Prowadziłem kiedyś foodtrucka, teraz nie prowadzę. Życie jest za krótkie, aby je wspominać, niemniej z tamtych lat zostało mi trochę przemyśleń oraz historyjek, które będę wrzucał co jakiś czas na #foodtruckowehistoryjki
(Pra)początki
Ostatnio pisałem, że pomysł na foodtruck wziął się w mojej głowie trochę z d⁎⁎y, ale w sumie nie jest to do końca prawda - stąd dziś postanowiłem cofnąć się jeszcze bardziej w przeszłość, żeby zrobić większy rozbieg przed właściwą częścią historii. Będzie długo.
Jak to czasem z takimi pomysłami bywa, mobilne gastro kołatało mi się po głowie w różnej formie przez dłuższy czas. O zabawie w tego typu biznes pierwszy raz zacząłem myśleć jakoś w połowie 2009, jednak wówczas w zupełnie innym kształcie. Pierwotnym pomysłem była sprzedaż napojów typu lemoniada czy mrożona kawa z mobilnych wózków lub riksz rowerowych, trochę na wzór PRL-owskich saturatorów, jednak w odświeżonej i milszej oku formie. Udało mi się odgrzebać maile sprzed niemal 15 lat z różnymi pomysłami jak mogłoby to wyglądać, może nie są piękne, ale za to kosztowały zero złotych, bo robiły mi je koleżanki ze studiów xD Wg skomplikowanych analiz, które robiłem jako 20-latek siedząc przy stole w kuchni, sensownym miejscem prowadzenia tego typu działalności byłyby miejsca koncentracji ruchu pieszego i turystycznego - parki, Starówka, place. Tu wymagałoby to jednak jakiegoś rodzaju współpracy lub przynajmniej zgody na handel od miasta, które nie do końca wiedziałem jak uzyskać. No bo niby skąd, na studiach tego nie uczą, a w liceum co prawda były podstawy przedsiębiorczości, ale nauczyłem się z nich raptem definicji spółki komandytowej, straciłem 10% portfela na bananie aka GPW (gra giełdowa xDD) i napisałem biznesplan dla zmyślonej firmy oferującej rewolucyjny produkt - latające fotele. Teraz, z perspektywy lat i doświadczenia, podejrzewam, że jak uzyskać taką zgodę nie wiedziałoby również samo miasto, bo było to coś niestandardowego, a przez to ryzykownego - więc na wszelki wypadek, w celu uniknięcia odpowiedzialności zostałbym pewnie i tak odprawiony z kwitkiem.
No, ale przecież ma się ten młodzieńczy entuzjazm, nie? Na jego fali udało mi się określić trzy jednostki, które w jakimś stopniu wydawały się powiązane z przedsięwzięciem, które chciałbym zrealizować:
Stołeczne Biuro Turystyki
Biuro Promocji Miasta Stołecznego Warszawa
Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Warszawie
Skąd właśnie takie? Kryła się za tym pewna logika. Po pierwsze, według mojej analizy uzyskanie zgody wykraczało poza standardowe urzędnicze formułki i wymagało jakiegoś rodzaju współpracy z miastem. Do tego pierwsze skojarzenie na słowo "mobilne punkty gastronomiczne" przywodziło wspomniane w poprzednim poście jugokioski lub kiełbasę z giełdy na Słomczynie - stąd musiałem to opakować nieco bardziej elegancko. Po drugie, Warszawa cierpiała wówczas moim zdaniem na problem, mianowicie niedostatek punktów informacji turystycznej. Ruch turystyczny systematycznie rósł (na horyzoncie był Rok Chopinowski i Euro 2012), natomiast jego obsługa informacyjna była fatalna. Z tego co pamiętam, miasto miało wówczas całe cztery punkty informacji dla turystów (Dworzec Centralny, Okęcie i chyba dwa na Starym Mieście) a dodatkowo z jednego z budynków, który zajmowali mieli ich wyrzucić, bo znalazł się jego spadkobierca. Punktów tych nie dość że było mało, to były jeszcze pochowane i istniały tak naprawdę trochę same dla siebie. Dobra - powiecie. I co z tego, przecież można sobie wszystko w necie znaleźć. Owszem, dziś problem wydaje się dziwny, ale pamiętajcie, że jest rok 2009, Iphone 3G to symbol bogactwa ostatecznego, większość telefonów dalej ma klawiatury a Internet w nich owszem, jest - ale raczej jako ciekawostka, bo w formie mobilnej dopiero raczkuje. Żeby bardziej poczuć klimat lat, jesteśmy dalej kilka miesięcy od filmiku Ale urwał, a SooldierPL nie wypuścił jeszcze wielkiego miksu youtube. Wracając do rzeczy.
Stołeczne Biuro Turystyki wg mojej obserwacji ma problem - ich punkty informacyjne to relikty przeszłości, istnieją bardziej na zasadzie, że skoro już są to trzeba je zostawić, niech stoją jak stały. A to że nikt z tego nie korzysta? No to już nie nasz problem, swoje zrobiliśmy, to nie nasza wina tylko turystów xD I teraz planuję wejść ja, cały na biało i powiedzieć - słuchajcie, mam pomysł. Czasy wymagają, aby wyjść do ludzi (XD), frontem do klienta itd. Informacja musi być łatwo dostępna, że tak się wyrażę - na ulicy. Podana w fajny, modny sposób. Mam dla was propozycję: wy pomożecie mi w wydzierżawieniu od miasta kilku miejsc, a w zamian dostajecie mobilny, estetyczny, jasno oznakowany i widoczny punkt, który możecie w dużej części wykorzystać - nie dość, że może udzielać informacji, kolportować informatory i ulotki i promować nadciągające wydarzenia, to jeszcze będzie zarabiał na siebie i jego koszty utrzymania będą minimalne. W podobnym duchu - że takie wózki mogłyby posłużyć jako platforma do informowania i promowania nadchodzących imprez - planowałem uderzyć do Biura Promocji. Ostatnim elementem układanki był dla mnie Konserwator Zabytków, bo według tego, co wówczas sprawdziłem odpowiadał m.in. za to, jak mają wyglądać ogródki piwne i elementy małej architektury na Starym Mieście więc siłą rzeczy miałby coś do powiedzenia.
Mając w głowie, że najlepiej uczyć się na cudzych doświadczeniach w ramach szpiegostwa przemysłowego zatrudniłem się na jeden dzień w firmie, która sprzedawała mobilnie kawę. Ich sposób działania moim zdaniem był nietrafiony, bo opierał się na nagabywaniu ludzi przy wyjściach z metra a następnie wciskaniu im kawy z dużego termosu noszonego na plecach, za co płaciło się niemałe jak na przełom 2009/10 6 złotych. Jak pewnie się domyślacie zainteresowanie produktem było nikłe, dla mnie istotne było raczej to, że przełamałem się trochę psychicznie jeśli chodzi o eliminację zahamowań w nagabywaniu ludzi oraz zadałem "szefostwu", niby to z ciekawości, bardzo dużo pytań, które miały pomóc mi w wystartowaniu ze swoim pomysłem związanych przede wszystkim z sanepidem i obsługą płatności xD W międzyczasie pracowałem też nad projektem samego wózka/rikszy, na rynku nie znalazłem wtedy gotowych rozwiązań, stąd szacując koszt budowy od zera na ok. 10-15k zatrudniłem się do rozwożenia pizzy w celu zarobienia potrzebnych pieniędzy. Jeśli pomyślę dodatkowo też o tym, że studiowałem i dużo gierczyłem na kompie, zaczynam się zastanawiać skąd brałem na to wszystko czas xD
W kilka miesięcy udało mi się zebrać wystarczające środki, opracować materiały i zdobyć kontakty - telefoniczne lub mailowe - do osób, które wydawały się decyzyjne i pozostało tylko działać. Na pierwszy ogień poszło biuro konserwatora zabytków. "Dzień dobry, próbuję otworzyć mobilną działalność na terenie Starego Miasta, chciałbym dowiedzieć się, czy istnieją jakieś wytyczne dotyczące estetycznej strony tego typu działalności?" "Uuuuu, no trudne pytanie. Ja nie mogę udzielić tego typu odpowiedzi. To jest zależne od decyzji Pani Konserwator" "Czy w takim razie jest możliwość rozmowy z Panią Konserwator i uzyskania tego typu informacji?" "Pani konserwator nie przyjmuje interesantów" "Ok, a czy mogę dostać kontakt do innej osoby decyzyjnej?" "Nie, nie ma takiej osoby" xD Ot, i tak skończyła się rozmowa z Wojewódzkim Urządem Ochrony Zabytków. Stwierdziłem, że póki co jednak jest to żadna strata - wrócę do nich, gdy uda mi się uzyskać ewentualne wsparcie dwóch pozostałych urzędów i powinno pójść gładko. W swojej idealistycznej wizji zakładałem bowiem, że skoro całość jest i tak finansowana ze środków publicznych, to muszą ze sobą przecież jakoś współpracować... prawda? xD
W drugiej kolejności próbowałem zainteresować Stołeczne Biuro Turystyki. Na początek w komunikacji mailowej - gdzie kilkukrotnie otrzymałem w odpowiedzi parafrazowane na różne sposoby zdanie "Nie mamy pieniędzy". Mimo to, co było już sporym postępem zwłaszcza w stosunku do poprzedniego Urzędu, udało mi się wyprosić osobistą audiencję. "Wiecie, nie przychodzę tutaj po pieniądze, potrzebne jest mi przede wszystkim wasze wsparcie i pozytywna opinia, żeby w dalszej części zyskać zgodę miasta na tego typu działalność. Z waszej strony nie ponosicie żadnych kosztów, poza ewentualnymi materiałami." "Aaaa, no i właśnie, bo wie pan, my tych materiałów i tak nie mamy wystarczająco nawet na obecne potrzeby a co dopiero jeszcze na rozdawanie..." "Mimo to naprawdę proszę to przemyśleć. To może być interesująca forma promocji". Po usłyszeniu kluczowego słowa "PROMOCJA" pani ze Stołecznego Biuro Turystyki powiedziała mi, że pomysł jest owszem, interesujący - natomiast według niej jest to bardziej temat dla Biura Promocji Miasta Stołecznego Warszawa, to oni są od tego. I w ogóle to fajnie się nam rozmawia, ale oni są tutaj bardzo zajęci i mają wiele innych tematów na głowie, więc proszę wrócić jak już coś ustalę z Biurem Promocji. Nie widząc innej opcji, a także z uwagi na to, że Biuro Promocji i tak zamierzałem odwiedzić przystałem na to.
Biuro Promocji Miasta Stołecznego Warszawa było ostatnim na mojej liście. Żeby dodać smaczku, mieścili się w budynku PKiN. Na to spotkanie, poza samą prezentacją zabrałem ze sobą trochę rekwizytów:
model wózkorikszy
przykładowy produkt, który miałbym sprzedawać - mrożoną kawę
przykładowe materiały promocyjne - papierowe kubki z nadrukowanymi informacjami o charakterystycznych obiektach Warszawy i przykładowych, nadchodzących imprezach; papierowe (!) słomki z jakimiś forsowanymi wówczas hasłami reklamowymi, typu Zakochaj się w Warszawie.
Wystalkowałem też osoby, przed którymi miałem się prezentować i udało mi się ustalić, że były odpowiedzialne za tzw. zygmuntówkę - stąd postanowiłem w swojej prezentacji nawiązać do tego wyrobu xD Mała dygresja: zygmuntówka miała być nowym, warszawskim ciastkiem na które plebiscyt ogłoszono w 2009. Sama idea kojarzy mi się z takimi "forced memes" i jest ciekawym przykładem projektu podejmowanego przez sektor publiczny: znajduje się problem (warszawskim ciastiem jest wuzetka, a ta jest siermiężna i kojarzy się z PRL-em, potrzebujemy coś NOWOCZESNEGO) po czym tworzy coś, o co nikt nie prosił i o czym praktycznie nikt nie wie poza pomysłodawcami. Ów projekt przez pewien czas jest bardzo intensywnie promowany, a po krótkim okresie hype'u trafia do szuflady i po niedługim czasie mało kto o nim pamięta. Sama zygmuntówka nawet zaraz po ogłoszeniu rozpoznawalność miała niską a dziś nie wiem nawet, czy ktoś je jeszcze sprzedaje. Ja ciastko pierwszy i ostatni raz spróbowalem kilka dni przed moją prezentacją, było drogie i bardzo słodkie, smakowało mi ale drugi raz bym nie kupił. Swoją drogą bardzo dobrze oddaje stan obecnych foodtrucków i zarazem większości piw kraftowych - kupić raz, spróbować, nie wrócić xD
Co do samej prezentacji w Urzędzie Promocji, odbiór był pozytywny. Panie wydawały się zaskoczone, że wymyślona przez nie zygmuntówka ma mimo wszystko jakąś rozpoznawalność xD bardzo podobała im się też idea nadrukowywania materiałów i tekstów na papierowe kubki. Niestety, jak nietrudno się domyślić, ze spotkania z którym wiązałem duże nadzieje ostatecznie niewiele wyszło, miasto miało cały budżet już zaplanowany i na jakiekolwiek inicjatywy poza nim pieniędzy nie mieli. Nie bardzo też chcieli pomóc jeśli chodzi o uzyskiwanie zezwoleń. Konkluzja była następująca: pomysł jest ciekawy, ogarnij się z tym sam, a jeśli będzie to już działać, wówczas zgłoś się do nas to może przekażemy jakieś materiały żebyście mogli nas promować. Jakakolwiek forma współpracy na ten moment nas jednak nie interesuje. Jak nietrudno się domyślić perspektywa dalszego, samodzielnego obijania się o ściany urzędniczej machiny niespecjalnie mnie pociągała, stąd postanowiłem że na ten moment dam sobie spokój.
Ostatecznie jednak koszt jaki poniosłem był niewielki, trochę czasu i kilka prezentacja. Zrozumiałem też przy okazji, że jakakolwiek współpraca między sektorem prywatnym a państwowym przy tak nędznej skali jak moja i braku znajomości nie ma sensu. Wiem również, że i Biuro Promocji Miasta coś z tego spotkania wyciągnęło, bo jakiś czas później zauważyłem, że promowali się na jednorazowych kubeczkach od kawy xD
Pomysł porzuciłem, ale co ciekawe wydaje się, że jego założenia były w jakiejś części słuszne, bo parę lat później riksze/wózki rowerowe istotnie pojawiły się na ulicach i w parkach. Z tego co wiem miasto ogłasza obecnie przetargi na pewną pulę miejsc - trwało chyba jednak dobrych 5-6 lat od momentu mojej prezentacji do momentu, gdy pierwsza riksza stanęła sobie na legalu na ulicy. Do tej pory widzę je dość często i, mimo wysokich cen, cieszą się całkiem sporym zainteresowaniem.
Tak skończył się swoisty prequel do mojego wejścia w świat gastro. Pieniądze, które odłożyłem na budowę wózkorikszy przeznaczyłem na kurs jazdy na moto i kupno gieesa pińćset, a plany na kolejne 4 lata odłożyłem na półkę, skupiając się póki co na rozwoju w bardziej przyziemnej pracy w korpo. W kolejnej części będzie w końcu o foodtrucku:)




