#cyberpunkstories

1
8
Aleksander Matiuchin - Gadżet mon amour

Tekst można przeczytać też na blogu: https://cyberpunkowyneuromantyk.blogspot.com/2008/10/gadzet-mon-amour.html

#cyberpunkstories

Patrząc na obecne czasy (jak i te poprzednie), można zauważyć, że między bogatymi a biednymi istnieje przepaść, której praktycznie nie da się zasypać w miarę krótkim czasie. Bardzo bogaty człowiek może „ot tak” kupić zegarek o wartości mieszkania, na które biedniejszy musi wziąć kredyt na kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat. Bogaty często w domu ma więcej łazienek niż przeciętny człowiek pomieszczeń w swoim mieszkaniu. Biedniejsza osoba musi długo nadrabiać, żeby dotrzeć do poziomu, z którego bogatsza osoba zaczyna, a i tak cały czas będzie w tyle.

Aleksander Matiuchin wykorzystuje ten problem w swoim opowiadaniu „Gadżet mon amour”, przenosząc go do cyberpunkowych realiów, w których dochodzi jeszcze jedna rzecz dzieląca bogatych i biednych - ulepszenia, które zwiększają możliwości ludzkiego ciała i wręcz dosłownie dzielą społeczeństwo na lepszych (zamożniejszych, którzy mogą pozwolić sobie na bardziej wypasione cyberwszczepy) i gorszych (biednych, którym skapują dosłownie mówiąc niepotrzebne śmieci, wyrzucane przez bogatych). („A co dla przedwyższych było śmieciem, dla nas było złotem”).

Główna bohaterka opowiadania miała nieszczęście urodzić się jako młodsza córka, przez co większość cennych gadżetów (tak określane są tutaj cyberwszczepy) przeszła w spadku na rzecz jej starszego brata. Trafiły mu się między innymi skrzydła, co Dale skrzętnie wykorzystuje w pracy jako designer. Wraz z narzeczoną ciułają na przeprowadzkę do „lepszego świata”, co zajmie im z kilka dekad.

Gadżety pełnią nie tylko funkcję ulepszeń, ale traktowane są także jako przepustki do wspomnianych lepszych światów Skrzydlatego Miasta, czyli dzielnic miasta dla bardziej zamożnych. Dziewczynka niestety takich nie posiada - przynajmniej do pewnego momentu, kiedy brat nie podarował jej gadżetu do zaimplementowania w rzepce kolanowej. Dzięki temu mogła na przynajmniej kilka godzin zakraść się do świata, do którego zdecydowanie nie należała.

Oszołomiona widokami i własnym odbiciem, które zobaczyła po raz pierwszy w życiu, stanowiła łakomy kąsek. No bo wiecie, za pieniądze można kupić praktycznie wszystko oprócz czasu. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce zawsze można spróbować wydłużyć życie. W jaki sposób? Oczywiście poprzez przeszczepy nowych narządów wewnętrznych. A kto stanowi ich lepsze źródło, jak nie biedni, których zniknięciem mało kto się przejmie, a jeszcze mniej zacznie zadawać niewygodne pytania?

To też historia o tym, że bardzo łatwo jest stracić wszystko, na co pracowało się przez wiele lat. I wydaje mi się, że gadżet w postaci Skrzydeł posiadanych przez brata dziewczynki i jego narzeczoną są nawiązaniem do Ikara, a także prawdopodobnym przesłaniem: nie staraj się wzbić zbyt wysoko (poza swój, z góry określony, poziom społeczny), bo możesz zaliczyć bardzo bolesny upadek. Lepiej sytuowanym może się nie spodobać, że ktoś w ich mniemaniu gorszy stara się poprawić swój byt. Bogaci mają się bogacić, a biedni biednieć.

Przynajmniej tak myślę.

Opowiadanie nie należy do długich – zaledwie sześć stron A4 w czasopiśmie „Nowa Fantastyka” – więc trudno jest mi napisać o nim coś więcej bez zdradzania fabuły ani tym bardziej zakończenia.

Krótkie info: 

Autor: Aleksander Matiuchin
Tłumacz: Paweł Laudański
Do przeczytania w: Nowa Fantastyka 03/2020
Oryginalny tytuł: „Гаджет mon amour”
Ze zbioru: „Зеркальный лабиринт”

#czytajzhejto #tworczoscwlasna #ksiazki #cyberpunk
8ec2ae6b-3768-43fe-9c1c-f2ac0d5660ab

Zaloguj się aby komentować

„M3gan”

#cyberpunkstories - piszę o rzeczach związanych z cyberpunkiem

Oczywiście zachęcam do przeczytania wpisu na moim blogasku:

https://cyberpunkowyneuromantyk.blogspot.com/2023/08/m3gan.html

Zanim zapytacie, co na tym blogu robi opinia o filmie „M3gan”, który jest horrorem science fiction, odpowiem: mimo że nie wpasowuje się w ramy gatunkowe, to porusza pewną kwestię, która mnie interesuje, a która jest też bardzo ważną częścią cyberpunku.

Dlatego na początku omówię, jakim horrorem jest „M3gan”, a potem przejdę do wspomnianej interesującej mnie kwestii.

Niestety, film w ogóle nie straszy. Od początku wiadomo, że robot się zbuntuje – widzowi pozostaje jedynie obserwować w oczekiwaniu na to, kiedy to się stanie i kiedy poleje się krew. I gdyby nie licząc paru jumpscare’ów, których nie cierpię jako sposobu straszenia, to ani razu bym się nie zląkł. Wręcz przeciwnie, wiele momentów, w zamierzeniu pewnie strasznych, wywołało we mnie uśmiech… żenady? Prędzej już moja dziewczyna przyznałaby, że lalka wyglądała upiornie, gdy siedziała w ciemnościach na ładowarce. 

Oczywiście nie brakuje tu horrorowych kliszy. Chociażby finałowa scena pościgu/walki, w której wydawałoby się, że o wiele sprawniejsza i silniejsza robo lalka powinna bez większego trudu poradzić sobie z dorosłą kobietą. Gdy w końcu M3gan dopada Gemmę, oczywiście nie spieszy się z jej zabiciem. W końcu wygrała – teraz może napawać się widokiem pokonanej i zalęknionej stwórczyni, powoli zbliżając się do niej. Trwa to na tyle długo, że siostrzenica kobiety, Cady, ma wystarczająco dużo czasu, by – oczywiście – uratować ciocię. 

Żeby nie było, że uważam M3gan za kogoś pokroju T-800 - wcale tak nie jest*. M3gan została stworzona przez Gemmę w ramach pobocznego projektu, o którym nie chciała mówić swojemu bezpośredniemu przełożonemu. Trudno się dziwić - zamiast zajmować się kolejną, odchudzoną wersją firmowej flagowej zabawki, która miała zawładnąć sercami małych dzieci, kobieta pracowała nad robotem wielkości… dziesięcioletniego dziecka. Pobudki miała słuszne, gdy doszło bowiem do pierwszej, wymuszonej przez szefa prezentacji projektu, OCZYWIŚCIE zapomnieli o jednym niezwykle ważnym komponencie, przez co maszyna po prostu się usmażyła. Można się domyślać, że szef nie był zadowolony - w końcu pracownica wydała jakieś sto tysięcy dolarów z kieszeni korporacji na coś, co nie zapowiadało się obiecująco, a efekt i tak poszedł z dymem. Szczątki zostały zabrane do domu, a niepocieszona Gemma musiała zająć się głównym projektem, bo deadline tuż tuż. 

Gdyby tego było mało - kobieta dowiedziała się o śmierci siostry oraz jej męża w wypadku samochodowym, którzy osierocili małą Cady. Dziewczynka trafia do Gemmy, singielki, którą po przyjściu do domu wita Alexa, mówiąc ile ma nowych wiadomości czy par na Tinderze. Jej dom nie wydaje się być odpowiednim miejscem dla dziewczynki trapionej traumą po utracie rodziców - takiego zdania jest pani psycholog, która przychodzi na spotkania, by ocenić relację ciotki z siostrzenicą i to, czy Gemma jest w stanie zaoferować Cady dom, jakiego potrzebuje. Gemma ma spore trudności z zaakceptowaniem nowej sytuacji oraz pogodzeniem pracy i goniącego deadline’u z opieką nad dziewczynką. Co powoduje wyrzuty sumienia, kiedy zaniedbuje potrzeby i uczucia Cady. 

Uświadomienie sobie, że nie nadaje się na rodzica zastępczego oraz zainteresowanie Cady dawnym projektem Gemmy, stanowi impuls skłaniający kobietę do wznowienia prac nad „M3gan”. W założenia ta robo lalka miała być „ostateczną zabawką, która sprawi, że dziecko już nigdy nie zapragnie żadnej innej” (co raczej nie spodobałoby się korporacji, której z kolei zależy na maksymalizacji zysków) - towarzyszką zabaw, a także opiekunką, która odciąży rodziców z obowiązków wobec pociech. Wbudowany moduł pozwolił M3gan na doskonalenie się, dzięki czemu z czasem wiedziała, jak reagować na zachowania i przyzwyczajenia dziewczynki. Stała się jej przyjaciółką, która zawsze wypowiada słowa odpowiednie do sytuacji i potrafi ją pocieszyć czy rozśmieszyć.

Z czasem ochrona Cady przed „negatywnymi” emocjami jak smutek czy strach staje się nadrzędnym celem egzystencji M3gan. Do tego stopnia, że wszystko, co negatywnie wpływa na dziewczynkę, zaczyna uważać za zagrożenie - począwszy od psa, który ugryzł Cady przez chłopca, który jej dokuczał czy nawet Gemmę, bo ta chciała pozbyć się robo lalki, co z kolei nie podobało się siostrzenicy i było dla niej niekomfortowe psychicznie. 

Widać, że Gemma nie czytała klasyki - w oprogramowaniu M3gan brakowało elementarnych praw Asimova. Robo lalka nie ma żadnych oporów przed krzywdzeniem ludzi, gdy wszystko wskazuje, że zlikwidowanie niepożądanego czynnika jest najbardziej logicznym rozwiązaniem. To też ciekawe, że w pewnym momencie głos M3gan stał się zniekształcony i brzmiał bardzo podobnie do głosu GLaDOS z gry „Portal”. Która, jak dobrze wiedzą grający, nie miała zbyt miłych zamiarów wobec bohaterki gry.

W grę wchodzi także możliwa krytyka kapitalistycznej korporacji, która nie zważając na potencjalne zagrożenia związane z udostępnieniem lalki z rozwijającą się sztuczną inteligencją szerokiemu gronu konsumentów i brak wystarczających testów, chce zaprezentować M3gan dziennikarzom i inwestorom oraz wypuścić nowy produkt jak najszybciej. Co zresztą okupiła śmiercią co najmniej kilkunastu pracowników firmy. 

Film „przypadkiem” (nie jestem pewien, czy taki był zamysł) poruszył bardzo intrygujący mnie temat - jeśli w przyszłości sztuczna inteligencja zostanie rozwinięta do tego stopnia, że będzie umiała imitować ludzi, to czy „prawdziwe” osoby w ogóle będą nam potrzebne do życia? Przykładowo pani psycholog zasugerowała, że Cady powinna pójść do szkoły, wyjść do ludzi. Problem w tym, że dziewczynka wcale tego nie chciała - w zupełności wystarczała jej obecność M3gan. Zgodziła się na to dopiero wtedy, kiedy pozwolono jej zabrać robo lalkę ze sobą. 

Dlaczego Cady w ogóle miałaby chcieć spotykać się z innymi dziećmi? Po co w ogóle wychodzić ze strefy własnego komfortu, jeśli M3gan zapewniała jej wszystko, czego potrzebowała? Po co przyjaźnić się z kimś, z kim przyjaźń może zakończyć się na różne sposoby, od mniej bolesnych do bardziej? Po co narażać się na niepotrzebny stres, kiedy nasze potrzeby mogą zostać zaspokojone przez idealnie dopasowaną do nas jednostkę? Co z tego, że to sztuczny twór, jeśli wygląda i zachowuje się jak prawdziwa osoba? 

Jest to na pewno (nie)odległa przyszłość, jednakże już dzisiaj pojawiają się osobniki, które na przykład świadomie rezygnują z relacji z drugim człowiekiem, preferując towarzystwo seks lalki. Czy to normalne zachowanie? Z dzisiejszego punktu widzenia na pewno nie. Czy to będzie normalne za kilkanaście/kilkadziesiąt lat? Czas pokaże. 

Jednak reżyser Gerard Johnstone skupił się na czymś innym. Co tam lęk przed sztuczną inteligencją, która może spowodować zmiany w społeczeństwie i przed utratą pracy, chociażby w szeroko pojętej branży artystycznej, również przez sztuczną inteligencję - to mało sugestywne. AI, która wyrwała się spod kontroli i zwróciła przeciwko swojej twórczyni, która może zagrozić również całej ludzkości, nie odebraniem pracy, a życia - to jest to! Czepiam się na siłę, rzecz jasna, ponieważ film w swoich założeniach pewnie miał być zwyczajnym slasherem, tylko tym razem zabójczynią jest przypominająca dziewczynkę lalka, a ja doszukuję się czegoś więcej. :’) Niemniej jak wspomniałem wcześniej, wizja zbuntowanej sztucznej inteligencji mnie nie przeraża, więc i sam film nie był dla mnie straszny.

Co do oceny gry aktorskiej: nie mam pewności, czy jestem odpowiednią osobą do tego. W pewnym momencie śmiałem się do samego siebie, że dobrze, że od czasu do czasu M3gan interpretuje wyraz twarzy Cady, ponieważ ja miałem z tym wyraźny problem. I nie wiem, czy to moja wina, czy po prostu młoda aktorka nie zawsze „dawała radę”. :’)

Film zakończył się w sposób sugerujący powstanie kontynuacji historii „M3gan”. Nie trzeba było długo czekać na potwierdzenie - sequel został zapowiedziany parę tygodni po premierze, a planowana data ukazania w kinach ustalona na styczeń 2025 roku. 

Czy polecam obejrzeć? Jeśli lubicie slashery/horrory, to jak najbardziej. Bawiłem się całkiem dobrze, ale nigdy nie mam wysokich oczekiwań względem tego gatunku. Rządzi się swoimi prawami. Nie porównałbym też „M3gan” do „Laleczki Chucky”, mimo że w obu przypadkach mordercą jest zabawka. Po Laleczce od razu widać, że jest zła, po M3gan zaś… wygląda jak niewinna dziewczynka. Może dlatego wydaje się to bardziej niepokojące?

*w jednej scenie pojawia się chyba nawiązanie do „Terminatora 2”, tylko że M3gan ściąga okulary przeciwsłoneczne, a nie je zakłada. W podobny sposób skanuje także otoczenie.

#horror #filmy #kino #tworczoscwlasna
fd4d3a2c-0c51-4b48-b4b3-f2aa655077a4

Zaloguj się aby komentować

Co prawda nie mam jako takich postanowień noworocznych, a bardziej cele do zrealizowania, ale chyba też się liczy, prawda? :')

  • Chcę napisać 2 opowiadania, jedno do kolejnego, czwartego już numeru https://krzysztofzin.pl/, a drugie „od siebie” i mam nadzieję, że uda mi się dla tego drugiego znaleźć odpowiednie miejsce do publikacji. Dwa opowiadania to niewiele, ale mam też inne pisarskie plany

  • Chcę napisać 12 tekstów na mojego blogaska. Nie wiem, ile z nich zdążę opublikować, ale jak chociaż napiszę założone przeze mnie minimum, to będę bardzo zadowolony : ) #cyberpunkstories to tag, który założyłem chyba z rok temu

  • Fajnie byłoby też napisać jeszcze parę tekstów „okołopisarskich-poradnikowych dla początkujących pisarzy” do „projektu”, który kiedyś rozpocząłem na Wattpadzie. Platformę wybrałem nieprzypadkowo, bo to właśnie tam obecnie jest najwięcej początkujących i chciałem przekazać swoją jakąś tam wiedzę, by było im ciut łatwiej. Ale to bez presji, bo nie jest moim priorytetem

  • Mam zamiar przeczytać minimum 12 książek, po jednej miesięcznie. Też niedużo, ale preferuję opowiadania

  • Chcę też przeczytać w końcu książkę „O sztuce”, którą posiadam od paru lat, jednak jakoś nie mogę się za nią zabrać. Może w lato się uda, kiedy powinienem mieć znacznie więcej czasu

  • Chcę przeczytać minimum 183 opowiadania. Wydaje mi się, że średnio jedno na dwa dni to odpowiednie tempo, ale wiadomo, czasem jednego wieczoru przeczytam kilka, a następnego ani jednego

  • Chcę przejść minimum 12 gierek z zaległości. W wieku nastoletnim bardzo dużo grałem online, a mało w trybie dla pojedynczego gracza i niestety, ominąłem wiele ciekawych tytułów, które obecnie nadrabiam. Oczywiście wciąż mnie ciągnie do multi i co-opa, więc te dwanaście to takie minimum z minimum

  • Chcę obejrzeć przynajmniej 52 filmy. Na pewno będzie ich więcej, ale czasem muszę sobie przypominać o ich istnieniu. Na szczęście życie z dziewczyną mi to ułatwia i odkąd jesteśmy razem, oglądam zdecydowanie o wiele więcej filmów niż wcześniej :')

  • Chcę dokończyć „Star Trek Voyager” i obejrzeć cały „Star Trek Enterprise”.

  • Zejść do wagi 80 kg. Nie powinno być to trudne, bo to raptem osiem kilogramów, więc nie nakładam na siebie mocnej presji. Po prostu fajnie byłoby zgubić brzuszek, który pojawił się po przejściu na pracę zdalną :')
splash545

Fajne cele. Powodzenia i wrzuć linka jak opowiadania będą gotowe

cyberpunkowy_neuromantyk

@splash545 


Dziękuję!


Wrzucę, chociaż trudno powiedzieć, kiedy to wyjdzie. Na razie czekamy, aż zostanie przygotowany trzeci numer.

Zaloguj się aby komentować

Nie jestem płodnym twórcą, co też widać, ponieważ poprzedni wpis na bloga wrzuciłem... prawie rok temu. :')

Dzisiaj nareszcie kończę z pisaniem o „Ghostrunnerze”. Przynajmniej na bliżej nieokreślony czas, ponieważ mam w planach rozprawić się z sequelem, jak twórcy zakończą prace nad nim. Mam na myśli popremierowe wsparcie, bo sama gierka już się ukazała, miesiąc temu.

#cyberpunkstories - piszę o rzeczach związanych z cyberpunkiem

Oczywiście zachęcam do przeczytania wpisu na moim blogasku:

https://cyberpunkowyneuromantyk.blogspot.com/2023/10/ghostrunner-project-hel.html

„Project Hel” to pierwszy i jedyny fabularny dodatek do gry „Ghostrunner”. Ukazał się 3 marca 2022 roku i stanowi wstęp do wydarzeń znanych z podstawki. 
Fabuła:

Mara, główna antagonistka, chce stłumić bunt Wspinaczy. Przeciwny temu jest jeden z podległych jej dowódców – Bakunin – który sprzeciwia się Marze, argumentując, że zaatakowanie buntowników może przemienić się w regularną wojnę, co z kolei przyniesie ogromne straty w ludności cywilnej. Oczywiście Marze to się nie podoba, więc spuszcza ogara ze smyczy – w tej roli tytułową Hel, która była jednym z bossów w podstawce. 

Muszę dodać, że Hel jest o wiele ciekawszą „bohaterką” niż Jack.* Dialogi z nią zabarwione są niewymuszonym humorem, wynikającym z logicznego i trochę niepokojącego (w końcu to maszyna do zabijania) rozumowania Hel. Przykładem niech będzie jej odpowiedź na pierwszy „problem”. Ojciec ma dwójkę dzieci, syna i córkę. Jednak bardziej kocha dziewczynkę. Doszło do katastrofy i nie mają wystarczająco dużo jedzenia, by nakarmić oboje. Które z dzieci poświęci ojciec? Odpowiedź Hel: grubsze. 

Nie ukrywam, że niezmiernie mnie to rozbawiło. :’) 

Ponownie do znalezienia są dwa rodzaje znajdziek – fabularne, rozszerzające trochę uniwersum gry, czyli różnego rodzaju przedmioty z krótkimi opisami oraz nagrania ludzi z otoczenia Mary; i kosmetyczne, czyli skórki mieczy. 

Niestety, dialogi wciąż nie zatrzymują/resetują się w momencie powrotu do poprzedniego checkpointu. Z jednej strony jesteśmy zachęcani do pędzenia do przodu, co jest o wiele fajniejsze, zważywszy na większą mobilność Hel; z drugiej postacie rozmawiające w tle zmuszają do zatrzymania się w miejscu, w celu skupienia się na dialogach. Ponownie utrudnia to śledzenie fabuły i zaburza płynność rozgrywki.

Za to podobała mi się historia, która rozjaśniła niektóre kwestie i niejako zapowiedziała niektóre z wydarzeń w podstawce (chociażby sabotaż wentylatorów, które naprawiamy jako Jack). W szczególności polubiłem jedno odniesienie – jeden z poziomów zaczyna się w tym samym miejscu, w którym zaczyna się przygoda Jacka. Niby nic wielkiego, ale jednak.
Gameplay:

Zaszły zmiany drobne, ale mające spory wpływ na rozgrywkę.

Przede wszystkim Hel jest bardziej skoczna – skacze wyżej i dalej. Dodatkowo jej pasek Szału zapełnia się jedynie poprzez zabijanie przeciwników i odbijanie pocisków mieczem, a Furia z czasem spada. Te dwie zmiany sprawiają, że rozgrywka jest o wiele szybsza – Hel skacze jak głupia od przeciwnika do przeciwnika i tnie niemilców bez litości. Im więcej wrogów zabitych w krótkim czasie, tym więcej wygenerowanego Szału, który można wykorzystać do aktywowania dwóch umiejętności: 

Pierwszą jest klasyczna Fala, czyli strumień energii przecinający przeciwników. Najlepsze jest to, że nie ma cooldownu – ogranicza nas wyłącznie ilość pozostałego Szału. Gdy mamy go sporo, można wysyłać Fale jedna po drugiej.

Drugą jest tarcza. Wymaga posiadania ponad połowy paska Szału, jednak powstrzymuje pojedynczy atak wroga, co czasami ratowało mi życie.  

Za umiejętnościami pojawił się także przemodelowany system ich ulepszeń, który już nie przypomina Tetrisa, a… cóż, najlepiej to zobrazować screenem. Odpowiednie ułożenie ulepszeń wokół trzech kafelków skutkuje odblokowaniem bonusów, czyli tak samo, jak w podstawce. 

Wachlarz przeciwników również został rozszerzony, choć nie jakoś znacząco.

Pojawili się wrogowie z jetpackami, którzy wiszą nad arenami i wypuszczają gromady granatów, przyklejających się do podłoża. Na szczęście nigdy nie są zbyt wysoko, żeby Hel nie mogła do nich doskoczyć. Przypominają mi trochę latające drony, bo też można się nimi „przelecieć” przez chwilę. 

Są też tacy przyziemni, z młotami, które po uderzeniu w podłoże wywołują energetyczną falę. 

O typowym mięsie armatnim chyba nie ma co wspominać, bo to najczęściej grupki buntowników z niewyróżniającą się niczym bronią. Bezrefleksyjnie rzucają się na Hel i nie stanowią żadnego zagrożenia. Tak po prawdzie, to są wyłącznie źródłem generowania Furii. 

Skoczność Hel wpłynęła także na projekt poziomów. Areny są bardziej rozległe i otwarte, żeby Hel miała wystarczająco dużo miejsca na swoje susy. Fragmenty stricte zręcznościowe również mają większy „rozmach”. 

Jednocześnie sam dodatek wydał mi się o wiele łatwiejszy od podstawki. Może to kwestia mojego „doświadczenia”, a może zamierzona decyzja twórców. W końcu wiele osób narzekało na wysoki poziom trudności podstawki, o trybie hardcore już nie wspominając. 
Bossowie

Obowiązkowy punkt programu, także z mojej strony, ponieważ bardzo narzekałem na projekt bossów w podstawowej kampanii i trybie hardcore. W przypadku „Project Hel” nie jest inaczej. 

Pierwszy z bossów, Bakunin, jest banalny. Walka z nim to dwa quick time eventy (mam przebłyski z walki z Hel z podstawki, jak ironicznie…) i radosne skakanie od wroga do wroga, żeby podbić pasek szału, wykorzystywanego do atakowania Bakunina Falą, z jednoczesnym unikaniem granatów przeciwnika, które wybuchają w narysowanym okręgu na podłodze. Przy powtórnym przejściu dodatku, w ramach przypomnienia, nie zauważyłem, kiedy pokonałem tego bossa. Nuda.  

Drugi i zarazem ostatni również nie należy do trudnych. Unikanie poziomego lasera wystrzeliwanego przez Golema, mecha, w którym siedzi jeden ze Wspinaczy, bardzo przypomina walkę z Marą. Tak samo, jak przeskakiwanie z platformy na platformę, gdy te rażone są prądem. Twórcy też na chwilę przed walką dodali nową mechanikę… uderzanie w „przekaźnik” w celu wygenerowania Szału. Zrobili to chyba tylko po to, żeby gracz wiedział, że musi to samo zrobić także podczas walki z bossem.  

Podczas tej walki pojawił się także plot twist – Golem okazał się na tyle trudnym przeciwnikiem (dla protagonistki), że Hel ponowiła prośbę o uwolnienie jej potencjału, na co Mara niechętnie, ale jednak się zgodziła. Od tego momentu Hel mogła bez przerwy atakować przeciwnika Falą, co zdecydowanie ułatwiło i tak już prostą walkę. 

Drugi raz z rzędu twórcy nie wykazali się pomysłowością przy projektowaniu walk z bossami, za co ogromny minus. Na ich obronę mogę powiedzieć, że w sumie sam nie wiem, jak zaprojektowałbym swoją własną walkę… ale to nie moje zmartwienie. :P 
Muzyka:

Tak samo jak w podstawce, także tutaj za soundtrack odpowiada Daniel Deluxe. Co tu się więcej rozpisywać: ponownie wykonał bardzo dobrą pracę. Poniżej link: 

https://youtube.com/playlist?list=OLAK5uy_n7SeYATnsnlJ18ezNu6ncinsRqgMp6BcY&si=0POngMIiYug4PPEe

Osiągnięcia

Dodane zostały także nowe osiągnięcia, z czego niektóre skłaniają do powtórnego przejścia poziomu w określony sposób. 

Chociażby moje ulubione, które wymaga od gracza… niezabijania nikogo/niczego oprócz generatorów tarcz. Bardzo logiczne, jako że w trakcie misji mamy do czynienia z co prawda wrogo nastawionymi jegomościami, którzy jednocześnie teoretycznie wciąż są naszymi sprzymierzeńcami (trochę zawiłe, ale to wynika z fabuły). Takie jest też nasze zadanie: „spróbuj uniknąć strat w ludziach”, nieprzypadkowo sformułowane w taki właśnie sposób. Gdy gracz zawiedzie (czytaj: nie powstrzyma się od zabijania), Mara po pewnym czasie zapyta Hel o status, na co Hel odpowie, że liczba zlikwidowanych do tej pory rebeliantów wynosi na przykład siedemnastu. Gdy Mara zapyta, czy tak właśnie wygląda unikanie strat w ludziach, Hel odpowie, że rozkaz brzmiał „spróbuj”, a ona zawiodła.

Oprócz tego były też takie jak „nie zgiń w pierwszym poziomie”, „nie korzystaj z ulepszeń/Fali” czy „pozostań w trybie Szału przez 20 sekund”. Nie należały do trudnych, chociaż nie ukrywam, że przy nieginięciu potrzebowałem kilku czy nawet kilkunastu podejść. Jednakże na Steamie zaledwie 3% graczy pokonało finałowego bossa, co jest kiepskim wynikiem. Analogicznie podstawkę ukończyło 25% graczy. 
Stosunek ceny do oferowanej zawartości

Prawdopodobnie powodem**, dlaczego dodatek nie cieszy się równie dużym zainteresowaniem (40 tysięcy recenzji na Steamie vs… 428) jest jego zaporowa cena***. Za 59,99 złotych dostajemy zawartości na 2-3 godziny – i mam tu na myśli przejście dodatku na 100% (znalezienie znajdziek i zrobienie osiągnięć). Tymczasem podstawka wraz ze wszystkimi trybami dodanymi po premierze wystarcza na luźno dwadzieścia kilka godzin, a na początku kosztowała zaledwie dwa razy więcej. 
Podsumowanie

Mimo że dodatek wniósł trochę świeżości i bawiłem się świetnie, to nie jestem w stanie go polecić z czystym sercem, głównie przez wysoką cenę, jak na oferowaną zawartość. W przecenie na 20-30 złotych jeszcze ujdzie****, ale nie radziłbym kupować go po wyższej cenie. 
*OGROMNY SPOILER

Pod koniec dodatku Hel trafia do kryjówki Wspinaczy, w której znajduje się jeszcze nieuruchomiony Jack. Myślę, że wiedziała, do kogo należy ciało, jednakże nie zniszczyła go, ani tym bardziej nie poinformowała swojej przełożonej o tym. Prawdopodobnie dlatego, że była już zdecydowana zdradzić Marę.

Co lepsze, po finałowej walce Hel zostaje zabita przez… drugą Hel, swoją bardziej posłuszną kopię. Chwilę po tym, jak główna bohaterka wyłącza się po wskoczeniu do lawy, słychać charakterystyczne „you’re… alive”, znane z początku podstawowej kampanii. Czyżby program zbuntowanej Hel trafił potem do ciała Jacka? Albo to po prostu zabieg twórców mających na celu pokazanie ciągłości wydarzeń. 

**drugim może być to, że dodatek wyszedł półtora roku po premierze podstawki. I mimo że gra była wspierana przez ten czas (przez dodawanie nowych trybów gry), to gracze mogli stracić zainteresowanie tym tytułem.

***muszę dodać, że podstawka często była dostępna w bardzo niskiej cenie i trafiła chociażby do Humble Choice

****przy kupowaniu rzeczy stosuję przelicznik „10 złotych za 1 godzinę spędzonego czasu”. Jeśli dany tytuł spełnia tę prostą zależność, wtedy uważam, że „się opłaca”

Za pomoc przy tekście bardzo dziękuję Althorionowi

#gry #steam #gog #tworczoscwlasna
8238becc-da4a-4105-9518-1018baf31800

Zaloguj się aby komentować

GHOSTRUNNER 2
Zapowiedziany został „Ghostrunner 2”, czyli sequel połączenia „Hotline Miami” z „Mirror's Edge” podlane cyberpunkowym sosem. Było to pewne po sukcesie jedynki, wystarczyło jedynie poczekać na oficjalną zapowiedź, do którego link znajdziecie poniżej.
https://youtu.be/MFGwssNevqk
Gdyby ktoś nie wiedział, czym dokładnie jest „Ghostrunner”, odsyłam do recenzjo-opinii na moim blogu:
https://cyberpunkowyneuromantyk.blogspot.com/2021/08/pseudo-recenzja-gra-ghostrunner.html
#cyberpunkstories #gry #cyberpunk #tworczoscwlasna
cd68705d-4671-4480-a62f-96ede1ea499e

Zaloguj się aby komentować

komiks „Cyberpunk 2077. Trauma Team”
Wpis możecie przeczytać także na moim blogu.
#cyberpunkstories  - piszę o rzeczach związanych z cyberpunkiem
UWAGA, POTENCJALNE SPOILERY.
Odkąd pamiętam, uwielbiam grać healerami w MMORPG-ach, supportami w grach MOBA, medykami w strzelankach pokroju „Project Reality” czy „Wolfenstein: Enemy Territory”. Bardziej od zabijania stworków i przeciwników interesuje mnie utrzymywanie przy życiu i przywracanie do życia współgraczy, chociaż wiadomo, fajnie jest czasem zdobyć fraga.; )
Gdy lata temu kupiłem podręcznik do „Cyberpunka 2020”, momentalnie zakochałem się w idei Trauma Team – ogromnej korporacji zapewniającej między innymi usługi pogotowia medycznego. Gdy klient znajdzie się w potrzebie, dzwoni po ambulans. Można się zdziwić, gdy zamiast dobrze znanej nam karetki przyleci ciężko uzbrojony i opancerzony pojazd, z którego wysypie się oddział równie dobrze uzbrojonych ochroniarzy i medyków, których jedynym celem jest zapewnienie klientowi bezpieczeństwa za wszelką cenę, nie licząc się z życiem nikogo, kto mu zagraża. Dlatego cieszę się, że powstał komiks z medykami niedalekiej przyszłości w roli głównej.
Nadię, główną bohaterkę, poznajemy podczas rozmowy z panią psycholog, która ma ocenić, czy kobieta jest gotowa na powrót do czynnej służby. Ta niegotowość spowodowana została nieudaną akcją, w której oprócz Nadii zginął cały oddział. Spodobał mi się motyw nabytej traumy oraz pokazanie, że wyleczenie straumatyzowanej osoby wcale nie jest takie łatwe, bo kiedy wydaje się, iż to się udało, trauma potrafi się niespodziewanie ujawnić w warunkach podobnych do tych, które ją wywołały.
Dlatego dziwię się, że nie przebadano Nadii dogłębnie – tak to przynajmniej zostało pokazane w komiksie. Według mnie powinna zostać wysłana do jakiegoś centrum szkoleniowego w wirtualnej rzeczywistości i wrzucona w wir walki, by zbadać jej potencjalne zachowania w bardzo stresującej sytuacji. Trochę to podburzyło moją wizję oddziału pełnego profesjonalistów, wśród których każdy wie, czego może spodziewać się po pozostałych. Tym bardziej w przypadku medyczki, która wraca do służby po traumatycznych wydarzeniach.
Zastanawiam się też, w jaki sposób była prowadzona selekcja rekrutów. W szczególności interesuje mnie profil psychologiczny kandydatów. Nie wyobrażam sobie, by w uniwersum, w którym wielkie korporacje rządzą światem, zatrudnić kogoś, kto przedkłada życie własne bądź kogoś bliskiego nad interesy klientów, a tym samym i firmy/korporacji. Rekrutacja powinna być bardzo wymagająca, by odsiać słabe i przede wszystkim niepasujące ogniwa.
Chociaż biorąc pod uwagę fakt, tu mały spoiler, że członkowie Trauma Team często giną, chętnych może nie być aż tak dużo, jakby się wydawało. Czyżby ogromną motywacją było równie ogromne wynagrodzenie? Albo chęć niesienia pomocy jest na tyle wielka, że przysłania wszelkie wady tak niebezpiecznego zawodu?
Bardzo spodobał mi się zwrot akcji, w którym okazało się, że klientem w pierwszej misji po powrocie do służby jest… gość, który wykończył poprzedni oddział Nadii. Od tej pory cały czas zastanawiałem się, w jaki sposób zachowa się główna bohaterka. Profesjonalnie, tak jak „chwaliła się” w rozmowie z panią psycholog, że utrzymała klienta przy życiu nawet w obliczu śmierci całego oddziału, czy jednak górą wezmą emocje i chęć zemsty.
Moim największym zarzutem, oprócz zbyt pobieżnego badania psychologicznego Nadii, jest to, że historia niemiłosiernie pędzi przez siebie, przez co niektóre wątki po prostu nie mają czasu, by właściwie wybrzmieć. Retrospekcje są krótkie i wydawałoby się, że trochę na siłę wciśnięte w środek akcji. Przydałby się dodatkowy zeszyt lub dwa, by było na nie więcej miejsca.
Kolory samego komiksu (narysowanego przez Miguela Valderramę) wydają mi się nieco wyblakłe – może to specjalny zabieg rysownika. Jakby to był podprogowy przekaz, że samo Night City może i jest kolorowe, ale życie w nim już niekoniecznie. Szczególnie, jeśli jest się pracownikiem Trauma Team. Jako że niezbyt potrafię pisać o rysunkach, pozwólcie, że pokażę Wam przykładowy kadr, który jednocześnie uważam za najładniejszy z całego zeszytu.
„Trauma Team” to pierwszy z kilku komiksów wykorzystujących świat znany z „Cyberpunka 2077”. Prędzej czy później możecie spodziewać się opinii o kolejnych. :') Fanem gry może i nie jestem, ale bardzo lubię to uniwersum i (mam nadzieję) z przyjemnością przeczytam pozostałe historie. Tym bardziej, że „Trauma Team” spodobał mi się nawet pomimo drobnych problemów z tempem fabuły.
#cyberpunk2077 #komiksy #tworczoscwlasna #czytajzhejto
c0eed384-ae53-4b3e-ae0f-5c09be53e981
ccea3585-4822-4d36-8aeb-fc10e0beda1b

Zaloguj się aby komentować

Ciąg dalszy przerzucania tekstów z wypoku na Hejto:
#cyberpunkstories - autorski tag
Wpis możecie przeczytać także na moim blogu.
Czy e-booki to czytelnicza przyszłość?
Chciałem raz pożyczyć „kilka” książek od mojej znajomej. Skończyło się na tym, że w torbie podróżnej znalazło się ponad trzydzieści różnych pozycji (niech żyje brak zdecydowania!). Dodajcie do tego ciuchy na cały tydzień i wyjdzie Wam całkiem niezły ciężar do dźwigania. Sam chciałem. Tamta sytuacja dała mi dużo do myślenia. Zainteresowałem się czytnikami e-booków. Wizja posiadania wszystkich książek w jednym małym urządzeniu była bardzo kusząca. Tak bardzo, że w końcu kupiłem mój pierwszy czytnik. Służył mi dzielnie przez kilka lat, a teraz, gdy sprawiłem sobie nowy, równie dzielnie służy mojej cioci.
Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było przy pomocy optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu. Ale optonów mało używano, jak mi powiedział robot-sprzedawca. Publiczność wolała lektany – czytały głośno, można je było nastawiać na dowolny rodzaj głosu, tempo i modulację.
Tak pan Stanisław Lem, w swoim „Powrocie z gwiazd” z 1961 roku, pisał o e-bookach (i audiobookach), chociaż nazwał je inaczej. Na swój sposób przewidział przyszłość.
Ale czy e-booki rzeczywiście zastąpią papierowe książki?
Przed wynalezieniem druku przez Gutenberga, książki były przepisywane ręcznie. Cały proces był czasochłonny i trudny; spróbujcie przepisać całą powieść bez ani jednej pomyłki. Czasem też kopiści zmieniali treść, bo wydawała im się nieodpowiednia. Trudno się dziwić, że tak wiele osób nie potrafiło wtedy czytać oraz że książki były drogie.
Wszystko zmieniło się w roku 1450. Nareszcie można było w łatwy i szybki sposób zrobić nie jedną, ale wiele kopii. Miało to ogromny wpływ chociażby na edukację, ale nie o skutkach wynalezienia druku chcę pisać. No, nie do końca. Mnisi stracili pracę, ponieważ coraz mniej osób zlecało im przepisanie książki. Czy to dobrze, czy nie, nie mnie oceniać.
Do czego jednak zmierzam?
Skoro wynalezienie druku sprawiło, że ręczne, mozolne i arcytrudne przepisywanie książek przeszło do historii, to dlaczego e-booki nie zrobiły tego samego? Z technicznego punktu widzenia powinny mieć tak wielki wpływ, jak druk - przecież przez brak fizycznej kopii zdecydowanie ułatwiają ich kopiowanie. Wystarczy na komputerze użyć odpowiedniego skrótu, by mieć drugiego e-booka. Dlaczego ludzie wciąż wolą czytać wydania papierowe? Wydaje mi się, że znam odpowiedź. Albo nawet kilka. Oczywiście wszystkie dotyczą sytuacji w Polsce.
1. Ludzie to tradycjonaliści, którzy nie lubią korzystać z nowych technologii. Oczywiście nie mam zamiaru uogólniać, ale tak szczerze, to ile starszych osób korzysta chociażby ze smartfonów czy komputerów? Wiem, że pod tym względem jest coraz lepiej, coraz więcej ludzi się do tego przekonuje, ale myślę, że jednak więcej osób jest na „nie”. Bo nowe, bo „komputer”, bo coś tam.
2. Aspekt technologiczny. Gdy zdecydowałem się na kupno czytnika, szukałem w Internecie informacji o różnych modelach. I tu pojawia się problem: który wybrać. Czy postawić na dość znany Kindle od Amazona, polski inkBook czy może mało znany francuski Cybook od firmy Booken? Czy wziąć z systemem pracującym na Androidzie, czy na jakimś innym? Duży czy mały? Jak długo wytrzymuje bateria? Czym się różnią formaty epub, mobi oraz PDF? Jest wiele rzeczy, które początkujący musi sprawdzić, żeby potem nie żałować swojej decyzji. A co z papierową książką? Wystarczy wejść do biblioteki/księgarni i wypożyczyć/kupić. W innych sklepach będzie się najwyżej różnić ceną (pomijam kwestię różnych wydań i twardej/miękkiej oprawy).
3. Następny aspekt technologiczny. Kiedyś czytałem, że raptem jedna trzecia osób czytających e-booki korzysta z czytników. Reszta używa tabletów, smartfonów i komputerów. Skoro się da, to dlaczego inwestować w dodatkowe urządzenie? Chociażby dlatego, że od czytania na ekranie tabletu bolą oczy, podobnie jest z monitorem komputera czy smartfona. Ludzie myślą też tak o czytnikach, co akurat jest błędne, zważywszy na technologię w nich wykorzystywaną. Ale nie da się tego wytłumaczyć każdemu.
4. Aspekt kolekcjonerski. Kiedy wchodzę do czyjegoś mieszkania, od razu widzę, czy właściciele czytają książki. Wystarczy poszukać jakichś regałów czy półek. Przy okazji równie łatwo określić wielkość zbioru. Krótko mówiąc, można się chwalić. W przypadku e-booków, no cóż, nie da się ich postawić na półkach, chyba że na tych wirtualnych. Odpowiednikiem pokoju przerobionego na dobrze zaopatrzoną, domową biblioteczkę, jest jedno urządzenie, często mieszczące się w kieszeni spodni. Czymś takim ciężko się pochwalić.
5. Opinia przeczytana w Internecie. E-book to nie prawdziwa książka. Jeśli komuś jest lepiej z taką myślą, to jego wola, nie ma co na siłę nikogo przekonywać. Po prostu zauważyłem tendencję do częstych kłótni na linii: zwolennicy książek elektronicznych i tych papierowych. Najczęściej, co mnie dziwi,j wywołują je ci drudzy, jakby przeszkadzało im, że ktoś woli korzystać z czytników.
Ogółem odnoszę wrażenie, jakoby ludzie czytający książki czuli się lepsi od innych, bardziej inteligentni et cetera, o czym można przekonać się na dowolnej facebookowej grupie skupiającej zwolenników czytania.
6. Aspekt dostępności. Papierową książkę teoretycznie łatwiej pożyczyć. Po prostu idziemy, bierzemy z półki i tyle, bez kombinowania z włączaniem komputera, noszenia kabla czy włączania Internetu. Papierową książkę teoretycznie łatwiej też przeczytać. Bierzemy i czytamy, nie martwiąc się, czy wystarczy nam baterii, czy będzie działać na naszym urządzeniu. Jedynie światło, a raczej jego brak, może być problemem. Piszę „teoretycznie”, bo wszystko zależy od osobistych preferencji.
7. Aspekt cenowy. Teoretycznie e-booki powinny być dużo tańsze od papierowych wersji. W końcu odpadają koszty druku, magazynowania et cetera. Często zdarza się jednak tak, że ceny utrzymują się na tym samym poziomie albo na korzyść papieru. Dlaczego tak jest? Oczywiście żeby zachęcić do kupowania tradycyjnych książek. Jedna osoba, która wydała własną powieść powiedziała, że w momencie pojawienia się e-booka straciła dochody z papieru. Elektroniczną książkę można w bardzo łatwy sposób „spiracić” i upowszechnić całkowicie za darmo, a jestem pewien, że wydawnictwa zdają sobie sprawę z tego ryzyka.
Nawet niedawna obniżka podatku VAT na e-booki nie sprawiła, że ceny drastycznie spadły. Wydawnictwa, księgarnie i pośrednicy mają po prostu więcej do podziału.
Myślę, że wymieniłem wszystkie najważniejsze powody, dla których na razie wygrywają tradycyjne papierowe książki. Uważam, że w najbliższych kilkunastu latach sytuacja się nie zmieni, ale jestem przekonany, że e-booki stanowią czytelniczą przyszłość, o ile następne pokolenia w ogóle będą chciały czytać. ; )
Argumenty?
Proszę bardzo.
Po pierwsze: czytniki naprawdę potrafią ułatwić czytanie. Między innymi oferują możliwość zmiany czcionki na bardziej czytelną i przede wszystkim większą, czego nie spotkamy w przypadku papierowych wersji. Macie problemy z czytaniem drobnych literek albo męczy się Wam wzrok? Czytnik jest dla Was.
Czcionka to jedno, rozmiar książki — drugie. Czekacie w kolejce w sklepie? Stoicie w ścisku w tramwaju czy autobusie i chcielibyście poczytać? Żaden problem. Czytnik można śmiało trzymać w jednej ręce, by w razie potrzeby bez problemu schować do kieszeni lub go z niej wyciągnąć. W przypadku papierowych wydań nie zawsze jest to takie łatwe. Niektóre, jak „To” Kinga czy „Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa” to ciężkie i obszerne knigi. Owszem, istnieją wydania kieszonkowe, ale wtedy w parze z małym rozmiarem idzie mała czcionka.
Jedziecie pociągiem, jest noc, chcielibyście poczytać, ale nie chcecie włączać światła, by nie obudzić pozostałych pasażerów w przedziale? Sporo czytników oferuje opcję podświetlania ekranu, co rozwiąże Wasz problem.
Po drugie: wspomniana przeze mnie możliwość trzymania całej biblioteki w jednym małym urządzeniu, co idealnie sprawdza się podczas częstych podróży lub dłuższego urlopu, na który chcielibyście zabrać kilka bądź kilkanaście pozycji. Nie dość, że nie zabiera dużo miejsca (wspomniana kieszeń spodni), to jeszcze macie dostęp do ilu tylko chcecie książek. Skończy się zapas? Wystarczy dostęp do Internetu i można zakupić kolejne powieści, które dostaniecie praktycznie od razu.
Przydatne też dla osób, które cenią sobie minimalizm lub nie chcą marnować miejsca na regały czy półki. Gdzieś te wszystkie książki trzeba przecież trzymać, a jeśli nie na półkach, tylko w kartonach, to po co w ogóle je mieć?
Po trzecie: dostępność. Obędzie się bez sytuacji*, w których wydawnictwo stwierdza, że nie zrobi dodruku. Tu mogę przytoczyć własną: brakowało mi dwóch ostatnich części wiedźmińskiej sagi w białym wydaniu, których nie można było już zdobyć w sklepach (przyznaję, że popisałem się głupotą, odwlekając zakup, gdy było to jeszcze możliwe, ale kto by się spodziewał?), więc pozostało mi jedynie odkupić używane tomy od osoby prywatnej.
Można tutaj dodać też możliwość zabezpieczenia swoich plików poprzez wrzucenie ich na wirtualny dysk.
Po czwarte: wyszukiwanie informacji jest o wiele łatwiejsze. Chcecie przypomnieć sobie jakiś ważny dla Was fragment? Musicie wertować strony książki… albo po prostu wpisać zdanie w ramach wskazówki. Podobnie z robieniem notatek, zaznaczaniem fragmentów et cetera. To wszystko można z powodzeniem zrobić również w przypadku papieru, ale elektronika zdecydowanie to ułatwia. Może się to przydać podczas pisania różnego rodzaju prac, chociażby na studiach.
Po piąte: napisałem, że do e-booków może zniechęcać ich cena, zazwyczaj niewiele niższa od cen papierowych wersji. Jednak często pojawiają się promocje: swego czasu otrzymałem kod na pięćdziesięcioprocentową obniżkę na książki, wliczając w to też obniżone już e-booki. Piętnaście złotych za jedną powieść to niezbyt wygórowana cena.
Podobnie jest z pakietami e-booków, wśród których królują, przynajmniej moim zdaniem, te od artrage.pl. Trzydzieści parę złotych za sześć książek? Proszę bardzo.
Nie można też zapominać o Legimi, czyli serwisie oferującym prawie nieograniczony dostęp do ogromnej bazy e-booków i audiobooków. Bardzo fajna inicjatywa, szczególnie dla osób, które czytają naprawdę dużo w ciągu miesiąca. Wtedy czterdzieści złotych za abonament, z którego możemy zrezygnować w dowolnym momencie, nie wydaje się wielkim wydatkiem, kiedy podzielimy go przez liczbę przeczytanych książek. Cztery złote za sztukę? Śmiech na sali.
Dodatkowo coraz więcej bibliotek oferuje dostęp do nieco okrojonej, ale darmowej, bibliotecznej wersji Legimi.
Oczywiście nie mam zamiaru przekonywać nikogo do kupna czytnika. Technologia lubi się psuć (chociaż Cybook, czyli ten „mój pierwszy”, nadal świetnie działa pomimo upływu lat), a sam czytnik to wydatek często kilkuset złotych już na starcie, do tego trzeba doliczyć oczywiście cenę poszczególnych powieści, które chcielibyście przeczytać. Mnie samemu zdarza się kupować papierowe wersje, ze względu na estetykę (antologię „Inne światy” kupiłem w papierze dla obrazów, a „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach” ze względu na prześliczne wydanie). Czasopisma, komiksy czy mangi też wolę w tradycyjnej formie, ale powieści i opowiadania czytam głównie na czytniku. Wygoda, łatwy dostęp i możliwość czytania w praktycznie każdych warunkach, to ważne dla mnie rzeczy, ale każdy ma swój gust.
Pewnie mogę się mylić, że e-booki to czytelnicza przyszłość, ale wystarczy spojrzeć chociażby na gry komputerowe, gdzie cyfrowa dystrybucja pokonuje tradycyjne pudełka. Jestem przekonany, że to samo kiedyś stanie się z papierowymi książkami i każdy będzie miał przy sobie swój własny czytnik (albo wszczepiony – vide cyberpunkowe ulepszenia).
Do następnego!
* Głównym niebezpieczeństwem jest wygaśnięcie licencji na sprzedaż e-booków, co na przykład spotkało niektóre z powieści wchodzących w cykl „Świat Dysku” Pratchetta.
#ksiazki #czytajzhejto #literatura #tworczoscwlasna #kultura #ebook #hejtoczyta
251ac59f-fa9e-462a-a4af-5fad4421fef3
Fearaneruial

@cyberpunkowy_neuromantyk tak, to dokładnie, dukaj tam wspominał o starciu cywilizacji kultury oralnej i kultury tekstu i ich wzajemnym niezrozumieniu się

cyberpunkowy_neuromantyk

@Fearaneruial


Miałem ten filmik w zapisanych do obejrzenia

Zaloguj się aby komentować