Jakieś 2 lata temu osiągnęłam swoją najniższą wagę w calym dorosłym życiu, czyli 55 kg, przy okazji dorabiając się problemów hormonalnych. Potem przez dłuższy czas moja waga utrzymywała się tak w granicach 57-60. Na dzień dzisiejszy.. nawet nie chce mi się tego mierzyć, ale zakładam, że jest to jakieś 63-64 kg. Przy wzroście 162 cm. Wiem, że muszę się ogarnąć, ale nie ma we mnie żadnej motywacji. Jakoś straciłam ją jakiś rok temu. A był to wówczas moment, gdy na siłownię chodziłam 5 razy w tygodniu. Teraz już nawet nie mam karnetu i nie chce mi się liczyć kalorii. Sama myśl o tym, że żeby utrzymać "przyzwoitą" wagę powinnam do końca życia liczyć sumiennie kalorie wydaje mi się odstręczająca. Ale z drugiej strony - wolałabym wrócić tak do 59 kg. Jak to jest, że na świecie miliardy ludzi w ogóle nawet pewnie ani razu w życiu nie policzyli ani jednej kalorii, a są szczupli? Czemu zwykły pies je tyle, ile mu trzeba? A ja nie potrafię. Nic nie chcę tym postem uzyskać, może tylko jakąś falę hejtu. Nie wiem.
Właściwie to pewnie powinnam się jakoś "usprawiedliwić", że mam pracy jak chyba nigdy wcześniej i że z tego powodu spędzam przed komputerem nieraz i po 14 godzin dziennie. No ale to żadna wymówka.
#przemyslenia #gownowpis