Znajoma mieszka w wynajmowanym mieszkaniu. Nie wchodząc w szczegóły, umowę może rozwiązać tylko za porozumieniem stron. Stało się tak, że niestety musi się przeprowadzić. Niestety przez niekorzystną dla niej umowę stała się trochę zakładniczką właściciela mieszkania. Zgadza się na pokazywanie mieszkania w niedzielę itp.
Jakiś czas temu w mieszkaniu, w nocy, odpadło lustro, które było przyklejone do ściany w sypialni. Od lustra odłupał się mały kawałek, na szczęście nikomu nic się nie stało, a stało się to w nocy jak spała obok.
Zgłosiła ten fakt właścicielowi mieszkania. Właściciel przyjął to na luźno, bo stwierdził, że mieszkanie jest ubezpieczone, więc luz.
Po jakimś czasie przyszła odpowiedź z ubezpieczalni, w której napisano, że lustro odpadło samoczynnie, bez ingerencji lokatorki (nawet ją, lokatorkę, wymienił z imienia i nazwiska) i w tej sytuacji nie przysługuje odszkodowanie z tytułu wykupionej polisy.
I tu wychodzi jakim c⁎⁎⁎em jest właściciel: uznał, że skoro tak napisali to _sprawiedliwie_ będzie, jeśli podzielą się z moją koleżanką kosztami po połowie.
Jakim gównozjadem trzeba być, żeby, mając na papierze ekspertyzę, domagać się od lokatora pieniędzy w takiej sytuacji i wykorzystywać pozycję siły dla 150 zł?
Normalnie doradziłbym, żeby koleżanka kazała mu spierdalać, może nawet zagroziła jakimś pozwem za to, że stan mieszkania naraził ją na niebezpieczeństwo (wiem, grubymi nićmi szyte) ale, jak pisałem, zależy jej na rozwiązaniu umowy.
Ludzie to świnie odc. 2137
#wynajem #mieszkanie #ludzietozjeby
