Odnośnie mojego wpisu z 600 dniami bez alkoholu. Minęło szybko, w ogóle nie tęsknię, chociaż jak byłem pod namiotami niedawno to przyszła taka myśl, chętka na piwko... ale jedno piwo to ekwiwalent kaloryczny klinka twarogu! Szybko głupie myśli minęły.
Jest jednak tak, że przychodzi moment, gdy ciało daje ci znaki i mówi "dość wykorzystywania mnie, teraz czas zadbać o siebie". Jednym przychodzi to szybciej, drugim później ale każdego w końcu dopadnie. Niezależnie czy alkohol, papierosy, stres (tak! Stres też!), lujowe jedzenie czy brak ruchu. W pewnym momencie mózg, serce, stawy, pięta, plecy, palec - cokolwiek- odezwie się i da znać- zatrzymaj się, jest problem.
U mnie- poza tym, że zmasowałem przesadnie (spasłem się jak tucznik) doszło sporo stresu, lekka załamka związana z trudnym rokiem życia praktycznie non stop w Norwegii (z tygodniowymi zjazdami co 4-5 tygodni) i właśnie w 2023 roku odezwało się na poważnie.
Mózg i sen
Nigdy, wg polskich standardów, nie piłem jakoś dużo. Piwko, dwa w ciągu tygodnia (ale portery bo lubiłem ich smak), weekend może jakieś wino albo flaszka ze znajomymi. Z perspektywy czasu widzę, że to była przesada ale w kraju jest przyzwolenie na takie picie i taki miałem przykład z domu- alkoholizm ale bez patologii. Czyli 80 procent polskich domów- wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu DDA.
To okazjonalne popijanie- poza odpalaniem kompulsywnego objadania się- pozbawiło mnie na wiele lat głębokiego snu. Być może te Smart zegarki i opaski nie są w 100 procentach wiarygodne ale dają jakiś pogląd. MiBand pokazywał mi zawsze 15, 11, 8 minut głębokiego snu- 20 to już był świetny wynik. To samo urządzenie testowane na mojej żonie pokazywało zawsze ponad godzinę. I to faktycznie przekładało się na jakość snu, którego praktycznie nie było.
Kortyzol- hormon przetrwania- niezbędny jest gdy śpisz w dżungli i każdy szelest to może być nadchodzącą śmierć, a nie gdy dziecko obracające się z boku na bok w pokoju obok sprawia, że w sekundę masz oczy szeroko otwarte.
Alkohol potrafi wywalić go w kosmos.
I patrząc retrospektywnie ten brak snu trwał u mnie na pewno od 2016 roku, bo już wtedy zdarzały się epizody, że wstawałem w nocy i wydawało mi się, że coś stoi za drzwiami wejściowymi do domu na korytarzu. Biegłem wtedy, zlękniony spoglądałem w judasza w drzwiach i dochodziłem do konkluzji, że nic tam nie ma bo jest ciemno, a czujka na klatce schodowej uruchomiłaby światło.
Potem, już w Norwegii, w ciągu roku zdarzyło mi się kilka razy, że budziłem się w nocy, patrzę na sufit- CO JEST K⁎⁎WA- kamera na pałąku na mnie patrzy. Skaczę do światła- zapalone - no nic nie ma.
...
W ostatni dzień przed sylwestrem 2023/2024- już śpiąc w domu w łóżku z żoną (dzień wcześniej mieliśmy imprezę u znajomych, taki wcześniejszy wspólny Sylwester), znowu- budzę się- KAMERA NA MNIE PATRZY ALE J⁎⁎⁎NA ZACZĘŁA SIĘ CHOWAĆ W SUFIT.
SKOCZYŁEM ZA NIĄ JĄ ZŁAPAĆ.
Oczywiście nie złapałem. XD Zdążyła się schować skubana. Wpadłem natomiast stopą pomiędzy bok łóżka, a łóżko- wyłamałem oparcie a o metalową konstrukcję zahaczyłem lewą stopą pięknie zrywając sobie cały paznokieć ze środkowego palca.
"Musisz iść do psychiatry!"- naskoczyła na mnie żona- "może to jakaś schizofrenia!".
Poniekąd miała rację ale ja wiedziałem tylko ignorowałem fakty, albo przynajmniej domyślałem się. Poza tym psychiatra i psycholog to ostatnie osoby, chyba poza księdzem, które uważam za wartościowe dla mnie (podkreślam, DLA MNIE, proszę się nie przypierdalać ty możesz być inną osobą, a ja jestem chodzącym buntem, warchołem i nie uważam W MOIM PRZYPADKU żadnego lekarza z zakresu psychiatrii).
"Poradzę sobie sam, a jak sobie nie poradzę to obiecuję ci, że pójdę." (I bym poszedł nawet wbrew sobie bo moje słowo jest święte.)
Krok 1- rezygnacja z alkoholu- całkowita.
(Two weeks later)
Adelbert śpi jak dziecko, wearables pokazuje ponad godzinę głębokiego snu i nawet dzisiaj, dzień w podróży krótka noc 5 godzin 40 minut snu, a głębokiego przy tym 1 godzina 10 minut oraz 1 godzina 00 minut fazy REM.
Niestety kolejny problem to w styczniu 2023, gdy zacząłem pracę na rusztowaniach to pojawił się ból lewej pięty. To zbiegło się ze strasznymi fazami depresyjnymi, które prawdopodobnie wcześniej tłumiłem tym okazjonalnym piwem.
Było w pewnym momencie tak kiepsko, że kładłem się na podłodze w kuchni i nie chciało mi się żyć. Żona wściekła (powiedziałem jej, że jej złość nie jest dla mnie oparciem, więc wyluzowała, ale wiem, że to z troski) znowu zaczęła:
"Idź do psychologa, zrób coś z tym."
A ja leżę na podłodze w kuchni i wiem, że to nie jestem ja. To nie z głowy, czuję, że to skądś indziej się wzięło.
"Sam sobie z tym poradzę, a jak nie to obiecuję, że pójdę. Zrobię badania i jak wszystko będzie okej to pójdę."
Lekarz i badania
Wyruszyłem wiem najpierw do rodzinnego.
"Panie, dwie sprawy: pięta i badania ogóle i tarczycy bo mam epizody depresyjne"
Na piętę dostałem skierowanie na RTG na które nie poszedłem (xd) i bujałem się z tym jeszcze kilka miesięcy, ale w miarę jak chudłem to przestawało boleć, aż do tego momentu, w którym jestem dzisiaj, że zapomniałem o tym i biegam sobie papatony bez problemu.
Od rodzinnego lekarza dostałem skierowanie na badania ogóle krwi, moczu i na hormony tarczycy bo podobno przy depresji to się nada jako pierwsze.
No i już w laboratorium coś mnie tknęło i dopłaciłem 50 zł i oznaczyłem sobie TESTOSTERON...
BINGO.
Wszystkie wyniki były dobre poza teściem właśnie. 194ng/dl przy normie zaczynającej się od 198ng/dl do 670 bodajże. Teraz wiem, że zdrowy mężczyzna w moim wieku trzydziestu kilku lat powinien mieć testosteron około 400,500 a nawet 700 ng/dc bo takie wyniki mają osoby z którymi rozmawiałem, a które sprawdzały jego poziom i nigdy nie były na trt (testosteron replacement therapy- terapia zastępcza testosteronem).
Endokrynolog zatem, na szczęście wizyta na NFZ udała mi się za 3 tygodnie. Do tego momentu wyłożyłem kolejne kilkaset złotych na więcej badań, aby być jedną wizytę do przodu (rodziny nie może dać na nie skierowania, musi to zrobić lekarz specjalista): prolaktyna, estradiol, fsh, lh, kortyzol. Wolnego testosteronu wtedy nie oznaczyłem... bo mi drogo już było.
Endokrynolog, spojrzał na wyniki... No tak nisko, proszę oto skierowanie do urologa, jak on da zielone światło to wprowadzimy trt. Do tego ponowne badanie testosteroni, lh,FSH, wolny, jakieś markery nowotworowe, psa. Urolog pomacał jądra, zrobił usg, dał zielone światło, ale pomiędzy wizyta 1 a 2 u endokrynologa minęło ze 3-4 miesiące. W tym czasie już schudłem z 15 kg, testosteron wskoczył na 260ng/dl... ale wahania nastroju, momenty depresyjne i wybuchowość jak baba przed okresem była nadal a ja czułem, że to nadal "nie jestem ja". Trochę nauczyłem się panować nad gniewem, ale tylko trochę. To się mocno odbijało na mnie, żonie i dzieciach.
Kolejna wizyta u endokrynologa.
"Zainwestował pan w siebie, to przyniosło efekty. TESTOSTERON byłby drogą na skróty. Kolejna wizyta kontrolna na wiosnę, oto badania do zrobienia przed wizytą."
Z jednej strony miał rację, zainwestowałem w siebie, nauczyłem się kontroli, dyscypliny, ale to co przychodziło z ciała a nie z umysłu- pozostało.
W tym czasie zacząłem dużo szukać o trt. Zdecydowałem, gdy na wiosnę lekarz się na mnie wypnie, a sam stwierdził "że nie jest wielkim fanem testosteronu" to radzę sobie na własną rękę. Prywatnie koszty są duże. Same wizyty i badania to 700 zł plus 120 zł 5 ampułek 100 mg prolongatum jelfa.
Wiosenna wizyta u endokrynologa przyniosła spadek poziomu testosteronu na 230 kilka mg/dl a wolny szorował po dnie widełek (coś 7-21) w okolicach 8 (nie pamiętam jednostek, nie będę teraz sprawdzał).
"Jak się pan czuję?"
"No mogłoby być lepiej"-mówię niecierpliwie czekając jak na zbawienie-"nadal mam epizody depresyjne, jestem nerwowy, a wydaje mi się, że ze swojej strony zrobiłem wszystko aby go podnieść- ćwiczę, jem zdrowo, schudłem, wyszedłem już z redukcji".
"100 mg testosteronu, będzie pan stosował raz na dwa tygodnie"
...
...
...
Po pierwszych dwóch iniekcjach, konsultacji ze wszystkimi możliwymi źródłami (osoby na trt, ai, źródła internetowe) i obserwacji jak w 6-7 dniu mój nastrój spada znów na dno, przeszedłem na dawkę 100mg raz na tydzień (co się mojemu lekarzowi bardzo nie spodobało ale ostatecznie to klepnął), a obecnie dzielę to na dwie dawki 50 mg co 3.5 dnia. Wynik testosteronu dzień przed iniekcją: 501ng/dl co jest w końcu NORMALNE.
I co zauważyłem? Gdy mam stabilny poziom tego hormonu potrafię mieć taki spokój, jak kamień, jak drzewo rosnące powoli. Nie mam już tych epizodów depresji. Dopiero po fakcie zauważyłem, że powrócił... poranny drągal. XD Życie seksualne zawsze było spoko ale teraz jest jeszcze lepiej.
Sylwetkę wypracowałem już ładną przed trt, ale widzę co się dzieje ze mną od maja, od kiedy stosuje i powiem wam tak- 10 lat temu porzuciłem siłownię przez brak efektów. Wydaje mi się, że takie powinny być moje newbie gains (przyrosty masy mięśniowej osoby początkującej) jakie są teraz. Bo wcześniej nie było żadnych praktycznie.
Jestem teraz w najlepszym stanie psychofizycznym w jakim kiedykolwiek byłem. Cieszę się ze swojego ciała, nie wstydzę się go a to co muszę poprawić wiem, że jest cechą mojego charakteru a nie czymś pochodzącym z poza głowy.
Słuchajcie swojego ciała i dbajcie o nie. Jest jedno. Spożywajcie dużo Twarogu, znajdźcie sobie aktywność, która sprawi wam radość, odstawcie używki, a życie będzie piękniejsze niż kiedykolwiek.
To nie jest łatwe. Wymaga wyjścia ze strefy komfortu. Czasami wymaga bycia na dnie, ale zróbcie to co jest trudne, aby wasze życie było łatwe.
Oto moja historia.
#galaretkanomore #depresja #alkohol


