#recenzjeperfum

14
223

Extra Virgo / Sacred Tobacco

Na początku był zwierz. A zwierz był od kastroreum. I być może oudu, nie wiem. Natomiast wrażenie jest animalne, nawet trochę gospodarcze. Następnie wkracza tytoń jakiego z reguły w perfumach nie uświadczycie. Żadne tam słodkie pulpy z ulepiako-vanille, ani gryzące red-chemiako, tylko dojrzałe, ciemne maduro. Ewolucja zapachu jest bardzo podobna do Animal Cafe, o którym było tutaj https://www.hejto.pl/wpis/extra-virgo-to-stosunkowo-nowa-marka-zalozona-we-florencji-przez-ksiecia-alexa-p gdyż po chwili pojawia się szczypta cynamonu, która dodaje pikanterii zapobiegając zbytniej statyczności. Animalno-drzewna baza zaś jest kopią wspomnianego Animal Cafe, co mimo niezaprzeczalnej jakości trochę mnie rozczarowało brakiem kreatywności, albo lenistwem, bo nie ma to jak stworzyć jedną bazę do kilku perfum. W zasadzie jedyną różnicę w bazie stanowi dymny akcent smoły brzozowej, dzięki której całość sprawia wrażenie bardziej zawiesiste i mroczne. Mimo to, podobnie jak Cafe, jest to za⁎⁎⁎⁎sty zapach.


Abdul Samad Al Qurashi / Loban Omani Blend

Świeże cytrusowe otwarcie, kwaśne i soczyste jakby wyszło spod ręki J.C. Elleny. Dla mnie na plus, zawsze wolałem takie naturalne ujęcie niż cukierasy. Po chwili dołączają żywice, ale raczej jasne, jakby z drzew iglastych. Zero orientu, zero dymu i kościoła. Nie wiem czy się ktoś nie pomylił, bo w ogóle bym nie pomyślał, że to perfumy arabskie. Ogólne wrażenie jest świeże i cytrusowo-drzewne, a flakon postawiłbym gdzieś obok Eau Sauvage Cologne, Terre d’Hermes i Galimard Aventure, najbliżej chyba tego ostatniego. Całkiem fajny jest, tylko jestem zdziwiony.


Ramon Bejar / Sanctum Perfume

Perfumy pachną znajomo, ale budując minimalistycznego kadzidlaka nie da się uniknąć pewnym podobieństw. Główną gwiazdą jest mirra podana w formie pełnej i realistycznej, aczkolwiek nieco mniej surowej niż w Samharam czy Mortel Noir. Trwa przez cały żywot zapachu spleciona z nutami drzewnymi. Progresja nie jest natomiast liniowa, gdyż na początku mirra jest zestawiona z kadzidłem, takim dość zielonym, a z biegiem czasu wygładzona zostaje słodkim benzoesem. Nie traci więc spójnej żywicznej formy, ale też unika statyczności. Znakomitej jakości kadzidlak.


Raydan / Al Luban

Producent podaje niby tylko jeden składnik, ale trudno w to uwierzyć, bo perfumy prezentują znacznie więcej wrażeń. Otwarcie jest wyraźnie cytrusowe i lekko słodkawe, coś w pograniczna świeżej limonki i cytrynowego kremu z ciastek mafijnych. Wyczuwam też delikatny i świeży element ziołowo-przyprawowy. Trzon kompozycji stanowi żywica kadzidlana, ale jasna i zgaszona, być może olibanum. Ma w sobie akcent zakurzony, coś w stylu starych pożółkłych i przykurzonych książek, i z tego powodu kojarzy mi się z Plein Jeu Sorcinelliego. Od pierwszego kontaktu nie mogłem powstrzymać wrażenia deja vu, gdzieś już to wąchałem, choć to niemożliwe. W końcu załapałem, że bardzo podobne wrażenie zrobił na mnie Holy Smoke Gosi Ruszkowskiej, o którym już kiedyś pisałem. Al Luban, to pachnidło ładne i zarazem bardzo przystępne. Myślę, że z uwagi na lekkość i świeżość mógłby być sztosik na lato.


Dziękuję @fryco za podzielenie się kilkoma fajnymi kadzidlaczkami.


#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

2080a693-3cb8-40ae-a139-d82ab58771f3
dziadekmarian

@saradonin_redux Ramon (po polsku Roman) mnie intryguje. Poznałem dwa zapachy i niby nic, a jednak pamiętam. Parametry memiczne, no ale nie żądajmy zbyt wiele w tych PIENIĄŻKACH.


Czy Ty pisałeś kiedyś o Papillonach? Czytałem ostatnio o tej Pani. PIENIĄŻKI trochę duże za te zapachy, ale mają w sobie jakąś historię. Tak się zastanawiam - jako że Ty i @fryco używacie kadzidlaka zamiast polopiryny - co myślicie o Papillon. I czy znacie tego ze zmarłym koniem (Epona). Hę?

Zaloguj się aby komentować

Pszczoły są serio niesamowite, spróbuję Wam to nakreślić w miarę zwięźle


O tym, że mają świetną nawigacje to pewnie wie każdy, ale czy wiedzieliście jakie mają kocie ruchy? To znaczy chodziło mi o taniec. Tak, taniec. Pszczoła potrafi poinformować inną pszczołe gdzie znajduje się coś fajnego za pomocą tańca. I wierzcie mi, metoda jest skuteczna Jak kiedyś zostawiłem narzędzia po miodobraniu na trawniku, to gdy tylko pierwsza pszczółka je znalazła, po paru chwilach miałem armagedon xD Nie dziwię się że się zleciały, bo zapach miodu był bardzo wyraźny nawet dla mnie. Domownicy nie chcieli wyjść z domu bo wyglądało to jakby rójka nadleciała. Widocznie pszczoła przedstawiła to bardzo dosadnie W ten sposób można też trollować pszczoły wystawiając coś słodkiego, a jak tylko jedna pszczoła to znajdzie i odleci - chowając. W ten sposób dostanie ona łatkę kłamcy a my będziemy mieli niezły fortel na koncie. Oczywiście nie zachęcam do takiego zachowania, robotnice i tak mają przekichane.


Czasem ludzie myślą że pszczoły na zimę idą spać, jak niedźwiedzie czy coś xD Jest to oczywiście bzdura, pszczoły nie mogą tak robić bo by zamarzły. Zamiast tego muszą grzać siebie i królową, trąc mocno swoimi mięśniami grzbietowymi. Tak, całą zimę siedzą i kręcą plecami żeby nie zamarznąć, jakaś masakra. Co ciekawe, utrzymują tym temperaturę aż 30 stopni w środku kłebu! Niektórzy pszczelarze lubią wsadzać rurkę do środka i słuchać "zimowego śpiewu" ale poleca się jednak tego nie robić i dać im spokój xD Pszczoły zimowe i tak mają dobrze, bo co pożyją (czasowo) to ich. Latem, w trakcie pracy, tak leciwy wiek jak parę miesięcy jest raczej nieosiągalny. Latem pszczoła żyje zazwyczaj miesiąc z hakiem. Mają taki śmieszny podział, że im pszczoła jest starsza, tym bardziej ryzykowne bierze na siebie obowiązki, bo jej nie szkoda. I tak przez pierwsze parę dni życia pszczoła sprząta w ulu i karmi młode, potem buduje różne ulowe struktury, a na koniec wyfruwa zbierać pyłek i nektar aż do śmierci.


Swoją drogą jeśli myślicie że miód to taki kwiatowy nektar nalany do słoika to niestety nie jest wcale tak jak myślicie. Miód to rzygi pszczoły. W sumie nie jednej, a wielu po kolei. Każde rzyganie miodem wzbogaca go o pszczele enzymy które to dają mu te jego właściwości. O właściwościach zaraz, bo muszę doprecyzować, że nie każdy miód to wyrzygany nektar! Miód spadziowy nie może nosić tej łatki. Miód spadziowy to wyrzygana... kupa. Kupa wyprodukowana przez mszyce, i dopiero zjedzona przez pszczołę.


Wracając. Pomyślicie "ahh, właściwości zdrowotne, o to chodziło, tak?" no więc niestety tutaj muszę zawetować. Miód jest przedstawiany jako magiczne lekarstwo na wszystko, a to po prostu trochę lepszy cukier...


Ale nie samym miodem człowiek żyje, bo z pszczelich produktów mamy jeszcze wosk (czyli wiadomo, podstawowy budulec o przyjemnym łagodnym charakterystycznym aromacie), propolis (taki klej którym wszystko zalepiają jak sie im za duże szpary zostawi xD Ja miałem ul samoróbkę i musiałem z łomem chodzić żeby go otworzyć...), pyłek (zwany pierzgą, jak psczółki wracają do ula to widać na ich nóżkach takie kolorowe zbiory pyłku wyglądające jak łby od zapałek) czy mleczko (którym są karmione młode larwy oraz królowa). Praca przy takim ulu to prawdziwa symfonia zapachów, i zazwyczaj to propolis czy wosk dominują, a nie miód. Propolis ma taki specyficzny ostry, przyprawowy wręcz zapach. No i właściwości bakteriobójcze, przez co się go podobno żuje albo nawet robi z niego nalewki.


Skoro już mówimy o Królowej, ta to dopiero jest niezdara. Królowa nie potrafi sama nawet jeść, i ma oddelegowane kilka pszczół które podają jej jedzenie do pyska, żeby nie zdechła z głodu. Jej główną rolą jest składać jaja i pachnieć. Z tym pachnięciem to nie żart-nawiązanie do "leży i pachnie" u księżniczki, tylko serio królowa musi wydzielać zapach który uspokaja inne pszczoły że wszystko jest git. Bo pszczoła to trochę jak brytol: jaki miałaby sens życia jeśliby jaśniepani zmarła? No żaden właśnie. Jednym z dodatkowych obowiązków pszczoły królowej jest tak zwany lot godowy. Musi na niego lecieć tylko raz (opuszczanie ula przez królową jest szalenie niebezpieczne, więc musi być minimalizowane. Jest niezłym przysmakiem dla jaskółek) i w trakcie tego lotu zdobywa materiał genetyczny od trutni. Powiecie "a to nie mogła tego w ulu zrobić?" no więc właśnie wtedy materiał byłby ograniczony tylko do rodzimego trutnia, a tak to wszystkie okoliczne mają szansę. Do końca nie wiemy jak trutnie wybierają idealne miejsce do koczowania, ale jakoś to robią, i wszystkie samce z okolicy zazwyczaj są właśnie tam. Taki pub na wsi.


O trutniach nie ma dużo do powiedzenia w sumie xD Ich główną i jedyną rolę już opisaliśmy. Poza tym nie pomagają w pracach w ulu, nie bronią go, nie budują, nie przynoszą miodu, no autentycznie pasożyty. To po co je trzymać? Ha, bo celem życia jest rozmnożenie się, więc im więcej silnych trutni ma nasza rodzina, tym większa szansa na dobrze przekazanie genów w okolicy. Ale jak przychodzi zima to taki truteń jest wykopywany z ula i sobie zamarza nieporadnie. I gdzie są parytety? Truteń na domiar złego nie ma nawet kolca którym mógłby pomóc w obronie xD A ten jeden jedyny szczęśliwiec któremu uda się dostać do królowej jako pierwszemu... Umiera od tego procesu. Otóż aparatura potrzebna do "zbliżenia" urywa mu się w trakcie xD Podobno jest to mechanizm mający utrudnić kolejnemu szczęśliwcowi przekazanie swoich genów (w końcu jama została "zakorkowana") ale tutaj potrzebne źródło. W sumie wszędzie potrzebne. Najlepiej nie walidujcie bo może się okazać że bredzę.


Jak pewnie się już domyślacie, byłem pszczelarzem. Okazuje się że zajęcie to jest trudne i nieco niewdzięczne, w szczególności jeśli ule masz z dala od miejsca zamieszkania (a to był mój case). Moja kariera skończyła się gdy głodny dzięcioł wygryzł mi dziury w ścianie ula, i moje pociechy przemarzły. Ale dzięcioły to nie jedyne zagrożenie, oj nie. Jest pewna zmora, której nie znają nasi dziadkowie pszczelarze, a nam spędza sen z powiek, jest to Varroa Destructor, czyli tak zwana warroza. Mały czerwony pajączek który niedawno przywędrował przez nas z Azjii do Europy i zrobił tutaj rozpierdziel. Otóż nasze pszczoły nigdy nie spotkały go w trakcie swojej ewolucji, i nie potrafią z nim walczyć. Azjatyckie potrafią, ale są mniej miodne, więc nie sięgamy po nie xD Problem z warrozą jest taki, że leki wytruwają tak po 99% osobników w ulu, więc ten 1% który przetrwał, widocznie musiał być odporniejszy, a teraz to on stanowi 100% populacji i się rozmnaża. Tym selektrywnym hodowaniem pasożyta sprawiamy że jest już całkiem odporny na wysokie dawki, a nie wspomniałem jeszcze że w tym momencie tego pasożyta ma KAŻDY UL W POLSCE. Tak, tak powszechna jest warroza.


To dlaczego by nie krzyżować pszczół tak żeby były odporniejsze? No to usiądźcie sobie, opowiem Wam *zabawną* historię. Zacznijmy od tego że pszczelarstwo afrykańskie wyglądało nieco inaczej niż nasze. Powszechną metodą zdobycia miodu było zniszczenie ula i pozbieranie resztek. Z tego względu im pszczoły były bardziej agresywne, tym większą szansę miały przeżyć. Ale za to jakie silne i żywotne się od tego zrobiły! No więc pewien Pan z Brazylii stwierdził że jak taką silną i żywotną pszczołę afrykańską skrzyżujemy z lokalną, znającą teren, to otrzymamy silną pszczołę na warunki brazylijskie. Eksperyment można powiedzieć że się udał. Otrzymany gatunek został nazwany Killer Bee, i niech to Wam powie o jego cechach xD Oczywiście wydostał się z laboratorium i teraz opanowały tereny do teksasu xD Podobno są tak wścieknięte że na widok człowieka rzucają to co robiły, chociaż wierzę że to już nieco bajkopisarstwo. Tak to jest jak człowiek się bawi w stwórcę (no chyba że stwórca Roxi, on akurat spoko).


Mimo niedogodności, oraz zbiorów miodu które są absolutnie niepokrywające się z oczekiwaniami i marzeniami, hobby to jest naprawdę świetne. A tym, co najlepiej odświeża mi wspomnienia z nim związane są zapachy: wosku, miodu, propolisu. I taką właśnie mieszankę gwarantuje Zoologist Bee - to nie są perfumy miodowe, to są perfumy pszczele. Pachną wszystkim co opisałem, czuję w nich odrywanie korpusu łomem, czuję nakłuwanie plastrów, czuję ciepło emanujące z rdzenia ula. Coś pięknego. Do tego bardzo dobre parametry, myślę że flakon na półce nie byłby powodem do wstydu.


Naprawdę, jak ktoś ma wspomnienia związane z pszczelarstwem, np pomaganie dziadkowi za dzieciaka, to Zoologist Bee może uderzyć w strunę o której dawno zapomnieliście!


Prosiłbym o nie traktowanie tego tekstu jako rzetelnego źródła wiedzy, wiele z tych rzeczy to zasłyszane w towarzystwach pszczelarskich anegdotki, a muszę zaznaczyć że pszczelarze to specyficzna grupa ludzi, uwielbiająca dowody anegdotyczne, chłopski rozum, i argument emocji... Własny research prowadzony w oparciu o te zajawki tematów byłby na pewno lepszym punktem wyjścia do rozmów.


#barcolwoncha recenzja numer #78 Zoologist Bee


#perfumy #recenzjeperfum

BND

@Barcol Chłop co napisał 👀 Świetnie się czytało, dałbym dziesięć piorunów gdybym tylko mógł 👍

Barcol

Zapomniałem pozdrowić @Lekofi za rozebranie pszczółki!

Zaloguj się aby komentować

#barcolwoncha

Dziś parę próbek Melega, a w najbliższym czasie reszta. Nie, TA próbka jeszcze nie dzisiaj xD


Pozdrawiam @saradonin_redux dzięki któremu mogłem poznać markę


Jak ktoś z tagu nie zna ich dzieł to niech da znać się w komentarzu


Recenzje numer:

#73 Honey Deer Musk

#74 Vienna 1900

#75 Meaningful Work

#76 Mushin Kyoto Incense

#77 Datura The Moon Flower


Honey Deer Musk - No zaczyna się z grubej rury, zapach konkret. Czuć piżmo i czuć słodkie podanie. Czy powiedziałbym że miód? Raczej nie, tym bardziej że myśląc o miodzie w perfumach mam raczej w głowie Ahojasa, Pure Havane, czy Lapidousa PH. Tutaj jest inaczej, mniej deserowo. Zapach na pewno nie z gatunku niszowych ciekawostek, swobodnie można go nosić na codzień, czy polecić osobom spoza hobby. Powiedziałbym że jest to unisex, chociaż zrozumiem jeśli dla kogoś będzie skręcał nieco w kobiecą stronę. Bardzo dobre parametry, oraz czuć że składniki naturalne i najwyższej jakości. To nie jest do końca profil zapachowy który mnie porywa, więc osobiście nie polowałbym na flakon a w przypadku odlewki nie byłaby pewnie zbyt często fatygowana, ale jak ktoś lubi proste piżmo z różanym podkładem to będzie to doskonały wybór.


Datura The Moon Flower - Z początku czułem tu coś jakby cukierki albo wata cukrowa. Później pojawił się bardzo wyraźny imbir. Jest jeszcze parę kolejnych warstw zapachów, ale na tyle złożonych że pewnie musiałbym wymienić większość znanych mi owoców i kwiatów żeby opisać co czuję. Zapach sprawia wrażenie "gęstego" i nie jest to taki soczysty orzeźwiający imbir, bardziej taki w słodkim lepkim grzańcu. Zapach piękny, po raz drugi bardzo autentyczny i naturalny, i tutaj w przeciwieństwie do miodowej sarenki, profil bardzo mi odpowiada. Mógłbym pryskać się tym obficie jesienią i zimą. Projekcja dobra, do oceny trwałości niestety będę musiał zrobić drugie podejście bo troche dziś namieszałem xD Update: Trwałość nawet lepsza niż miodowa sarenka.


Vienna 1900 - zimny, metaliczny, ostry, może nieco drażniący? A może drażni mnie że nie wiem co wącham. Jest tu sporo jakiegoś kwiatka, albo jego łodygi, ale muszę wygooglać co to. [minutę później] OK, wstyd jak nie wiem, tożto mięta xDD Na moją obronę: to nie jest "zapach miętowy" jaki znamy ze... wszystkiego. To jest autentyczna zielona dzika mięta wyrywana gołymi rękami tak łapczywie że ciężko je będzie doczyścić. To jest mięta tak rzeczywista i miętowa, że aż niepodobna do tego czego spodziewałbym się jako "mięty" w perfumach. No czapki z głów Panie Meleg. Nie wiem co o tym sądzić, z jednej strony zapach agresywny, wręcz inwazyjny, a z drugiej nie mogę oderwać nosa od ręki. Według składu to jest tu parę nut poza miętą, ale w życiu bym ich nie wyczuł, bardziej chyba wpływają delikatnie na odbiór samej mięty niż samostanowią. Nawet paczula, której słupek dominuje w akordach fragry, jest tu raczej placebo wzmianką odpowiadającą za "duchotę" mięty niż odrębną nutką. Nie potrafię ocenić tego zapachu w kategorii perfum do noszenia, dla mnie to bardziej artyzm, sztuka, i to bardzo udana. Takie potworki jak Amouage Enclave nokautuje bez draśnięcia. Trwałość poprawna, a mięta po czasie ustępuje paczuli, i dopiero w drydownie dostrzegam inne nuty.


Meaningful Work - Pewnie chodzi o klepanie CRUDów w startupie opartym o AI i blockchain. Mam mały dysonans w niektórych próbkach. Z jednej strony ewidentnie są nie w moich klimatach, z drugiej są tak dobrze zrobione że aż chce się z nimi obcować. I tak jest na przykład w tej właśnie próbeczce. Piękny zapach mydełka, pozbawiony tej tak często powiązanej z nim chemii. Kurczę, to jest wręcz imponujące, pachnie nie jak płyn do prania, ale jak jego wyobrażenie. Początek to uniseks w stronę kobiecego, końcówka unisex w stronę męskiego, ale generalnie każdy może go zarzucić. Powiem tak, ten Meleg to jest gość! Ponoć ten płyn do mycia jest o smaku bergamotki, ale nie wiem czy sam bym na to wpadł. W miarę poznawania go czuję też nieco drugiego bieguna - brudu. Nie dominuje ani przez chwilę, ale fajnie kontrastuje z motywem przewodnim. Takie ying yang, bergamotkowy płyn do płukania na futrze zwierza.


Mushin Kyoto Incense - ten zapach jest trochę jak Coconut Penis, czyli nadmiar kokosa psuje kompozycję. Trochę za słodki, nieco mdły, generalnie po opiniach spodziewałem się czegoś co sprawi mi więcej radości w wąchaniu, a tu jest raczej nieprzyjemnie. Im dalej w las tym słabiej, ale i przyjemniej. Zapach przechodzi w delikatną i sielankową przypowieść o leniwym poranku nad stawem. Japońska nazwa wpływa mocno na wyobraźnie i w połączeniu z relaksacyjnym vibem perfum przywołuje na myśl obrazy z dzieł Myazakiego - myślę że tak właśnie pachniał Totoro (no może z dodatkiem akordu zwierzęcego). Z bardzo słabego (dla mnie) startu przeszliśmy w niesamowicie uroczą i klimatyczną pozycję z gatunku tych unikatowych.


#perfumy #recenzjeperfum

Zaloguj się aby komentować

Ensar Oud to marka przez wielu uważana za high end perfumiarstwa i ostatnią prostą w tym dziwnym hobby. Recenzji nie było w planach, ponieważ to jest taki pułap cenowy, który generalnie jest poza moim zasięgiem i w kierunku którego rzadko spoglądam. Winnym całego zamieszania jest @pedro_migo który to bezinteresownie podzielił się ze mną próbkami za co oficjalnie dziękuję. Trochę czasu zajęło mi zapoznanie się z nimi, gdyż z uwagi na niewielkie ilości cennego soku testowałem nadgarstkowo głównie wieczorami przy książce. Po prostu szkoda mi było bezrefleksyjnie wylać na siebie zawartość i polecieć do pracy. Wielu detali i tak prawdopodobnie nie udało mi się wyłapać, gdyż konstrukcje są nieoczywiste, a część składników kompletnie mi nie znana i rzadko spotykana.


Aroha Kyaku Pure Parfum

Cytując klasyka: A surprise to be sure but a welcome one!

Przypomniało mi się, że ktoś na tagu wspomniał, że lubi EO za to że marka tworzy przyjemniaczki, a tu niespodzianka, bo zadymiło i to konkretnie. Pierwsze skojarzenie miałem z Notre Dame 15.4.2019 Sorcinelliego, gdyż Aroha Kyaku jest zdecydowanie dymny i smolisty, ociera się wręcz o rejony znane z perfum Beauforta. Szczególnie na początku dymu jest naprawdę dużo, ale jest on nie industrialny, a bardzo organiczny, przypomina brzozowy dziegieć, rozżarzony węgiel drzewny, ma w sobie też trochę kwaśnej drzewnej wędzonki. Mam też wrażenie, że pod tym dymem kryje się jakiś zwierz, specyficzny tłusty zwierzęcy akord. Dym stopniowo się rozjaśnia, staje się mniej smolisty, a coraz bardziej zaczyna przypominać aromat herbaty lapsang souchong (pycha!). Wówczas wydaje się że zwierza już nie ma i zostaję sam na sam z aromatem eleganckiej wędzonej herbaty i oudu w formie nieco mrocznej, przypominającej mi tą z Triad Bortnikoffa. Na dalszym etapie docierają jeszcze nuty wetywerii i ciemno palonych ziaren kawy. Fajna ewolucja, płynna i naturalna. Oczywiście, że mi się podoba, lubię takie dymne smrodki, znacie mnie.


Blue Kalbar Attar

Pierwsze skojarzenie to ‘staroświecki’ - tak mi na skórze zapachniało to złożenie pokaźnej dawki naturalnego cywetu, sandałowca i żółtych kwiatów. Lekko Kourosowy vibe, ignoranci mogą powiedzieć że toaletowy. Cywecik jest przepiękny, zmysłowy, choć oczywiście trochę zwierzęcy. Od pewnego czasu bardzo polubiłem się z tym składnikiem, robi niesamowitą robotę zarówno w starociach, jak i artisanach. Kwiaty zaś wybrzmiewają nieco kosmetycznie, pudrowo-kremowo, jak luksusowy kosmetyk. Ogólnie tekstura jest taka gładka, ułożona i kremowa. Trudno mi opisać jak to właściwie pachnie, poza tym że ładnie i chce się wąchać, bo określenie piżmowo-drzewno-kwiatowy może znaczyć cokolwiek. Jest to chyba najgrzeczniejsza z testowanych próbek, ale jednocześnie zniuansowana i wysokiej jakości kompozycja.


CP Raspberry Pure Parfum

Malina jest wyraźnie wyczuwalna już od samego początku i wywołuje wspomnienia. Pachnie jak domowej roboty syrop malinowy, który sąsiadka przynosiła mojej babci w zamian za jabłka lub porzeczki. To był taki mały fenomen wiejskiego barteru, że każdy się wymieniał z innymi tym, co miał i dzięki temu wszyscy wszystko mieli. W każdym razie kromkę razowego chleba polewaliśmy tym syropem, po czym posypywaliśmy to cukrem i to było coś w rodzaju wiejskiego bieda deseru. Po kilku godzinach zabawy w chowanego w sadzie smakował przepysznie. I tak mi właśnie pachnie ta malina, słodko, ale też żywo i bardzo naturalnie. Wraz z maliną jest całe bogactwo różnych składników: słodka marmoladowa róża, kremowe drzewo sandałowe, zwierzęce piżmo/cywet (przez sekundę nawet moczem zalatuje), pudrowe kwiaty a’la mimoza, dzieje się naprawdę dużo. Z czasem dochodzą jeszcze drzewa iglaste i delikatna smużka dymu, a może bardziej przypalonego drewna. Perfumy są złożone, a efekt końcowy jest czymś więcej niż składową użytych materiałów. Normalnie średnio lubię owoce w perfumach, bo nie oszukujmy się, najczęściej j⁎⁎ią tanim cukierkowym aromatem. Tu jednak wyszło z tego pachnidło nie tylko nadzwyczaj dobre i pełne smaczków, ale też przywołujące miłe wspomnienia.


Homeros SQ Pure Parfum

Na samym początku mamy starcie dwóch różnych światów. Z jednej strony zieleń drzew, może nie tyle leśna co parkowa. Z drugiej strony kwiaty i oud z elementami fermentacji przypominającymi estry owocowe w rodzaju moreli czy mirabelek. Gdzieś obok daję się też wyłapać aromat ciemnej czekolady lub gorzkiego kakao. Zieleń w przeciągu pół godziny przygasa, ale nie zanika, a perfumy skręcają w stronę ciemniejszą i bardziej przytulną za sprawą męsko wybrzmiewajacego piżma w typie vintage macho oraz tytoniu w stylu średnio jasnego cygara. To jednak nie koniec, zapach mimo że słabnie z powodu skromniej aplikacji to ewoluuje dalej. Na sile przybiera słona ambra, pojawia się brudna, ziemista paczula i wydaje mi się, że w takiej formie ambrowo-piżmowo-paczulowej trwa już do końca.


Iris Ghalia: Trifecta Pure Parfum

Jeśli ktoś spodziewa się biurowego irysiaka jak od Prady to go zmiecie z planszy. Początek jest tak zwierzęcy jak tylko się da. Nie żartuje, co prawda nie wali oborą, ale mamy całą gamę animalnych przyjemności: piżma, d⁎⁎y, stopy, śluzy i wydzieliny. Fetyszyści i inni miłośnicy zwierząt będą wniebowzięci. Zwierza dopełnia mieszanka przypraw, nie wiem dokładnie co, pewnie cały bliskowschodni bazarek. Dopiero potem jak ten zwierz się zadomowi i złagodnieje, to pojawia się irys, ale też bez żadnych szminek i puderniczek. Całe szczęście, bo babcinych toreb nie lubię. Irys w Iris Ghalia jest tłusty i maślany, przypomina mi trochę masło shea. W bardzo podobnej, tłustej i kremowej formie irysa spotkałem już raz w Extra Virgo Pangea. W drydownie głównie czuję właśnie maślanego irysa na piżmowo-cywecikowo-sandałowej bazie plus całość się lekko wysładza, traci na mocy i zostaje eleganckie, wyważone pachnidło.


Tibetan Musk / Tibetan Oud Pure Parfum

Jest wow od samego początku i coś co do mnie trafia. Tak, jest kadzidło, ale zupełnie nie kościelne, tylko orientalne. Pięknie, niby zielone, ale bije od niego ciepło. Podane zostało z różą i oudem, również miłym i ciepłym, z czekoladowymi akcentami, kojarzącymi mi się z tym, co czułem w Oud Monarch (miejcie jednak na uwadze, że znawcą oudu nie jestem). I to wszystko podane na nieco słodkiej, futerkowej bazie, za którą zapewne odpowiada tytułowe piżmo. Piszę ‘zapewne’, bo nie jestem pewien, jak dla mnie nie pachnie to ‘typowo piżmowo’ i zupełnie nie mam do czego się odnieść. Natomiast pachnie genialnie. Nie potrafię tego lepiej określić, ale ten zapach tworzy niezwykle ciepłą, relaksującą atmosferę. Na pewno róża odgrywa w tym zapachu istotną rolę, wprowadza element intymny, a przy tym nieco narkotyczny, bo trudno oderwać nos. Cudo, jakość składników fenomenalna, od razu wylądowało na chciejliście, ale zobaczyłem cenę i pewnie nigdy nie kupię.


1984 Pure Parfum

Mocarz, zaledwie odrobinę pomiziałem łapę, a w powietrzu bardzo wyraźnie rozszedł się mentolowo-zielony aromat. Potężna dawka mchu, zakładam że naturalnego, gorzka zieleń skontrastowana półsłodkim elementem nektarowo-miodowym. Kojarzy mi się z jakimś syropem na kaszel czy ziołowymi tabletkami na gardło. No i oczywiście piżmo, a jakże, wszystko wskazuje na to, że piżma to specjalność marki, tym razem w jeszcze innym stylu. Tu piżmo nie jest już takie przytulne, jest brudne, pachnie pierwotnie i bardzo męsko. W ciągu może kwadransa mentolowa zieleń się wycisza i daje się wyczuć słodycz ananasa i cierpki akcent cytrusowy. Drydown zaś zmierza w kierunku piżma i sandałowca, wzbogacony mchem i czymś w rodzaju zielonej herbaty. Zdecydowanie męski zapach. Nie do końca moja stylistyka. Najbardziej uwagę zwróciła gargantuiczna moc tego pachnidła.


Słowem podsumowania mogę potwierdzić, że Ensar Oud to przede wszystkim zachwycająca jakość składników, wśród których najbardziej wyróżniają się piżma o wyjątkowo różnorodnych odcieniach. Kompozycje również prezentują się ciekawie, są bogate i wielowymiarowe. To jest taki poziom, który trudno opisać, tego po prostu trzeba doświadczyć. Nie wiem po co mi to było, to jedno z takich doświadczeń, które zmieniają perspektywę, z których już nie ma powrotu do punktu wyjścia. Nic już nie będzie pachnieć tak samo. Przez chwilę nawet zaświtała mi irracjonalna myśl, żeby sprzedać pół i tak dość skromnej kolekcji i postawić w to miejsce ze dwa/trzy Ensary. Jeszcze nie teraz.


Moi faworyci: Tibetan Musk, CP Raspberry

Ilustracja: ensaroud .com

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

e7781e72-7010-4eb8-9c97-13688646960e
dziadekmarian

Udało mi się kilka razy dorwać coś, co wcześniej przetestowałeś i czytając próbować iść za Twoim nosem. Tak było z którymś Sorcinellim - ja tu szukam jakiejś ziemi, a Ty do mnie: "ej dziadek, gdzie k.. w kartofle, po deskach idziemy!" xD

No ale w tym przypadku chyba sobie trochę poczekamy.

testowy_test

@saradonin_redux @pedro_migo jak można kupić taki discovery set?

pedro_migo

@saradonin_redux świetna opisy! przy tak niewielkiej ilości materiału badawczego i tak sporo wyłapałeś, a jak wspomniał @Qtafonix ze spray'a one jeszcze lepiej się otwierają.


najbardziej wyróżniają się piżma


Moim zdaniem piżmo to trademark Ensara, choć w nazwie "Oud" to jednak uważam, że jest mistrzem jeśli chodzi o ten pierwszy składnik. No a sam oud - nie taki straszny, prawda?

Zaloguj się aby komentować

Tego się nie spodziewałem.


Sensoryka mnie napędza. Kiedy na początku epoki politycznego dwupodziału w Polsce (której schyłku - nawet po tych 35 latach - trudno oczekiwać) emerytowani milicjanci poczęli zakładać knajpki, w których wreszcie można było wypić uznane europejskie piwa (głównie niemieckie i austriackie) za nieduże pieniądze - te zaadaptowane pod gastronomię części ich własnych domów lub wyściełane boazerią pseudodacze z płatną toaletą oraz karą za pękniętą szklankę; miejsca, gdzie oni sami mogli reintrodukować swoje, utracone chwilę temu poczucie władzy, nierzadko tak się przy tym odklejając, że po trzech wizytach dało się poznać całą ich rodzinną historię - oraz przy okazji, zażenowaną publicznymi przepychankami taty i mamy oraz wywlekaniem rodzinnych sekretów przy klientach (bo jeszcze nie gościach), niezbyt ładną, choć często bardzo miłą córkę Dorotę, Agnieszkę lub Kasię, zatrudnioną przez obciachowych starych jako kelnerkę (Kasie i Marysie za samo tylko imię miały w moim sercu osobną, wyściełaną pachnącym pluszem szufladkę).


Gdzieś tak w wieku 16 lat poczułem, że piwo może pozostać ze mną do końca życia. I niewiele się w sumie pomyliłem. Błogosławieństwem w tej miłości jest dla mnie lęk przed utratą świadomości/kontroli nad sobą. Obawiam się tych stanów, nie lubię ich. I to jakoś trzyma ten nałóg w ryzach. No bo wiemy: jest niebezpieczny i upodlił już miliony.


Potem - dość szybko - pojawiły się mikrostoiska z lanymi perfumami. Ciocia siedziała we Włoszech i od czasu do czasu (raz na trzy miechy) wpadało jakieś Bvlgari czy YSL. Albo Trussardi (pamiętam między innymi taką długą, wąską flaszkę ze skórzaną naklejką z tym ich koniem/osłem. Ale słodkie to było. Damskie).


Te stoiska z lanymi perfumami miały w katalogu tak około 100-150 podjebek. Głównie był to Armani, Bvlgari, Calvin Klein itp. W tym moim można było kupić chyba najmniej 15 ml. i kosztowało to tyle, co dwie kasety magnetofonowe. Szczerze mówiąc już nie pamiętam tych zapachów.


No ale nie do tego zmierzam. W pewnym momencie odkryłem jedzenie. To, że może być inne. No bo bywało, że denerwował mnie koperek dodawany przez całe lato do wszystkiego - tylko dlatego, że był dostępny. Albo ziele angielskie, bo się udało kupić dużą torbę. Dziś rozumiem i nie kłócę się z takimi tendencjami. Takie były czasy, że używało się tego, co było. Ale kiedy gdzieś tak w połowie lat 90' mój osierocony kolega ugotował swojej młodszej siostrze, dla której musiał stać się teraz ojcem i matką, pomidorówkę z zielonym groszkiem, to mnie szlag trafił. Wtedy zainteresowałem się gotowaniem. I wciąż to kultywuję - ogromna dziedzina.


I wreszcie, do brzegu. Miałem jeszcze pisać o sensoryce sztuki, ale ileż można. Mając więc na uwadze koperek i ziele w każdym daniu, przejdźmy do pewnego Pana.


Antonio Gardoni


Znany głównie jako nos od Bogue. Marka dość znana, przynajmniej wśród nas. Ogołem można go scharakteryzować tak, że tam, gdzie moja mama dawała koperek, on daje cywet. Czyli wszędzie. To człowiek, który cywet nosi w kieszeni i wie, kiedy go użyć. Czyli zawsze.


Do tej pory z oferty domu znałem MEM oraz MAAI. Dość poważne, zaawansowane zapachy w klimatach minionych już niestety, złotych lat Kourosa, Gentlemana... Tych, w których nawet będący esencją kobiecości Shalimar miał w sobie cywet.


Dość przypadkowo, przy okazji zakupu na tagu, trafiła mi się okazja do przetestowania kolejnego zapachu od Bogue.


Douleur!


(po trzech dniach od aplikacji - mimo intensywnych poszukiwań - wciąż nie znalazłem tego ekskluzywnego Subreddita, na którym to jednorożce robią sobie jaja z ludzi. Ale nie spocznę, dopóki go nie znajdę. Na pewno jest tam osobny wątek o tych perfumach)


Jabłko. Są takie jabłka, które nawet bez gryzienia wydzielają fantazyjne, niemal niedorzeczne zapachy. Znamy dziesiątki odmian. Szara Reneta ze skrzynki pachnie jesienią dość specyficznie. Lobo, które zaskakuje egzotycznymi nutami. Kosztela z zieloną skórką oraz idiotycznym słodkim smakiem. Papierówka - zależnie od stopnia dojrzałości owocu może albo zaskoczyć kwaśnością, albo być mdła i styropianowa.


Otwarcie w Douleur! to dla mnie taka uogólniona synteza zapachów wszystkich jabłek świata (włącznie z tymi sztucznymi), tuż przed lub zaraz po ugryzieniu. Takie niby chemiczne, aldehydowe coś. Słodkie, trochę nieprawdziwe. Jednak jabłkowe - właśnie takie, jak to wrażenie sztuczności podczas konsumpcji niektórych odmian jabłoni. Trochę też, jak jabłko w słodzonych nibylambikach i tych kwaśnych jabłkowych gumach w rolce.


Szybciutko dołącza aromat gum balonowych (nie mylić z "balkonowych" - nie no, przedłużam specjalnie, przepraszam). Pobrzmienia owoców, których świat nigdy nie stworzył. Sztuczne, a jednak dobrze znane wyobraźni każdego marzyciela o tropikalnej przygodzie.


Nie pójdziemy jednak w stronę przygód Percy'ego Fawcetta i poszukiwań Akakoru. No bo po pierwsze: chmura, w której teraz się znalazłeś, bardziej przypomina sen siedmiolatki: pokój wypełniony jednorożcami, pięknymi lalkami, balonami, z radosną, oniryczną muzyką. Choć akurat w mojej głowie, wraz z każdą minutą przebywania w otoczeniu tego zapachu, zaczyna grać niegdysiejszy hymn wyznawców LSD - "The Sky Children" brytyjskiej grupy Kaleidoscope. Siedmiozwrotkowy, przesłodzony, genialny wyziew mało znanego zespołu.


"The King from his castle came down to the sea

And he spoke to the children so patiently

He gave them small presents and bid them farewell

And the children unwrapped them, tiny silver bells

Their tinkling floated across the island with ease

And it came back toward them on the perfume breeze

They smiled at the tinkling, they gazed at the sun

And they smiled at each other, pretty little ones

A beautiful white horse came down to the sea

And the children all climbed up as he knelt on one knee"


...bo po drugie, to od samego początku podświadomie czuję, że to nie jest dla dzieci. Że bardziej przyzwoitym zajęciem byloby stać się fanem "My Little Pony" będąc w moim wieku, niż TO. Bo cały ten baśniowy, radosny obrazek coraz bardziej i bardziej zaczyna być dominowany przez - złowieszczy i niepokojący w tym akurat zestawieniu - cywet. I to nie jakiś tam cywet, ale ten wyjęty z kieszeni Antonia Gardoniego.


Na tym etapie mam jeszcze nadzieję, że nie odegra on dużej roli w tym dziwacznym spektaklu. Bo i tak jest już wystarczająco groteskowo.


...


Jest taki sensacyjny film: "Running Scared", z 2006 roku. Nie jestem fanem gatunku; ten film jednak mnie zmroził. Hostoria niby bla bla bla... Dzieciak kradnie pistolet z domu kolegi, żeby zastrzelić swojego starego. Ojciec kolegi ma przesrane, bo pistolet jest na celowniku służb. Próbują znaleźć dzieciaka, zanim zrobi to policja. Niby gówno, chwilami dość slabo zagrane. Ale jest jedna scena: dzieciak uciekający w środku nocy, przerażony, zostaje przejęty przez małżeństwo, które jak się potem okazuje, żyje z kręcenia pedofilskiego porno, mordując przy okazji na tych filmach pozyskiwane z ulicy dzieci. Chłopiec trafia do takiego utopijnego, słodkiego pokoju, z mnóstwem zabawek i gadżetów... I to jest ten pokój, w którym teraz siedzę ja. A za moimi plecami uśmiecha się klaun W.M. Gacy.


Kładę się w tym spać i czuję to przez całą noc. Nawet przez sen. Sztuczne, bajkowe jabłko i rosnący cywet - absurdalny w tej konfiguracji. A kiedy się przebudzam, to zastanawiam się, czy w międzyczasie jednorożce nie umieściły kamer w pokoju i czy nie stałem się kolejną ofiarą tajemnego subredditowego live streamu dla jednorożców oraz wróżek, na którego końcu umieram.

Gdzie i kiedy tego użyć? Jedyna okazja, którą jestem sobie w stanie wyobrazić, to taka, kiedy komuś zachce się ni z tego ni z owego pobiegać z zakrwawionym nożem po dziecięcym pokoju przy dźwiękach irracjonalnej muzyki. Wtedy.


Nie mam pojęcia, jak po tym doświadczeniu odbiorę MEM czy MAAI. Na razie to nawet nie próbuję ich dotknąć.


6,5/10


Smacznej kawusi


#perfumy #recenzjeperfum

a55faf9b-88c4-4ac6-906c-816cae951c6c
fryco

@dziadekmarian Gardoni? Nie kojarzę.

502b1fe1-41a2-4c84-99e4-96fc5b1fcf46

Zaloguj się aby komentować

#recenzjeperfum #perfumy #stragan

Parę słów o tym jak mój pocovidowy nos odbiera ostatni zestaw ALD .

AL SANDAL: drzewny, bardzo mdły , która to mdłość ustępuje po godzinach /~8/ gdy zapach robi się przyskórny, słodkawy. Dosyć trwały, bo porannym psiknięciu jeszcze wieczorem dawał znać o sobie.

AL AMBAR: Pachnie jak g....no wieloryba . Żadna tam obórka, czysta gnojowica. Na szczęście po 3-4h jest po wszystkim. Smyrając po skórze jeszcze się da go wyczuć do 6h i wtedy jest dosyć przyjemny słodko balsamiczny.

AL OUD: Intensywne, mocne otwarcie , nie wiem jak to opisać Gdzieś tam w tle paczula się przemyka, lekko kwaśny . Stopniowo robi się z tego rozgrzane, suche drewno. Podoba mi się . Bestia jeśli o trwałość: rano psiknięte i następnego ranka musiałem zmywać ze skóry.

Z tych trzech kupiłbym Al oud. Chociaż bardziej mi leży Russian oud II to this monotone fragrance is very tempting.

Przetestowane, set jest do wzięcia za 229 + kw. Wyjściowo było po 2ml.

d31371b5-790e-4c9e-8f23-2728e4669384
pedro_migo

@lynx_ chyba nasze recenzji nikogo nie zachęciły, bo już 2h po dropie a tu wszystkie flaszki wiszą

Zaloguj się aby komentować

PK Perfumes - Starry Starry Night


(dziś bez historyjki - nie ma sensu gadać o tym, jak przez trzy dni w tygodniu chodziłem płakać w jaśmin)


Otwiera się kwiatowo. Dałbym głowę, że to konwalia. Może nie. Trochę tuberozy?


Ni c⁎⁎ja. Zielony ogórek. Ale jest mega kwiatowo. Przyjemnie. Na skraju unisex/damski, lecz nie słodko. Dołącza lekko bananowy/jaśminowy ylang ylang (to była chyba ta moja wydumana konwalia). Coś tam jeszcze się skrada pod spodem. Po testach dwóch innych zapachów tej marki spodziewam się, że dostanę czymś ciężkim po łbie w przeciagu następnych 10 minut


Kolejnym zawodnikiem jest tu zapewne mirt. Nie znam go dobrze, ale również jest zielony oraz kwiatowy. A coś takiego tu mamy. Dokłada się zieloność. Staram się nie zbliżać nosa, ale już jest skojarzenie z Beach Hut (jesteśmy 4 minuty po aplikacji)


Robi się nad wyraz zielono. Próbowałem szukać tej dziwnej cytryny Meyera (zaraz się okaże, że to po prostu cytryna z Lidla, tylko że dopiero ta niezmacana przez trędowatych współzakupowiczów, z trzeciego pudełka; więc zdejmujesz dwa, bierzesz z dolnego, a te dwa zostawiasz na podłodze; ktoś sprzątnie... aj, i wyrzucasz tam jeszcze rybę, bo ci się dorsz popierdolił z doradą. Ktoś sprzątnie). No ale żadnej cytryny nie znalazłem. Cyprys? Też nie wiem. Jest zielono, troche jak w tych porośniętych paprociami partiach grabowo-bukowego lasu, w czasie suszy - bez parującej ściółki, humusu, mchu. Zapach jest intrygujący. Przywodzi na myśl Beach Hut, Green Irish Tweed, ale jest coś więcej (choć też coś mniej). Jakaś nudna, mdła składowa - czy to sygnatura PK Perfumes? ...sprawa się komplikuje. Ja tu siedzę sobie w idealnej ciszy, myślę i myślę... a to już jest całkiem inny zapach niż 10 minut temu. Czas chyba zapomnieć to, co było na początku. A przynajmniej tego efemerycznego banana. Bo jaśmin/konwalia wciąż jest w powietrzu.


I nieśmiało pojawia się tu delikatna nuta kadzidła - może bardziej taka lekko przydymionej żywicy, aniżeli ta koscielna od Filippo. Łamiąc te wszystkie gałęzie próbuje wydostać się z mroku nieoczywistości. A no właśnie: dużo tu łamanych, świeżych gałęzi. Produktów tego naturalnego odruchu roślin, gdy podczas uszkadzania wydzielają szereg aromatycznych toksyn, mających na celu nas zabić lub choćby odstręczyć.


Szczerze mówiąc to tak się zakochałem w moim przedramieniu, że pisząc i wąchając zarazem, zatraciłem się w tym dość mocno. I w pewnym momencie wyprostowałem się i poczułem ambroksan. Taki Dylan trochę. Czy ktoś mnie podgląda?! Na szczęście w mig ogarnąłem, że to z szamponu użytego godzinę temu.


Ile to już czasu? 30 minut może. Skojarzenie z dość świeżym Green Irish Tweed zostało już daleko w tyle. Myślałem, że cyprys, czy ta cytryna z Lidla albo choćby petitgrain odezwą się gdzieś po drodze, ale nic podobnego. Zapach jest dość mdły i zalegający. Mimo wszystko podoba mi się, bo to nie wszystko, co w nim jest. Przynajmniej próbuję w to wierzyć - w czym obecnie przeszkadzają mi choćby takie wyschnięte pleśnie, przy których wręcz pragnie się wziąć głębszy oddech odrobiną świeżego powietrza. Zielono, sucho i gęsto. Są drewna, ale również suche i stęchłe, bez grama wilgoci. Pod spodem wciąż da się wyczuć, że gdzieś daleko stąd ktoś coś podpalił. Nie ma ratunku; tutaj po prostu już tak będzie.


Dajmy mu jeszcze z pół godzinki. Idę się czymś zająć. Zapomnę o nim na chwilę. Jeśli się da - bo dość mocno go czuję. A tym razem w samplu było coś około 0,1ml. I być może te perfumy nie rozchodzą się jak oud z Ajmala, jednak zdecydowanie są w powietrzu i dają znać o sobie. Porządna, acz umiarkowana projekcja.


...no jednak nie daje spokoju. Wracają kwiaty. I to nie tylko w powietrzu. Nudna zieloność znowu zakwita. Wraca również ten ogórek z samego początku.


W międzyczasie jeszcze raz przejrzałem nuty. Okazuje się, że jest tu wiele składników nawiązujących do kadzidła. A także trochę iglastych, których tak szczerze akurat nie do końca tutaj wyczuwam. To trzeci zapach od PK Perfumes, który testuję. OK - ten jest akurat najbardziej przystępny (choć wcale nie prosty). Mogę jednak - i spróbuję - wysnuć taką tezę, że złożoność zapachów od PK Perfumes jest na poziomie artisanów. Być może składniki nie są takiej jakości (choć ja tego w ogóle nie czuję, a bardziej widzę po cenie). Na pewno nie ma co porównywać do ALD (i teraz będzie trudne do opisania), bo niby stopniem progresji PK dorównuje ALD. Jednak w ALD mniej więcej wiemy, co może się wydarzyć dalej. One bardziej odwołują się do jakiejś klasyki. W PK natomiast jest to noeokrzesane, bez łagodnych przejść - może to pójść w nieoczekiwaną stronę, żeby potem wrócić do samego początku - zupełnie, jakby ktoś miał w d⁎⁎ie jakiekolwiek style, kanony (lub zrobił to przypadkowo, choć nie sądzę). Dziwaczny dom, dziwaczny perfumiarz. Tym niemniej - siedzi się w tym bardzo dobrze.


Godzina. Zapach już osiadł. Niewiele wiecej się tu wydarzy. Wyszedł w końcu ten sandałowiec, na którego czekałem. Gładki i w miarę soczysty. Nadal jest zielono, ale teraz wreszcie zaczyna być choć trochę orientalnie. Pojawiła się również dość wyraźna pudrowość - miła, ale też taka trochę do kichnięcia. Teraz to jest już drzewny, otulający zapach. I wciąż mocny - testowałem dotąd wiele smrodów w ilości mniejszej, niż 0,5 ml. Przy takich aplikacjach często zapomina się, że w ogóle coś się psiknęło. Tutaj wciąż jest dosadnie.


I znowu mam skojarzenia z filmem. Wcześniej wspomniałem Bressona; teraz bez wahania - oceniając już markę - widzę Bunuela. Wyrazisty, nie dający odpocząć, ze zmianami nastrojów i nieodłącznym nonsensem nieoczywistości. Podoba się/wkurwia. I tak przez cały czas.


Po dwóch godzinach puder całkowicie przeszedł w mydło. No trochę szkoda. Jest taka zdechlizna po tych wszystkich wrażeniach. No ale wciąż dobra i ciekawa, choć dość ciężka i duszna.


To były trzecie perfumy od PK, które testowałem z paczki od @pedro_migo . Drugich jeszcze nie opisałem - ale to tylko dlatego, że było ich najwięcej i wystarczyło mi na dwa razy - a tam również jest o czym pisać.


8/10


#perfumy #recenzjeperfum #pkperfumes

aa8cfd9c-9c0f-469b-b3fd-d5ff003812b1
saradonin_redux

Siedzę sobie w najbardziej zacisznym zakątku mojego mieszkania, mam przed sobą pańską recenzję, za chwilę będę ją miał za sobą

Zaloguj się aby komentować

Każdy może powiedzieć: "Jedziemy na wycieczkę, weź rabarbar" lub "przyłóż se liść rabarbaru, to ci przejdzie". Rabarbar to, rabarbar tamto. Ale dziś tak naprawdę to ch... jeden wie, co to jest ten rabarbar. Jakiś tam kiedyś kompot, ktoś tam z dziadków się osłaniał liściem rabarbaru przed słońcem, kto inny znowuż lubił, jak mu się rabarbarem...


No takie polskie warzywo bez historii. Gdzieś tam rosło w ogródku. Kwaśna, bordowa, żebrowana łodyga o aromacie, ktorego próżno szukać w dzisiejszej kuchni.


Dla mnie ważną rolę odegrał rabarbar we wczesnym dzieciństwie, kiedy to przedostawałem się na podworko sąsiada i kryjąc się wśród liści dość gęsto posadzonego rabarbaru obserwowałem "dziadka", próbując dostać się jak najbliżej tego, co ten miły człowiek wyczyniał. A wyczyniał różne rzeczy: albo śpiewał, albo coś rzeźbił nożykiem w kawałku drewna i gadał do siebie... Nie pamiętam, jak miał na imię. Ale pamiętam jego codzienny rytuał. Około południa wychodził on bowiem z domu i wołał w stronę ogrodu: "Kogutek! Fryderyk!". Po tych slowach przybiegał do niego kogut i wskakiwał na małą ławeczkę pod ścianą domu. Kogutek niewielki, ale za to bojowy. Nieraz próbowałem przebiec przez to podwórko (były to czasy przedogrodzeniowe), żeby skrócić sobie drogę na okoliczne szkolne bojo. I najczęściej Fryderyk - jeśli zdołał mnie dopaść na swoim rewirze - lądował mi na plecach. Niby nic się nie działo, choć troszkę obawiałem się tego kogutka.

Pomino mieszanych uczuć w stosunku do mnie, miał on jednak jakąś magiczną więź z tym dziadkiem. Potrafili przez godzinę lub dłużej (nie pamiętam) siedzieć razem na ławeczce przed domem... Dziadek przez cały czas gadał coś do Fryderyka, a ten... nie, k⁎⁎wa, nie odpowiadał mu. Siedział - a w zasadzie to stał tam bezproduktywnie przez tę godzinę - i patrzył się w dziadka swoim kogucim, bocznym spojrzeniem. Bywało, że zasiadał mu na kolanach. Coś tam śpiewali, coś tam jedli. To było zanim jeszcze Terry Pratchett w "Kosiarzu" napisał tę surę (parafrazując):


Kury są o wiele głupsze od ludzi; nie dysponują wyrafinowanymi filtrami myślowymi, które to ludziom nie pozwalają ujrzeć tego, co jest naprawdę.


Mały ja, chcąc być jak najbliżej tych rozmów (wierzyłem, że można lepiej dogadać się ze zwierzętami, niż ja potrafiłem w tamtym czasie), skradałem się właśnie wśród wielkich liści rabarbaru, by podejść jak najbliżej tych rozmów. Dziś jestem niemalże pewny, że Dziadek mnie widział, a Fryderyk miał mnie w tych chwilach w tak zwanym "dużym poważaniu", bo spędzał swój quality time swoją ulubioną osobą.

Historia Dziadka jest niejasna. Był wiekowy i zanim ja dożyłem podstawówki, jego już nie było wśród nas. Kogutek został, ale też jakoś tak niedługo. Pamiętam, jak moja babcia mówiła, że ten ptak miał chyba ze dwadzieścia lat. Kurde, chciałbym przeżyć takie życie, jak ten kogutek... z kimś, kto by tak wychodził z domu specjalnie dla mnie.


Zapamiętałem jednak ten rabarbar. Nie smak, tylko właśnie aromat moich pierwszych (i na szczęście ostatnich) prób stalkingu.


Tak właśnie otwiera się Red Leather od PR Perfumes.


Red Leather

Poszukiwania idealnej skóry. Kiedyś wydawało mi się, że znalazłem. I to wielokrotnie mi się wydawało. Carner Cuirs, Rosendo no.4, Guerlain Cuir Intense...


Potem przyszły cięższe czasy, czyli Hejto. Tutaj rozstrzygnęło się, że tak naprawdę to niewiele wiem. I że ta pasja sięga głębiej, niż kiedykolwiek mi się wydawało. Że - jak każda pasja - ma wiele warstw, przez które musisz przejść, żeby finalnie móc być gotowym na to, o czym wydawało ci się, że marzyłeś.


Red Leather otwiera się - między innymi, a innych jest cała mnogość - właśnie rabarbarem. Takie było moje pierwsze wrażenie. Spoglądając w nuty wiem teraz, że duży udział miał tam grejpfrut. Wbrew pozorom potrafią być podobne. I w zasadzie całe to moje gadanie o Fryderyku nie za bardzo ma sens, bo ta rabarbarowa faza już po minucie ustępuje temu, co od samego początku gotuje się w tym dziwnym, specyficznym zapachu.

Kamfora i ogromna, suszona zieloność. Czytam nuty i nic nie widzę. Sprawdzam więc "Buchu". Okazuje się, że to właśnie kamforopodobne ziółko, plus bylica, dają ogromny zielony ładunek. Mają również swój udział w tym pierwszym, skórzanym doswiadczeniu.


Nie jest to miłe. To nudny, płaski rodzaj pseudoskóry zmieszanej z taką okołomarihuanową wibracją; zielona, mdła skóra. Studiując skład Taifa T07, Jazeel Amsterdam oraz Jazeel Millenium Star odkryłem, że ma to związek z jakimś rodzajem paczuli (przez rodzaj mam tu na myśli jeden z kilku sposobów otrzymywania olejku oraz jego składowych w zależności od rodzaju procesu). Ten zapach wrył mi się w pamięć już dawno temu, gdy odbierałem jakąś trefną mandarynkę. Woń pozostająca na palcach po kontakcie ze skórką - sztuczna, mdła i plastikowa. Teraz, w perfumowej przygodzie, od czasu do czasu doświadczam tego samego, dziwnego akordu w skórzanych perfumach podbitych paczulą.


Jeśli jednak przyłożyć nos bliżej skóry - tam dzieje się o wiele więcej, niż w powietrzu. Wciąż jest ślad kwaśnego rabarbaru, dość rozpoznawalna skórka grejpfruta, wyraźny liść laurowy oraz to, co w moim mniemaniu popycha caly zapach do przodu, czyli drewno.


No ale przecież nie może to być milusiński cedr czy jakiś jovanol. Nie-e. Tutaj mamy raczej stary, wysuszony słońcem podkład kolejowy ze wszystkimi ropno-olejowymi niuansami. Myślę, że ta początkowa kamfora z "buchu" - czyli bukku brzozowe: afrykański krzew, o ktorego istnieniu dowiedziałem się wczoraj - mocno dokłada się do tego wrażenia. Poza tym całego doświadczenia dopełnia kastoreum - tu może tkwić istota tego lekkiego przydymienia podkładu.


Może to być podkład. Ale może też być szuflada zmarłego dziadka z kilkoma przyrządami, nakrętkami, tubką smaru oraz papierami sprzed epoki. Może być też stara szafa, którą ktoś przyniósł z warsztatu samochodowego i postawił w domowym pierdolniku, by służyła jako śmietnik na stare szpargały, których żal wyrzucić. Skomplikowany zapach, przynoszący wiele wspomnień i skojarzeń.


Przez cały czas mówimy o zapachu, któremu społeczność Parfumo wystawiła średnią ocenę na poziomie 5,9.


Opisują go (to już nie tylko na Parfumo) jako zbyt trudny, zbyt zwierzęcy, nie do polubienia. Ja, dysponując ilością rzędu 0,2 ml, myślałem o tym zapachu przez dwie godziny, nie przestając go czuć. Nie zatkał mnie i wciąż przywoływał nowe skojarzenia. Tak, jest trudny. Do d⁎⁎y jest ta skóra. Ale ona na szczęście przemija, chowa się pod kolejowym podkładem.


Po dwóch godzinach Red Leather zaczyna pachnieć jak otwarcie Jazeel The Palace, które bardzo, bardzo lubię (ale nie ta część w stronę Diaghileva, tylko właśnie ta bardziej drzewno-ziołowa). I taki jest finał tej skórzanej zieloności z przygodami. Dopiero w tej fazie cywet, ktorego ni cholery nie byłem w stanie wyczuć przez cały ten czas, staje się w zasadzie oczywisty. Choć wciąż jest go tylko jak na lekarstwo.


Dziwna to i pełna zwrotów akcji przygoda z tak małym samplem. Perfumy trudne - ale cóż to tak naprawdę znaczy? Że nie wyrwiesz na to laski? No to nie zdziw się, jeśli po kilku strzałach zaczniesz otrzymywać za pomocą wewnętrznego głosu komplementy oraz propozycje spotkania od jakiejś piękności z zaświatów. Autor z pewnością nie myślał o tym, jak przyjemne dla niedoświadczonego otoczenia ma to być. Zdecydowanie zrobił to dla ludzi po przejściach (choćby jedynie olfaktorycznych, choć niekoniecznie). W tym kontekście jest to całkiem udana, choć mocno skomplikowana kompozycja. I dość mocna. Przeżywanie tego zapachu to jak całodzienna fucha z przeprowadzką u cyganów. No nie wiadomo, co zaraz wyskoczy. I czy np. w pewnym momencie nie będzie trzeba pomóc wykąpać babci.


Przez pierwszą godzinę moje wrażenia wyceniałem na 5/10. Kiedy już dobiliśmy do końcówki, 8 to najniżej, ile mogę tu dać. No i raczej nie polecam. To jak film Bressona - nie każdemu siądzie.


#perfumy #recenzjeperfum

6e4c601b-0083-4141-9db4-b6802ac41558
Lodnip

@dziadekmarian Dzięki Dziadi za poranną lekturę!

Rozpierpapierduchacz

Czy ja właśnie przeczytałem historię młodzieńca w rabarbarze tylko po to, żeby dotrzeć do perfumów? XDDD

pedro_migo

@dziadekmarian recenzja jak zawsze genialna, podziwiam Twoje umiejętności pisarskie! No ale zapach to już inna sprawa - smród straszny

Zaloguj się aby komentować

#recenzjeperfum

Parę tygodni temu świat perfumowy obiegła wiadomość, że Russian Adam ogłosił nową kolekcję Areej Le Dore o mocno pobudzającej moją wyobraźnie nazwie Arabian Heritage - no lepiej być nie mogło - bo kto śledzi nasz tag #perfumy moje wpisy i komentarze, ten wie jak bardzo cenię twórczość Russian Adama i że to jeden z moich ulubionych perfumiarzy oraz tajemnicą też nie jest moje zamiłowanie do arabskich wonności - takie coś można brać w ciemno! - mimo wszystko stronię od blind buy, ale sample set był tu obowiązkowy, no i ile uda się w ogóle go upolować, bo premiery ALD znikają w ułamkach sekund. Szczęśliwie udało się zgarnąć zestaw próbek, które też już przetestowałem, a wrażenie i wnioski zostały zawarte poniżej.


AL SANDAL

Dziwne otwarcie jakby obierać marchewkę, świeżo wyrwaną z mokrej ziemi, ale ta marchewka jest wręcz sucha. Ziemisty akord jest zdecydowanie pikantny i już wiem, że to szafran, którego w takim wydaniu nie znoszę, często czułem go w kompozycjach od Taif al-Emarat, ale tu jest jeszcze bardziej bezkompromisowy. Jednak sprawnie pojawia się akord drzewny, jest zwęglony jakby spalone drzewo się dopalało, lecz w jego tle wyczuwam coś mlecznego, bardzo kremowego, a z czasem z tego zwęglonego drzewa wypływa ciepła i słodka żywica z lekkim pudrowym kakaowym niuansem i coraz intensywniejszym kremowym akordem.


AL AMBAR

Rześkie cytrusowe otwarcie, które w moment znika i pojawia się ziemisty irys i początkowo nieśmiała słodka obórka z żywicznym charakterem. Animalistyka zaczyna dominować, ale zapach robi się ciepły słodko-przyprawowy z wyraźnym słonawym akcentem, będąc przy tym bardzo gładki i w jakiś sposób odbieram go w tej fazie typowo, nawet trochę klasycznie, męsko.


AL OUD

Mocne otwarcie z wyraźną mieszanką oudów z Kambodży i Indii jest bardzo żywicznie z akcentem słodkich sfermentowanych, zgniłych owoców; zarazem dymnie i skórzanie z odrobiną sianka/obórki jak w Russian Oud. Wyczuwam też ziemistą, stęchłą i przykurzoną paczulę.

Mam wrażenie jakbym już coś podobnego czuł - a mianowicie kojarzy mi się to z oudami Ajmal - zresztą tajemnicą nie jest, że Ajmal to jeden z ulubionych domów Adama, czyżby to był hołd dla tej marki?


W powyższych opisach starałem się oddać charakter i motyw przewodni kompozycji, a teraz przejdę do podsumowania, czyli bardziej emocjonalnej części tego wpisu-recenzji.

Moim zdaniem to najgorsza kolekcja Areej Le Dore! Nie zrozumcie mnie źle, bo to nie są jakieś gnioty, jakość produktu nadal jest bardzo wysoka, myślę, że to raczej kwestia moich oczekiwań co do tej kolekcji, miałem całkowicie inne wyobrażenie jak tak zatytułowana linia powinna wyglądać. Były ogromne nadzieje, a jest niestety totalne rozczarowanie.

Odbieram te zapachy jakby były bardzo surowe, mimo, że poszczególne składniki pokazują swoje bogactwo aromatyczne to brakuje mi tutaj tego z czym kojarzą mi się arabskie zapach, czyli finezji i może nawet orientalnego przepychu, choć oczywiście nie każdy Arab jest przepełniony nutami w których kompozycji nie idzie się odnaleźć, bo np. zapachy Hind al Oud są skonstruowane w bardzo prosty sposób, ale mają w sobie to coś co do mnie przemawia i przekonuje, a tutaj no po prostu ciężko mi się to wącha. Co prawda długo z nimi styczności nie miałem, może to się jeszcze jakoś wszystko poukłada po maceracji, bo oparte na naturalnych składnikach perfumy mają taką właściwość, a może jeszcze lepiej wybrzmiewać będą w klimacie którym były inspirowane? Mam sporo zapachów, które sprawiają mi radość, a bywa, że nie mam kiedy ich nosić, bo poświęcam go np. na testy innych perfum i tym samym wniosek taki, że dalsze testy tej nowej kolekcji sobie odpuszczę. Mimo wszystko wierzę, że komuś się spodobają, bo przecież każdy ma własny gust i co innego do niego przemawia, ja swój już poznałem i jestem pewien, że to nie moja stylistyka.

Dla mnie najciekawszy jest Al Ambar patrząc na całokształt, następnie Al Sandal ze względu na przyjemny drydown, a najmniej przypadł mi do gustu Al Oud, który jednocześnie z całej trójki jest najbardziej arabski.

Kolega @Grzesinek zapytał wczoraj czy będzie jakiś flakon - nie, nawet ze spory ubytkiem na żadnego się nie zdecyduję, wolę zrobić sobie zapas Ottoman Empire, Russian Oud czy Chinese Oud.

28e44c54-edfb-446d-bc73-13af4c10be1a
pomidorowazupa

Od jakiegos czasu opieram sie glownie na intuicji i w tym wypadku podowiadala mi zeby odpuscil sobie te kolekcji. Tak samo mialem przy history of oud collection, dobrze ze nie kupilem bo bym byl bardzo niezadwolony. Na chwile obecna nie jaraja mnie czyste oudy w spreju, szczegolnie jesli bardzo przypomina to ajmalowskie ktore sa znacznie tansze i swoja droga bardzo jakosciowe (chociaz ta octowa kwasnosc w otwarciu mnie odpycha ciutke).

dziadekmarian

Niby człowiek wiedział....


Dzięki, że zrobiłeś to za wszystkich.

Grzesinek

@pedro_migo Dzięki za wyczerpujący opis. Utwierdziles mnie tylko w moim przekonaniu że dobrze zrobiłem omijając ten set choć tak jak mówisz na pewno znajdzie on swoich fanów.

BTW. Ciekaw jestem czy Adam zrobi coś co pobije kiedyś OE czy RO. Osobiście uważam że raczej ciężko będzie.

Zaloguj się aby komentować

Czwarta nad ranem. Kto miał spać, już zasnął. Kto ma wstać, jeszcze nie wstał. Siedzę sobie w chmurce z Hind al Oud - Hind. Nic mnie nie rozprasza. Jesteśmy tylko ja i on. Musiałem trochę na niego poczekać - bo z początku nie czułem w zasadzie nic. Naprawdę. Ale był już taki jeden zawodnik z tego domu - Rebel. Niby nic - naprawdę czułem się, jakbym nie psiknął się niczym - a jednak na następny dzień ubranka pachniały. I tak przez przez parę następnych dni. Nie miałem więcej tego połszynu na stanie, więc tak sobie podchodziłem od czasu do czasu do tych łaszków, za każdym razem odkrywając zapach na nowo.


Z Hind jest podobnie - choć mniej ekstremalnie. Na ten zapach trzeba poczekać 10-20 minut. Jeśli już zdążysz pogodzić się z "faktem", że go po prostu nie ma, to w pewnej chwili zaczyna Cię on osaczać/otaczać. Znikąd pojawia się w Twoim otoczeniu i zaczyna pochłaniać uwagę.. Bardzo delikatnie - na początku nawet nie jesteś pewny, że to Ty pachniesz. i nie znajdziesz tam nut "prosto w twoją twarz dziwko". Wszystko to jest subtelne, ale rozwija sie coraz bardziej i bardziej - do momentu, kiedy czujesz go dosłownie wszędzie i staje się on centrum Twojej uwagi.


Jak by to ująć... to takie typowe HAO - z tej niezorientowanej na Oud półki. Bardzo w stylu Al Oud, Devotion, Lailac... być może trochę też Barari. Te kwiatowe, ciepłe, gładkie... ale chyba najbardziej neutralne z nich wszystkich. Mimo określenia "neutralne", naprawdę brak mi słów.


Czekałem, czekałem. I zapomniałem. Jednak kiedy już się pojawił - cóż za spokój, jakaż równowaga... Ile w tym klasy.


"Spokój" to chyba najbardziej adekwatne słowo, jakie potrafię teraz znaleźć. Niesamowicie działa na mnie to specyficzne DNA marki - w tych nie do końca oudowych propozycjach, nieokraszonych zbyt hojnie tym oczywistym, klasycznym i szlachetnym składnikiem. Tam, gdzie do głosu dochodzą głównie kwiaty, wyimaginowane owoce, delikatna słodycz i unikalna kremowość. Tak zwane przeze mnie golasy z HAO.


Właśnie w tej ciszy (i w tej samotności) najbardziej lubię testować zapachy, na które długo czekałem.


9/10


#perfumy #recenzjeperfum

Cris80

@dziadekmarian i taka lekturę z rana to ja szanuje

saradonin_redux

Legancka lektura na poranny kibel

Qtafonix

@dziadekmarian ja uważam że można zbudować kolekcję 4life opartą tylko na HAO

Zaloguj się aby komentować

No muszę coś napisać o tym.


Miało być o Santalum album, wciąż jednak wiem za mało. Ale w zasadzie to będzie blisko.


Ghawali - Al Bariq Oud


Przegapiliśmy. Jeden z moich ulubionych dealerów na tagu, perfumowy Al Capone przestrzegał, że zaraz odda to niemcom za bezcen. I prawie wziąłem, bo po pierwszej aplikacji z tego samego flakonu nie miałem złudzeń. Ale pomyślałem sobie: a dobra, sprawdzę jeszcze raz. I efekt był - w porównaniu do tej pierwszej aplikacji - taki sobie... Coś zaczęło dusić, coś śmierdzieć. "Nawet tego dekantu nie wypsikam" - pomyślałem.


No i jak już się sprzedał, to za chwilę wymyśliłem, że szkoda. Bo oto nadszedł taki chłodny, pochmurny dzień, a ja byłem w trakcie jakiejś dramatycznej transformacji olfaktorycznej, gdzie żaden ze stu dekantów mi nie pasował, więc sięgnąłem po Ghawali. I ten skurwiel zrobił mi dzień.


Kilka dni później użyłem go jako "no brainer". I pożałowałem. Poczułem się, jak śmierdziel wśród normalnych ludzi. Było bardzo ciepło tego dnia.


To, z której kończyny Al Bariq Oud Ci prz⁎⁎⁎⁎⁎doli, jest ściśle związane z pogodą. Tyle wiem po pięciu aplikacjach. Są to najbardziej kontrowersyjne perfumy dla mnie. Nie jest to poziom Amirów, gdzie dobrze wiesz, co Cię czeka i z czym masz sobie poradzić. W tych perfumach coś, co lubię dziś, jutro może mnie wkurwić. Szczerze: nie do końca rozumiem swój ambiwalentny stosunek do tej substancji. Ale może to być wynikiem spektakularnej bitwy dwóch legendarnych składników, ktorej rezultat jest ściśle związany z temperaturą otoczenia.


No ale opiszmy "dziś". Sku⁎⁎⁎⁎⁎ński, błogosławiony Oud w otwarciu. Zwierzęcy - jednak nie aż tak oborniczy, jak w Amirach. Ma jakieś mleczno-czekoladowe i kremowe niuanse. Siedzę w nim przez te 5-10 minut i w sumie to delektuję się - przy czym jest ta myśl, że może nie do ludzi z tym. Bergamotka i neroli w otwarciu? Nawet o tym nie myślę. Jest tylko ten kremowy oud.


Szukam zatem czerwonych owoców. Myślę o borówce brusznicy (północ Szwecji - trochę czasu tam spędziłem. Znam zapach borówkowego lasu). To nie to. Szukam szukam. I w pewnej chwili udaje mi się znaleźć w tej drzewno-kremowej gęstwinie to, co od dziecka mam wryte w DNA z racji przynależności do regionu. Malina. I teraz już znawcy rolnictwa zgadną, że pochodzę z Lubelszczyzny, gdzie maliny ma każdy.


Jednak ta malinka odcina być może 5% z całego ciastka. Tu niepodzielnie rządzi oud, z czasem coraz bardziej i bardziej zmiękczany sandałową kremowością. I szczerze: nie wiem, gdzie kończy się Arab a zaczyna Hindus. W tym zapachu nie rozróżniam granicy między oudem a sandałowcem. Jest to tyleż genialny, co kontrowersyjny, ultra kremowy mariaż tych dwóch składników.


Róża i szafran w tej kompozycji kompletnie się dla mnie nie liczą. Nie zgadlbym ich, nie widząc nut. Miękkość i nasycenie duetu oud/sandalwood odwraca uwagę od niuansów. W moim mniemaniu Al Bariq Oud nie da się porównać do niczego innego.


Mój odbiór tego zapachu jest ściśle związany z pogodą. Najbardziej lubię go w takie właśnie dni/wieczory: +10/-1°C. Ta temperatura trzyma zwierza w oborze na tyle, żeby dało się uświadczyć tego kremowego sandałowca w słusznej proporcji. Bo naprawdę potrafią razem zagrać świetną melodię.


Żadne perfumy nie wzbudziły we mnie dotąd aż tak ambiwalentnych odczuć. Siedzę teraz otoczony tym zapachem (a w zasadzie jego pięknym, kremowym drydownem), słucham niszowego country (Hellbilly - Hank Williams III, The Last Knife Fighter itp.) i nie chcę iść spać.


To mój pierwszy perfumowy love/hate. Z niczym innym mi się to nie przydarzyło - do tej pory.


8,5/10.


#perfumy #recenzjeperfum

7663d5a7-9f2c-4b38-a9e4-333c92efbdad
Qtafonix

@dziadekmarian tak samo mam z Al Abiq Oud który potrafi zabić ale potrafi rozkochać. Jak chcesz to CI odleję na smaka

dziadekmarian

@Qtafonix Ach, chętnie przy jakichś zakupach przypomnę się. Na smaka to ja bym wszystko kupił;)

pomidorowazupa

Wspaniale opisane. Mialem doslownie tak samo z tym zapachem. Pierwszy kontakt to byla milosc, drugi takie cos mi tak nie pasowalo. Ogolnie zgadzam sie ze najlepiej sprawdzal sie o dziwo jak bylo chlodniej niz cieplej. No i trzeba przyznac ze kremowy/aksamitny jak nic innego. Do tego skladniki graja jakos tak inaczej niz wszedzie indziej xD Dla mnie to ta sama polka co Hind Al Oud.

saradonin_redux

Co tu się odjebało, że chłop o 2 w nocy araby recenzuje XD

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry,

mimo Bożej niedzieli zapraszam na krótką opowieść o Arabie. Kraje Bliskiego Wschodu słyną z tak zwanego czarnego złota, co prawda wpis nie będzie o nim, ale to określenie i te kolory mają coś wspólnego z bohaterem dzisiejszej #recenzjeperfum czyli Gold is Oud z domu Hind al Oud, który myślę cieszy się tu uznaniem.


Jak przystało na Araba, Gold is Oud otwiera się indyjskim oudem - no bo jakby inaczej - jest ostry przyprawowo-zwierzęcy z wyraźnym czekoladowym niuansem; podbity został jeszcze szarą ambrą, która to potęguje wrażenia swoim słonawym i wilgotnym charakterem. Amatorów może odrzucić, ale jak ktoś już miał styczność z oudowcami to nie powinien się przestraszyć, bo mimo wszystko zwierzak jest tu gładko i wręcz elegancko podany. A właśnie tej elegancji dodaje nieśmiało wyłaniająca się z oddali róża słodkawa, ale przy tym mroczna, w jakiś sposób nadaje też pewnej świeżości i czystości; towarzyszy jej gęsta woń kwaśnych fermentujących owoców charakterystyczna dla kambodżańskiego oudu.

Róża cierpliwie zaczyna przejmować inicjatywę, jest ciepła i balsamiczna, nadal w mrocznym wydaniu; skąpana w miodzie, ale bardzo nietypowym, bo o kwaskowatym i trochę gorzkawym bukiecie, choć oczywiście charakterystyczna dla miodu słodycz też jest, ale wszystko w takich proporcjach, że czyni to jednym z najlepszych aromatów miodu z jakim miałem do czynienia. Oud jest obecny w postaci żywiczno-drzewnego profilu z owocami.

W drydownie robi się pudrowo, choć dzięki miodowi nie ma tu pudernicy, a mroczny charakter róży trochę się stonował. Żeby nie było nudno wciąż obecna jest nuta animalistyki pochodząca ze skórzanego w wydźwięku oudu, co jakiś czas przypomina też o sobie ambra, która dodaje pikanterii.


Kompozycja mimo wszystko jest raczej liniowa i niewiele się tu zmienia, to jedynie składniki ewoluują pokazując swoje różne oblicza i bogate profile zapachowe.

Zapach porównałbym do Taif al Emarat UAE Oud, tylko, że w otwarciu jest łagodniej, natomiast ta animalistyka trwa tu znacznie dłużej, bo wręcz do samego końca; róża nie jest tu tak pudrowa, bo dopiero w drydownie ta forma następuje i też nie jest tak intensywna.

Jakość składników jak i parametry są na poziomie do którego przyzwyczaiło nas Hind al Oud, aczkolwiek moim zdaniem kompozycja lepiej sprawdza się w chłodzie niż w cieple, gdzie zwykle przy Arabach zalecano aby nosić w klimacie w jakim je stworzono.


#perfumy #perfumemy

307795b9-e0d0-49d4-91d4-23284e7ea842
pedro_migo

@pomidorowazupa dzięki! zapach też super ale podjąłem decyzję, że sprzedam

Zaloguj się aby komentować

Ostatnio było trochę testowane, więc dzielę się z Wami spostrzeżeniami. Rozglądałem się głównie za różą, choć nie tylko. Wpadło kilka zapachów dobrze znanych, ale też kilka mało popularnej niszy.


Chronicles Boston Tea Party- nie znałem nic Alana Balewskiego, a tu okazja do dwóch jego tworów. To miał być zapach portowy. Liny, smary, oleje, spoceni dokerzy i bostońska herbatka. Czuję głównie herbatę, ale za to jaką. To najlepsza herbata jaką poznałem. Tak bardzo chciałbym czuć te wszystkie brudne nuty, ale jest tylko przyjemny, jaśminowy napar. Top perfumy, ale miało być inaczej, bardziej beaufortowo.


Chronicles Cleopatra's Power Play- pachnie bardzo retro. Jak ciocia zza granicy, która odwiedzała nas pod koniec lat 80. Lubiłem jak ciocia przyjeżdża ( ͡° ͜ʖ ͡°) Miło mi się ten zapach kojarzy. Perfumy w starym stylu. Mydełko Fa. Pomyślałem, że kupię żonie kilka mililitrów, ale zobaczyłem cenę. Och ciociu.


Xerjoff More Than Words- fajne to jest. Na początku taka delikatna róża, pomyślałem że to nie dla mnie, że bardziej kobieca parfuma. Później jednak, kiedy powychodziły żywice zrobiło się dobrze. Mocne 6/10.


Xerjoff Tony Iommy- kurde, ogromne oczekiwania i zonk. Nie zrozumcie mnie źle, to jest dobry zapach. Ale wiedząc, że dżerk off robi ładne zapachy i widząc cenę spodziewałem się czegoś co zmiecie mnie z planszy. No jest ok, ale nie nie będę o nim pamiętać. Jest słodko, dużo rumu. Jednak wolę rum w FM Monsieur za połowę tej ceny.


Nishane Papilefiko- gęsta pulpa, tak jakby do blendera wrzucić owoce i pralinki. Nie lubię słodkich zapachów, ale to dla mnie się bardzo podoba. Połączenie z suchymi drewienkami wypada świetnie. Mógłbym to spokojnie nosić, chociaż na fragrantice oceniany jest jako damski.


Nishane Tempfluo- od początku coś mi nie grało w tym zapachu. Jakaś taka obca nuta, która nie pasowała do całości. Sztuczna i metaliczna. W końcu to rozpoznałem. Żelazko! To zapach prasowania.


Spirit of Kings Kursa- woda różana.


PerfumeCraft Kaszebsczi Mech- co kilka miesięcy wracam do tego zapachu. Jaki to jest kurde sztos. Najlepsze co poznałem w 2024. Będzie flakon grany jak tylko się odkuję po zakupie roweru.


Ormonde Jayne Arabesque- otwarcie bardzo orientalne. Później robi się bezpiecznie, europejsko. Czuję też może tytoń, taki świeży, jeszcze mokry liść. Przyjemne perfumy, ale giną w bezmiarze dostępnej niszy.


Kajal Alujain- świetna róża dla chuopa. Taka przydymiona, jakby leżąca na gorącym piasku pustyni. Jest w tym taka suchość i pylistość. Trafia do top 5 moich róż (obok Akaster, Promise, Cuir Cavalier i MFK l'Homme À la rose).


#perfumy #recenzjeperfum

543c6b5e-5857-4ecd-a4fe-fdf540455ba1
dziadekmarian

Trochę namówiłeś na Chronicles. To, co o nich napisałeś, brzmi świetnie. Ciocia z Ameryki w latach 80' to był chodzący cud. Ale Boston też mam ostatnio w głowie - z racji penetrowania informacji o pożarze w klubie "Coconut Grove". I kocham herbatę. Ścigam ją w perfumach i w zasadzie to nic nie znalazłem. @Barcol ostatnio dał nadzieję opisem Opus IX (zielona jaśminowa, ale to też herbata).


More Than Words testowałem ostatnio (trzy globale). Zaszufladkowałem razem z PdM Akaster. Jednak za każdym razem wybrałbym Akastera. Xerjoff troszkę babski właśnie.

Okrutnik

@dziadekmarian cóż, jeśli szukasz herbaty, to spróbuj tego. Jest bardzo realistyczna. Czytałem, że facet szukał starych gatunków, żeby odwzorować je we flakonie.


Jakoś nigdy mi nie przyszło do głowy, aby pachnieć herbatą, ale to na pewno jedne z ciekawszych perfum. Ciężko jednak usprawiedliwić tę cenę. Bardzo duża jej cząstka, to cały anturaż perfum. Bardzo ładny flakon, ciężki grawerowany korek, drewniane pudełko z ilustracjami, do których stworzenia zatrudniono artystę. Całość wygląda jak książka. Storytelling na poziomie Beauforta.


Wracając do zapachu, to brakuje mi jednak tego portowego zaduchu. Często kręcę się w okolicy stoczni i portu, unosi się tam taka charakterystyczna woń smarów, smoły i to mi obiecano.


Ciocię miałem z NRF-u, ale też fajną. Miała trwałą i różową garsonkę. Taka trochę Teresa Orlowski.

radjal

@Okrutnik Jeśli szukasz portowych klimatów, to zakręć się za najnowszym dziełem Alana, wydanym pod szyldem Bale Perfumes - ,,Mare Goticum''. Tam znajdziesz dokładnie to, o czym piszesz. Smary, zapach portu, morska bryza. Całość ma bardzo naturalny wydźwięk, do tego całkowicie noszalne. Za te portowe konotacje odpowiada naturalny olejek pozyskany z bałtyckiego bursztynu. Wiem, że nakład się już wyczerpał ale pojawiają się na grupach perfumowych sample czy mniejsze wersje travel do kupienia. Warto przetestować. Ja mam pełny flakon i jest to kawał dobrego, oryginalnego pachnidła moim zdaniem.

Zaloguj się aby komentować

Znam go od ponad roku. Czekałem, aż pojawi się coś, co trafi do mnie bardziej. Coś, do czego będę tęsknił mimo pogody, okoliczności, samopoczucia. I pewnie kiedyś coś się pojawi - lecz nie do dziś.


Dziś miałem bardzo ch⁎⁎⁎wy dzień. Od paru dni wem, że księgowa w moim kołchozie dostała reprymendę i szuka teraz pretekstów, żeby wylądować z telemarkiem. Spokojnie mogę ujawnić jej nazwisko: Zdezelowana Niekochana Oklapelia. Robi dużo, by odwrócić uwagę od siebie. Obserwuje zatem pracowników na kamerach. Już się do⁎⁎⁎⁎ła do paru osób. A we mnie rośnie chęć, żeby zacząć obserwować ją. I ta myśl bardzo mnie męczy. Bo nie lubię być kimś takim. Ale wszyscy się boją. Ja się nie boję, ale taplam się przez to rude ku⁎⁎⁎⁎zcze w bardzo niskich emocjach.


...


Koniec pracy, kąpiel, trzy ostatnie psiki Hind al Oud Devotion, które jeszcze posiadałem. Zawsze miałem go przy sobie, jednak tę ostatnią porcję kisiłem od kwietnia, może maja. Na szczególną okazję. I dziś wreszcie tę okazję znalazłem - choć wcale nie wyobrażałem sobie, że będzie to taki właśnie moment i takiego typu potrzeba.


Zapach zaczyna przejmować - jedna po drugiej - wszystkie te otwarte kipiące szuflady w mojej głowie. Niczym jakiś świetlisty wiatraczek fruwa wokół mnie, rozwiewając całe to niepotrzebne napięcie. Czyści i domyka te idiotyczne rany. A przy tym jest tak dostojny i delikatny, że ja sam nie jestem w stanie zachowywać się w jego obecności jak jakiś buc. I powoli zaczyna do mnie docierać, że to nie ja. Że to w ogóle nie chodzi o mnie czy moich bliskich z pracy. I że nic się nikomu nie stanie.


Tak mnie uleczył dziś ten cud arabskiej sztuki perfumiarskiej. Uspokoił, postawił na równe nogi. Dał podłoże do uzyskania korzystnej dla wszystkich perspektywy. Rozpuścił we mnie złość.


Ile zatem potrzeba, żeby zażegnać krwawy konflikt? Czarna jagoda, wanilia, oud.


To coś więcej, niż po prostu zapach. Niechaj będą to pierwsze z 450 perfum spotkanych do tej pory na mojej drodze, którym dam 10/10.


edit: co do zdjęcia: chciałbym bardzo, żeby ten dobry człowiek był tu z nami.


#perfumy #recenzjeperfum

a4595c42-8412-4067-9e56-c5198960af10
Cris80

@dziadekmarian Devotion potwierdzam świetne, ale może się zdarzyć że zdarzy mi ręka nad flakonem w najbliższym czasie więc wiem do kogo się odezwać

Zaloguj się aby komentować

Miało już nie być Taif Al-Emarat, ale @wujekbilly podzielił się dwiema pozycjami z linii GCC, która na papierze wydawała się być bliższa bliskowschodnim tradycjom.


Taif Al-Emarat Bahrain

Świeży pieprzno-cytrusowy początek trwa krótko i perfumy szybko przechodzą do aktu głównego, gdyż już po chwili pojawia się skóra i tonkowo-waniliowa słodycz. Nie są to jednak wcale jadalne gourmandowe słodkości, gdyż Bahrain nie jest ani przesadnie słodki, ani nie wyczuwam etylomaltolu. Wręcz przeciwnie, sprawia luksusowe wrażenie, jak jasna skórzana tapicerka drogiego auta, w którym ktoś użył waniliowego zapachu. Na stronie producenta nie ma ani słowa o skórze, więc może mi nos płata figle. Zresztą z czasem ten skórzany charakter również łagodnieje, a w zamian dochodzi kremowy sandałowiec. Niestety w tym momencie doświadczam blinda na ten zapach i czuję tylko delikatną waniliową poświatę, choć otoczenie twierdzi, że pachnie wyraźnie. Jeszcze kapka została, mogę komuś oddać, skoro i tak go nie czuje. Za to na papierze siedzi dwa dni i dodatkowo mój nos wykrywa przestrzenny akord landrynkowy, który kojarzy mi się z twórczością Paolo Terenzi i jest obecny w większości jego kompozycji. Na skórze na szczęście już tego nie czuję i dobrze, bo to jeden z głównych powodów dla których omijam TT i liczne marki-pociotki.


Taif Al-Emarat Oman

W otwarciu pierwsze skrzypce gra szafran nadając mu świeżości w formie zielonej, niemal mentolowo-medycznej. Po chwili dołączają do niego akordy drewniane i żywice sosnowe z lekkim dymkiem i zgaduję, że to taki gatunek zastosowanego kadzidła. Przez chwilę miałem skojarzenie z Milano Fragranze Basilica, tylko Oman sprawia wrażenie bardziej suszonego rozmarynu, a Basilica przybiera nieco pudrową sproszkowaną teksturę. Podobieństwo maleje z czasem, gdy wyraźniej daje znać o sobie szafran, na szczęście nie sterylny ganymedowy, a raczej kojarzący się ze skórą do tego stopnia, że nie mogę się oprzeć wrażeniu obcowania z grubym kawałkiem bydlęcej dwoiny. Jest też jakiś element kojarzący się z sziszą. Kadzidlak? Nie, w powietrzu perfumy pachną głównie rozmarynowo-skórzanie. Również i oud w delikatnej lekko podfermentowanej formie czuję dopiero gdy się świadomie wwącham z bliska. Proste, przyjemne i oryginalne pachnidło.


Oba zapachy z linii GCC oceniam wyżej pod względem walorów kompozycyjnych niż dwa testowane wcześniej z linii Taif. Pomimo niewielkiego skomplikowania konstrukcji skupione są wokół wyrazistego motywu przewodniego. Nadal jednak nie urzekły mnie na tyle, żebym myślał o flakonie. Natomiast trzeba mieć na uwadze, że są zdecydowanie bliżej niszy, czyli mniej wpasowują się w gusta masowe, gdzie za T10 wleciał komplement już pierwszego dnia, co jest u mnie rzadkością.


Ilustracja: zajumana ze strony producenta

#perfumy #arabskieperfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

7115d48a-7c1b-49fc-a87d-3c436d56515c
Cris80

@saradonin_redux pełna zgoda co do obydwu zapachów, ogólnie te z linii GCC są lepiej zrobione niż T, co do Oman to używałem z przyjemnością ale też rozważam puszczenie buteleczki w świat.

Qtafonix

@Cris80 Mi właśnie Oman nie przypadł do gustu. Z całej linii GCC zostały mi tylko trzy zapachy, Kuwait National Day (już nieprodukowany), GCC (przekozak, top 10 perfum), a także Bahrain w starym wydaniu. Ten ostatni to mocarz, ale co ciekawe nie czuję w nim skóry jak nasz przyjaciel @saradonin_redux a bardziej ciężką tonkę z sandałowcem i całkiem sporo migdałów które są niby w bazie sądząc po liście nut.

Cris80

@Qtafonix mi zostanie UAE Oud, Kuwait National Day i T16

Zaloguj się aby komentować

Dobra, czas na Taify, tylko dwa i więcej pewnie nie będzie.


Taif Al-Emarat Taif T10

W otwarciu pierwszy plan dominuje ekstrakt z różowego pieprzu podany w formie bardzo kosmetycznej, która kojarzy mi się z żelem pod prysznic Ziaja górski pieprz. W rozwinięciu czuć nieco kardamonu i cośtam jeszcze z szafki z przyprawami. Trzon zapachu stanowi zaś potężna dawka nowoczesnych ambrowych molekuł, które oprócz aromatu zapewniają tym perfumom przestrzenność i świetną projekcję. Komplement wleciał niemal od razu. Nie zrozumcie mnie źle, mimo ewidentnie molekularnego charakteru, to nie jest taka tania chemia gospodarcza jak sawasze, dylany czy montale. Nic tu nie gryzie, jest gładko i przyjemnie. Tylko mało ambitnie. Raczej męski. Mocarne parametry.


Taif Al-Emarat Golden Oud

Otwarcie jest cynamonowe, znów z identycznie podanym różowym pieprzem, pikantne, świdrując. Cynamon pozbawiony jest aspektu korzennego, a szkoda, bo akurat to oblicze bardzo lubię. W zamian wyczuwalna jest odrobina przyjemnej imbirowej świeżości, która dodaje przestrzeni i zapobiega zlaniu się składników w jedną masę. Zapach szybko się wysładza za sprawą tonki, po czym przechodzi w fazę posłodzonych drewienek doprawionych kremem orzechowym i szczyptą wanilii. Znów w bazie szału nie ma, bo mamy etyl maltol i jakiś element wspólny z liniami Wanted i SWY. Jak się dobrze wwąchać to daje się wyczuć również akcent prażony, który szczęśliwie broni kompozycji przed ulepnością. Oud? Nie czuję. Słodki przyjemniaczek na jesień/zimę.


Nie wiem czego się spodziewałem, chyba orientu, może nawet nieco obory albo jakiejś formy niszowego artyzmu. Tymczasem jest to zdecydowanie kategoria crowdpleaserów na poziomie luksusowego mainstreamu koncernowego pokroju Xerjoff czy Terenzi. Grzeczne, ładne, nawet bardzo ładne, ale niezbyt ambitne ani naturalne. Takie perfumy, które mają po prostu ładnie pachnieć, a nie dostarczać ciekawych wrażeń sensorycznych. Wspomniane marki mają jednak rzesze fanów i tym osobom mocno polecam obczaić powyższe perfumy Taif Al-Emarat. Mam wrażenie, że Arab koniecznie chciał pokazać produkt ukierunkowany na typowego europejskiego konsumenta i chyba mu się udało. Gdyby marka miała mocny marketing, to mogły być z tego bestsellery w S. i D., pierwszy zamiast śmierdzieli sawaszy, drugi w miejsce Milionów/SWY, poważnie. Sęk w tym, że ta kategoria mnie nie zachwyca i mało interesuje.


Ilustracja: zajumana ze strony producenta

Pisane przy akompaniamencie deathmetalu z Dubaju

#perfumy #arabskieperfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

8189470b-543e-41f3-a14f-d8c60cc85296
Cris80

@saradonin_redux też zauważyłem ze z nowymi perfumami idą mocno w stronę europejska,a szkoda

saradonin_redux

@Cris80 no te są akurat bardzo europejskie i to tak w kierunku typowo mainstreamowym, takie "ma się każdemu podobać", a wiemy gdzie to prowadzi. Z tych wcześniejszych to ewentualnie Oman albo Year Of Zayed bym może kiedyś spróbował.

Qtafonix

@saradonin_redux niestety też to zauważyłem. Nowszymi pozycjami starają się uderzyć w nasz mainstreamowy rynek, może też dlatego co chwilę rzucają promocję na obniżone koszty wysyłki do Europy. To nie są złe perfumy, zwłaszcza jak na nasze standardy jakości, ale te starsze pozycje dużo bardziej do mnie trafiają. GCC, Bahrain, T04 czy wspomniany dziś przez Crisa T16 to pozycje które na pewno będą ze mną przez długie lata.

fryco

@saradonin_redux UAE Oud to moja topka w kategorii róża z oudem. Spróbuj T02: krowi placek, praliny i wino. Genialny zapach! Aż żałuję, że sprzedałem ten flakon.

Qtafonix

@fryco A ja bardzo się cieszę że go kupiłem od Ciebie xD uwielbiam!

fryco

@Qtafonix A ja się cieszę, że go kupiłem od Ciebie i smutam, że jednak sprzedałem <smutna_zaba.jpg>

pedro_migo

@saradonin_redux dzięki za recenzję Golden Oud, gdy pierwsze usłyszałem o jego premierze to nawet się ucieszyłem, bo może będzie jakiś śmierdzący oudzik po T15 czy T17 miałem mieszane odczucia, co do kierunku marki. Akurat T16 jest świetny, więc to nie reguła, że te wyższe są już mniej arabskie, bo choćby T03 to klimaty Baccarata czy T09 - Aventusa, więc tak bym nie generalizował. Ale no wychodzi na to, że do Golden Oud nie mam się co nawet zabierać.

Jak wspomniałem Ci pod niedawny postem tutaj, bardziej polecam zapoznać się z T02, T04, T14, T16, GCC, UAE Oud i Oman.

No i też upały działają tym zapachom na korzyść.

Zaloguj się aby komentować

Pogoda zrobiła się jesienna, więc przetestowałem kilka zapachów pasujących na tę porę roku.


100BON Myrrhe & Encens Mysterieux

Otwarcie jest zdecydowanie cynamonowe i jest to cynamon ujęty w sposób nie plastikowo-słodyczowy jak w wantedach czy innych milionach, a pylisty, przyprawowy i korzenny. W duecie z cynamonem gra paczula, przypominająca swym charakterem tą u Jovoya lub Meo. W przeciągu godziny perfumy wyraźnie się wysładzają motywem ambrowo-tonkowym o nieco budyniowym zabarwieniu. Pojawia się również tytułowa mirra, ale przewija się gdzieś na drugim/trzecim planie, a kadzidła frankońskiego nie wyczuwam wcale. Ładne pachnidło, lubię takie klimaty. Koneserom niszy może się wydać zbyt proste i płaskie, trochę jakby to po prostu była mieszanka naturalnych olejków, a nie pieczołowicie przemyślana konstrukcja perfumiarska. Natomiast należy mieć na uwadze, że są to perfumy tanie jak barszcz (zapłaciłem za nie ok 0,9 zł/ml), które jakością zapachu biją na łeb to, co proponują wiodące marki mainstreamowe za wielokrotnie większe kwoty. Ponadto, jeśli kogokolwiek to obchodzi, producent deklaruje, że perfumy są w 100% naturalne i wegańskie, co prawdopodobnie miało wpływ na słabe parametry użytkowe.


Hima Jomo Autumn in Lhoka

Początek jest nieco świąteczny za sprawą fajnej, ostrej nuty cynamonu, podanego w sposób naturalnie przyprawowy jak w Megalium. Perfumy szybko jednak pokazują pazur w postaci smolistego akordu brzozowego dziegciu. Wąchając w ciemno mógłbym pomyśleć, że to jakiś nowy Beaufort. Jest w nim nuta wędzonki w stylu Fumidusa, ale nie tak agresywna, dzięki czemu efekt jest bardziej ułożony i noszalny jak w Hyde. Najciekawszym wyróżnikiem tych perfum jest jednak element zbożowy. Nie ukrywam, że liczyłem na zapach słodu jęczmiennego, gdyż trochę kiedyś hobbystycznie warzyłem piwo i zawsze lubiłem aromat unoszący się podczas ważenia odpowiedniej ilości poszczególnych słodów. Niestety słodu się nie doczekałem, ale w zamian dostałem coś równie miłego - przypieczoną skórkę chleba razowego! W bazie kompozycji dopełnia jeszcze ziemista paczula. I to w sumie tyle, nie jest to skomplikowany zapach, jego ewolucja jest znikoma, ale pachnie świetnie i długo.


JMP Artisan Perfumes Fir of the Light

Otwarcie jest gorzkie i świdrujące, pieprzno-ziołowe, przez chwilę czuć też coś w rodzaju eukaliptusa i trochę cytryny, ale zaraz scenę przejmują drzewa iglaste. I to jest najmocniejszy element tych perfum. Świerki, jodły, sosny, sam nie wiem co jeszcze, ale pachną bardzo esencjonalnie i kompleksowo, bo wyczuwalne są zarówno igły, jak i drewno czy kora. Z czasem ostrość igliwia łagodnieje, a w zamian otrzymujemy nieco kadzidła, mchu i nutę butwiejącego pnia. Wrażenie obcowania z typowym polskim lasem iglastym jest niezwykle realistyczne. To nie są perfumy z elementem nawiązującym do zapachu lasu, tylko dosłowne jego odwzorowanie z minimalnymi tylko ozdobnikami. Z tego powodu może się wydać mało perfumowe, ale mi się podoba. Najlepszy las w płynie jaki dotychczas wąchałem, w dodatku bardzo trwały.


Omanluxury Royal Incense

Zaskakująco świeże, pieprzne otwarcie na tle wilgotnych, zielonych kwiatów. Jakiś wspólny kwiaciarniany mianownik z Fathom V. Perfumy ewoluują bardzo płynnie i powoli. Z czasem spośród tej kwiatowej mieszanki wyłania się róża, świeża, botaniczna jakby podana wraz z zieloną łodygą. Róży towarzyszy charakterystycznie metaliczne kadzidło. Jeszcze później dołącza skóra, grzeczna, elegancka, starannie wyprawiona, bez elementów animalnych. Miód pojawia się dopiero po dobrych kilku godzinach w głębokim drydownie i wtedy też kadzidło nabiera bardziej sakralnego charakteru. Dziwna sprawa, bo przy pierwszych testach perfumy wydawały mi się bardziej różano-mirrowe, coś na kształt Eau Sacree, a teraz tego nie czuję. Wcale nie wydaje mi się też tak słodki jak mogłoby to wynikać z opisów, bo na mnie przez cały czas dominuje profil kwiaciarniano-kadzidlany. Bardzo mocne parametry.


#perfumy #recenzjeperfum #perfumyniszowe #smrodysaradonina

e44fc9e1-c4a0-421d-be29-f3d0557d85d3
HolQ

@saradonin_redux "...cynamon ujęty w sposób nie plastikowo-słodyczowy jak w wantedach czy innych milionach, a pylisty, przyprawowy i korzenny..." - bo dodali prawidziwego olejku, a nie polecieli po taniości dodając czysty cynnalaldehyd kurde zainteresowałeś mnie ta perfuma i tym fire of the light. Muszę poszukać gdzieś w uk do kupienia

saradonin_redux

@HolQ chyba nawet nie. Raz, że to bardzo tani produkt i nie wierzę, żeby ktoś aż tak się starał, a potem sprzedawał to za grosze. Dwa to IFRA jakoś mocno ograniczyła użycie naturalnych ekstraktów w kory czy nawet liści cynamonu z powodu rzekomych alergii. Z substancji występujących w cynamonie skład zaś podaje m.in. Eugenol, Benzyl cinnamate, Cinnamal. Efekt jak dla mnie jest niezły.

HolQ

@saradonin_redux aaaa ok.. To olejek cynamonowy, ale eśli duża zaw Eugenolu to ekstrakt nie z kory, a z liści. Liście mają 70-90% Eugenolu i praktycznie zerowy cinnamaldehyd

HolQ

Faktycznie ten 100Bon tani, już zamówiłem,ale tego fire of the Wood nigdzie nie mogę znaleźć

saradonin_redux

@HolQ Fir of the Light już chyba tylko z drugiej ręki na fb. Jakub robi swoje perfumki w małych partiach i nie wiem czy kontynuuje czy zawiesza. Jest jeszcze mroczniejsza wersja pod nazwą Fir of the Dark, której jeszcze nie testowałem.

dziadekmarian

@saradonin_redux Whisky z gorącą brzeczką... to było coś pysznego.


Alebambrowy Emir Voux Spices (mający być klonem Ivory Route) dość dokładnie - i raczej dość przypadkowo - odtwarza (choć w tanim i slodkim wydaniu) ten przewodni akord z Royal Incense. Bracelets of Kisra II również jest bardzo blisko, ale tu jest jakość. Royal Incense to jeden z pierwszych zapachów, przy których zrozumiałem, że raczej nigdy nie znajdę swoich ulubionych, bo oto stykam się z rodzajem zapachu, o którym przez kilka dekad nie miałem pojęcia, że w ogóle może istnieć.

saradonin_redux

@dziadekmarian akurat brzeczka to zawsze mi śmierdziała, szczególnie po schłodzeniu, ale niektóre słody np. brown albo amber od Fawcetta to pięknie pachniały.

Zaloguj się aby komentować

Dorobił się chłop w końcu kilku dekantów Bortnikoffa. Nie wiem jeszcze czy się dorobi flakonów, bo tanio nie jest, choć nie da się ukryć, że pachnie też drogo i dwie pozycje siadły mocno. Mój wcześniejszy kontakt z marką ograniczał się do Tabac Dore, Santa Sangria i Oud Monarch, z których najlepsze wrażenie wówczas zrobił ten pierwszy. Do rzeczy, popsikał, ponosił razy kilka, czas coś powiedzieć.


Lao Oud 

Od początku dominują dwa składniki: oud i kakao. Kakao jest ciemne, ale posłodzone. Natomiast oud taki grzeczny to nie jest, bo ma intensywnie stajenny charakter. Tak jest, nie obora, a stajnia, ewidentnie zalatuje końskim łajnem. Elegancko się chłop wyperfumował Xd Na szczęście z czasem łajno ulatuje, a profil zmienia się na wytrawny i drzewny, trochę żywiczny, a trochę ziemisty. Dałbym głowę, że czuję mroczną, piwniczną paczulę choć w składzie jej nie ma. Gdzieś w tle pojawia się gorzka kawa i mimo, że lekki koń jeszcze jest, to jest on czysty i można wyrywać koniary. W każdym razie robi się noszalnie, a nawet ciekawie i przyjemnie. 


Musk Khabib

Przedziwny zapach. Początek jest pylisty i przyprawowy, z wyraźnym akcentem gorzkiej gałki muszkatołowej. Szybko jednak wysładza się specyficznym kremowym motywem, który jest trochę kwiatowy, a trochę spożywczy, waniliowy, niemal jadalny. Nie jest to w żadnym wypadku prymitywny gourmand, a raczej coś w rodzaju półwytrawnego domowego wypieku. Nastawiłem się na zwierzaka bydlaka, a tu tak milusio. Z naturalnymi piżmami mam małe doświadczenie i prawdę mówiąc nie jestem w stanie tego tytułowego piżma wyodrębnić, gdyż blend jest spójny, jednolity, kremowy i ambrowo słodkawy. Zupełnie nie moje klimaty i jak dla mnie, to najsłabsza pozycja w tym zestawieniu. Może na kobiecej skórze mógłby lepiej zagrać.


Mysterious Oud

Ciepły drzewny przyprawowiec z wątkiem kwiatowym. Cynamon, goździki, labdanum i róża na miękkiej sandałowo-agarowej bazie. Ta baza jest zmienna, przechodzi przez różne etapy, zarówno wytrawnie-drzewne, jak i słodkawo-animalne, natomiast nie wkracza w obszary mocno smrodliwe. To nie jest zapach typu oud i prawie nic więcej, wręcz przeciwnie - jest bardzo bogaty, dużo w nim się dzieję, więcej niż jestem w stanie opisać. Natomiast należy zaznaczyć, że obywa się bez większych kontrowersji, chyba że ktoś jest miękka pała i mu przeszkadza odrobina bobrowego dupska. Ba, są dni kiedy labdanum dominuje nad oudem, co w zestawieniu z różą i cynamonem przywodzi skojarzenia z arcyciekawym Dev 2 czy jego uboższym krewnym La couche du diable. Oba diabelskie zapachy wbrew nazwie odbieram jako ciepłe i przytulne, jak zimowy wieczór przy kominku, i podobne wrażenia zapewnia Mysterious Oud tylko z naturalnym i bardziej rozbudowanym tematem oudowym. Taka stylistyka do mnie trafia, nawet bardzo. Podoba mi się, piękny zapach.


Oud Maximus

Groźna nazwa, spodziewałem się maximus obornikus, ale nic z tych rzeczy, nawet jest trochę przewrotnie. Otwarcie jest bardzo kwiatowe, z kategorii tych bogatszych. Początkowo jaśminowe, ale jaśmin szybko zostaje przyćmiony przez różę, czyli głównego bohatera tych perfum. Róża w tym przypadku wybrzmiewa bardzo klasycznie, można rzec staroświecko, choć nie bez elementów marmolady. Nie jestem miłośnikiem tej postaci róży, ale znam kogoś, komu powinien idealnie trafić w gust. Wbrew nazwie oud stanowi raczej drugi plan, jest grzeczny, wytrawnie drzewny. Kompozycji dopełnia element piżmowy/cywecikowy i to nawet bez kontrowersyjnych tonów, który to z czasem się wysładza w może nieco fizjologiczny ale jednak przyjemny sposób. Szczerze mówiąc, to średnio mi ten zapach siadł, chyba jest zbyt bezpośrednio różany na mój gust. W podobnej tonacji znacznie przyjemniej nosi mi się Triad.


Oud Monarch

Monarcha otwiera się mixem kwiatowo-przyprawowym. Już któryś raz u Bortka wyczuwam magnolię, a kojarzę ten kwiat tylko dlatego, że w niewielkim ogródku mojej ulubionej lodziarni wiosną kwitną magnolie (pic rel). Żeby nie było banalnie pod spodem mieszka zwierz, nie żaden dzik, a wytarzany w cynamonie sympatyczny futrzak z cygarem w pysku. Sam nie wiem, mam wrażenie, że za każdą aplikacją ten zapach pachnie nieco inaczej, jedne nuty się skrywają głębiej, inne wychodzą na wierzch. Drydown początkowo wydawał mi się drzewny, ale z czasem przekonałem się, że to wcale nie jest takie jednoznaczne. Perfumy dużo zyskują w ciepłe. Ostatnio w ciepłe wrześniowe popołudnie monarcha zapachniał mi czekoladą, może nawet kawą, taką kolumbijską supremo o mocnym czekoladowym profilu. Bardzo ciekawa rzecz dla tych, którzy lubią odkrywać drobne smaczki i detale.


Sayat Nova 

Rdzawobrązowy, lepki płyn trzeba ostrożnie aplikować, bo barwi zarówno ubrania jak i skórę. W pierwszych sekundach odniosłem wrażenie zapachu korka od białego wina, ale już po chwili zapachniało morelową nalewką: słodką, syropową, o alkoholowym zabarwieniu. Znacznie dalej pod spodem skrył się oud o profilu suchego drewna, które z jakiegoś powodu skojarzyło mi się z wysuszonym pniem pokrytym skomplikowanym wzorem stworzonym przez korniki. Bardzo oryginalne złożenie, morela jest w perfumach rzadkim tematem. Perfumy są słodkie, ale nie jest to tania słodycz etylomaltolu, a owocowo-alkoholowa i sprawia wrażenie wręcz luksusowe. Jeśli ktoś oglądał Firefly, to te perfumy pasowałyby do wyjścia na bal z Inarą. Doceniam, ale to nie moja bajka.


Triad

Otwarcie zagrało mi ciepło i alkoholowo, jak świeżo otwarty dojrzały koniak, który jeszcze nie zdążył pooddychać. A potem wow. Oud z różą, temat oklepany do bólu w Triad wniesiony został na zupełnie nowy nieznany mi wcześniej poziom. Niezwykle piękny i złożony profil, nieco mroczny, ale jednocześnie bardzo przystępny, kremowy, pozbawiony trudnych frakcji. Z biegiem czasu róża cofa się na dalszy plan, a profil przybiera bardziej typową, wytrawnie drzewną postać z minimalnym akcentem zwierzęcym. To jest tak dobre, że trudno oderwać nos.


Mimo, że nie wszystkie zapachy są łatwe, to jest klasa.

Moi faworyci: Mysterious Oud, Triad


Ilustracja: magnolie spod lodziarni, zdjęcie własne

Pisałem słuchając: Vladimir Hirsch Selected Piano Works

#perfumy #recenzjeperfum #perfumyniszowe #smrodysaradonina

55d4ac1e-fd81-4a0c-9e93-9528f577867a
dziadekmarian

@saradonin_redux Wyciągnąłeś z nich tak wiele spostrzeżeń... Ja na te zapachy raczej nie byłem gotowy - ich nagła, grupowa obecność w domu skojarzyla mi się trochę z okresem wejścia na polski rynek importowanych Imperial Stoutów. Wiele się tam działo, ale ja z początku czułem przytłaczającą gęstość palonych słodów, kawę, czekoladę... Odbiłem wtedy od nich i wróciłem po dość długim czasie. Wtedy już było inaczej.


Ja bardzo polubiłem Lao Oud, Triad i Musk Khabib. Nie wiem czemu, ale chyba wszystkie te zapachy (lub większość) dosyć szybko traciłem z radaru.


Po tej serii Bortków wziąłem się od razu za ALD Musk Collection. I tutaj to już w zasadzie jestem kupiony. Może po prostu taki styl. Ale fakt, że przy ALD jakoś lepiej mi się myśli.

pomidorowazupa

@dziadekmarian ald to inna liga. Jak dla mnie russian adam jest najlepszy tak ogolnie rzecz biorac.

pedro_migo

@saradonin_redux wnikliwie opisane, sporo udało Ci się tam wyłapać.

A jak oceniasz jakość składników na tle np. niszy? Zajęło mi trochę czasu zanim w 100% przekonałem się do marki i czy warto aż tyle wydawać na perfumy, jednak to właśnie jakość składników przesądziła, że Bortnikoff stał się moją ulubioną marką i ukształtował obecny gust. Aczkolwiek przyznam, że ostatnio delikatnie spadł w moim rankingu, bo jednak bardziej cenię sobie zapachy spod ręki Russian Adama i Ensara.


Moje ulubione kreacje od Dimy to: Sayat Nova, Oud Maximus, Oud Monarch, Tabac Dore, Oud Sinharaja i Moss Cologne - trochę jest, ale z tego grona już miałbym ciężko wybrać, aby się czegoś pozbyć

Co ciekawe nie poznałem jeszcze żadnego zapachu w attarze, jakoś tak odwlekam to już ze 2 lata. Przede mną jeszcze testy tych trzech najnowszych oudów, w których pokładam duże nadzieje.

saradonin_redux

@pedro_migo nie wyczułem ani grama chemii jeśli o to chodzi. Natomiast w kwestii jakości tak oudu jak i piżma to nie mam zbyt wiele odniesień, choć zacząłem doceniać cywecik, tylko że teraz jest o 20 lat za późno. Cenię sobie może nie tyle 100% naturalność składników, co ich naturalne niewymuszone wrażenie, jeśli syntetyk pachnie dobrze i wystarczająco adekwatnie to ok. Nie spinam się na perfekcyjną jakość również jesli zastosowanie syntetyków ma uzasadnienie kompozycyjne i ogólne wrażenie to wynagradza np. cenię sobie Sorcinelliego mimo typowej zakurzonej molekularnosci wielu jego dzieł. Brzydzi mnie tylko nachalna tania chemia, z której zamiast dodatku robi się głównego aktora jak to ma miejsce w Montale czy Terenzi, a co jest coraz częściej spotykanym w 'niszy' zjawiskiem.

pedro_migo

@saradonin_redux sam nie jestem ortodoksem jeśli chodzi o naturalne składniki; nawet Russian Adam otwarcie przyznaje, że w małym stopniu korzysta z syntetyki w swoich zapachach. Pamiętam, że w recenzji Amira Pierwszego napisałeś kiedyś o słabej jakości piżma - wtedy nie mogłem się z tym zgodzić - ale przyznam, że jednak z czasem też to dostrzegłem

Piżmo od Bortnikova akurat nie zrobiło na mnie szczególnego wrażenia (poza tym w Maximusie), mistrzem w tym temacie jest moim zdaniem Ensar i u niego szukałbym piżma w najlepszym możliwym wydaniu; z tych znanych przeze mnie polecam: Homeros, Iris Ghalia, Tonkin Musk, Tibetan Musk, Mongolian Musk.

Natomiast oud jest fajnie "wypośrodkowany" między serwującym mocne doznania Areej Le Dore, a przyjemniakami od Ensara.

Chavez

Bardzo fajnie opisane. Większość przedstawionych przez Ciebie odczuć i skojarzeń majaczylo się rowniez w mojejgłowie podczas testów;) Monarch bardzo zmienny przez co czasem się nim zachwycam a innym mam ochotę pogonić jak wyłazi za dużo słodkiego kako;) Sayat - suche, ekskluzywne drewienko polane gęstym syropem morelowym, choć czasem mam wrażenie ze jest tam jakis dymny element… Lao najtrudniejszy, kompozycyjnie bardziej kojarzy mi się z ALD niż Dimą. Jednak po kłopotliwym początku ukazuje swoje piękno.

Zaloguj się aby komentować

#barcolwoncha #71 Exit The King Etat Libre d'Orange

Opis z internetu: Mydlany, białe kwiaty, mech, róża, aldehydy, piżmo, ziemia, ocena 3.7.

Powiedzcie mi, czy ELDO ma jakikolwiek przyjemny zapach? No trudno, weźmy się za obowiązki. Dwa psiki na wierzch dłoni, morda ubrana w grymas i niuchamy. Chwila konsternacji, niuchamy ponownie.

Ej kurde, tożto ładne całkiem xD Fakt, pachnie bardzo syntetycznie, ale nie sztuczno chemicznie jak lattafarmafy tylko jakby czuć że to z założenia tak. I faktycznie czuć i różę i mydełko. Białe kwiaty też czuć. I jakieś takie bardzo zimne wrażenie na skórze zostawia. Mydełko zazwyczaj źle mi pachnie, ale tu ładnie mi pachnie. Świeży. i noszalny ale jednocześnie bardzo unikatowy. No, na plus generalnie, jestem zaskoczony. Z minusów? Mimo że trwały to jednak mocno bliskoskórny. Kojarzy mi się z Lazy Sunday Morning ale jest przyjemniejszy.

Nie psikać na strefy intymne bo serio zimno na skórze od tego :v

#perfumy #recenzjeperfum

dziadekmarian

@Barcol Hej! Rien Intense to takie klimaty okołokourosowe. Mogę Ci zostawić w Multi, to se wpadniesz i weźmiesz. Ale średniak w sumie, sam nie wiem.

saradonin_redux

@dziadekmarian a to nie był aldehydowy kadzidlak z różą? Całkiem niezły

Barcol

@dziadekmarian bardzo chętnie, tylko że ja w Krakowie to pięć razy do roku średnio jestem xD

E_Nygma

@Barcol dla mnie bardzo fajny jest jeszcze You or Someone like You

ucho_igielne

@Barcol oj jak sobie przypomnę ten zapach to mnie wzdryga najgorszy ELdO jakiego wąchałem i jedne z gorszych perfum w ogóle. Ale owszem, mają sporo ładnych pozycji Divin'Enfant i She was an Anomaly są imo wykurwiste, Archives 69 bardzo fajne, Tom of Finland ok choć jakieś takie zwyczajne się wydają, ale dobre jakościowo. A, no i zapomniałem o Jasmin et Cigarette, te są bardziej damskie ale jak to młodzież mówi, petarda

Zaloguj się aby komentować

Kolejny odcinek #barcolwoncha tym razem 4 pozycje, otrzymane od @fryco

Mam w tej rozpisce jeszcze chyba z 7, ale nie na dzisiaj :]


#67 Maai Bogue - nieślubne dziecko T-rexa z Kourosem. Ku⁎⁎⁎⁎ko śliczne dziecko, nadmienię. Aldehydowo-piżmowo-zwierzęcy. W bazie bardziej żywiczny. 2014 rok a pachnie jak jakiś srogi vintage. Chce się go nosić, chce się go wąchać, i co ważne, on na to pozwala. Nie umyka zmysłom, ba, ciężko go przeoczyć. Nie chowa się za otoczeniem lecz śmiało wzbija na pierwszy plan. Nie schodzi ze sceny przedwcześnie, prowadzi spektakl do ostatniego widza. Zakochałem się. Kiedy coś tak mnie zauroczyło przy pierwszym spotkaniu? Nawet nie pamiętam... Gdzie się to kupuje?


#68 Lapidus vintage 90s - Lapidusa uwielbiam. Ta jego grzejąca ziołowa miodowość to lep na rany duszy. Jak prezentuje się vintage w porównaniu do tego co znamy z dzisiejszych półek sklepowych? No więc o dziwo różnice są na tyle spora, że nawet jakbym wpadł na ten trop np w perfumach w ciemno, to po porównaniu ręka w rękę strzelałbym w coś innego. Vintage nie jest taki słodki ani miodowy, mniej wyraźne są też cytrusy. Mocniej natomiast wybrzmiewają kwiaty i żywice. Ma też trochę drażniącą nutę jakby... lubczyku? Nadal świetna kompozycja chociaż chyba bliżej mi sercem do współczesnego. No i kolor, ten stary sok to jest niemal ciemnobrązowy, i to widać po aplikacji. Nowy nie zostawia takich śladów, a na ile pamiętam dekancik to był nawet jasnawy i blady. W sumie jak tak pomyślę to obecną próbkę dostałem za darmo od @fryco, poprzedni dekant za darmo od @JohnnMiltom, a flakon dostałem... Za darmo od @Lodnip xD Nic dziwnego że dobrze mi się kojarzy ten zapach, ajwaj, chce ktoś kupić pager?


#69 Amour Elegant Hayari Parfums - Mocna, mocna róża. I generalnie w otwarciu czuję tylko ją. W sumie nie tylko w otwarciu bo przez cały cykl życia zapachu czuję głównie ją. Bardzo liniowy, nie rozwija się, a sama goła róża nie przemawia do mnie za bardzo, nazwałbym go raczej nudnym. Raczej nie dla mnie, chociaż generalnie nie brzydki.


#70 50 Years Golden Oudh Al Haramain Perfumes - heh, tego gagatka się tu nie spodziewałem. Jak pewnie pamiętacie z pierwszej edycji perfum w ciemno, jestem właścicielem flaszki jak i popularyzatrem tego soku. Niestety jestem w mniejszości, a drugiemu frontowi przewodzi @minaret hejter. Niestety dopuściłem córke za blisko biurka i zdarła i podarła mi etykietkę więc nie wiem czy to jakaś specjalna wersja, ale generalnie pachnie tak samo (tak samo doskonale) jak mój flakon. No co tu dużo mówić ambrozja w płynie, 50 letni olejek w składzie robi swoje, świetny blend przypraw i składników w którym dosyć ciężko coś nazwać. Może ten goździk się nieco wybija. Dla mnie topka.


#recenzjeperfum #perfumy

saradonin_redux

nieślubne dziecko T-rexa z Kourosem

ಠ_ಠ

Barcol

@saradonin_redux Myślałem początkowo że to tylko moje odczucia (ale takie natychmiastowe instynktowne i niepodlegające wątpliwościom) bo na fragrze i T-rex i Kouros są zminusowane w dziale z podobnymi, ale wątek zapachu na perfumoforum podaje dokładnie te same skojarzenia

dziadekmarian

@Barcol Świetny jest MAAI. MEM zresztą też w podobnym klimacie. Na MEM gapiłem się wczoraj na Niszowych, ale jednak kupiłem w międzyczasie coś innego i żałuję.

d.m.

@Barcol

Jak prezentuje się vintage w porównaniu do tego co znamy z dzisiejszych półek sklepowych?


Zawsze przy takich porównanich zastanawiam się na ile vintage rzeczywiście był inny, a na ile to zmiany zwiazane ze starzeniem się soku

Barcol

@d.m. dobrze to widać na Kourosach że dana era ma pewne wspólne cechy który wyróżniają ją od innej ery nawet jeżeli różnica w czasie produkcji była nieduża. Więc pewnie i czas i inna formuła mają tutaj znaczenie ¯\_( ͡° ͜ʖ ͡°)_/¯

dziadekmarian

@d.m. Wiele kultowych zapachów przeszło na przestrzeni lat proces uproszczenia. Okrajanie z aldehydów, redukcja ilości cywetu czy kastoreum, ostrożność w dozowaniu jaśminu czy tuberozy, wreszcie "ucytrusowianie" i wysładzanie zapachów. Shalimar, Kouros, Opium pour Femme, Givenchy Gentleman, nawet Chanel no.5 - im wszystkim się dostało w miarę ugrzeczniania standardów atrakcyjności. Muszę poczytać na ten temat w wolnym czasie, bo jest to cholernie ciekawa materia.

Zaloguj się aby komentować