@ZygoteNeverborn 2 totalne zjeby przez 12 lat. Dla porównania przez 6 lat podstawówki dwójkę nauczycielkę miałem takich, którzy byli normalni- wychowawczyni z lat 1-3 i później już tylko nauczycielka historii. No dobra, na upartego jeszcze nauczycielka od religii nigdy nie robiła kwasu, a sprzedawała jakieś świąteczne kartki i figurki za grosze. Cała reszta to była dosłownie zbieranina kompleksów, złośliwości, bezczelnych gierek, przemocy i bawienia się w jakiś zimnowojenny espionage rozciągnięty na wywiadówki. Nauczycielka matematyki miała ewidentne problemy z emocjami, do momentu, gdzie potrafiła się wywrzaskiwać i startować do kogoś z łapami- za to później (znaczy jak już skończyliśmy podstawówkę) miała kilka lat przerwy, bo przesadziła "o jeden raz za dużo". Babki z angielskiego, liczba mnoga nieprzypadkowa, pierwsze to stara rusycystka i to serio tak z 60 lat, której główna metoda nauczania polegała na "albo zrozumiesz albo wyszarpię cię za kudły; albo ucho jak masz za krótkie włosy". Za co po roku poleciała i dostaliśmy nauczycielkę, która nie potrafiła utrzymać porządku przez 5 minut, czego efektem była połowa lekcji spędzona na słuchaniu "dzieci spokojnie, proszę, uspokójcie się dobrze, chociaż 5 minut bardzo was proszę". Ja zawsze się śmieję, że więcej angielskiego nauczyłem się z gier komputerowych, niż w całej podstawówce, bo jak poszedłem do gimnazjum i dostaliśmy naprawdę zajebistego nauczyciela od angola, to z marszu ogarniałem to czego dopiero mieliśmy się uczyć. Gość of WFu... miał wyjebane. Miał wyjebane tak bardzo, że zdarzało się, że przychodził w stanie albo na bolesnym kacu, rzucał piłkę i nie interesowało się co za igrzyska śmierci się na sali działy. No chyba że trzeba było nadgonić brakujące oceny (heh ciekawe czemu), to wtedy bolały nas nawet płuca. A jak ktoś się poskarżył i rodzice podnieśli temat na wywiadówce, to zaczynał się wspomniany zimnowojenny espionage i wszelkie sposoby podpuszczania każdego na każdego, żeby się dowiedzieć kto nakablował. Rolę nauczycielki "informatyki" pełniła wspomniana narwana matematyczka, która nauczyła nas tak wspaniałych rzeczy jak rysowanie w paincie serduszka przez odbicie w poziomie, "bezwzrokowe" pisanie, rysowanie w paincie serduszka przez odbicie w poziomie, "bezwzrokowe" pisanie, no i rysowanie w paincie serduszka przez odbicie w poziomie. A no, i "bezwzrokowe" pisanie, bym zapomniał. I możliwość grania w Prehistorika co było chyba najjaśniejszym punktem tego cyrku. Nawet o sztandarowym zakładaniu maila można było pomarzyć, bo to były komputery z Windowsem 3.11. Była jeszcze nauczycielka od plastyki, która miała swoje kółeczko pupilków i jeśli do niego nie należałeś, to zawsze, ale to ZAWSZE musiałeś wszystko poprawiać czytaj zrobić od zera, nieważne czy oddałeś jakieś gówno, czy jakby ci sam Michał Anioł zstąpił i zrobił arcydzieło. Ukoronowaniem tej hucpy była nasza wychowawczyni, a jednocześnie nauczycielka polskiego, która na dosłownie pierwszych-pierwszych zajęciach przedstawiła nam "wspólny" regulamin czytaj napisany przez nią, do "podpisania" którego wszystkich wyjątkowo chamsko zmusiła biorąc na przeczekanie i straszenie już od pierwszych zajęć, tylko po to, żeby potem przy dosłownie każdej okazji wycierać sobie tym gówno wartym papierem mordę. I ona też miała swoje specjalne kółeczko, do którego należałeś jak twój rodzic gonił codziennie do szkoły jak na sraczkę i walił z nią kawusię i ciasteczko. Domyśl się co się działo z jej "wybrańcami" jak się zaczynały jakieś konkursy albo nagrody na koniec roku. Powiem tak- na koniec 6. klasy, gdzie zakończenie było "uroczyste" czytaj na sali gimnastycznej, 1 dziewczyna zgarnęła tyle nagród i książek, że praktycznie nie siadała na krześle, bo kursowała po odbiór non stop. Miała tego tyle, że na 3 razy musiała po to wracać, bo nie była w stanie tego wszystkiego unieść. I tak było ze wszystkimi wybrańcami wspomnianej wychowawczyni i nie, to nie były jakieś wybitne jednostki, olimpijczycy, czy coś. Uczniowie co najwyżej przeciętni, ale mamusia jedna z drugą z parciem na sukces dziecka goniły do szkoły "na spotkanie" jak dzikie prześcigając się w przynoszeniu kwiatków, perfum i czekolad. Ja pierdole jak teraz sobie o tym przypomnę to mnie skręca jakie to było siedlisko patologii. Ostatni raz tę bandę widziałem może w okolicach gimnazjum, i dobrze, bo jak sobie wyobrażę, że mam się teraz kłaniać tej z polskiego albo matmy i mówić "dzień dobry" (bo to, że one same z siebie się przywitają to zapomnij- ego wywalone na orbitę i zawsze oczekiwały traktowania jako jakieś lokalne bóstwo) to mnie skręca.