem.
Świat, co szuka oparcia dla swego zamętu,
Korzysta z pogarbionej ciszy tego sprzętu.
Ślepie, z których się słońce nigdy dość nie wylśni,
Patrzą na mnie z plamiście rozwrzaskanej pilśni,
W której mrok się tygrysiem gęstwi uścierwieniem, —
Ten sam mrok, co w ogrodzie był tylko — brzóz cieniem...
Pies mój, kwiat oszczekując, łbem się tuli ku mnie, —
By poistnieć w mym świecie trafnie i beztłumnie, —
I oczami po prośbie w twarz mi się człowieczy,
A ja wchodzę — w Mgłę zwierząt i w Tuman wszechrzeczy.
Ilustracja: Józef Chełmoński, Świt. Królestwo ptaków, 1906
236eecd2-6df2-4984-bda0-dc10fd397f8e

Zaloguj się aby komentować

Zygmunt Krasiński, [Bóg mi odmówił tej anielskiej miary], 1836
Bóg mi odmówił tej anielskiej miary,
Bez której ludziom nie zda się poeta;
Gdybym ją posiadł, świat ubrałbym w czary,
A że jej nie mam, jestem wierszokleta.
Ach! w sercu mojem są niebiańskie wdzięki,
Lecz nim ust dojdą, łamią się na dwoje,
Ludzie usłyszą tylko twarde szczęki,
Ja, dniem i nocą, słyszę serce moje!
Ono tak bije na krwi mojej falach,
Jak gwiazda brzmiącą na wirach błękitu,
Ludzie nie słyszą jej w godowych salach,
Choć ją Bóg słyszy od zmroku do świtu.
Ilustracja: Carl Spitzweg, Der arme Poet (pol. Biedny poeta), 1839
55e44366-7b8a-45f1-8313-efedcb8f7036

Zaloguj się aby komentować

Jan Andrzej Morsztyn, Do Zośki, XVII w.
Kiedy spostrzeżesz, że mię Wenus pali,
Że się wzdęty róg równa twardej stali,
Natenczas wszystko łakomstwo wywierasz
I niepodobnych rzeczy się napierasz,
I póki-ć to dać nie przysięgnę, znikasz
Sztychów i słodkiej wygody umykasz.
Gdyby też balwierz, że oskrobie włoski,
Naparł się skarbów ode mnie i wioski,
Wtenczas gdy brzytwą igra po gardzielu,
Rzekłbym: "Przysięgam, że-ć dam, przyjacielu!"
Ale zaś potem za kijową bitwą
Nauczyłbym się targować pod brzytwą.
Tobie-ć ja, Zosiu, nie chcę kijem grozić,
Ale byś mogła tańszą furą wozić,
Bo jak zbytnio twą chciwość urwę
Poślę po gładszą, a po tańszą kurwę.
Ilustracja: William Hogarth, Marriage A-la-Mode: 2 (The Tête à Tête), ok. 1743
89c9e36e-5209-4077-babe-7e1affff6e50
BillyFuckboy

@Ilustrowany Endrju jaki diabel zlotousty

Zaloguj się aby komentować

Następna