Traf chciał, że niedawno dyskutowałem na ten właśnie temat z kumplem z Niemiec. On w ogóle lubi Polskę i Polaków i też się dziwił, dlaczego Polska tak na gwałt kupuje broń, jakby NATO i gwarancji sojuszniczych nie było. Dla niego jest oczywiste, że w razie wojny Niemcy przyjdą z pomocą, podobnie jak inni sojusznicy. Mówił też – i słusznie – że sytuacja obecnie jest zupełnie inna niż w 1939 roku, a współpraca w ramach NATO i UE znacznie szersza i bardziej sformalizowana.
Odpowiedziałem mu, że my Polacy wyciągnęliśmy z historii bardzo bolesne wnioski i że nie podejmiemy ryzyka, nawet jeśli jest ono małe. Artykuł piąty mówi: „(każdy kraj) udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie, jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego.” – naprawdę lepiej by nam było nie sprawdzać, jakie działania uzna za konieczne Le Pen, Orban, Fico czy inny Trump. A inwestycja w wojsko nie może być nietrafiona, bo mamy jeszcze sojuszników w okolicy, a eksport bezpieczeństwa na region będzie dla nas bardziej opłacalny, niż jego import z Zachodu.
Na koniec optymistycznie: nie wiemy wprawdzie, czy NATO przyjdzie Polsce z pomocą, ale... Rosja też tego nie wie, a liczyć się z tym musi.