#dziennikdepresji #uzaleznienie Wczoraj pewna sytuacja totalnie wyprowadziła mnie z równowagi i uderzyła w najbardziej czułe punkty, powodując, że to co do tej pory było dla mnie uporczywe, stało się wręcz skazaniem.
Weekendy to dla mnie trudny czas, odkąd rozstałem się z alkoholem. Do tego trzeba dołożyć wyjazd do nowego miasta i problem z zaklimatyzowaniem się, utrata w szybkim czasie "znajomych", konflikty rodzinne, trzykrotna zmiana pracy w ciągu zaledwie roku, dosyć poważny wypadek, a to wszystko w giga poczuciu bycia z tym zupełnie samemu, z minimalną uwagą osób z najbliższego otoczenia. To rzeczywiście boli.
Ale do sedna. Wczoraj obudziłem się, skoczyłem na siłownię, zrobiłem obiadek i ogólnie byłem mega szczęśliwy z nadchodzącego weekendu. Wszystko zmieniło się, gdy wyszedłem na popołudniowy spacer i spotkała mnie bardzo nieprzyjemna sytuacja. Nie będę jej opisywał, bo dotyczy to mojego życia prywatnego, aczkolwiek powiedzmy, że uderzyło to w moje najsłabsze punkty, nad którymi pracuje. Po ów sytuacji wszystko się zmieniło, a w zasadzie mój humor. Nie mogłem kompletnie znaleźć dla siebie miejsca, próbowałem spaceru, ale wszystkie myśli kierowały mnie ku staremu przyjacielowi, alkoholowi. To była dosłownie męczarnia, bo przechodziłem tuzin razy koło żabek, biedronek czy innych dildów, widziałem masę pijanych ludzi, a dodatkowo mieszkam na ulicy gdzie jest sporo barów i studentów. Nie dałem się tym razem. Przytłoczenie i nałóg nie wygrały, a ja nafaszerowałem się hydroxyzyną, dla uspokojenia i zacząłem układać puzzle. Uważam to za swój sukces. Nie poddałem się. Chcę walczyć o swoje zdrowie, bez względu na to co mnie spotkało wczoraj i spotyka co weekend.
Za chwilę ruszam na siłownię. Dalej walczyć o siebie. Pozdrawiam cieplutko Tomeczki.



