Z cyklu "dlaczego warto robić zdjęcia wynajmowanemu pojazdowi". Wynajmowałem auto wiele, wiele razy - zawsze było bezproblemowo. Ale w końcu kiedyś musi być pierwszy raz, nie?
Włochy (ale zdarza się to wszędzie). Wypożyczalnia z tych mniejszych, bo brałem coś na weekend, na szybko. Auto zgodne z jakością wypożyczalni: jeździ ładnie, ale nie wszędzie - mimo swojej maleńkości - najwyraźniej się zmieściło. Obrazek na dokumencie wynajmu świeci się od oznaczonych gwiazdek. Parking jest oczywiście po transferze z lotniska, a biuro jest w terminalu - więc odbieram auto sam.
Jest jakoś 21:00, ciemno już (zgasły wszystkie światła), a ja stoję na parkingu i cierpliwie, jednym telefonem świecąc, drugim pstrykając - robię zdjęcia każdego wgnieconka. Po weekendzie oddaję auto, robię również komplet fotek.
Dwa dni później przychodzi mail: buongiorno, jest coś nowego na karoserii, patrz pan na fotkę, pobierzemy z kaucji, ale zostało jeszcze XYZ€, dopłacaj, a jak nie, to za tydzień sami pobierzemy z karty.
Odpisuję od razu, że buongiorno, ale tu jest moja foteczka z dnia wyjazdu, niczego nowego nie dodałem do Waszej kolekcji, poproszę z powrotem moją forsę. Zablokowałem też kartę: gdybyśmy mieli o tym dyskutować, to przynajmniej nie pobiorą tego "więcej". Nie, żeby mnie to jakoś bolało: miałem wykupione pełne ubezpieczenie u pośrednika i dodatkowo jeszcze swoje osobno, w ubezpieczeniu podróżnym, ale jednak zasady to zasady.
W ciągu 24 godzin kaucja została zwolniona.
Dziś, po trzech tygodniach, dostałem odpowiedź: "Dear customer, you won't be charged for the damage".
Na przyszłość muszę się zastanowić nad tym, czy nie opłaca się bardziej olać ubezpieczenie od pośrednika i wykupić u dostawcy bezpośrednio opcji full coverage, bo wtedy już nikt nie patrzy na auto, jeśli jest w jednym kawałku.
A po co tę historię piszę? A, może dowiem się czegoś ciekawego, co w przyszłości ułatwi mi życie i kolejne wynajmy.
#wynajemaut #gownowpis
