Trochę dziś chyba się przyleniłam. Np. zamiast "rozgrzewki" w formie pochodzenia sobie po bieżni, zrobiłam rolowanie. Na suwnicy chyba od przynajmniej 2 tygodni nie dodałam ciężaru ani powtórzeń. To, co jest dalej stanowi dla mnie wyzwanie, które zresztą chyba się nie zmniejsza. W rumuńskim martwym dorzuciłam 2.5 kg, czyli w zasadzie niewiele. Wykroki (chodzone) również nie były z większym ciężarem niż ostatnio. A i tak mnie sponiewierały - na tyle, że przerwy między seriami trwały aż 2.5 minuty. Prostowanie na ławce rzymskiej +1 kg, goblet został jak był (właściwie to mogłam wziąć 25 kg hantel, trudno), uginanie nóg na maszynie +2.3 kg (i też właściwie mogłam dorzucić więcej), ale coś nie mogłam dobrze ustawić maszyny, cały czas mi coś nie pasowało. No i tylko jedne ćwiczenie na brzuch. I to lekkie, choć mięśnie i tak bolały.
Dziś, jak co dzień, zważyłam się rano. No i... o ile wczoraj waga wynosiła ładne 57.25 kg, dziś było to 57.85 kg. Gdybym nie wiedziała, że to normalne, można by się wkurzyć. Zalało mnie z jakiegoś powodu wodą, może za dużo węgli wczoraj? W każdym razie - nawet moich żył na rękach dziś tak dobrze nie widać jak zazwyczaj. To akurat jest fajne, ale mogłoby się odbywać bez przybierania na wadze.
#silownia
