Przekleję swój komentarz, bo nie chce mi się przepisywać.
W negocjacjach coś takiego nazywa się "huśtawką". Pokazuje się cel jako bliski, osiągalny, będący "na wyciągnięcie ręki", po czym czyni go dalekim i nieosiągalnym, piętrzy się trudności i groźby na drodze do osiągnięcia. Ma to rozbić psychikę przeciwnej strony, zachwiać nią, zniszczyć stabilne i niezachwiane stanowisko, aby wynegocjować deal przy znacznie korzystniejszych warunkach. No i w tym przypadku właśnie to widać.
Zełeński po niekorzystnym przebiegu spotkania sprawiał wrażenie przestraszonego, zdezorientowanego, zagubionego wręcz, a Wujek Sam nawet nie postawił go do kąta, tylko przegnał z niczym.
No ale przecież deal jest ciągle nie zrobiony, prawda? No więc przewiduję, że w krótkim czasie wjedzie propozycja - czy będą to żądania USA, czy też Putina, a może jedno i drugie - która w danej sytuacji wyda się stronie ukraińskiej bardziej korzystna, niż zostać z niczym (poza niełaską Trumpa i groźbą Putina). I o ile jeszcze kilka dni temu nie zostałaby zaakceptowana, to teraz będzie. I po makale.
Skubany pomarańczowy, lepszy jest, niż myślałem.
Musiałby znaleźć się tam ktoś pokroju Macrona, a może Radka (z niechęcią i brakiem sympatii to piszę, ale taka jest prawda), kto dałby wsparcie w trudnej pozycji negocjacyjnej i dał jakąś ewentualność w pozornie podbramkowej sytuacji. Bo ona wcale podbramkowa nie jest, przecież - przypominam - deal nie jest zrobiony. A o niego w tym wszystkim chodzi....