Pierwotnie miałem siedzieć w Rio de Janeiro trzy dni, ale zostałem na 10. Cieszę się, że nie kupowałem biletów lotniczych z wyprzedzeniem, bo straciłbym przez to możliwość podziwiania niesamowitych widoków z Pedra da Gavea, którymi dzieliłem się w poprzednim wpisie. Tak więc podróżniczy styl YOLO ma swoje plusy, bo można być elastycznym. Ale ma też minusy, bo kupowanie biletów na ostatnią chwilę wiąże się z płaceniem niemałych pieniędzy. Szukałem lotów do Limy w przeróżnych konfiguracjach - przez Chile, Argentynę, Kolumbię lub bezpośrednio z Brazylii, z datą wylotu plus minus 5 dni - najtańsza opcja z bagażem rejestrowanym wynosiła prawie 3000 zł. Kosmos. Za tyle to czasem da się polecieć na drugi koniec świata w dwie strony z wygodnymi przesiadkami. A tutaj miałem lot budżetową linią z międzylądowaniem w Sao Paulo z 5-godzinnym koczowaniem w środku nocy na lotnisku.
Lotnisko w Sao Paulo nocą nie należy do miejsc ciekawych. Nie znalazłem otwartych żarłodajni ani niczego, co pomogłoby przetrwać w przyjemnej atmosferze kilka godzin do wczesnoporannego lotu. Chodziłem dookoła i patrzyłem na ludzi próbujących się zdrzemnąć - nie pomagały w tym jasne światła jarzeniówek i głośne komunikaty na temat kolejnych lotów, skrzeczące raz po raz z głośników. Spanie oznaczało też wystawienie się na ewentualnych złodziejaszków, którzy teoretycznie mogli znajdować się wśród innych podróżnych. Ja jednak byłem nieźle przygotowany.
W bagażu podręcznym miałem swój cienki, gówniany śpiwór, który wziąłem z Polski na wszelki wypadek, a także podróżną opaskę na oczy. Znalazłem sobie przytulny kącik na rzędzie krzeseł przy jednym z gate'ów (wybrałem jednak taki, który nie był całkiem opustoszały), wsadziłem podręczny bagaż w nogi śpiwora, po czym sam się do niego wczołgałem, nasunąłem opaskę na oczy, w uszy wetknąłem słuchawki i
voilla. Poczułem się nawet całkiem komfortowo i bezpiecznie. Nastawiłem sobie 3 różne budziki, żeby nie przegapić lotu i tak sobie przetrwałem w półśnie kilka godzin.
W Limie z lotniska do centrum można się dostać na kilka sposobów. Ja wybrałem dojazd współdzielonym busikiem, który zarezerwowałem 2 dni wcześniej, żeby przyoszczędzić na Uberze (Quick Llama Airport Shuttle, polecam zamawiać z wyprzedzeniem). Bus zatrzymywał się pod wskazanymi przez podróżnych hotelami i hostelami i tak oto przed południem meldowałem się w moim hostelu w dzielnicy Miraflores, uchidzacej za najbardziej turystyczną i bezpieczną. Pierwszą godzinę poświęciłem na 2 rzeczy - załatwienie lokalnej karty sim oraz zadbanie o swoje zdrowie.
Tak jak w poprzednio odwiedzonych krajach ogarnięcie sobie dostępu do mobilnego internetu było drogą przez mękę, tak w Peru okazało się to łatwiejsze - zapytawszy w hostelu gdzie mogę dostać kartę SIM i aktywować pakiet danych, odpowiedzieli, że mogę to zrobić u nich od ręki. I faktycznie po 5 minutach miałem komórkową łączność ze światem.
Co do zrowia - z Rio wyjeżdżałem z przeziębieniem, które już w samolocie rozwinęło się do ostrego zapalenia zatok przynosowych. Postanowiłem więc kupić w Limie coś przeciwzapalnego, zestaw do irygacji zatok oraz przede wszystkim chusteczki higieniczne, bo leciało mi z nosa w sposób ciągły. Ku mojemu zdziwieniu w pierwszych dwóch sklepach nie mieli chusteczek na widoku, a gdy pytałem o nie, używając znalezionej w słowniku frazy, patrzyli na mnie skonsternowani. Potem odwiedziłem 2 kioski - to samo - patrzyli jak na debila. Wchodzę w końcu do apteki. Najpierw proszę o zestaw do irygacji zatok (też konsternacja, a gdy pokazuję im zdjęcia z internetu jak to wygląda i na czym to polega, odpowiedzieli, że nie mają takiej rzeczy). Zrezygnowany proszę o chusteczki higieniczne. I znów patrzą jak na debila. Używam hiszpańskiego słowa - dalej nic. Pokazuję zdjęcie - kręcą głową ze smutkiem na twarzy. W kolejnej aptece to samo. No co do c⁎⁎ja?
Wracam do hostelu, żeby chociaż wydmuchać nos solidnie. Pytam w recepcji, gdzie mogę dostać chusteczki higieniczne, bo już próbowałem w 6 miejscach. Dopiero gdy pokazałem im zdjęcie, powiedzieli:
- Aaaa, one nie są tutaj popularne, ciężko je dostać. Zazwyczaj ludzie biorą trochę papieru toaletowego w kieszeń i tyle.
Przyznam, że trochę osłupiałem. Zakładałem, że jest to towar z tych podstawowych, używanych wszędzie na całym świecie. Najwyraźniej nie. Może wyłazi ze mnie skrajna ignorancja, ale wtedy się zdziwiłem trochę.
- Spróbuj tutaj - pokazują na mapie - tu jest bardzo duży market, oni powinni mieć takie rzeczy.
- A będą mieli wodę lub Powerade'a w "sportowych" butelkach z dziubkiem? - dopytuję - bo tych też nigdzie nie widziałem w sklepach.
- Hmmmm, być może - słyszę w odpowiedzi - te też nie są zbyt popularne u nas.
Szczęśliwie okazało się, że ten większy market mieszczący się na 2 piętrach miał zarówno chusteczki w 10-paku jak i butelki z dziubkiem. Spytacie - po co mi była ta butelka? Ano skoro nie mieli nigdzie profesjonalnego zestawu do irygacji zatok, postanowiłem zrobić własny - wystarczyła taka właśnie butelka i trochę soli kuchennej, której użyczono mi w hostelu, sypiąc trochę do wziętej przeze mnie na wszelki wypadek torebki strunowe. Tak, miałem lekkie obawy, że przy jakiejś nieoczekiwanej kontroli będą mnie mocniej trzepali na widok niewielkiej ilości białego proszku w torebce "dilerce" i skończę jak bohater pasty krążącej po wypoku
😆
Popołudniem udałem się na spacer wzdłuż nabrzeża. Widoki były niezłe, choć do tych z Rio się nie umywały. Nie zamierzałem jednak narzekać. Droga wiodła chodnikiem położonym na klifie, z którego obserwowałem ocean i łapiących fale surferów. Pomyślałem sobie, że w sumie spoko opcja, że w stolicy kraju można sobie iść po pracy posurfować. W Warszawie tego nie uświadczysz
😉 Usiadłem w jakiejś knajpie z ładnym widokiem i w samotności zjadłem przyzwoitą kolację za nie najmniejsze pieniądze. Przy stoliku obok siedziała jakaś rodzina z USA, w której to w miarę młoda dziewczyna opowiadała swoim rodzicom czy innym wujkom na temat wojny na Ukrainie. To był maj 2022, a więc dość świeżo po inwazji. Gdy usłyszałem, że ona to w sumie bardziej wierzy Putinowi niż Żeleńskiemu i że to właśnie Rosję powinno się w tym konflikcie wspierać, bo walczą z faszyzmem, chciałem wstać i jej prz⁎⁎⁎⁎⁎⁎olić. Ledwie miesiąc wcześniej mieszkałem pod jednym dachem z obcą mi parą z Ukrainy, która zdołała uciec przed wojną, a moja koleżanka z kijowskiego biura wprowadziła się z rodziną do mojej drugiej miejscówki. Znałem więc szczegółowe relacje z pierwszej ręki. Ciężko mi było słuchać na spokojnie tych bzdur padających z ust osoby, która gówno wiedziała, a mimo tego tak zdecydowanie się na ten temat wypowiadała. Trochę żałuję, że nie wstałem i nie przedstawiłem swojego punktu widzenia. Z drugiej strony - sam chyba teraz gówno wiem na temat wydarzeń w Strefie Gazy i nie mam pojęcia, któremu z przekazów ufać. Podczas podróży poznałem zarówno licznych Izraelczyków jak i kilkoro Muzułmanów - jak można się domyślać, przedstawiają oni teraz zupełnie odbiegające od siebie opisy wydarzeń w swoich instagramowych relacjach i na próżno szukać u nich zgodności co do tego kto jest ofiarą, a kto agresorem. Więc jeśli mogę mieć o coś pretensje do tej młodej Amerykanki, to nie o to, że nie wiedziała, jak było naprawdę, tylko o to, że z takim przekonaniem przekazywała kremlowski punkt widzenia, nie mając okazji porozmawiać z nikim, kto był tym konfliktem bezpośrednio dotknięty.
Wieczorem wybrałem się jeszcze w bezpośrednią okolicę hostelu, ale ze względu na pogarszający się stan zdrowia nie łaziłem zbyt wiele. Zresztą bycie zaczepianym co chwilę przez okoliczne prostytutki i dilerów czy alfonsów wcale do przyjemnych nie należało (mimo poczucia względnego bezpieczeństwa w tym obszarze). Więcej o Limie w kolejnym, oby już krótszym wpisie.
#polacorojo
#podroze
#peru #lima