Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Żórawie (z cyklu Melancholia), 1899


Widziałem raz żórawie, odlatujące na wschód wielkiem stadem.


Był to jesienny wieczór, pełen smętnego fioletu i ciszy, jak zwykle o tej porze w Tatrach.


Żórawie leciały wolno, czerniąc się nad różowemi ostatnim różem słonecznym górami.


Patrzałem za nimi długo, dopóki nie znikły, z coraz większym smutkiem. Nie wiem, czemu wydało mi się, że się te żórawie obłąkają na morzu i nie powrócą już nigdy.


Leciały gdzieś w bezdeń powietrzną, w dal, tak posępne oku, jakby i one czuły, że lecą tędy po raz ostatni, że nie powrócą już nigdy, już nigdy.


W głuchym jęku harfy rozbitej niema więcej smutku, jak w tem słowie: nigdy.


Ani tatrzański wiatr, bijąc skrzydłami o lód na zamarzłych jeziorach, nie jęczy smutniej...


Skarga drzew podciętych, które wyciągają ku słońcu konary, jest w tem słowie i spojrzenie oczu ludzi umierających.


I co ma czynić człowiek, od którego wiara w rzecz najdroższą odlatuje, jak te żórawie, o których nie wiem czemu myślałem, że się obłąkają na morzu i nie powrócą już nigdy?...


Ilustracja: Józef Chełmoński, Odlot żurawi, 1871

4a78d768-3655-419c-9e1c-0adc4f9925a6

Komentarze (0)

Zaloguj się aby komentować