#proza

0
7

My, urodzeni w przeszłości, z nostalgią wspominamy tamten czas. Nikt nie narzekał.


Było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze... na śniadanie matka kroiła wiatr, ojca nie znałem, bo umarł na raka wątroby, kiedy zginął w tragicznym wypadku samochodowym, po samospaleniu się na imieninach u wujka Eugeniusza. Wujka Eugeniusza zabrało NKWD w 59. Nikt nie narzekał.


Wszyscy należeliśmy do hord i łupiliśmy okolicę. Konin, Szczecin i Oslo stały w płomieniach. Bawiliśmy się też na budowach. Czasem kogoś przywaliła zbrojona płyta, a czasem nie. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka odcinała stopę i mówiła z uśmiechem, "masz, kurna, drugą, nie"? Nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że wszyscy zginiemy. Nikt nie narzekał.


Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z gruźlicą, szkorbutem, nowotworem i polio służył mocz i mech. Lekarz u nas nie bywał. Chyba że u babci – po mocz i mech. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Jedliśmy muchomory sromotnikowe, na które defekowały chore na wściekliznę żubry i kuny. Nie mieliśmy hamburgerów – jedliśmy wilki. Nie mieliśmy czipsów – jedliśmy mrówki. Nie było wtedy coca-coli, była ślina niedźwiedzi. Była miesiączka żab. Nikt nie narzekał.


Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał karę. Dół z wapnem, nóż, myśliwska flinta – różnie. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo — jak zwykle. Potem ojciec wracał do domu, a po drodze brał sobie nowe dziecko. Dzieci wtedy leżały wszędzie. Na trawnikach, w rowach melioracyjnych, obok przystanków, pod drzewami. Tak jak dzisiaj leżą papierki po batonach. Nie było wtedy batonów, dzieci leżały za to wszędzie. Nikt nie narzekał.


Latem wchodziliśmy na dachy wieżowców, nie pilnowali nas dorośli. Skakaliśmy. Nikt jednak nie rozbił się o chodnik. Każdy potrafił latać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji, aby się tej sztuki nauczyć. Nikt też nie narzekał.


Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Czasem akurat wtedy nadjeżdżał jelcz lub star. Wtedy zdychaliśmy. Nikt nie narzekał.


Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Podobnie jak wybite zęby, rozprute brzuchy, nagły brak oka czy amatorskie amputacje. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a od pomocy, to jeszcze nikt nie umarł. Ciocia Janinka powtarzała, "lepiej lanie niż śniadanie". Nikt nie narzekał.


Gotowaliśmy sobie zupy z mazutu, azbestu i Ludwika. Jedliśmy też koks, paznokcie obcych osób, truchła zwierząt, papier ścierny, nawozy sztuczne, oset, mszyce, płody krów, odchody ryb, kogel-mogel. Jak kogoś użarła pszczoła, to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię. Jak ktoś się zadławił, to pił 3 szklanki mleka i przykładał sobie rozgrzaną patelnię. Nikt nie narzekał.


Nikt nie latał co miesiąc do dentysty. Próchnica jest smaczna. Kiedy ktoś spuchł od bolącego zęba, graliśmy jego głową w piłkę. Mieliśmy jedną plombę na jedenaścioro. Każdy ją nosił po 2-3 dni w miesiącu. Nikt nie narzekał.


Byliśmy młodzi i twardzi. Odmawialiśmy jazdy autem. Po prostu za nim biegliśmy. Nasz pies, Murzyn, był przywiązany linką stalową do haka i biegł obok nas. I nikomu to nie przeszkadzało. Nikt nie narzekał.


Wychowywali nas gajowi, stare wiedźmy, zbiegli więźniowie, koledzy z poprawczaka, woźne i księża. Nasze matki rodziły nasze rodzeństwo normalnie – w pracy, szuwarach albo na balkonie. Prawie wszyscy przeżyliśmy, niektórzy tylko nie trafili do więzienia. Nikt nie skończył studiów, ale każdy zaznał zawodu. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. To przykre. Obecnie jest więcej batonów niż dzieci.


My, dzieci z naszego jeziora, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze" wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez słodyczy, szacunku, ciepłego obiadu, sensu, a niektórzy – kończyn.


Nikt nie narzekał.


autor: Łukasz Najder (2016)


Łukasz Najder (ur. 1976) – z wykształcenia literaturoznawca, redaktor w Wydawnictwie Czarne. Pisze m.in. dla „Dwutygodnika”, „Pisma”, „Polityki”. Parę lat temu wydał jako e-book zbiór fejsbukowej prozy ulotnej zatytułowany Transmisje. Mieszka w Zgierzu.


#poezja #proza #pasta #najder #heheszki

e1797e36-c6de-48ef-ab12-9a5c6fe39d01

Zaloguj się aby komentować

Czytam sobie pozostałe opowiadania z konkursu #naopowiesci , i myślę sobie: "co oni wszyscy tak poszli w sci-fi? Innych gatunków nie ma?". I siedzę sobie dumna ze swojej bajki, a tu bęc. Sci-fi było opisane jako temat opowiadań.

No i już miałam olać, ale jako że @splash545 napisał, że gatunek ten wybrał specjalnie dla mnie (!), to nie mogłam tego tak zostawić. Przed Wami opowieść dodatkowa, o... a zresztą, co ja będę spoilować?


***


Malinois


Od siedmiu miesięcy prowadzę międzyplanetarny salon groomerski “Spejs-pies”, który przejęłam w spadku po babci, która wybrała się na Sigmę-87 na emeryturę. Tak, to babcia wymyśliła tę nazwę. Tak to jest, jak masz 370 lat i kompletny brak inwencji twórczej, bo urodziłaś się jeszcze na Ziemi. 


Mój salon, jak i cała planeta Gierek-3, mieści się na uboczu galaktyki PRL-59. Ot, małokosmiczkowa planeta, jakich wiele. Kiedyś uprawiana była na niej śluzokukurydza, ale skały okazały się tak słabe, że zbiorów nie wystarczało nawet na paszę dla hodowanych tu turkuciów. Z racji rozpadu zakładów rolniczych, planeta postawiła na usługi. Problem w tym, że w tej części kosmosu nie ma aż tak wielu chętnych, by wydawać na nie pieniądze.


A jednak jakimś cudem babcia zdążyła przez niecałe 200 lat zbudować sobie solidną bazę klientów, którą przejęłam po niej z całym majdanem. Właściwie, to ta baza klientów stanowi główną część majdanu. 

Jest na przykład Żaneta Bhrtke, żona wpływowego spedytora kosmicznego, która przychodzi tu ze swoim pundlem. Samo cięcie bez mycia, pazury i brak perfum (przynosi swoje). Pundel również przy okazji ma podcinane pazury oraz preferuje swoje perfumy.

Mamy też poczciwego Weredeleneke, który opiekuje się Janem. Weredeleneke, zmęczony pracą opiekuna, często opowiada nam podczas mycia uszu, że rola psa pomocnika nie jest dla niego. Inżynierowie przygotowali go do roli konserwatora zabytkowych hydrantów, ale inny suczysyn z jego miotu znał wojewodę z Andromedy, i ta lukratywna fucha przepadła. 

Pani Wiesława natomiast nieustannie przychodzi ze swoją poppugą o wdzięcznym imieniu AAAAAAAAAAA, której chciałaby zrobić trwałą. Nieustannie jej odmawiam, kierując się maksymą babci: “Poppugi AAAAAAAAAAA trwała to jedna wielka chała”. W końcu jej imię nie wzięło się znikąd.


I tak codziennie, od rana do zachodu trzeciego słońca, interes się kręci. Widzę też to, co sprawiało, że babcia tak długo zwlekała z przejściem na emeryturę - radość zwierzęcia po wykonanej metamorfozie oraz zachwyt właściciela, gdy widzi szczęśliwego pupila… Nie można tego z niczym porównać. To jest coś, co odkryłam dopiero po przejęciu rodzinnego biznesu.


Był piątek, godzina 45 po południu. 45 minut do zamknięcia i żadnych umówionych wizyt, żyć nie umierać. W końcu znalazłam czas, by wykonać inwentaryzację!

Zdążyłam tylko pochwycić długopis, gdy nagle rozbrzmiał się dzwonek u drzwi wejściowych. Wychyliłam się zza zaplecza i zobaczyłam nieznajomego, stojącego przed drzwiami wejściowymi w towarzystwie… owczarka malinois.

Być może nie jesteście za bardzo zorientowani w świecie kosmokynologii, ale nigdy w życiu nie widziałam prawdziwego malinois. Nazywane też belgijskimi, te psy wymarły jakieś 400 lat temu. Czytałam o nich wyłącznie w książkach od babci, gdy przygotowywałam się do egzaminu z groomingu psów wojskowych. 

Stanęłam jak wryta. Czy to mi się śni? Przecież te psy jako zwierzęta domowe… nie powinny istnieć. Ich hodowla została zakazana Traktatem z Zerga, gdyż - podobnie jak inne ziemskie rasy - wymagały zbyt dużych nakładów pracy i wysiłku opiekunów do zachowania ich dobrostanu psychicznego i fizycznego. Z uwagi na ludzkie lenistwo dochodziło jednak do ogromnych nadużyć i cierpienia zwierząt przez poświęcanie im niewystarczającej uwagi, o którym opowiadały na parlamentarnych słuchaniach. Historie o zrzucaniu z łóżek, racjonowaniu przysmaków czy żywieniu suchą karmą mroziły krew w żyłach. Dzięki nowemu prawu psy uzyskały status istot rozumnych równych człowiekowi i mogłe samodzielnie decydować o swoim losie - bez poniżającej smyczy u szyi. Te, które przetrwały, nie chciały przedłużać swojego życia medycznie, więc z czasem ich populacja malała… aż doszła do zera. Nie udałoby nam się w porę przerwać tego okrucieństwa, gdyby nie dokonania Iwana Pawłowa XVIII w dziedzinie translatoryki zwierzęcej. 


Opiekun psa musiał zauważyć moją konsternację, gdy odezwał się cichym głosem:

- Tak, to belgijski.

Zamknęłam usta (o których właśnie zorientowałam się, że były cały czas otwarte), przygładziłam fartuch i przyjęłam najbardziej profesjonalną pozę, jaką mogłam.

- Piękny pies. Czy ma wszczepiony translator? - zapytałam, przypomniawszy sobie, że na niektórych planetach przed całkowitym zakazem hodowli wszczepiano psom auto-tłumacze, by mogły szybciej uzyskać niezależność i walczyć o swoje prawa stadnie.

- Nie - powiedział zimno opiekun. - Nie ma w sobie takiej elektroniki.

- Rozumiem - pokiwałam głową, próbując zamaskować rosnący niepokój. 

Brak tłumacza był niepokojący. Jeśli pies pochodzi z nielegalnej hodowli albo - co gorsza - ten człowiek sztucznie przedłuża mu życie bez zgody zwierzęcia, będę musiała niezwłocznie powiadomić Galaktyczny Inspektorat Kosmoweterynarii. A co, jeśli przenosi jakieś antyczne choroby? I TERAZ JEST W MOIM SALONIKU?! Poczułam, że serce zaczyna mi walić. Trzeba działać.

- To… jak mogę państwu pomóc? - zapytałam z lekko drżącym głosem, za co ofuknęłam się w myślach. Muszę zatrzymać tego psa do przyjazdu GIKu, choćby nie wiem, co. Ten człowiek nie może nabrać żadnych podejrzeń!

- Pies potrzebuje czyszczenia kamienia na zębach. Da radę jeszcze dzisiaj? Widziałem w Asternecie, że jest pani jeszcze chwilę otwarta.

- Naturalnie! - pokiwałam głową, może nieco za szybko. - Biorę się do roboty. Proszę zostawić mi psa, i wrócić za 45 minut.

- Nie mogę tu zostać? - nieznajomy zrobił krzywą minę.

- Niestety, nie mamy poczekalni. Proszę przejść się na spacer. Nasza planeta oferuje… yyy… hmm… na poczcie może pan kupić krzyżówki.

Właściciel jeszcze chwilę na mnie patrzył, po czym wręczył mi smycz, obrócił się na pięcie i wyszedł. 


Gdy tylko zniknął za rogiem budynku, odpięłam smycz psa i uwolniłam go z obroży. Z tego wszystkiego nie zapytałam nawet o jego imię! Nie było też adresówki… 

- Nie byłam przygotowana na przyjęcie gościa z antycznych czasów, więc obawiam się, że nie mam na miejscu tłumacza - powiedziałam, patrząc psu w oczy. 

Przyglądał mi się, i po chwili zwiesił głowę. Myślałam, że się zasmucił, ale zaczął wąchać podłogę.

- Tak, przed tobą była tu kosmotka Margrabini Von Kotte, jej zapach jest trudny do usunięcia chemią. Miała być ostatnia, po niej planowałam czyszczenie promieniowe. Wytrzymasz?

Pies znów zerknął na mnie, nic nie mówiąc. 

Przypomniałam sobie, że powinnam zadzwonić do GIKu. Jednym ruchem gałki ocznej wybrałam numer i czekałam, aż ktoś po drugiej stronie odbierze.


- Galaktyczny Inspektorat Kosmoweterynarii, Jadwiga XzZYt, słucham.

- Dzień dobry! Jagna II Wiklinowska z tej strony, salonik “Spejs-pies” z planety Gierek-3…

- Tak, wiem, mam pani dane przed oczyma. Po co dzwoni?

- Bo wie pani, do salonu przyprowadzono mi psa.

- Nie rozumiem.

- No psa, żywą istotę. Psa z Ziemi.

- Ale ich hodowla została zakazana.

- No wiem. 

- One wymarły.

- No wiem.

- Nie rozumiem.

- Jakiś nieznany mi klient przybył do mojego saloniku, trzymając psa na smyczy i poprosił o to, bym mu wyczyściła zęby.


Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza. Poczekałam jeszcze pięć sekund, i z niepewnością zapytałam:


- ...Halo?

- Pani poczeka - odezwała się ta sama kobieta.


Po chwili oczekiwania, na linii usłyszałam męski głos:


- Pani Jagno, jedziemy do pani. Ale nasz oddział dotrze dopiero jutro rano. Proszę zrobić wszystko, by pies został z panią. Proszę go nie oddawać temu człowiekowi. I najważniejsze - proszę koniecznie wyczyścić mu zęby. TO BARDZO WAŻNE. Rozumie pani?


Zaniemówiłam, ale potwierdziłam, że przyjęłam instrukcje. 


Trochę nie byłam gotowa na tę akcję. Nie dotarła do mnie jeszcze w pełni waga słów mężczyzny z infolinii GIK, ale wiedziałam, że muszę zabrać się za kamień psa. A to jest coś, co umiem robić najlepiej. 

Uklęknęłam przed owczarkiem i powoli, acz pewną ręką pogłaskałam go po policzku. Otworzył pysk i zaczął lekko ziajać.


- Wiem, że jest ci źle, że nie możesz mi powiedzieć, co myślisz. Ale zrobię, co w mojej mocy, żeby ci pomóc. Dobra?


Pies przekrzywił głowę, słuchając moich słów. Uśmiechnęłam się.


- Jak to się mówiło w tamtych czasach? Dobry pies?


Natychmiast zobaczyłam, że jego ogon zaczął się ruszać na prawo i lewo. To chyba znaczyło, że jest zadowolony. Pełna nadziei wzięłam skaler i, upewniwszy się, że psu jest wygodnie i komfortowo, zabrałam się do pracy.


***


Minęło jakieś 20 minut, gdy skończyłam. Przetarłam jeszcze dziąsła łagodzącym płynem, wyjęłam lusterko i pokazałam owczarkowi efekt końcowy. Wydawał się być zadowolony, bo znów zamerdał ogonem. Pogłaskałam go po głowie, a on dotknął mojego nadgarstka zimnym nosem.


- No, to najprostsza część z głowy. Teraz musimy wykombinować, co dalej.


Wiedziałam, że klient nie będzie wiecznie wybierał krzyżówek na poczcie i w końcu wróci po psa. A ja muszę jakoś go przetrzymać do następnego dnia!

Pomyślałam, że najprostsze będzie najbardziej przypałowe rozwiązanie. Zabiorę owczarka do swojego domu, a na drzwiach zostawię e-notkę, że musiałam wcześniej wyjść, i że zapraszam po odbiór niepodjętych pupili na następny dzień. Może tajemniczy klient się nie zorientuje, że coś tu śmierdzi…

Spojrzałam jeszcze raz na smycz i obrożę, a potem na psa, i pokręciłam głową. 


- Nie, mój drogi towarzyszu niedoli. Tak się nie godzi. Jesteś panem łąk i lasów, a ja miałabym cię ograniczać? Będziesz iść obok mnie. W naszej miejscowości i tak nie ma za wielu ludzi, a tym bardziej takich, którzy widzieliby kiedykolwiek owczarka malinois. Nikt się nie zorientuje. W razie czego, jesteś moim niemówiącym kuzynem z Gomułki-12. Oni tam wszyscy są trochę… hm… nietypowi, więc historyjka będzie wiarygodna.


Owczarek szczeknął radośnie, obwieszczając, że zrozumiał. Pierwszy raz słyszałam szczek psa. Ależ te istoty były głośne! I pomyśleć, że ludzie więzili je w mikromieszkaniach…


***


Powoli zapadał zmrok. Trzecie słońce zaszło, a my szliśmy wzdłuż szosy powietrznej do mojego domu. Idąc, podskakiwałam sobie jak zwykle. Kątem oka zobaczyłam, że pies zerka na mnie i też lekko podskakuje. Uśmiechnęłam się do niego.


- A może jesteś głodny? Mam smaczki z korkoni, chcesz?


Owczarek znów szczeknął i usiadł, wbijając we mnie wzrok. Zobaczyłam, że z pyszczka powoli skapuje mu ślinka.


- Tak od razu po zabiegu czyszczenia nie powinno się dawać psom jeść, no ale… chyba nie zaszkodzi, nie? 


Wyciągnęłam rękę ze smaczkiem, przypominając sobie retrofilmy szkoleniowe. Owczarek natychmiast podszedł do mojej dłoni i jednym delikatnym ruchem schwycił przysmak, drugim ruchem podrzucił go do góry, a trzecim - złapał i zaczął gryźć, zadowolony z siebie.


- Brawo, dobry pies! - zawołałam, a mój towarzysz zaczął merdać ogonem, zmrużywszy oczy. 


Poczułam rosnącą we mnie radość, że udało mi się spełnić jego podstawowe potrzeby życiowe. Potrzebuje wciąż dużo więcej, ale trzeba się cieszyć z małych sukcesów.

Szliśmy dalej. Skręciliśmy już w lewo, kierując się ku mojemu domowi, lecz pies przystanął i postawił uszy. Obejrzał się za siebie, a wraz z nim ja.

Na ścieżce za nami stał nieznajomy opiekun owczarka.

Ciarki przeszły mi po plecach. Jak on nas znalazł?


- GPS - powiedział człowiek, jakby czytając w moich myślach. - Chciałaś ukraść mi psa?

- To nie jest pana pies. On jest sam sobie psem! - wycedziłam, stając przed owczarkiem i zasłaniając go swoim ciałem. - Nie ma pan prawa go przetrzymywać jak niewolnika!

- Nie mam prawa? A kim ty jesteś, żeby mi mówić, co mogę, a czego nie?!


Zagotowało się we mnie. Ten typ ma jeszcze czelność się wykłócać!


- GIK już tu jedzie! - krzyknęłam, mając nadzieję, że uwierzy w mój blef. - Jeśli natychmiast pan nie odejdzie, to pana złapią! A oni nie znają litości dla psiemiężycieli!

- TO JEST MÓJ PIES! - ryknął obcy i zaczął iść w naszą stronę.


Spojrzałam na owczarka, a on na mnie. Coś błysnęło w jego oku. Podniosłam głowę i wystawiłam ręce, gotowa bronić psa całym ciałem… ale on natychmiast przeszedł mi między nogami i stanął, szeroko rozstawiając łapy i wbijając wzrok w nieznajomego. 

Nie wiedziałam, co się dzieje. Czy on… chce mnie obronić? Przecież nawet mnie nie zna! 

Już miałam wyciągnąć rękę, by z powrotem zaciągnąć go za siebie, gdy rozległo się ciche pikanie.

Pikanie dochodziło z owczarka.

Pikanie dochodziło z owczarka…?

Facet przede mną zamarł w pół kroku. Jego twarz pobladła.


- Nie… nie. On miał być dezaktywowany…


Owczarek zaczął lekko drzeć. Po chwili jego plecy się otworzyły, rozchylając metalowe drzwiczki na boki. Pikanie stało się głośniejsze.

Z otworu w plecach wysunął się karabin BFG9000 realnych rozmiarów, wycelowany prosto w nieznajomego. Szczęka mi opadła.

Pies przyjął jeszcze stabilniejszą pozycję, machnął ogonem w lewo i w prawo, i… rozpętało się piekło.


Z człowieka, który jeszcze przed chwilą nam groził, został czerwony glut na ścieżce. Broń plazmowa zmieniła go w kisiel, z którego nie udałoby się go nawet zrekonstruować. Zorientowałam się, że w tym całym szaleństwie upadłam na ziemię i tępo wpatrywałam się w psa.

Karabin zsunął się do wnętrza zwierzaka, drzwiczki na plecach się zasunęły. Pies odwrócił się w moją stronę i podbiegł z radością, z rozdziawionym pyskiem i radosnym szczekaniem oznajmił mi, jaki jest z siebie dumny. Zdezorientowana, zaczęłam go głaskać, a on - lizać mnie po twarzy. 


- D...ddobry pies… - wydukałam i zaczęłam drapać owczarka za uszkami.


#tworczoscwlasna #proza #zafirewallem

2b4dc7b2-c78a-4d85-956a-e5094facb4dc
Wrzoo userbar
splash545

@Wrzoo Jak ja się cieszę, że Ci się głupio zrobiło i zdecydowałaś się napisać dodatkowe opowiadanie bo jestem zachwycony!

Podobało mi się wszystko. Uśmiałem się przy początkowym opisie salonu i klientów.

Doceniam ogólną koncepcję z psami mającymi prawa na równi z ludźmi.

Umiejętnie pociągnęłaś tę historię, że ciągle chciałem się dowiedzieć co za chwilę się stanie i jak to wszystko się skończy, a skończyło się w sposób bardzo satysfakcjonujący xd

Było też sporo tekstów zapadających w pamięć a najbardziej kisłem chyba z tego:

- To nie jest pana pies. On jest sam sobie psem! 

I powiązanego z nim psiemiężycielem xd

No mega opowiadanie

Wrzoo

@splash545 a dziękuję - cieszę się, że się podobało :D

splash545

@Wrzoo aaa jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju. Czemu naciskali na to, żeby wyczyścić psu zęby? Czyżby miało to jakieś powiązanie z końcówką opowiadania i odpowiadało to za aktywizację psiego potencjału? Czy to o coś zupełnie innego chodziło?

Wrzoo

@splash545 to jest takie tarantinowe niedopowiedzenie, żeby pobudzało wyobraźnię ;) zostawiłam je, żeby podbić trochę niepewność i ewentualnie wrócić do tego wątku w przyszłości.

Ale uwierz mi, gdyby nie wyczyściła tych zębów, byłoby BARDZO źle. :D

George_Stark

planeta Gierek-3


Tym mnie kupiłaś.


od rana do zachodu trzeciego słońca


A takie szczegóły to jest coś absolutnie fantastycznego! Umi Pani pisać!

Wrzoo

@George_Stark dzięki :D ta książka o pegeerach ma tu swój udział!

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

#tworczoscwlasna #proza #haiku

#zafirewallem #wspomnienia


Spadł śnieg! Tyle szczęścia naraz, ferie i wszystkie dzieci wokół uśmiechnięte. Ktoś bardzo mądrze wymyślił tę śnieżną bałwanią głowę, żeby cieszyła, patrząc ze wszystkich stron. Jeden bałwanek dla tysiąca spragnionych oczu, a przecież jednocześnie ten jeden jedyny, o którym każde dziecko może po stokroć powiedzieć, że jest "tylko mój, mój, mój." Jakie to ważne, spojrzeć przed nocą za okno i widzieć, że on tam jest, patrzy na mnie i czeka, by po przebudzeniu wciąż widzieć go tak samo mocno i w jego kierunku z radością biec, biec, biec...


Pamiętam, jak na górce w Gliwicach pomiędzy blokami, kiedy zimy były naprawdę mroźne i śnieżne, lepiłam z moim kilkuletnim synkiem bałwanka. Chwila moment i nie wiadomo skąd, na widok rosnących kulek, zleciała się cała ferajna małych pomocników, ukochane sanki poszły w kąt. Przysięgłabym, że nie mniej jak tysiąc eskimoskowych rączek oklepywało z każdej strony, ożywiając bałwanka, wygładzało tu i ówdzie, dmuchając i chuchając, szlifując do najbardziej z przezroczystej bieli, aż zaiskrzy i na wylot prześwieci bałwanie serce. To nic, że szczypały nosy i uszy, że czerwieniały usta i ręce, że każde dziecko powoli stawało się takim samym soplowym bałwankiem. Wewnątrz tętniły małe, bardzo gorące serca. Nie zliczę, ile razy spadła bałwania głowa, każde śnieżne dziecko marzyło, by bałwanek patrzył w jego stronę. Koniec końców, uśmiechałam się na widok małych kanciastych kamyczków osadzonych wokół bałwaniej głowy. Wielooki bałwanek, z pewnością widział i ogarniał więcej, aniżeli mogłaby dostrzec wyposażona w jedną parę oczu bałwankowa głowa.


dziecięce harce -

oczy bałwana

dookoła głowy


.


"Balwanki miewają wiele oczu" - Autor obrazu - Sisey

06037c50-8682-4091-83c3-943ce06a02d8
em-te

ale fajny śnieg! jak z importu

Arche

@em-te Wiadomo, spod najlepszych palców, samego Stworzyciela Sisey'a Pana

em-te

@Arche  bez takich mi tu f

Zaloguj się aby komentować

Po zapoznaniu się z babsztylami świrniętymi nadszedł czas by przejść do pobieżnego oglądu kolejnego podgatunku, czas by lepiej poznać #babiska


Femini Extranormalus - Facetka Świrnięta


Podgatunek ten po krótkotrwałej obserwacji jest niemalże nierozróżnialny od od zwykłego normalusa, jednakże Autor tutaj pozwoli zaczerpnąć ze źródeł często niesłusznie omijanych na zachodzie przy omawianiu zagadnienia, źródeł opartych na najznamienitszych uczonych z najbardziej prestiżowych szkół Kirgistanu oraz Tadżykistanu gdzie może poziom nauki ogółem rzeczywiście jest na niskim poziomie ale jeżeli chodzi o studia femini ich eksperci nie mają sobie równych.


Także odrzucimy zamysł identyfikacji takich osobników metodami czysto optycznymi, w jaki sposób to zrobić?

Jedną z niezawodnych metod, nieco już przestarzałych było użycie silnika automobilu który akurat się nie poruszał i wydawanie nim donośnych fal sonicznych przez okres około 15-20 minut. Zaintrygowane femini z okolic zaczną lgnąć do źródła hałasu. Co śmielsze będą podchodzić bliżej. Im osobnik bliżej źródła dźwięku tym większa szansa na detekcję extranormalusa wśród stada. Kobiety które wprost usiądą na masce samochodu zwabione tą sztuczką i z zadowoleniem ciesząc się z drgań karoserii samej na niej spoczywając - te osobniki to są extranormalusy z całą pewnością.

Przestarzałe identyfikowało się kobiety walnięta poprzez analizę ubarwienia pióropuszy rosnących w okolicach górnej części czaszek. Dawniej zwłaszcza kolor uzyskiwany poprzez tlenowanie owłosienia w tych areałach był dosyć jasną wskazówką - niestety był to rytuał mocno sezonowy i zresztą nieprecyzyjny z powodu mimikry i kamuflowania się jednego podtypu femini w podtyp drugi. Jednak analizy statystyczne wykazują wprost: extranormalusy rzeczywiście mają tendencję do używania bardziej intensywnych, nasyconych kolorów, trafność takiej identyfikacji jednak nie jest na zadowalającym poziomie dla Autora jak i zapewne dla tak wyedukowanego, korzystającego tylko z najlepszych, najbardziej rzetelnych źródeł wiedzy mądrego Czytelnika.


Tedy skupmy się na zachowaniach extranormalusów w porównaniu do powszechniejszych normalusów.


Dla przypomnienia link do artykułu o tych drugich:


https://www.hejto.pl/wpis/nie-widze-tutaj-wiekszego-zainteresowania-tematem-relacji-damsko-meskich-ale-co-


Przede wszystkim osobniki zwane walniętymi mają okres godowy nie raz do roku ale nawet dwa, bądź trzy razy częściej. Warto o tym pamiętać analizując mocno irracjonalne zachowania tegoż podtypu femini. Samice alfa tego podgatunku często wypatrują swoich ofiar zza legowisk znajdującymi się za kasami wielu sklepów, w szczególności tych kojarzycych się z płazami, insektami oraz pewnym wymarłym typem gadów. Fenomen co skłania extranormalusy do zajmkwania tak nietypowych miejsc do gnieżdżenia się nie jest w pełni poznany. Teoria Autora zakłada, że osobniki te są bardziej niż przeciętne femini łase na środki pieniężne. Nie potwierdzona w pełni teoria mówiła o tym, że wiele extranormalusów wybiera sobie pozycje za biurkami sprzętów komputerowych wyposażnych w oprogramowanie służące do księgowania, warto o tym pamiętać.


Extranormalusy częściej niż inne podgatunki hodują u siebie ostro zakończone szpony służące do pewniejszego schwytania swojej przyszłej ofiary. W wielu sytuacjach - co udowodnione zostało również doświadczalnie przez Autora który poświęcił się dla dobra nauki w ten sposób - extranormalusy gryzą swoje ofiary w dotkliwy i bolesny sposób. Pomimo wielu powszechnych przekonań jednak trzeba zdementować pogłoski o rzekomym posiadaniu jadu w swojej ślinie, brak substancji trujących został również wykazany w części innych śluzów wydobywających się z extranormalusów.


Podczas długotrwałych obserwacji różnego typu femini, trwającego nawet do okresu dwudziestu lat w skrajnych przypadkach można też z dosyć wysoką dokładnością dostrzec, że mamy do czynienia z walniętą poprzez dokładną analizę paru specyficznych zachowań tego podgatunku. Mianowicie rozchodzi się o bliżej niezrozumiały, tajemniczy rytuał intymny polegający na dobrowolnej samopenetercji swoich rejonów intymnych za pomocą osobliwych włóknianych gąbek na sznurku. To niewyjaśnione zjawisko często towarzyszy extranormalusom. Prywatna moja opinia na ten temat brzmi - istoty te nie będąc obdarzonymi rzeczywistą inteligencją, mając naturalną jednak skłonność do mimikry, po obserwacji rytuałów kąpielowych bezmyślnie naśladują swoim zachowaniem proces zakorkowywania wanny. Jednocześnie na wskutek całkowitego pomieszania zmysłów próbują to robić gąbką do kąpieli zamiast właściwym korkiem, nawet nie udaje im się tutaj porządnie odtworzyć całej sytuacji... No ale temat pozornej inteligencji tych kreatur ani nie jest wesoły, ani miły tedy kończmy już o tym.


Podsumowując - poprawna detekcja tego podgatunku nie jest ani łatwa, ani bezpieczna, ani szybka. Kontakt z tymi osobnikami zaleca się oczywiście w miarę możliwości ograniczać, podobnie jak z innymi femini. To jest oczywiście, jeżeli drogi Czytelniku chcesz zadbać o swoje zdrowie, zarówno fizyczne, unikając ran od ich szponów jak i przede wszystkim psychiczne, tutaj warto nadmienić że istnieją niedokończone badania wykazujące transmitywność bakcyli odpowiedzialnych za upodobania do płci męskiej przez femini także ryzyko przejścia na homoseksualizm rośnie wprost proporcjonalnie do częstości kontaktów z tymiże. Co znowu może prowadzić do niemiłych obtarć jak i przetrącenia kiszek. Ryzyko kontaktów podejmować tylko na własną odpowiedzialność!


W następnym wpisie omówimy sobie bliżej kobitę histeryczną, tak jak można się spodziewać ponownie pod tagiem #babiska


#tahorbil #tworczoscwlasna #proza #kobiety

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Антон Павлович Чехов (Anton Pawłowicz Czechow), Смерть чиновника (pol. Śmierć urzędnika), tłum. A.W., 1883/1926


Pewnego pięknego wieczora, niemniej piękny intendent Iwan Dmitriewicz Czerwiakow siedział w drugim rzędzie krzeseł i patrzył przez lornetkę na scenę, gdzie grano „Dzwony Kornewilskie“. Patrzył i czuł się u szczytu błogości. Lecz nagle… — w opowiadaniach często spotyka się to „nagle“ — autorowie mają słuszność: życie tak pełne jest niespodzianek! Nagle więc… zmarszczył twarz, przewrócił oczyma, wstrzymał oddech… apczchi!! Kichnął, jak widzicie. Nikomu i nigdzie nie wzbrania się kichać. Kichają chłopi i policmajstry, a czasami nawet i tajni radcy. Wszyscy kichają. Czerwiakow wcale się nie zmieszał, wytarł nos chustką i jako człowiek grzeczny, obejrzał się naokoło, czy nie przeszkodził komu swojem kichnięciem. I teraz dopiero odczuł pewne zmieszanie. Zobaczył mianowicie, że staruszek, który siedział przed nim w pierwszym rzędzie krzeseł, wycierał sobie starannie rękawiczką łysinę i szyję, mrucząc coś pod nosem. W staruszku poznał Czerwiakow cywilnego generała z wydziału komunikacji, Bryzżałowa.


…Ucharkałem go… — pomyślał Czerwiakow. — Nie jest to wprawdzie mój szef, mimo to, jednak jakoś mi niemiło. Trzeba go przeprosić.


— Przepraszam, ocharkałem pana... ale to nieumyślnie.


— To nic.


— Wybacz pan, na Boga! Ja przecież... ja nie chciałem...


— Ależ siedź pan, z łaski swojej. Nie przeszkadzaj pan słuchać!


Czerwiakow zmieszał się, uśmiechnął się głupio i zaczął patrzeć na scenę... Patrzył, ale stan błogości minął. Dręczył go niepokój. Podczas antraktu zbliżył się do Bryzżałowa, pokręcił się koło niego i przezwyciężywszy lęk, mruknął:


— Ja pana ocharkałem... Wybacz pan... nie dlatego, żeby...


— Ależ niechże pan da spokój... Ja już zapomniałem, a pan wciąż to samo! — powiedział generał i niecierpliwie poruszył wargami.


...Zapomniał... z oczu jakoś mu źle patrzy... — pomyślał Czerwiakow, podejrzliwie przyglądając się generałowi. — Nawet rozmawiać nie chce. Trzeba mu wytłumaczyć, że wcale nie chciałem... że to prawo natury, bo gotów pomyśleć, że chciałem na niego plunąć. Jeżeli teraz nie pomyśli, to potem!...


Powróciwszy do domu, Czerwiakow opowiedział żonie o tem, co się przytrafiło. Żona, jak mu się zdawało, przyjęła to dość lekkomyślnie; zlękła się wprawdzie początkowo, ale gdy się dowiedziała, że to obcy, uspokoiła się.


— A jednak idź do niego i przeproś — powiedziała. — Pomyśli, że nie umiesz się zachowywać w towarzystwie.


— O to właśnie chodzi! Przeprosiłem go, ale on jakoś tak dziwnie... Ani jednego słowa nie powiedział na uspokojenie. Zresztą i czasu nie było na rozmowę.


Nazajutrz Czerwiakow włożył nowy mundur urzędowy, ostrzygł się i poszedł do Bryzżałowa.


Kiedy wszedł do poczekalni, ujrzał wielu interesantów, a wśród nich i samego generała, który już rozpoczął przyjmowanie podań. Załatwiwszy kilku interesantów, generał skierował wzrok na Czerwiakowa.


— Wczoraj, w „Arkadii”, jeżeli sobie Wasza Ekscelencja przypomina — zaczął meldować intendent — kichnąłem i… niechcący, ocharkałem… Przepr…


— Co za głupstwa!… Bóg wie co! Czego sobie pan życzy? — zwrócił się generał do następnego interesanta.


…Nie chce rozmawiać! — pomyślał Czerwiakow, blednąc. — Gniewa się, widocznie… Nie, tego nie można tak zostawić… Ja mu wytłumaczę.


Gdy generał załatwił ostatniego interesanta i skierował się do wewnętrznych apartamentów, Czerwiakow poszedł za nim i zabełkotał:


— Wasza Ekscelencjo! Jeżeli ośmielam się niepokoić Waszą Ekscelencję, to tylko, mogę powiedzieć, przez uczucie skruchy. Niechcący, sam pan wie!…


Generał zrobił taką minę, jakby mu się na płacz zbierało, i machnął ręką.


— Ale pan sobie poprostu ze mnie drwi — powiedział, znikając we drzwiach.


…Cóż to za drwiny? — pomyślał Czerwiakow. — Wcale nie drwiny. Generał, a nie może zrozumieć! Jeśli tak, to nie będę się więcej tłumaczył przed tym fanfaronem. Pal go sześć! Napiszę do niego list, a chodzić nie będę. Jak Boga kocham, nie będę!


Tak rozmyślał Czerwiakow, wracając do domu. Listu do generała nie napisał. Myślał, myślał — i w żaden sposób nie mógł wymyśleć listu. Trzeba było następnego dnia samemu iść i wytłumaczyć.


— Przychodziłem wczoraj niepokoić Waszą Ekscelencję — zaczął mamrotać, kiedy generał skierował na niego pytający wzrok — nie poto, żeby drwić, jak pan był łaskaw się wyrazić. Przepraszałem za to, żem ocharkał… a drwić nie miałem zamiaru. Czyżbym nawet śmiał żarty stroić?… Bo jeżeli my sobie będziemy na żarty pozwalali, to żadnego szacunku dla osób nie będzie.


— Precz stąd! — ryknął generał i cały się zatrząsł i posiniał.


— Co-o? — spytał szeptem Czerwiakow, omdlewając z przerażenia.


— Precz stąd! — ryknął generał, tupiąc nogami.


W brzuchu Czerwiakowa coś się oberwało. Nic nie widząc i nie słysząc, cofnął się ku drzwiom i wyszedł… Powlókł się machinalne do domu i nie zdejmując munduru, położył się na kanapie i… umarł.


Ilustracja: Rembrandt Harmenszoon van Rijn, Syndycy cechu sukienników, 1662

ac2e21da-079e-4826-83a7-ba44d9695ccb

Zaloguj się aby komentować