Trochę o mojej diecie, na której - jak pisałam tutaj, schudłam 9.2 kg w 4 miesiące. Może kogoś zainspiruje i pomoże. Nie jest to jakaś mocno wymagająca dieta, jak może się wydawać. Rzadko byłam na niej głodna, w zasadzie tylko późno wieczorami, ale to motywowało mnie żeby wcześniej iść spać i się wyspać.
Jest to dieta typu "low carb" czyli oparta na redukcji węglowodanów i ograniczeniu do tych z niskim indeksem glikemicznym. O samej koncepcji tej diety napiszę może w innym wpisie, bo to dużo szczegółów, tutaj skupię się tylko na rzeczach, które pomogły mi efektywnie i bez wielkich wyrzeczeń schudnąć.
Cała dieta była przemyślana tak, żeby nie utrudniać mi normalnego życia, żebym nie musiała np. gotować sobie osobno pięciu posiłków a osobno obiadu dla rodziny, żebym nie musiała wyszukiwać dziwnych przepisów czy produktów spożywczych tylko oprzeć się na tych dostępnych w każdym sklepie, albo spędzać czasu na liczeniu kcal i ważeniu każdego posiłku. Niemniej z etykietami wszystkich produktów trzeba się dobrze zapoznać.
Motto to "łatwiej nie zjeść, niż spalić". Podstawą odchudzania jest dieta i nic nie da wyciskanie siódmych potów, jeżeli po treningu za chwilę nagrodzisz się czekoladą. Albo zjedzenie czegoś, obiecując sobie, że "jutro spalę", co może w ogóle nie nadejść, bo się okaże że jednak nie dasz rady jutro zrobić tego treningu. Jakąś aktywność fizyczną traktuj jako bonus do diety, a nie podstawę redukcji. Być może też nie od razu dasz radę, bo po przejściu na dietę twój organizm zacznie strajkować przeciwko nowym porządkom i możesz początkowo czuć objawy odstawienia takiej jak osłabienie czy ból mięśni. Trzeba jakoś te dwa, trzy tygodnie przepękać i się przyzwyczaić. Z przekąsek na ten okres przejściowy polecam jabłka, migdały, mały pasek gorzkiej czekolady, pistacje, orzeszki ziemne, jak jeszcze nie możesz pozbyć się nawyku żeby zjeść coś ekstra bo inaczej zwariujesz.
- Jem dwa posiłki dziennie, czasami trzy. Początkowo były to trzy posiłki a zamiast kolacji np. jabłko. Generalnie, jem tylko wtedy, kiedy potrzebuję. Jeżeli już się decyduję na jedzenie dodatkowego posiłku, to jem coś normalnego, a nie jakieś małe cokolwiek, po którym za godzinę będę znów grzebać po szafkach. Jem śniadanie do syta oraz późny obiad do syta. Kolację odpuszczam, no chyba że jestem faktycznie mocno głodna albo obiad był dużo wcześniej niż zwykle. Nie jem posiłku tylko dlatego, że jest na niego pora. Coraz więcej dietetyków zgadza się z tym, że zalecenie jedzenia 5 małych posiłków dziennie jest bez sensu, zmusza ludzi do myślenia o jedzeniu, zaglądania do lodówki co trzy godziny i utrzymuje nawyk żucia czegoś co chwilę jak krowa na pastwisku - ani razu się przy tym porządnie nie najadając. Łatwiej jest moim zdaniem utrzymać morale i dietę, mając świadomość że następnego dnia znów porządnie się najesz, niż gdy wiesz, że najbliższy syty posiłek czeka cię dopiero jak skończysz dietę.
- Robię wieczorno-nocną długą przerwę między posiłkami (post przerywany). Czyli już po obiedzie o 16-17 już nie jem, następny posiłek dopiero rano. (Dlaczego tak, o tym też w osobnym wpisie).
- Dużo białka, nawet 1,5-2g/kg masy ciała. Większość badań zgadza się z tym, że przyjęta dziś norma RDA 0,8g/kg to minimum. Dla osób starszych, do których się zaliczam (he, he) są już wręcz zalecane większe ilości. Negatywne efekty obserwowano tylko w przypadku spożycia białka powyżej 3g/kg masy ciała. Białko to nie tylko mięso, ale także ryby, owoce morza, jaja, wszelkiego rodzaju sery i nabiały, znajduje się w wielu roślinach jak soja czy orzechach lub pestkach. Ja tego nie liczyłam, ale wybierałam produkty o dużej zawartości białka i robiłam z nich posiłki.
- Nie przejmuję się tłuszczem i tym że produkty go zawierające mają dużo kcal. Nie wciskam go na siłę do diety, ale nie rezygnuję z produktów tylko dlatego, że mają dużo tłuszczu. Tłuste ryby, masło, boczek, oleje roślinne - najlepiej nierafinowane, tłoczone na zimno, pełnotłuste sery, orzechy, pestki i nasiona, niektóre owoce i warzywa (awokado). Tłuszcze nadają smak, razem z białkiem dają uczucie sytości na dłużej, redukują chęć podjadania. Zdrowe tłuszcze są niezbędne do funkcjonowania organizmu. Najgorsze są przetworzone tłuszcze przemysłowe, utwardzane, tego należy unikać, rzeczy smażonych na głębokim oleju w jakichś podejrzanych fryturach itp.
- Redukcja węglowodanów, nie tylko cukrów. Dlaczego, to temat na cały osobny duży wpis. Ogólnie wywal albo mocno limituj ilość wszystkiego, co ma więcej niż 15-20g węglowodanów / 100g. A na śniadanie wybieraj produkty, które nie mają ich prawie wcale. Wylatują słodycze, soki (nawet te bez dodatku cukru) i słodzone napoje - to rzecz oczywista. Wywaliłam także pieczywo (razowe pod tym względem, wbrew temu co mówią dietetycy, nie jest dużo lepsze niż białe - u mnie, u ojca czy siostry na glukometrze było widać, że wchłaniało się i podnosiło poziom glukozy tak samo jak białe bułki). Wywaliłam wszelkie płatki zbożowe, jakieś musli i tak dalej (nawet te bez dodatku cukru), suszone owoce. Ograniczyłam makarony i produkty mączne, ryż, ziemniaki i kasze, gotowane warzywa korzeniowe jak marchewka czy buraczki, ale nie rezygnowałam z nich całkowicie z powodów praktycznych. Codziennie gotuję normalne obiady, bo gotuję nie tylko dla siebie, ale też dla swojej rodziny - po prostu mniej sobie nakładam tego na talerz niż inni. Oprócz indeksu glikemicznego liczy się też sama ilość, czyli ładunek glikemiczny. 100 g ugotowanego ryżu czy ziemniaków ma tylko 20 g węglowodanów, a jakieś wypełnienie żołądka i poślizg w jelitach też musi być. Jeżeli był obiad zawierający dużo węgli, np. pinsa, to po prostu jadłam mniej i dopychałam się ewentualnie jakimś twarogiem. Generalnie, dopóki nie jesteś cukrzykiem i nie musisz pilnować poziomu glukozy ze względu na swoje zdrowie czy zdrowie nienarodzonego dziecka, to nie musisz tego podchodzić do tego rygorystycznie bez wyjątków, a okazjonalne zjedzenie czegoś nie ruinuje całej diety. O ile te okazje nie są co chwila, rzecz jasna.
- Dużo błonnika. Warzywa, świeże owoce, orzechy, pestki, nasiona, można się suplementować np. pijąc zaparzone zmielone siemię lniane czy dodając do jedzenia nasiona chia.
- Picie 2-3 kaw dziennie. Ja akurat zawsze piłam dwie. Kawa świetnie zabija głód i ochotę na słodkie po zjedzonym obiedzie. Poza tym mi smakuje. Dużo osób pije kawę z tłustą śmietanką.
- Chodzenie na spacery. To chyba punkt, w którym zgadzają się wszystkie diety i dietetycy. Wielu mówi o 10 tys. kroków, ja akurat nie mam smartwatcha (nie lubię zegarków), ale zaczęłam chodzić codziennie na 30-minutowe spacery. To naprawdę dużo daje niskim kosztem - nie musisz nigdzie dojechać, po prostu wkładasz buty i wychodzisz z domu kiedy akurat masz czas (ja akurat miałam czas tylko późno wieczorem). Polecam aplikację np. Strava gdzie znajdują się wyzwania, np. "przejdź minimum 50 km w maju" za które dostajesz odznaki. Nie raz robiłam dodatkowe kilometry, tylko po to, żeby dobić do odznaki.
-Alkohol. Ja akurat bardzo rzadko piję, więc tu nie miałam co odstawiać, ale jeżeli pijesz to odstaw. Piwo ma największy ze wszystkich produktów indeks glikemiczny. Alkohol obciąża wątrobę, która zajmuje się metabolizmem. Pijąc alkohol utrudniasz i sabotujesz jej pracę, bo zamiast spalać tłuszcz z twojego dupska zajęta jest rozkładaniem alkoholu.
#odchudzanie

