Ale jestem dzisiaj smutny i przybity.
Trzy tygodnie temu wziąłem od babci i dziadka ze wsi trzy małe kotki, które tam miały małą szansę na przeżycie zimy.
Wyleczyłem je i szukałem im nowego domu.
Na początku tego tygodnia napisała do mnie jakaś dziewczyna, że chciałby kota, bo ma dwóję dzieci. Powiedziałem, że jak ma dwójkę dzieci, to może weźmie dwa koty
Mówię do mojej dziewczyny, że może ostatniego sobie zostawimy. Dwa pójdą razem, to nie będą tęsknić, a ten ostatni przyzwyczai się do naszego kota i wszyscy zadowoleni. A ona, że "po co", "mamy jednego, wystarczy".
Kilka godzin później napisała inna dziewczyna, że też wzięłaby kotka. Zastanawiałem się mocno, czy na pewno chcę oddawać tego ostatniego, ale moja trochę naciskała, że ona nie chce drugiego kota. No to odpisałem, że jest jeden do oddania.
Wczoraj poszły dwa, przez co czułem duży smutek, bo przez te trzy tygodnie mocno się do nich przywiązałem, szczególnie że wyłącznie ja się nimi zajmowałem w 100%.
A dzisiaj poszedł ostatni, którym najbardziej musiałem się opiekować przez problem z oczami, który wskakiwał mi często na ramię, wspinając się po ubraniu. Nawet myślałem, że ta dziewczyna zrezygnuje, bo nie chciałem odwalać jakichś dziwnych akcji, że przyjedzie i nie dam jej kota, bo też wyglądała na taką zaangażowaną, żeby go wziąć. Jeszcze pół godziny przed oddaniem spał mi na bebzonie mrucząc. Musiałem go łapać, bo zaczął uciekać od przyszłej właścicielki i oddawałem go z żalem i myślą, że sam mógłbym go przygarnąć, bo dobrze dogadywał się z moim kotem i był niesamowicie grzeczny.
A moja mi mówi teraz po oddaniu, że w sumie to fajny był i faktycznie mogliśmy go zostawić. NO K⁎⁎WA MAĆ JA PI⁎⁎⁎⁎LE.
I niby spoko, że zapewniłem im nowy, zapewne sporo lepszy dom. A z drugiej strony czuję żal po stracie, bo była możliwość go zostawić, tylko zjebałem bo posłuchałem baby.
#koty #zalesie
