
Oficer policji z Poznania: - Powiem coś może kontrowersyjnego, ale prawdziwego - w tym kraju prędzej zapewni się opiekę odbieranym w czasie interwencji zwierzętom niż małym dzieciom.
Jest późne popołudnie, jedna z północnych dzielnic Poznania. Właścicielka mieszkania przychodzi z mężem, by odebrać klucze od lokatorki, która miała się wyprowadzić. Puka, ale nikt nie otwiera. Drzwi niby otwarte, ale coś je od środka blokuje. Pchają z całej siły, wchodzą przez szczelinę. Za drzwiami leży lokatorka.
Gdy próbują ją podnieść, chwieje się. Nie potrafi ustać. Oficer dyżurny wysyła patrol z komisariatu na Jeżycach. Policjanci widzą spakowane i puste kartony, na podłodze resztki jedzenia, butelkę po alkoholu, kawałki rozbitego szkła. Kuchnia lepi się od brudu.
W łóżeczku siedzi dwuletnia dziewczynka w zabrudzonej koszulce. Nie ma pieluchy. Sama też jest brudna. Je chrupki porozrzucane na łóżeczku i bawi się telefonem.
Druga dziewczynka leży przykryta kocem w bujaku, próbuje pić mleko z butelki. Ma trzy miesiące, mokrą pieluchę i odparzenia. Bujak też jest mokry od moczu.
Matka nie wie, gdzie jest mleko. Policjanci proszą o wsparcie
Kobieta, która leży na podłodze, to matka dzieci. Ma 25 lat i 2,8 promila alkoholu we krwi. Policjanci pytają, gdzie jest ojciec dzieci. Kobieta duka, że wyprowadził się kilka tygodni temu i nie ma z nim kontaktu. Podaje numer do jego matki.
– Czy może się pani zaopiekować wnukami? – pytają policjanci.
– Nie. Mój syn nie żyje, wczoraj go pochowałam. Z tą kobietą i jej dziećmi nie chcę mieć nic wspólnego.
Lokatorka nieco trzeźwieje. Mówi, że po rozstaniu z partnerem związała się z kolejnym mężczyzną. Miał pomóc w wyprowadzce z mieszkania, ale zamiast tego sprowadzał kolegów, były libacje i awantury. Po ostatniej kłótni zabrał jej klucze do mieszkania i też zniknął.
Nie zwraca uwagi na dzieci. Dwulatka biega boso po mieszkaniu, podnosi z podłogi resztki jedzenia i wkłada do buzi.
Policjanci przebierają ją w czyste ubranie i karmią jogurtem. Pytają matkę, gdzie trzyma mleko w proszku dla młodszej córki.
– Nie wiem – odpowiada. Szukają w kuchni, ale nie znajdują.
Proszą dyżurnego o wsparcie. Przyjeżdża drugi patrol. Policjantka kołysze trzymiesięczną dziewczynkę, policjant nosi na rękach dwulatkę. Robią zdjęcie, by pokazać przełożonym, co zastali.
Matka jedzie do izby wytrzeźwień, ale policjanci nie wiedzą, co zrobić z dziećmi. Zgodnie z ustawą policja ma doprowadzić dziecko z interwencji do placówki opiekuńczo-wychowawczej (dawne domy dziecka) lub do zawodowej rodziny zastępczej, która pełni rolę pogotowia rodzinnego.
Konkretne miejsce wskazać powinien pracownik socjalny. Tyle że jest już wieczór, a Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Poznaniu kończy pracę o godz. 15.30. Władze Poznania zarządziły, że po godzinach miejsc dla dzieci ma szukać miejskie centrum interwencji kryzysowej, które działa całą dobę.
Policjanci proszą o wskazanie miejsca dla córek pijanej 25-latki. Czekają cztery godziny.
Psycholożka z centrum interwencji kryzysowej oddzwania: – Żadna placówka nie wyraziła woli przyjęcia dzieci. Wyczerpaliśmy możliwości. Na tym nasze czynności się kończą.
Policjanci zostają z dziećmi na rękach. Oficer dyżurny wzywa pogotowie ratunkowe. Załoga karetki zabiera dziewczynki do szpitala dziecięcego w Poznaniu. Mimo że ich stan jest dobry i nie ma zagrożenia dla zdrowia i życia, lekarz zatrzymuje je na oddziale. Oficjalny powód: wymagają dalszej konsultacji, bo były bez opieki, nie wiadomo, co robiły i jadły.
Interwencja w Poznaniu. Dzieci nikt nie chciał
– Na miejscu przez kilka godzin były dwa patrole, bo mieliśmy nietrzeźwą kobietę i dwa maleństwa, którymi trzeba było się zaopiekować – mówi oficer policji, który zna przebieg interwencji.
– Szczęście w nieszczęściu, że kobieta nie stwarzała problemów – dodaje. – Na początku nie było z nią kontaktu, potem trochę doszła do siebie, ale nie była agresywna, nie utrudniała czynności. Nie zawsze wygląda to tak różowo – czasem w mieszkaniu mamy dwoje dorosłych, nietrzeźwych, odurzonych narkotykami, agresywnych rodziców czy krewnych. I trzeba decydować, czy najpierw ich obezwładniać, czy ratować dzieciaki.
Policjant podkreśla: – Takie interwencje, choć psychicznie obciążające, są wpisane w naszą służbę. Jesteśmy po to, by ratować i chronić. Nie narzekamy, ale nie potrafimy pogodzić się z tym, że na końcu sami zostajemy bez pomocy, z maleństwami na rękach. I dzieje się to w XXI wieku, w półmilionowym mieście w dużym europejskim kraju.
Magdalena Pietrusik-Adamska kieruje wydziałem zdrowia i spraw społecznych w urzędzie miasta w Poznaniu. Potwierdza, że policja poprosiła o wskazanie miejsca dla dwóch dziewczynek.
Centrum interwencji kryzysowej zanotowało: "Po skontaktowaniu się z placówkami interwencyjnymi na terenie Poznania otrzymano odmowę przyjęcia dziewczynek".
Pracownik centrum poprosił policjantów, by szukali miejsca w szpitalu, a sam zaczął szukać miejsca – tym razem tylko dla starszej dziewczynki.
"Również i tym razem placówki odmówiły przyjęcia dziecka ze względu na wiek i/lub brak miejsc" – zanotował. Skontaktował się z dyrektorką centrum Stellą Gołębiewską. Szefowa zadzwoniła do pracownika pomocy społecznej, ale dowiedziała się, że w pogotowiach rodzinnych także nie ma miejsc dla dzieci pijanej 25-latki.
Dyrektorka "zarekomendowała wezwanie pogotowania ratunkowego, wskazując, że powodem jest wiek dzieci, brak możliwości skutecznej komunikacji z nimi, zagrożenie obrażeń wewnętrznych dzieci, pozostających od dłuższego czasu bez odpowiedniej opieki".
Oficer policji: – Prawda jest taka, że ani pogotowie, ani szpital nie mieli obowiązku przyjęcia tych dzieci, bo powód był trochę naciągany. Trafiliśmy na szczęście na ratowników medycznych i lekarzy o dobrym sercu, którzy zlitowali się nad tymi maleństwami. Tylko czynnik ludzki nas uratował.
Ale to nie była pierwsza taka sytuacja.
Komisarz Sylwia Stańko-Mejza jest policjantką w wydziale prewencji komendy miejskiej w Poznaniu. Zgadza się na rozmowę, bo mówiła już o dzieciach z interwencji na spotkaniu z poznańskimi radnymi jesienią 2022 roku. Minęły trzy lata, a problem pozostał.
Stańko-Mejza notuje w komputerze każdą interwencję, która kończy się zabezpieczeniem dzieci. Od stycznia do września 2025 roku w Poznaniu i powiecie poznańskim było 45 takich akcji.
– To nie są wielkie liczby. Na opinii publicznej pewnie nie zrobią wrażenia, ale za każdą interwencją kryje się dziecko – podkreśla.
Niedawno oglądała nagranie z kamery, którą miał na mundurze jeden z policjantów. Środek nocy, rodzice pijani, dziecko bez opieki, a w pieczy zastępczej brak miejsc. Jeden patrol zabrał ojca do izby wytrzeźwień, drugi został z dzieckiem w mieszkaniu i czekał siedem godzin, aż matka wytrzeźwieje. Gdy rano alkomat wskazał zero promili, policjanci zwrócili dziecko matce i odjechali.
Stańko-Mejza: – Taka interwencja może trwać dwie godziny, pięć, a nawet siedemnaście. Mieliśmy taki przypadek. Matka przyszła do komisariatu z czwórką dzieci. Powiedziała, że nie będzie się już nimi zajmować, bo nie daje rady. Zostawiła je i wyszła. Dopiero po 17 godzinach udało się przekazać dzieci ciotce. W tym czasie siedziały w komisariacie, policjanci opiekowali się nimi i karmili.
– I czym się karmi takie dzieci?
– Różne są sytuacje. Znam przypadki, gdy policjanci przynosili z Żabki hot dogi. To też jest ryzyko, bo nigdy nie wiemy, czy dziecko nie jest na coś uczulone. Dobrze, jeśli w patrolu są policjanci, którzy mają własne dzieci i wiedzą, jak się nimi zająć. Ale mamy też młodych policjantów, którzy niekoniecznie zajmowali się małymi dziećmi.
Policjanci z Poznania pod ścianą
Komisarz Stańko-Mejza tłumaczy, że nie zawsze rodzice są pijani. Niedawno policjanci zatrzymali w Poznaniu matkę poszukiwaną do odbycia kary w więzieniu. Opiekowała się kilkumiesięcznym dzieckiem – znów nie było miejsca w pieczy zastępczej, więc karetka zawiozła je do szpitala. Spędziło tam kilka tygodni.
W czasie spotkania z radnymi trzy lata temu policjantka opisywała też inne przypadki.
Roczny chłopiec czekał z policjantami trzy godziny na dziadka. Gdy dziadek przyjechał, chłopiec był jeszcze bardziej przerażony, bo go nie znał.
Matka zostawiła pod opieką 10-letniego syna dwójkę młodszych dzieci i poszła na imprezę. Chłopiec zadzwonił do ojca, który powiadomił policję. Dzieci zabrała babcia.
Ojciec 9-latka popełnił samobójstwo, skacząc z szóstego piętra, a matka była pijana. Po ośmiu godzinach chłopcem zaopiekowała się ciotka, która też była pod wpływem alkoholu, więc policjanci czekali, aż wytrzeźwieje.
Stańko-Mejza wyjaśnia, że zgodnie z prawem dzieci powinny trafiać wyłącznie do pieczy zastępczej, a nie do członków rodziny, tyle że wtedy problem byłby jeszcze większy: – Przekazujemy więc dzieci ciotkom czy dziadkom w porozumieniu z sędzią sądu rodzinnego – mówi.
Raz zdarzyło się, że dziecko pijanej matki policjanci przekazali babci. Gdy następnego dnia pojechali sprawdzić, czy wszystko w porządku, babcia też była pijana.
Oficer, który zastrzega anonimowość, podkreśla, że w krótkiej rozmowie policjanci nie są w stanie zweryfikować, czy osoba, której przekazują dziecko, jest godna zaufania. Asekurują się więc ustaleniami z dyżurnym sędzią z sądu rodzinnego.
– Takie interwencje zdarzają się najczęściej wieczorami i w nocy, a my stoimy pod ścianą – mówi oficer. – To frustracja nie do opisania. Pan widzi tylko notatkę z takiej interwencji, a ja wiem, jakie uczucia targają nami, gdy widzi się głodne, brudne, zasikane dzieci i jeszcze nikt nie chce się nimi zająć. Serce pęka, chce się ryczeć z bezsilności.
W poznańskiej komendzie zapamiętano przypadek oficera dyżurnego, który obdzwonił 23 placówki opiekuńczo-wychowawcze i rodziny zastępcze, szukając wolnego miejsca dla dziecka. Nie znalazł. Teraz dzwoni pracownik centrum interwencji kryzysowej, ale problemu to nie rozwiązuje.
Magdalena Pietrusik-Adamska z urzędu miasta tłumaczy, że centrum udziela tylko informacji o "dostępności miejsc" w pieczy zastępczej. Nie ma natomiast obowiązku znalezienia takiego miejsca.
"W związku z kryzysem wolnych miejsc w pieczy zastępczej umieszczenie natychmiastowe dziecka w bezpiecznym miejscu jest utrudnione" – odpisuje nam Pietrusik-Adamska.
Piecza zastępcza - w Poznaniu dzieci ponad stan
W Poznaniu działa 19 placówek opiekuńczo-wychowawczych (dawne domy dziecka) z miejscem dla 213 dzieci. Są przepełnione – przebywa w nich 237 dzieci.
W Poznaniu są też 32 zawodowe rodziny zastępcze – zgodnie z prawem każda powinna mieć maksymalnie troje dzieci. W rzeczywistości zamiast 96 dzieci jest ich tam 104.
Osiem z tych rodzin ma charakter pogotowia rodzinnego – to one powinny przyjmować dzieci z policyjnych interwencji. W takich pogotowiach przebywa obecnie 42 dzieci, mimo że zgodnie z przepisami limit to 24.
Urząd miasta przekazuje "Wyborczej", że na umieszczenie w pieczy zastępczej – na mocy decyzji sądu rodzinnego – czeka w Poznaniu 81 dzieci. Nie ma dla nich miejsc, więc żyją nadal w biologicznych rodzinach, pod nadzorem pracowników socjalnych.
– Tym bardziej zatem nie ma miejsc dla maluchów z naszych interwencji – podkreśla oficer policji. – Sprawdzanie "dostępności miejsc" w pieczy zastępczej brzmi ładnie, ale w rzeczywistości sprowadza się do błagania rodzin zastępczych i dyrektorów placówek, by wzięli jeszcze jedno dziecko ponad stan.
Pietrusik-Adamska potwierdza: "Najczęściej miejsca we wszystkich placówkach są zajęte, wskazywana jest więc placówka, gdzie dzieci ponad stan jest najmniej".
Tyle że dyrektorzy i rodziny zastępcze odmawiają. Urzędniczka zwraca uwagę na wypalenie zawodowe wśród pracowników socjalnych oraz wychowawców w placówkach opiekuńczo-wychowawczych, które prowadzi miasto. W połączeniu z niskimi wynagrodzeniami skutkuje to dużą rotacją kadr.
Policjant: - Nie mamy pretensji do pracowniczki centrum interwencji kryzysowej, która nie znalazła miejsca. Ma prawo być sfrustrowana tak jak my. Wiemy, że dzwoniła, prosiła, błagała i spotykała się z odmową. W takich sytuacjach każdemu się ulewa.
Według oficera policji łatwiej wybłagać miejsce dla dziecka, które ma co najmniej sześć-siedem lat. Jest bardziej samodzielne, nie wymaga tak dużej opieki i uwagi.
Nieco lepiej jest też w dni powszednie między godz. 7 a 15.30, gdy działa pomoc społeczna. Z doświadczenia policjantów wynika, że pracownicy socjalni potrafią skuteczniej targować się o miejsce dla dzieci.
Pietrusik-Adamska dodaje, że problem jest systemowy i władze lokalne same sobie nie poradzą. Jej zdaniem wciąż za mało jest rodzin zastępczych. Boją się trudności wychowawczych, odpowiedzialności prawnej, obciążenia emocjonalnego.
Jednocześnie rośnie liczba dzieci, które potrzebują pomocy, a nowych placówek opiekuńczo-wychowawczych bez zgody wojewody nie można utworzyć. Polityka rządu stawia na rodziny zastępcze.
Policjant zabrał dziecko do domu
Komisarz Sylwia Stańko-Mejza mówi, że poznańska policja podpowiadała urzędnikom inne rozwiązanie - utworzenie miejsca tymczasowego schronienia dla dzieci z interwencji na dobę lub dwie, do czasu znalezienia miejsca na dłużej. Odciążyłoby to policjantów, którzy na wiele godzin zostają z dziećmi na rękach.
Takie rozwiązanie policja przedstawiła też radnym jesienią 2022 roku. Radni dwóch komisji zaapelowali do prezydenta Poznania o nawiązanie współpracy z policją i wojewodą w celu zorganizowania takiego bezpiecznego miejsca dla dzieci z interwencji. Nigdy jednak nie powstało.
Magdalena Pietrusik-Adamska z urzędu miasta twierdzi, że obecne przepisy nie pozwalają na utworzenie tzw. punktu pobytu krótkoterminowego, świetlicy czy ośrodka interwencyjnego, który nie jest placówką opiekuńczo-wychowawczą. Powołuje się na opinię prawną.
Według naszych ustaleń własną opinię, która dopuszcza taką możliwość, przedstawiła jedna z organizacji pozarządowych. Pietrusik-Adamska zna ten dokument, ale tłumaczy, że odnosi się on do przepisów ustawy o przemocy domowej i sytuacji, gdy życie lub zdrowie dziecka jest bezpośrednio zagrożone. Jej zdaniem to inna sytuacja niż odebranie dziecka w sytuacji kryzysowej.
Dyrektorka podkreśla, że w kwietniu 2025 roku prezydent Poznania przekazał ministerstwu rodziny kilkanaście propozycji zmian, które mogłyby zmniejszyć skalę kryzysu. To m.in. podwyżki dla kadry w placówkach opiekuńczo-wychowawczych oraz dla rodzin zastępczych. Dziś, w zależności od liczby dzieci, zawodowa rodzina zastępcza dostaje w Poznaniu maksymalnie 8,4 tys. zł wynagrodzenia plus 1,5 tys. na utrzymanie każdego dziecka.
Prezydent Poznania proponował też tymczasowe zwiększenie liczby miejsc w placówkach opiekuńczo-wychowawczych. Dziś może w nich przebywać do 14 dzieci.
Zdaniem Pietrusik-Adamskiej potrzebne są też zmiany w prawie, które w sytuacjach kryzysowych nakładałyby na pogotowie ratunkowe i szpitale obowiązek hospitalizacji dzieci – dzisiaj to uznaniowe.
"Dziecko, szczególnie bardzo małe, umieszczone w szpitalu na krótki czas mogłoby być odpowiednio zdiagnozowane, objęte wsparciem psychologicznym lub psychiatrycznym, co ułatwiłoby również poszukiwanie rodziców zastępczych lub udzielanie schronienia w placówce" – przekonuje.
Oficer policji: – Gdy jesteśmy pod ścianą, dzwonimy po pogotowie, ale boimy się, że kiedyś karetka nie przyjedzie. Albo przyjedzie, ratownicy zbadają dzieci i nam je zostawią. I co wtedy zrobimy?
W maju 2025 roku taka sytuacja zdarzyła się w Legnicy na Dolnym Śląsku. Pijana matka opiekowała się dwójką dzieci - rocznym i dwuletnim. Policjanci nie mogli dodzwonić się do pracownika socjalnego, więc wezwali pogotowie. Załoga karetki uznała, że dzieci nie wymagają hospitalizacji. Ostateczne jeden z policjantów – za zgodą sędziego z sądu rodzinnego – zabrał dzieci na noc do własnego domu.
Dzieci nadal w szpitalu
– Nie wiem, czy tekst, który pan pisze, coś zmieni, skoro problem narasta od lat. Ale może jacyś decydenci go przeczytają i ruszy ich sumienie – mówi mi policjant z Poznania. – Powiem coś może kontrowersyjnego, ale prawdziwego: w tym kraju prędzej zapewni się opiekę odbieranym interwencyjnie zwierzętom niż małym dzieciom.
Pijanej 25-latce prokurator zarzucił narażenie dzieci na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. Sąd zdecyduje o ograniczeniu lub odebraniu jej praw rodzicielskich.
Dziewczynki od dwóch miesięcy są w szpitalu.
#dzieci #gazetawyborcza