Dziś przykład tego jak działają partie duopolu, w których eliminuje się każdego, komu idzie za dobrze.
___
Krzysztof Kwiatkowski objął stanowisko ministra sprawiedliwości w 2009 roku.
Ten młody (rocznik 1971), na pierwszy rzut oka niepozorny samorządowiec, bez specjalnego doświadczenia w „wielkiej” polityce okazał się sprawnym i zdeterminowanym technokratą, który za cel postawił sobie wprowadzenie rzeczywistych zmian w wymiarze sprawiedliwości.
Osobiste ambicje Kwiatkowskiego zbiegły się z ciągle silnie obecnym w partii przekonaniem, że objęcie władzy w jakiejś mierze zobowiązuje do bycia „lepszym PiS-em”, czyli do podejmowania kwestii, które obie partie uznawały w latach 2003-2006 za ważne, a w których PiS-owi nie udało się odnieść sukcesu.
Obejmując urząd, Kwiatkowski postanowił zmierzyć się z problemem przewlekłości postępowań. Jego przyczyny upatrywał przede wszystkim w anachronicznej organizacji systemu zarządzania wymiarem sprawiedliwości i na zmianę tych mechanizmów w pierwszym rzędzie nakierowany był jego projekt: przewidywał on pozbawienie prezesa sądu uprawnień dotyczących zarządzania sądem jako całością i pozostawienie mu wyłącznie kompetencji związanych stricte z orzekaniem podległych mu sędziów. Drugą, zaiste rewolucyjną zmianą było wprowadzenie systemu ocen okresowych sędziów, mających odtąd stanowić podstawę ich awansów zawodowych. Po raz pierwszy po 1989 r. pojawiło się rozwiązanie, bez którego nie jest w stanie funkcjonować żadna instytucja i żadna korporacja prywatna: możliwość weryfikacji, czy pracujący w niej ludzie w ogóle coś robią.
Projekt – jak można się było spodziewać – wzbudził ogromny opór środowiska sędziowskiego, zarzucającego ministrowi (i szerzej – całej Platformie) zamach na niezawisłość sędziowską a także – podobnie jak robili to adwokaci, broniący swojego monopolu zawodowego - działanie wbrew interesom obywateli, których prawo do bezstronnego sądu miałoby zostać naruszone. Po raz kolejny jednak – co może wydawać się zaskakujące – rząd Platformy nie ugiął się przed presją wpływowego środowiska. Ustawę wprowadzającą w życie reformę Kwiatkowskiego uchwalono pod sam koniec pierwszej kadencji Tuska, latem 2011 r.
Wydawać by się mogło, że po zwycięskich dla Platformy wyborach, potwierdzających słuszność obranej przez nią drogi, Krzysztof Kwiatkowski powinien pozostać na stanowisku. Ostatecznie w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości PO mogła pochwalić się całkiem konsekwentnie i spójnie realizowanym programem naprawczym – dostęp do zawodów prawniczych uwolniono, stworzono KSSIP i uchwalono prawo mające spore szanse wpłynąć na efektywność sądów. Z początkiem 2010 r. powołano też do życia tzw. e-sąd.
Wreszcie, dokonano rozdzielenia stanowisk prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, co było może zmianą mało odczuwalną dla obywatela, ale stanowiło jeden z istotnych punktów programu wyborczego PO (zwłaszcza w związku z podnoszonymi przez tę partię zarzutami wobec Zbigniewa Ziobry o upolitycznienie prokuratury). W niewielu innych dziedzinach Platforma mogła pochwalić się porównywalną konsekwencją.
Tymczasem Tusk postanowił… pozbyć się Kwiatkowskiego.
Uczynił to w charakterystycznym dla siebie stylu, oznajmiając po wyborach, że nowym ministrem sprawiedliwości zostanie Jarosław Gowin, ponieważ… „ma pozytywną szajbę”. Nie była to szczególnie przekonująca rekomendacja, biorąc pod uwagę, że krakowski konserwatysta, z wykształcenia filozof, nigdy wcześniej nie miał z sądami do czynienia. Mechanizm zarządzania partią, wykształcony po 2005 r., wymagał jednak, aby eliminować z niej wszelkie indywidualności i przede wszystkim – aby nie dopuszczać do powstania frakcji silnie zakorzenionych w strukturach lokalnych, na czele których stoi energiczny, odnoszący sukcesy lider.
Ministerstwo Sprawiedliwości było dotąd raczej narzędziem do zatapiania osób o zbyt dużych ambicjach – niemal nikomu nie udało się przeprowadzić na tym stanowisku zmian przekładających się na popularność polityczną. Udało się to jednak Kwiatkowskiemu, a na domiar złego zdołał on też zbudować sobie całkiem solidne zaplecze w strukturach Platformy w rodzinnej Łodzi. Logika partyjna wymagała więc, aby go „przyciąć”. Gowin natomiast, kreujący się na wewnętrzną opozycję, parł już od pewnego czasu do konfliktu z Tuskiem – otrzymał więc stanowisko, na którym miał niewielkie szanse, aby rozbudować swój kapitał polityczny, całkiem spore natomiast na kompromitację.
Tak się też stało.
(Fragmenty książki Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy)
#polityka #historia

