#hejtodlanauki

2
21
Mój wpis numer 100 będzie o robalach, bo lubię robale i mam nadzieję, że Wy też je polubicie.

Szczecioszczękie (Chaetognatha) nazywane też strzałkami morskimi to typ morskich zwierząt bezkręgowych. Mają wydłużony kształt i jedną lub dwie pary płetw bocznych oraz poziomą płetwę ogonową (którą uderzają góra-dół, gdy pływają - podobnie jak ssaki morskie i w odróżnieniu od ryb). Nazwa "szczecioszczękie" pochodzi od oskórkowych szczeci otaczających ich otwór gębowy (choć oczywiście, jako bezkręgowce, nie mają prawdziwych szczęk). Te szczeci służą do chwytania pokarmu - szczecioszczękie są drapieżnikami. Przystosowaniami do drapieżnego trybu życia są też wspomniane już płetwy (umożliwiające szybkie pływanie) oraz oczy, które - choć prymitywnie zbudowane - pozwalają na spoglądanie we wszystkich kierunkach.
Szczecioszczękie są zaliczane do organizmów planktonowych, chociaż osiągają stosunkowo duże (jak na plankton) rozmiary: do 12 cm. Występują w morzach całego świata, w tym także dwa gatunki w bałtyku: strzałka bałtycka (Parasagitta elegans) i strzałka mała (Parasagitta setosa). Szczecioszczękie są najczęściej szklisto-przeźroczyste, ale niektóre gatunki głębinowe mają zabarwienie czerwone i świecą w ciemności.
Przez długi czas nie było wiadmo, z jakimi innymi organizmami szczecioszczękie są spokrewnione. Ich charakterystyczną cechą jest to, że niektóre układy i narządy są u nich dobrze rozwinięte i wyspecjalizowane (np. układ nerwowy, pokarmowy czy lokomotoryczny), natomiast innych brak zupełnie (np. nie mają układu oddechowego, krwionośnego i wydalniczego). Podzielona na trzy części jama ciała wskazywała na pokrewieństwo ze strunowcami (w tym i kręgowcami, takimi jak ludzie) i w starszych systematykach, w tym np. podręcznikach akademickich, tak je umieszczano. Jednak rozwój zarodkowy wskazywał raczej na pokrewieństwo z robakami takimi jak nicienie (np. glisty i owsiki). Dopiero badania genetyczne pozwoliły ustalić pozycję szczecioszczękich na drzewie ewolucyjnym: okazało się, że są one blisko spokrewnione z mikroskopijnymi wodnymi żyjątkami wyróżniającymi się skomplikowanym aparatem gębowym (takimi jak np. wrotki czy szczękogębe). A więc do strunowców - w tym także i do nas, ludzi - jest im daleko i ostatecznie można je nazywać "robalami".
Należy też zaznaczyć, że płetwy szczękogębych nie mają nic wspólnego z płetwami ryb: są zupełnie inaczej zbudowane i w inny sposób powstają, choć pod mikroskopem wyglądają całkiem podobnie (mają nawet usztywniające promienie). Jak już wspomniałem, szczecioszczękie podczas pływania wyginają ciało w kierunku góra-dół, natomiast ryby - na boki.
Na zdjęciu przedstawiciel szczecioszczękich z gatunku Pseudosagitta maxima (jest dodana skala dla określenia rozmiarów).
298f950f-89d6-4d1b-9ffd-23f0c4f0d3ff

Zaloguj się aby komentować

Postanowiłem napisać kilka słów o moim ulubionym obiekcie w Układzie Słonecznym. Jest nim planeta karłowata Haumea. Dlaczego właśnie ona tak mnie ciekawi?
  1. Kształt. W przeciwieństwie do innych zaokrąglonych pod wpływem grawitacji obiektów Haumea nie jest podobna do kuli czy elipsoidy obrotowej lecz raczej do piłki rugby (bardziej fachowo: elipsoidy trójosiowej). To oznacza, że, aby opisać jej rozmiary, należy podać długość w trzech osiach: między biegunami i dwukrotnie w płaszczyźnie równika (jedna oś dłuższa i jedna krótsza, krzyżujące się pod kątem 90°).
  2. Bardzo szybki okres obrotu wokół własnej osi (oczywiście chodzi tu o oś między biegunami): doba na Haumei trwa tylko 3,9 godziny. Podejrzewa się, że taka sytuacja została spowodowana zderzeniem z innym ciałem niebieskim. Szybki okres obrotu przyczynił się zaś do osiągnięcia przez planetę karłowatą wspomnianego wyżej unikalnego kształtu.
  3. Pierścienie. Przez długi czas jedynymi znanymi systemami pierścieni były te wokół dużych planet gazowych (Saturn, Uran, Jowisz i Neptun). Jednak niedawno odkryto też pierścienie wokół znacznie mniejszych obiektów (w 2013 r. wokół planetoidy Chariklo z grupy centaurów, następnie - jak na razie bez potwierdzenia - wokół kolejnego centura o nazwie Chiron, a w 2017 r. właśnie wokół Haumei). Jestem ciekawy, jak by wyglądała taka mała skalisto-lodowa planetka z pierścieniami.
  4. Barwa. Haumea jest biała śnieg, co samo w sobie nie jest takie ciekawe, ale tak się składa, że odkryto ją zaraz po Świętach Bożego Narodzenia w 2004 r. i początkowo nieoficjalnie nazwano Santa ("Święty Mikołaj"). Zaś jej pierwszy odkryty księżyc nazwano Rudolfem. Ostatecznie, zgodnie z zasadami nazewnictwa przyjętymi przez Międzynarodową Unię Astronomiczną, Świętego Mikołaja przemianowano na Haumeę (od imienia hawajskiej bogini-matki), zaś księżyce (obecnie są znane już dwa) nazwano Hi'iaka i Namaka (również postacie z mitologii hawajskiej).
Haumea jest bardzo oddalona od Ziemi (dalej niż Pluton) i nie należy oczekiwać, że w najbliższym czasie zawita do niej misja kosmiczna. Szkoda, bo to taki ciekawy i trochę dziwaczny obiekt.
Na obrazku wizja artystyczna, jak prawdopodobnie wygląda Haumea.
48d336e6-ed0b-4fa7-9ec3-5cc2dbb29532
arcy

Porażka nauki. Jak można było zmienić nazwy ze Świętego Mikołaja i Rudolfa

Zaloguj się aby komentować

Żebropławy (Ctenophora) to mało znana, ale ciekawa grupa zwierząt bezkręgowych zamieszkujących morza i oceany całego świata. Co jest w nich takiego ciekawego?
Po pierwsze, rodzaj symetrii ich ciał. Większość zwierząt (ludzie i wszystkie kręgowce, owady, ślimaki, robaki...) jest dwubocznie symetryczna, czyli ma jedną oś symetrii. Niektóre zwierzęta, takie jak np. meduzy czy rozgwiazdy, mają symetrię promienistą czyli wiele osi symetrii jednakowej długości. Nieliczne zwierzęta takie jak gąbki czy płaskowce nie są w ogóle symetryczne (chociaż niektóre gąbki są rozciągnięte wzdłuż jednej osi). Natomiast żebropławy to jedyne organizmy w królestwie zwierząt o symetrii dwuosiowej - mają dwie krzyżujące się pod kątem prostym osie symetrii, z których jedna jest zwykle krótsza od długiej. Innymi słowy, można je przekroić na dwie równe części na dwa sposoby.
To krojenie nie powinno być trudne, bo żebropławy to takie pływające w wodzie miękkie galaretki. Niegdyś uważano je za spokrewnione z meduzami i koralowcami i zaliczano do typu jamochłonów. Okazało się jednak, że różnią się od nich na tyle, że zasługują na odrębny typ. W przeciwieństwie do meduz żebropławy nie posiadają parzydełek. Zamiast tego większość gatunków posiada koloblasty czyli komórki klejące, przy pomocy których łapią ofiary (żebropławy są drapieżnikami). To ich kolejna swoista cecha.
Jest jednak coś jeszcze... Coś, co ma duże znaczenie w badaniu ewolucji organizmów żywych. Mianowicie, chodzi o funkcjonowanie układu nerwowego. Żebropławy nie posiadają bowiem genów i enzymów umożliwiających wytwarzanie takich neuroprzekaźników jak serotonina, dopamina, tlenek azotu, oktopamina, noradrenalina i inne występujące u wszystkich pozostałych zwierząt wyposażonych w układ nerwowy. Nie posiadają też genów kodujących receptory tych substancji. Żebropławy jako jedyne zwierzęta wykorzystują w roli neuroprzekaźnika kwas glutaminowy. A ponieważ nie ma w ich genomie najmniejszych nawet śladów genów związanych z "normalnymi" neuroprzekaźnikami, nie wygląda na to, że w trakcie ewolucji doszło do zmiany. Okazuje się po prostu, że układ nerwowy żebropławów wyewoluował zuepłnie odrębnie. Wspólny przodek żebropławów i pozostałych zwierząt wielokomórkowych albo nie miał układu nerwowego w ogóle, albo miał taki jak u żebropławów (oparty na kwasie glutaminowym), który w pozostałych liniach ewolucyjnych zanikł i pojawił się ponownie w innej postaci.
Obecnie wciąż trwają dyskusje na temat pochodzenia żebropławów. Jednak oryginalna budowa układu nerwowego świadczy o tym, że być może są one na uboczu w stosunku do wszystkich pozostałych zwierząt. Innymi słowy my - ludzie - razem z owadami, robakami, meduzami a nawet gąbkami stanowimy jedną gałąź, a niepozorne żebropławy drugą. Oczywiście nie jest to pewne i są też inne teorie. Niemniej jednak, kto by pomyślał, że pływające w wodnej toni galaretki mogą sprawiać takie niespodzianki.
W Bałtyku również występują żebropławy, a konkretnie dwa gatunki: nasza rodzima groszkówka (Pleurobrachia pileus) oraz zawleczony z zachodniego Atlantyku Mnemniopsi leidyi. Żebropławy nie mają parzydełek i są niegroźne dla ludzi, ale niektóre gatunki inwazyjne mogą powodować duże szkody w ekosystemie (zjadają duże ilości innych organizmów planktonowych).
Na zdjęciu występujący też w Bałtyku żebropław groszkówka (Pleurobrachia pileus), nazywana też morskim agrestem. Osiąga maksymalnie 2,5 cm długości. Posiada parę długich ramion, przy pomocy których łapie pożywienie.
adcfca38-1bee-4544-8b7d-c5de8d2e8dca
Czy jest możliwe, że nowotwór zacznie żyć własnym życiem i stanie się odrębnym organizmem żywym, genetycznie podobnym, ale funkcjonalnie odmiennym od tego, z którego pochodzi? Okazuje się, że prawodpodobnie był taki przypadek.
Myksosporidiowce (Myxozoa) to frapująca grupa organizmów żywych, która przez wiele lat była nierozwiązaną dla nauki zagadką. A te mikroskopijne żyjątka są ważne dla ludzi, ponieważ wiele z nich to pasożyty ryb siejące spustoszenie w gospodarstwach hodowlanych. Dlatego też zajmowano się nimi od czasu odkrycia w XIX w. I przez wiele lat nie wiedziano, czym naprawdę są. Jako że w ich rozwoju występują formy jednokomórkowe, początkowo zalicznano je do pierwotniaków jako "sporowce pełzakowate". Dość szybko stało się jednak jasne, że niezbyt tam pasują, bo nie udało się ustalić pokrewieństwa z żadnymi innymi pierwotniakami. Co więcej, w poszczególnych stadiach rozwoju występowały w formach dwu- do kilkunastokomórkowych, co jeszcze bardziej komplikowało sytuację: pierwotniaki - nie, ale prawdziwe wielokomórkowce - też raczej nie.
Już w latach 30. XX w. pewien naukowiec o nazwisku Weill zauważył, że jeden z elementów budowy wielokomórkowych form myksosporidiowców - tzw. komórki biegunowe - jest funkcjonalnie bardzo podobny do parzydełek, jakie występują u meduz czy koralowców. W szczególności zbadał podobieństwa z pewnym podobnym do meduzy stułbiopławem (będącym również pasożytem ryb) o nazwie Polypodium hydriforme. I wysunął hipotezę, że myksosporidiowce są w rzeczywistości radykalnie uproszczonymi parzydełkowcami.
Była to śmiała hipoteza, bo myksosporidiowce, nie licząc komórek biegunowych, w niczym nie przypominały ich rzekomych krewniaków. Te mikroskopijne organizmy liczą w zależności od stadium rozwoju od jednej do kilkunastu komórek. Nie mają żadnych tkanek ani układów, nawet nerwów ani mięśni. Komórki biegunowe nie są wykorzystywane do parzenia (jak parzydełka meduz), lecz do zakotwiczenia pasożyta wewnątrz ciała żywiciela. Myksosporidiowce mają złożone cykle rozwojowe, do przejścia których potrzebują zwykle dwóch żywicieli. Żywicielami pośrednimi są kręgowce (najczęściej ryby), a ostatecznymi pierścienice (robaki takie jak np. dżdżownice) lub mszywioły (mikroskopijne morskie żyjątka).
Przez wiele lat myksosporidiowce wciąż zaliczano do pierwotniaków. Jednak im dokładniej je badano, zauważano tym więcej podobieństw ze zwierzętami wielokomórkowymi, a w szczególności parzydełkowcami. Hipoteza Weilla stawała się coraz bardziej prawdopodobna...
Cofnijmy się w przeszłość. W 1850 r. odkryto pewien tajemniczy organizm. Bardzo prosto zbudowanego robaka, bez układu pokarmowego i jedynie szczątkowym nerwowym, ale z czterema pasmami mięśni. Nazwano go Buddenbrockia plumatellae, ponieważ był pasożytem mszywiołów z rodzaju Plumatella. Przez wiele lat nie udało się ustalić jego pokrewieństwa w świecie istot żywych i był obok opisywanych już przeze mnie płaskowców i jednowarstwowców jedną z nierozwiązanych zagadek zoologicznych. Z wyglądu przypominał nicienia (jak np. glista czy owsik) i panowało przekonanie, że może ze względu na pasożytniczy tryb życia doszło u niego do uproszczenia budowy i utraty niektórych organów. Jednak poza tym, że było to bez wątpienia zwierzę wielokomórkowe, nie dało się go przyporządkować do żadnego z istniejących typów, był zbyt odmienny. Pozostawał więc sam, jak sierota bez żadnych krewnych.
Jednak pod koniec XX w. zagadka powoli zaczęła się rozwiązywać, niczym puzzle - do gry weszły bowiem badania genetyczne. Są one jednak też obarczone pewnymi błędami, ponieważ poszczególne organizmy żywe mogą przechwytywać geny od innych, np. pasożyty od swoich żywicieli. Dlatego do niektórych rewelacyjnych wyników podchodzono bardzo ostrożnie. Taką rewelacją było właśnie odkrycie, że tajemniczy robak Buddenbrockia jest tak naprawdę... myksosporidiowcem - chociaż powierzchownie nie ma między nimi żadnego podobieństwa! Okazało się też jednak, że Buddenbrockia to tylko jedno ze stadiów rozwojowych pasożyta. Inne stadia zostały już wcześniej opisane jako myksosporidiowce, jako zupełnie inne gatunki i dotąd nie dostrzegano związków między nimi a robakowatą postacią Buddenbrockii. I należy tu nadmienić, że Buddenbrockia nie zawsze wytwarza "robaka". W pewnych warunkach tworzy zamiast niego typowy dla myksosporidiowców i nie przypominający organizmów wielokomórkowych mikroskopijny "woreczek" ze sporami.
Robaki są organizmami dwubocznie symetrycznymi, więc tak też myślano na początku o Buddenbrockii. Ale myksosporidiowce - do których w końcu Buddenbrockię zaliczono - miały w swojej budowie elementy podobne do parzydełkowców. A parzydełkowce to zwierzęta o symetrii promienistej, w przypadku meduz najczęściej czteropromiennej. Np. jak popatrzycie od góry na wyrzuconą na brzeg morza meduzę (chociażby pospolitą w Bałtyku chełbię modrą), to zobaczycie taką jakby "czterolistną koniczynkę" utworzoną przez jej narządy wewnętrzne. Czyżby więc jednak podobieństwo komórek biegunowych i parzydełek meduz było tylko zbiegem okoliczności a krewniaków myksosporidiowców należałoby raczej szukać wśród nicieni czy płazińców?
Postanowiono przyjrzeć się Buddenbrockii dokładniej. I odkryto, że nie ma ona tak naprawdę symetrii dwubocznej, lecz czteropromienistą - to nie był wcale robak, lecz raczej tak jakby bardzo wydłużona meduza! Teraz było już jasne - tajemnicze pasożyty ryb, przez dziesiątki lat zaliczane do jednokomórkowych pierwotniaków, okazały się być bliskimi krewnymi meduz i korali.
Ale jak doszło do aż tak drastycznego uproszczenia, aż do nawet pojedynczych komórek? U niektórych myksosporidiowców - to ewenement - zanikło nawet oddychanie tlenowe! I dlaczego przy tym całym uproszczeniu zachowały akurat zmodyfikowane parzydełka? Wrócę do badań Weilla z lat 1930. Otóż porównywał on myksposporidiowce z pewnym szczególnym gatunkiem parzydełkowca, mianowicie Polypodium hydriforme, najczęściej zaliczanym do stułbiopławów (jak np. znana ze szkolnych lekcji biologii stułbia). Polypodium tym się wyróżnia, że pasożytuje w ikrze ryb jesiotrowatych (ważne: nie NA ikrze, lecz W ikrze, to jedno z zaledwie kilku znanych zwierząt pasożytujących wewnątrz komórek). Postacie wolnożyjące (trochę podobne do swobodnie pływających kawałków stułbi) wychodzą z rybich jajeczek wypełnione wewnątrz żółtkiem, którym przez pewien czas się żywią. Z badań genetycznych wynika, że to właśnie Polypodium jest spokrewnione najbliżej z myksosporidiowcami.
Istnieje hipoteza, że myksosporidiowce to tak naprawdę nowotwór, który wykształcił się w organizmie podobnym do Polypodium i uzyskał zdolność do przenoszenia się na inne organizmy. Czasem zdarza się (np. w przypadku występujących też u ludzi potworniaków), że w nowotworach wykształcają się najbardziej nieoczekiwane elementy budowy ciała, pokracznie zdeformowane (włosy, zęby, tarczyca...). Ale takie Polypodium też choruje na raka. I możliwe, że rozwinął się w nim nowotwór zawierający zniekształcone parzydełka, który to właśnie element umożliwił mu zainfekowanie i przeniesienie się na inny organizm. Należy zaznaczyć, że chociaż to bardzo rzadkie przypadki, wykryto już zaraźliwe formy nowotworów. Tak więc choć hipoteza o pochodzeniu myksosporidiowców z komórek rakowych nie jest potwierdzona, to jednak wydaje się być całkiem prawodpodobna.
Link do artykułu po angielsku na ten temat:
https://www.quantamagazine.org/can-new-species-evolve-from-cancers-maybe-heres-how-20190819/
Na obrazku diagram przedstawiający cykl rozwojowy myksosporidiowców (od góry, zgodnie z ruchem wskazówek zegara): żywiciel pośredni (ryby, płazy, ptaki i ssaki), myksospory, żywiciel ostateczny (pierścienice i mszywioły), aktinospory.
23410d7a-bd35-4426-9f4f-0ebb022ff3b1
Bipalium_kewense

Taka mała poprawka: napisałem, że mszywioły to "morskie" żyjątka, a miałem na myśli "wodne". Wspomniana w tekście Plumatella jest mszywiołem słodkowodnym.

Zaloguj się aby komentować

Jednowarstwowce (Monoblastozoa) to jedne z najprostszych zwierząt wielokomórkowych, a także jedna z niewyjaśnionych do dziś tajemnic nauki. Zostały odkryte w 1892 r. w solniskach niedaleko miasta Córdoba w Argentynie przez niemieckiego uczonego Johannesa Frenzla i... nigdy ponownie ich nie znaleziono.
Odkrywca nazwał opisany przez siebie gatunek Salinella salve. Jest to bardzo prosto zbudowany organizm: ma formę jakby rury złożonej z tylko jednej warstwy komórek wokół przewodu pomarkowego wyposażonego w otwór gębowy i odbyt. Komórki mają rzęski po obu stronach. Te zewnętrzne umożliwiają pływanie lub pełzanie, te wewnętrzne natomiast przesuwają cząstki pokarmu wzdłuż układu pokarmowego, a następnie umożliwiają wydalenie niestrawionych resztek przez odbyt. I tyle. Nic więcej tam nie ma. Odkrywca zaobserwował jedynie rozmnażanie bezpłciowe przez podział.
W 2012 Michael Schrödl z Bawarskiej Państwowej Kolekcji Zoologicznej wybrał się do Argentyny w poszukiwaniu jednowarstwowców, ale nic nie znalazł - ani zwierzątek, ani nawet słonych bajorek, w których je rzekomo znaleziono. Ale Johannes Frenzel nie pobrał próbki osobiście, więc lokalizacja w oryginalnym opisie mogła być źle podana, co dodatkowo utrudnia poszukiwania.
Istnieją podejrzenia, że odkrywca jednowarstwowców sfałszował swoje obserwacje, chcąc zasłynąć jako odkrywca "brakującego ogniwa" między organizmami jedno- i wielokomórkowymi. Ale Michael Schrödl nie zgadza się z tym i twierdzi, że Johannes Frenzel był rzetelnym i szanowanym w swoim środowisku naukowcem o ugruntowanej pozycji. Takie oczywiste i prymitywne oszustwo wydaje się więc mało prawdopodobne. Jest też inna ewentualność: miejsce, w którym pobrano próbkę z jednowarstwowcami już nie istnieje, np. w wyniku zmian geologicznych czy antropogenicznych. Dlatego jest możliwe, że jednowarstowce po prostu w międzyczasie... wymarły.
Tajemnica pozostaje więc po dziś dzień nierozwiązana, a jednowarstwowce - jako że zostały opisane zgodnie z "zasadami sztuki" - wciąż pojawiają się czasem w podręcznikach zoologicznych.
Źródło (po niemiecku):
https://www.spektrum.de/news/jaeger-der-verborgenen-art/1171793
I artykuł po polsku:
https://profesorskiegadanie.blogspot.com/2018/09/z-podrecznika-do-mitu-niezwyky-organizm.html
W załączniku oryginalna rycina Johannesa Frenzla z 1892 r. przedstawiająca jednowarstwowca Salinella salve.
8c2c2f31-09c6-49b3-83ef-d986faf29ef2
Bipalium_kewense

@piwowar Mi osobiście najbardziej prawdopodobne wydaje się, że próbka wcale nie pochodziła z miejsca, które wskazano. Frenzel nie pobrał jej osobiście, tylko dostał zaschniętą grudkę, o której powiedziano mu, że pochodzi z solniska koło Córdoby, ale nie mógł tego w żaden sposób potwierdzić. A historia z Dendrogrammą uczy, że być może to wcale nie był żaden nowy organizm tylko np. kolonia jednokomórkowców czy jakieś stadium larwalne. W najbliższym czasie napiszę o rozwiązanych zagadkach zoologicznych, ale tym razem bez rozczarowań jak w przypadku Dendrogrammy.

Zaloguj się aby komentować

Płaskowce (Placozoa) to jeden z najprostszych typów zwierząt. Z wyglądu przypominają ameby i w podobny sposób się poruszają, ale są to organizmy wielokomórkowe. Odkrył je w 1883 r. niemiecki zoolog Franz Eilhard Schulze w akwarium morskim. I chociaż znajdowano później płaskowce w wielu morzach całego świata, to wciąż pozostawały one słabo zbadane i mało o nich pisano. Co więcej, panowało przekonanie, że jest to nietypowa larwa parzydełkowców (takich jak koralowce czy meduzy), dlatego najczęściej ignorowano je w literaturze zoologicznej.
Obecnie się to zmieniło i nastąpił wzrost zaintersowania tymi prostymi żyjątkami. Z badań genetycznych wynika, że choć nie są larwami parzydełkowców, to jednak pochodzą od organizmów do nich podobnych, które przystosowały się do życia na dnie. Wcześniej sugerowano jednak, by umieszczać je bliżej gąbek, ponieważ mają z nimi pewną wspólną cechę: brak prawdziwych tkanek i narządów wewnętrznych. To jednak niekoniecznie musi być cecha pierwotna, może to być też przystosowanie do określonego trybu życia i sposobu zdobywania pożywienia.
A płaskowce świetnie sobie radzą bez tkanek i narządów. Składają się z trzech warstw komórek, ułożonych jedna nad drugą. Komórki z zewnętrznych warstw wyposażone są w rzęski umożliwiające pełzanie po dnie (a młodym osobnikom także pływanie). Warstwa środkowa pełni częściowo funkcję tkanki łącznej (nadającej ciału elastyczność), ale też częściowo układu nerwowego, ponieważ bierze udział w transmisji bodźców i umożliwia w ten sposób reakcję na warunki środowiskowe. Oprócz tego część komórek na dolnej stronie ciała nie ma rzęsek, a ich zadaniem jest wytwarzanie enzymów trawiennych. Płaskowce nie mają bowiem układu pokarmowego - jak natrafią na cząstkę pożywienia, wytwarzają wokół tej cząstki jamkę, do której wypuszczane są enzymy trawienne. Strawiony pokarm (cząstki detrytusu - materii organicznej pozostałej z rozkładu komórek) jest następnie wchłaniany.
Płaskowce mogą rozmnażać się bezpłciowo przez pączkowanie i podział. Do rozmnażania płciowego dochodzi, gdy w jednym miejscu jest już nagromadzonych wiele osobników i zaczyna robić się ciasno. Płaskowce wtedy pęcznieją i odrywają się od dna, unosząc swobodnie w toni wodnej. Jeden osobnik wytwarza najczęściej jedną komórkę jajową, po czym uwalnia ją, samemu obumierając. W tym samym czasie tworzą się też drobne komórki bez wici. Nie wiadomo, jaka jest ich rola, ale podejrzewa się, że to sperma. Nie zaobserwowano jednak samego aktu zapłodnienia oraz pełnego rozwoju zarodków.
Przez długi czas myślano, że istnieje tylko jeden gatunek płaskowców nazwany Trichoplax adhaerens (dosłownie "włochata przylegająca płytka"). Obecnie wiadomo, że jest tak naprawdę wiele gatunków i rodzajów, jednak wyróżnić je można jedynie poprzez analizę genomu, gdyż wszystkie wyglądają tak samo. Z jednym wyjątkiem: w 2019 r. opisano zupełnie odmienny gatunek płaskowca o nazwie Polyplacotoma mediterranea. Nie ma on kształtu płytki, lecz raczej siateczki nitkowatych wypustek.
Ciekawostka: płaskowce wyróżniają się bardzo małym genomem w porównaniu z innymi organizmami wielokomórkowymi.
Podaję link do krótkiego filmu na temat badań tych niezwykłych morskich stworzeń. Można na nim zobaczyć, jak wyglądają, poruszają się i zmieniają kształt:
https://www.youtube.com/watch?v=pnKXuVV5C18

Zaloguj się aby komentować

Caudovirales ("wirusy ogoniaste", od łac. cauda - "ogon") to rząd wirusów infekujących bakterie i archeany. Wirusy bakteryjne nazywane są też bakteriofagami czyli "pożeraczami bakterii" (bo początkowo nie znano zasady ich działania i jedynie dostrzegano, że sieją spustoszenie w kulturach bakterii). Do Caudovirales zalicza się większość znanych bakteriofagów. Wyróżniają się złożoną budową (z "główki" i "ogonka" - stąd nazwa) oraz sposobem działania (jak miniaturowe strzykawki).
Do rzędu Caudovirales należą trzy główne rodziny:
  • Podoviridae (podowirusy, z bardzo krótkimi ogonkami),
  • Siphoviridae (syfowirusy, z długimi, elastycznymi i niekurczliwymi ogonkami),
  • Myoviridae (miowirusy, z długimi, sztywnymi i kurczliwymi ogonkami).
Każda z tych rodzin wyróżnia się nieco odmiennym sposobem infekcji, a więc innym sposobem działania maszyny molekularnej - bo w ten sposób można określić cząstkę wirusa. Niemniej jednak wszystkie Caudovirales działają na zasadzie strzykawki.
Wirusy nie poruszają się samodzielnie i nie posiadają żadnej "woli". Aby więc nastąpiła infekcja, muszą przypadkowo zderzyć się z komórką - w tym przypadku z bakterią lub archeanem. Na początku wirus musi się przyczepić do komórki, co następuje w wyniku oddziaływań międzycząsteczkowych. Każda cząstka wirusa jest wyposażona w służące do tego wypustki, dopasowane do swoich ofiar. Np. koronawirus ma takie "gwoździki" na swojej powierzchni. Za to Caudovirales mają długie wypustki wyglądające trochę jak pajęcze odnóża, najczęściej w liczbie 4-8, choć może być ich też więcej lub mniej. Kiedy więc taka nóżka dotknie przypadkowo bakterii, zostaje "zakleszczona" i wzrasta prawdopodobieństwo, że za chwilę przyczepi się kolejna, a potem znowu kolejna itd. Dopiero kiedy wszystkie nóżki się przyczepią, następuje penetracja ściany komórkowej bakterii i jej miejscowe rozłożenie, a następnie "zwolnienie blokady" i wstrzyknięcie DNA z główki wirusa przez ogonek do wnętrza bakterii. Niektóre Caudovirales są w tym bardzo wyspecjalizowane i posiadają np. tylko jedną długą wypustkę, którą owijają wokół wici bakterii (przykład na załączonym obrazku). Uważa się, że spośród wymienionych rodzin to miowirusy mają najskuteczniejszą maszynerię i stopniowo wypierają pozostałe rodziny (ale to jeszcze nie nastąpiło - obecnie najliczniejsze są wciąż syfowirusy).
Zainfekowana komórka przeistacza się w fabrykę nowych cząstek wirusa (wirionów) - czasem od razu (tzw. cykl lityczny). Kiedy wiriony są gotowe, bakteria ulega rozkładowi i wiriony się uwalniają. Jednak niektóre bakteriofagi wchodzą w cykl lizogeniczny, który polega na tym, że genom wirusa zostaje właczony do genomu bakterii i wraz z nim może przez pewien czas się rozmnażać (gdy następuje podział bakterii) i dopiero po pewnym czasie następuje przejście do cyklu litycznego. Właściwości bakterii zainfekowanych wirusem w cyklu lizogenicznym zmieniają się, np. maczugowiec błonicy produkuje szkodliwe toksyny tylko po infekcji przez bakteriofaga.
Kiedy dwa lub więcej wirusów zainfekuje jednocześnie jedną komórkę, mogą się wymieniać genami - jest to ich odpowiednik seksu. Bakterie bronią się zaś przed wirusami w ten sposób, że gdy zostanie zidentyfikowana infekcja, komórka ulega samounicestwieniu, zanim wirusy się namnożą. A więc jedna bakteria poświęca się dla całej kolonii.
Uważa się, że rzędem wirusów najbliżej spokrewnionym z Caudovirales są Herpesvirales, do których zaliczają się m.in. wirusy opryszczki.
Na obrazku piękne, realistyczne rysunki Caudovirales wykonane przez Bena Darby'ego (www.darbyarts.com):
  • dwa po lewej na górze - miowirusy,
  • dwa po prawej na górze - podowirusy,
  • na dole - syfowirusy.
c0672072-880d-4ef7-89ef-9634c6e706c6
Bipalium_kewense

@chusteczka_haftowana Owszem, ich nazwa pochodzi od stopy. To ze względu na bardzo krótki ogonek, jakby nie miały "nogi" i stały od razu na stopie. Z kolei syfowirusy to od greckiego "sipho" czyli rura - nawiązanie do długich, rurkowatych ogonków. Zaś miowirusy to od greckiego "myo" czyli mięsień - nawiązanie do kurczliwych ogonków.

Rozkmin

Też ciekawe jest jak je odkryto, pewien naukowiec zauważył że hindusi kąpiący się w brudnym Gangesie są bardziej odporni na malarie (czy jakoś tak w tej historii było), przyczyną tego były oczywiście bakteriofagi

Zaloguj się aby komentować

W 2014 r. środowisko biologów obiegła sensacyjna wiadomość: u wybrzeży Tasmanii odkryto nowy organizm zwierzęcy, zupełnie odmienny od innych współcześnie żyjących i nie dający się zaklasyfikować do żadnego znanego nauce typu zwierząt. W dodatku był on bardzo podobny do wymarłych przedstawicieli tzw. fauny ediakarańskiej - żyjątek sprzed ok. 600 milionów lat, jednych z najstarszych znanych zwierząt wielokomórkowych. Fauna ediakarańska jest o tyle ciekawa, że były to jakby "modele eksperymentalne" lub "prototypy" w stosunku do organizmów, które pojawiły się później i żyją do dzisiaj. Gdyby okazało się, że któryś z jej przedstawicieli przetrwał aż do naszych czasów, można byłoby dokładniej prześledzić szczególnie zagmatwane na tym etapie ścieżki ewolucji.
Tu pojawił się jednak pewien problem. Zebrane w 1986 r. okazy zakonserwowano w formalinie, co zniszczyło DNA i uniemożliwiło badania genetyczne. Odkrywcy długo zwlekali z opublikowaniem opisów nowych gatunków, ponieważ chcieli ustrzec się pomyłek, jak np. w przypadku wymarłego organizmu o nazwie Anomalocaris (poszczególne jego części początkowo zinterpretowano jako odrębne gatunki z różnych typów). A jeśli idzie o grupę zwierząt zupełnie nieznaną wcześniej nauce, należy wystrzegać się przesadnego optymizmu i zachować wręcz podwójną ostrożność. Jednak ostatecznie w 2014 r. (po 28 latach) grupa naukowców z Uniwersytetu Kopenhaskiego zdecydowała się ogłosić odkrycie nowego rodzaju Dendrogramma z dwoma gatunkami: D. enigmatica i D. discoides. Rodzaju nie przyporządkowano do żadnej wyższej jednostki systematycznej, ponieważ, zdaniem naukowców, organizmy trzeba było najpierw dokładniej zbadać, najlepiej pod względem genetycznym, o ile tylko byłoby to możliwe.
Dendrogramma ma kształt jakby grzybka: płaskiego dysku z trzonkiem. U przedstawicieli gatunku D. enigmatica dysk ma wcięcie u nasady trzonka, natomiast u D. discoides nie ma wcięcia. Na szczycie trzonka znajduje się otwór prowadzący do wewnętrznego kanału, który dalej - w obrębie dysku - rozgałezia się, tworząc siatkę cienkich kanalików. Oprócz tych kanalików nie zidentyfikowano żadnych narządów wewnętrznych, brak nawet układu nerwowego. Nie było wiadomo, jak Dendrogramma porusza się i zdobywa pożywienie.
W 2015 r. ekipa badawcza wyruszyła statkiem w okolice, gdzie znaleziono okazy Dendrogramma w 1986 r. Misja zakończyła się powodzeniem, bo niezwykłe organizmy znaleziono ponownie. Teraz można było je dokładanie zbadać...
Co się okazało? Że ostrożność odkrywców była uzasadniona. To wcale nie był żaden nowy typ zwierząt, lecz fragmenty kolonii rurkopławów - dobrze znanej nauce grupy parzydełkowców, do której należy np. dotkliwie parząca i niebezpieczna dla ludzi bąbelnica (zwana też żeglarzem portugalskim). Badania DNA pozwoliły nawet zidentyfikować rodzinę, do której należy Dendrogramma: Rhodaliidae. Ustalono też, że D. enigmatica i D. discoides nie są wcale odrębnymi gatunkami. Jako obowiązującą nazwę gatunkową zachowano więc tylko Dendrogramma enigmatica. Kompletnej kolonii nie znaleziono jednak do dzisiaj.
Załączam link do polskiej wersji artykułu prof. Jerry'ego A. Coyne'a na ten temat:
http://www.listyznaszegosadu.pl/nauka/fascynujacy-nowy-typ-dendrogramma-okazuje-sie-byc-starym-typem
Na zdjęciu okazy Dendrogramma odkryte w 1986 r. (gwiazdką zaznaczono D. discoides, pozostałe: D. enigmatica).
ebf9fcd9-6ff7-4728-877c-2ba326f28dee
piwowar

@Bipalium_kewense Trochę rozczarowanko na końcu... Ale fajny artykuł. Leci piorunek!

Zaloguj się aby komentować

Havelock_Vetinari

@JustMe Trochę pusto, ale jednak inny świat

gacek

@Havelock_Vetinari jakie puchy

PapaNorris

O coś ciekawego dla mnie, dzięki @Havelock_Vetinari

Zaloguj się aby komentować

Moi drodzy,
Wybaczcie, że dopiero teraz ale nawet Bóg wojny czasami może być niesamowicie zalatany.
Dzisiaj mam dla Was pewien kanał (a w necie jest ich parę, nawet w tym naszym Polskim), kanał ten prowadzi pewien zdolny człowiek, który z wykształcenia jest muzykiem. Stronka na yt nazywa się BPS.space, gdzie niemal cała zawartość opiera się na budowaniu miniaturowych rakiet i innych takich, podobnych latających.
Autor często pokazuję różne etapy budowy, składania i tworzenia takich małych cudeniek, no i oczywiście starty i karkołomne próby lądowania!
Mam nadzieję, że coś Was na tym kanale zaciekawi.
Ps: Tak, On trochę wygląda jak młody Elon.
https://www.youtube.com/watch?v=iaKS6MpyVdM
lubieplackijohn

@Havelock_Vetinari brzmi interesująco! Przydałby się tutaj jakiś maniak astrofizyki

Havelock_Vetinari

@lubieplackijohn on bardziej to programowanie, maszyny cnc, drukarki 3d, często składa swoje płytki drukowane na streamach, omawia swoje projekty. To co wyszło a co nie

Havelock_Vetinari

@lubieplackijohn w zasadzie, to ja tez mam na tym punkcie mocną zajawkę ;d pewnie niejednokrotnie tez coś udostępnię ;d

Zaloguj się aby komentować

PapaNorris

Czekam na dzień gdy Elon zostanie prezydentem Marsa i zrobi koto dziewczyny

boogie

Bardzo mi się podoba transparentność tej firmy. We fragmencie "Kolejne Starshipy w kolejce" jest opisane co jest planowane, bez spiny czy super duper mega tajemnic.

Havelock_Vetinari

@BapiezBolag gdzieś już był artykuł o tym, jak ma wyglądać prawo w koloni marsjańskiej

Zaloguj się aby komentować

Ważne odkrycie z zeszłego roku - możliwe ślady życia na Venus! W odkryciu brał udział także Polak. Więcej pod linkiem:
https://www.urania.edu.pl/wiadomosci/w-chmurach-wenus-odkryto-potencjalne-slady-zycia
Mam nadzieję, że przyczyni się to do wzrostu zainteresowania naukowców piękną i intrygującą Venus. Czas na lądowanie!
Planeta_Venus

@zegar Ale Venus ma podobną grawitację, a to ma duże znaczenie. Można zrobić latającą kolonię w chmurach, gdzie warunki są bardziej podobne do ziemskich niż na Marsie.

Planeta_Venus

@zegar W moim sercu i tak na zawsze tylko Venus!

boogie

@Planeta_Venus Saturn ma bardziej zbliżoną grawitację do Ziemi w porównaniu do Venus, ale jakoś nikogo to nie interesuje

Europa faktycznie jest kobietą z lodowatym sercem

Zaloguj się aby komentować

Havelock_Vetinari

@srebro kerbale to absolutne złoto!

Rozkmin

Z tego co przeczytałem o Merkurym wygląda na to że było by o wiele łatwiej założyć bazę na nim niż na wenus gdzie są wysokie temperatury i ciśnienie 100 krotnie większe niż ziemskie, jedyne koncepty bazy na wenus zakładały że byłby to latające bazy w górnych warstwach atmosfery gdzie warunki są bardziej sprzyjające, a na takim merkurym podejrzewam że wiele spraw rozwiązało by umieszczenie bazy pod ziemią w odpowiednim miejscu

Zaloguj się aby komentować

Nie tylko Venus jest planetą zaniedbywaną przez naukowców. Dotyczy to również Merkurego. Niektórzy uważają, że Merkury to nuda, tylko skały i kratery. Tymczasem ta planeta potrafi zaskoczyć!
Po pierwsze Merkury to planeta fizycznie najbliższa Ziemi - i każdej innej planecie. Jak to możliwe? Otóż Merkury, krążąc po najbardziej wewnętrznej orbicie, najszybciej okrąża Słońce. Dlatego też "co chwilę" znajduje się po tej samej stronie Słońca, co każda inna planeta. Np. Venus ma orbitę bliższą ziemskiej niż Merkury, ale przez dłuższy czas znajduje się po przeciwległej stronie Słońca w stosunku do Ziemi. W ten oto sposób statystyki działają na korzyść Merkurego i sprawdza się to nawet dla Neptuna i obiektów z Pasa Kuipera.
Po drugie Merkury ma obrót wokół własnej osi zsynchronizowany z ruchem wokół Słońca w stosunku 3 do 2, co oznacza że w ciągu 2 merkuriańskich lat mijają tam dokładnie 3 doby. Jednak, ze względu na małą prędkość obrotu wokół własnej osi i dużą prędkość ruchu po orbicie, pełen cykl dnia i nocy trwa tam w praktyce aż 176 dni ziemskich, czyli dokładnie 2 merkuriańskie lata. W dodatku taki stosunek dwóch wspomnianych prędkości powoduje, że - z punktu widzenia obserwatora stojącego na Merkurym - w pewnym monencie Słońce zwalnia, staje w miejscu, cofa się, ponownie staje w miejscu i dopiero wtedy kontynuuje "wędrówkę" ku zachodowi.
Po trzecie, Merkury niemal wcale nie ma atmosfery, co powoduje ekstremalne różnice między temperaturą za dnia (430 °C) i w nocy (-180 °C). Należy zwrócić uwagę, że nawet za dnia temperatura jest tam niższa niż na Venus (średnio ok. 460 °C), chociaż Merkury jest bliżej Słońca - to również przez brak atmosfery, która zatrzymywałaby ciepło. Co ciekawe, ze względu na bardzo małe nachylenie osi obrotu do płaszczyzny orbity, w pobliżu biegunów Merkurego są kratery wiecznie spowite w ciemnościach, w których wykryto obecność lodu wodnego.
Do Merkurego dotarły dotychczas tylko dwie sondy i nie było jeszcze lądowania na powierzcni.
12fa7d1b-6917-49cc-9378-87a361543d1f
Havelock_Vetinari

@Planeta_Venus Przekazałem. Hermes również pozdrawia!

Rozkmin

Fajnie by było jakby następny wpis był poświęcony księżycu zwanym europą

William_Husker

Oby więcej takich ciekawych wpisów

Zaloguj się aby komentować

Następna