Jak przeżyć pobyt nad polskim morzem i nie zbankrutować
Pierwsza zasada - zabierasz wszystko ze sobą. Wszystko. Od akcesoriów plażowicza - kapelusze, stroje, klapki, okulary, kremy z filtrem, parawan lub półnamiocik, koce, ręczniki, zabawki jak macie małe dzieci - wszystko kupujecie wcześniej przez neta albo w lokalnych marketach typu Lidl czy Dino. Po wodę i jedzenie - jakieś konserwy, puszki, paprykarze, kabanosy, domowe ogórki w słoikach, dżemy, swoje pomidory czy ogórki z ogrodu, jeśli macie
Drugi tip to obiady. Większość knajp w godzinach obiadowych oferuje danie dnia - zestaw zupa, drugie i kompocik za około 40 zł. Idziecie na obiad w normalnym czasie, najadacie się do syta i głodne dzieci nie drą potem japy przy każdym mijanym gofrze czy lodach. Jak pójdziecie jeść dopiero w godzinach wieczornych i będziecie zamawiać danie z karty, to zapłacicie ponad 40 zł za tylko drugie danie.
Ryby. Podstawowy błąd popełniany przez początkujących to zamawianie nad morzem smażonej ryby. To scam na przybyszów jak gra w trzy kubki, sprzedawanie im kawałka fileta z głęboko mrożonego dorsza z marketu, opakowanego w złudzenie, że zjadasz świeżo złowioną rybkę prosto z kutra za 100 zł.
Kawa. Wiadomo, robimy i pijemy swoją na kwaterze, do tego jakieś ciasteczko z przywiezionych ze sobą zapasów. Na drogę w termos.
Na plaży przechodzimy kilkaset metrów od głównych wejść, aby nie cisnąć się pomiędzy koczowiskami tłumów ludzi. Można w ten sposób w komfortowych warunkach cieszyć się słońcem, piaskiem i morzem bez wydawania milionów monet.
#paragonygrozy i trochę #dziading ale nie do końca, bo nie widzę powodu do niesamowitego przepłacania za zwykłe rzeczy jak butelka wody mineralnej.

