Zdjęcie w tle
Filozofia dla januszy

Społeczność

Filozofia dla januszy

69

Nauki humanistyczne w wersji dla normalnych ludzi.

Prawda o Rzezi Wołyńskiej jest potrzebna nawet bardziej Ukrainie niż Polsce

To zdumiewające, że postawić w sprawie ludobójstwa sprawy jasno nie chce nawet Prezydent Zelensky, którego przodkowie, gdyby tylko trafili na Wołyń ’43 roku wpadliby pod siekiery nawet szybciej niż Polacy.

Zelensky jest z pochodzenia Żydem, a to właśnie ten naród trafił pod buta ukraińskich nacjonalistów jeszcze zanim zaczęły płonąć wsie na Wołyniu. Spontaniczne pogromy rozpoczęły się już latem 1941 roku, niemal od razu po odejściu wojsk sowieckich. Zresztą jeżeli jacyś się ostali, to podczas masakr wołyńskich również zginęli.

Ale żydowskie korzenie – obok polskich – to nie jedyne co dyskwalifikowało człowieka w oczach bandytów z OUN-B i UPA. Z rąk nacjonalistów zginęły tysiące „rodowitych” Ukraińców, których „zbrodnią” bywała choćby chęć ochrony polskich przyjaciół czy członków rodziny.

Już tylko ten fakt pokazuje, że potępienie zbrodniarzy nie oznacza potępienia narodu czy państwa ukraińskiego. Równie dobrze można mówić o tym, że brak tego potępienia jest napluciem na ten naród czy państwo patrząc przez pryzmat zabitych przez UPA Ukraińców.

Zdaję sobie sprawę, że Dostojewski to nie jest obecnie najbardziej ulubiony autor na Ukrainie, jednak mimo wszystko dobrze tam znany. Kto czytał „Zbrodnię i karę” ten doskonale wie, jaki w oczach rosyjskiego pisarza doniosły sens miała odpowiedzialność za grzechy. Dostojewski jasno wskazywał, że nad własną zbrodnią nie można przejść do porządku dziennego, albo wręcz relatywizować jej zło. Tytułowa kara była jedynym środkiem jaki pozwalał przywrócić Raskolnikowi jego własne człowieczeństwo.

Dostojewski – idąc w mocno wschodnim duchu – trochę odpłynął w kierunku gloryfikacji kary. Są jednak znacznie bardziej zachodnie wzorce.

Kościół do dziś dnia zamiast słowa „kara” posługuje się nazwą „pokuta”. Etymologicznie oznacza to „nawrócenie”. Wszyscy znamy słowa Jezusa na krzyżu „wybacz im ojcze bo nie wiedzą co czynią”, do klasyki filozofii przeszły też wywody Sokratesa, który dowodził, że większej krzywdy doświadczają jego oprawcy, niż on – choć to on przecież został skazany na śmierć.

To co dziś prawnicy nazwaliby prewencyjnymi funkcjami kary dominowało w antycznej i średniowiecznej myśli. Naturalnie trzeba też pamiętać o specyfice tamtych czasów – stąd kara śmierci mogła być uznana za „dobrą” dla skazanego, wszak skierowana była wobec ciała, a nie wobec nieśmiertelnej, jak uważano, duszy.

Uznanie, że w życiu każdego, czy to człowieka czy narodu były ciemne karty są warunkiem dobrego życia – teraz i w przyszłości. Karl Jaspers uważał winę za jedną z sytuacji granicznych – takich przed którymi żaden człowiek uciec nie może, a umiejętne radzenie sobie z nią było jego zdaniem podstawą dobrego życia i zdrowia psychicznego (Jaspers był psychiatrą).

Nikomu w Polsce nie przyszłoby do głowy bronić przed krytyką Dzierżyńskiego czy Bieruta, relatywizować ich zbrodnie czy uprawiać jakiś rodzaj whataboutismu. To co robimy to uznajemy, że owi nasi rodacy skrzywdzili wielu ludzi, nie stawiamy im pomników i poszukujemy pozytywnych wzorców w naszej historii. Bo te również są. W każdej historii – zbiorowej i indywidualnej.

Zadanie budowania własnej tożsamości może przybrać dwojaki charakter – negatywny poprzez obronę tego co się bronić nie da. Wmawianie sobie (bo przecież innym tego nie wmówią), że zło jest dobrem skończyć się może wyłącznie budowaniem paranoicznej twierdzy. Zresztą co tu dużo szukać przykładów: nie ma lepszego przykładu jak Rosja, gdzie wszyscy wokół są źli i się na biednych Moskali uwzięli. I tak niby od kilku stuleci.

Ale jest też ścieżka dobra i tu dosyć dobrym wzorem są Niemcy. Ścieżka w której postawili w centrum Berlina pomnik ofiar Holocaustu, w której Willy Brandt w milczeniu klęczał przed pomnikiem ofiar getta warszawskiego, czy taka gdzie niemal obowiązkowym punktem kadencji każdego niemieckiego prezydenta jest ukorzenie się na terenie niemieckiego obozu w Auschwitz.

Niech sobie Ukraina popatrzy gdzie są teraz Niemcy a gdzie jest Rosja. I sama sobie odpowie, czy była jakaś „tragedia wołyńska” czy raczej ludobójstwo dokonane przez ludzi, którzy ciągle niestety mają na Ukrainie pomniki i ulice. Zamordowanym refleksja i przeprosiny życia nie wrócą. Ocaleni i potomkowie bez refleksji i przeprosin żyli do tej pory i dalej przeżyją. Więc to nie o Polaków, drodzy bracia, chodzi. Tylko o Was.

PS1: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
https://www.facebook.com/filozofiadlajanuszy
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/
https://www.hejto.pl/spolecznosc/filozofia-dla-januszy

PS2: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #ukraina #wolyn
f758a071-22fa-4ac2-b58d-8633b81a7b20

Zaloguj się aby komentować

Work-life balance? Nie w tym świecie.
Ewentualne skrócenie czasu pracy w dzisiejszych realiach wydaje się atrakcyjne, jednak w rzeczywistości może oznaczać przejście z deszczu pod rynnę.
„Myślę, więc jestem”
400 lat temu Rene Descartes podsumował w ten sposób wynik swoich rozmyślań, tworząc najsłynniejszy chyba cytat w dziejach filozofii. Chodziło mu o to, że jego własne istnienie – w przeciwieństwie do istnienia czegokolwiek innego jest pewne i niepodważalne. Problem polega na tym, że nie do końca jest to prawda. Nie sposób jest bowiem wyobrazić sobie jakiegoś odciętego od świata „pana cogito” który jest jakąś substancją samą w sobie.
„Pan cogito” musi myśleć o czymś, działać w jakichś warunkach, przy użyciu czegoś. Abyśmy istnieli i mieli jakąś tożsamość musi istnieć świat zewnętrzny, w którym nasze istnienie się odznacza. Nie jesteśmy jakimś zawieszonym w próżni podmiotem lecz sumą tego co robimy i co tworzymy. A tak przynajmniej stwierdziliby Hegel, a za nim Marks.
Ten drugi uważał, że ścieżką przez którą każdy uzyskuje własną tożsamość jest praca. Ale nie każda praca. Takie znaczenie może mieć tylko praca w której człowiek przekształca świat według własnego zamysłu, czy do której - można nieco kościelnym językiem powiedzieć - „czuje powołanie”. Dobrym przykładem jest tu praca rzeźbiarza, choć osobiście mam poczucie takiego spełnienia po wykoszeniu mocno zapuszczonego trawnika. Marks uważał, że w warunkach ówczesnego kapitalizmu człowiek był od wyników swojej pracy wyobcowany. Robotnik który powiedzmy produkował śrubki robił to tylko dlatego, żeby mieć pieniądze, które z kolei przeznaczał na zaspokojenie swoich podstawowych biologicznych potrzeb. Same śrubki go w ogóle nie obchodziły – równie dobrze mógłby produkować nakrętki. A i z punktu widzenia producenta śrubek był tylko siłą roboczą, którą można było zastąpić kimś innym. Związek śrubki i robotnika był czysto przygodny. To nie miało nic wspólnego z realizacją własnego „ja”. W ten sposób człowiek był oderwany od swojego człowieczeństwa, bo większą część doby poświęcał na pracę, z którą nie czuł zupełnie żadnego związku, a pozostałą część czasu na regenerację.
Stąd więc logiczny wydawał się postulat socjalistów z przełomu XIX i XX wieku dotyczący ośmiogodzinnego czasu pracy. 8 godzin na pracę (utowarowioną), 8 godzin na regenerację i 8 godzin czasu wolnego.
Co to jednak znaczy czas wolny?
XIX wiecznym socjalistom wydawało się, że sam fakt uwolnienia robotnika z błędnego koła „praca w fabryce – sen – praca w fabryce” da przynajmniej początek jakiegoś oporu wobec urzeczowieniu człowieka, rzeczywistości w której człowiek jest postrzegany przez pryzmat zysków jakie może dostarczyć. Gdy powstanie te kilka godzin wolne, pozwalające na wyrwanie się z zaklętego koła praca-sen pojawi się możliwość autentycznej samorealizacji. Tyle tylko, że jak pokazał czas, w to miejsce pojawiła się konsumpcja.
Naturalnie, konsumowanie towarzyszy człowiekowi od zawsze, to wynika z uwarunkowań biologicznych
Są jednak istotne różnice pomiędzy konsumpcją w epoce przedindustrialnej a obecnej. Średniowieczny chłop żywił się tym co sam wyprodukował, żył w chacie, którą sam zbudował a nierzadko korzystał z narzędzi które sam zrobił (jeszcze mój dziadek rozbierał kuchnię kaflową w celu zrobienia prowizorycznej kuźni). Kupowano jedynie niezbędne półprodukty i usługi a i to w warunkach które raczej nie przypominają współczesnych. Chłop mógł korzystać tylko z jednego młyna, no bo jak miał skorzystać z innego w warunkach ówczesnego transportu?
Dzisiaj ten proces pracy i konsumpcji jest praktycznie zupełnie rozerwany
Nawet rolnik nie żywi się tym co sam wyprodukuje, tylko oddaje zboże lub owoce do skupu, gdzie mu za to płacą. Za te pieniądze idzie do Biedronki i kupuje koszyk jedzenia, które u niego w gospodarstwie nie występuje. Dzięki temu ma dostęp do towarów i usług jakich nigdy w życiu ani on ani jego sąsiedzi ze wsi nie potrafiliby wyprodukować. Jednak coś za coś.
Całościowy proces produkcji i konsumpcji na własną rękę, gdzie praca (np. na polu) była zarówno środkiem do celu (zdobycie żywności) jak i celem samym w sobie rządzi się innymi prawami niż proces produkcji i konsumpcji rozdzielonej.
„U siebie rób jak u siebie, u obcego na odpierdol” – ta maksyma niektórych budowlańców dosyć dobrze oddaje logikę rynku. Co to za klient, który dostanie raz na zawsze to co chciał? No kiepski klient, bo najlepszy jest taki który będzie do nas co jakiś czas wracał. Producenci dostarczający towary na rynek nie chcą zaspokoić naszych potrzeb, tylko je zaspakajać. Stąd konsekwentne jest np. powstanie wielkich sieciówek z branży fast fashion, gdzie kolekcje zmieniają się z sezonu na sezon pchając coraz to nowe mody i trendy.
Tego typu myślenie jest oczywiście zaprzeczeniem idei pracy niewyobcowanej. Ta zmierza do doskonałości – nawet jeżeli w praktyce jest ona nie do osiągnięcia. Rynek zmierzania do doskonałości nie oferuje, bo jest ona jego zaprzeczeniem. Artysta może chcieć stworzyć dzieło doskonałe, choć nigdy go nie stworzy, ta motywacja pcha go do przodu. Czasami w filmach czy książkach jest wątek starca, który nie może umrzeć dopóki nie wykona jakiegoś zadania. Taki ktoś wręcz czeka na śmierć, bo to oznacza dla niego samospełnienie.
A co oznaczałoby takie dzieło np. dla Netflixa?
Również śmierć – ale to z kolei śmierć której wizja jest przerażająca, bo oznacza bankructwo firmy. To znaczy samo bankructwo nie jest przerażające, tylko wizja strat, bo sam Netflix w konsumpcyjnej rzeczywistości jest po prostu sumą aktywów obecnych na rynku.
Podsumowując, to co kryje się pod hasłem „work-life balance” nie jest jakimś złotym środkiem do uzyskania autentycznej tożsamości, lecz, w obecnych realiach przejście od biernego producenta do biernego konsumenta.
Kojarzycie taki serial „Wednesday”? No pewnie kojarzycie, z tym słynnym tańcem. Znaczy jeszcze słynnym, bo tak jak kilka miesięcy temu twarz głównej aktorki wyskakiwała z lodówek, tak obecnie temat mocno przycichł. I raczej dalej będzie cichnąć, bo w miejsce tego serialu jest kilka kolejnych, równie „kultowych”.
Oczywiście to nie jest tak, że ja chcę tu bronić zniesienia ograniczeń czasu pracy i wrócić do czasów czternastogodzinnych zmian w kopalni. Chodzi tylko o to, że wbrew pozorom przejście od ciągłej pogoni za realizacją korporacyjnych deadlinów do pogoni za nowymi serialami do obejrzenia i turystycznymi landmarkami do sfotografowania niewiele się różni. Że jest przyjemniejsze? Zapewne tak. Czy uczyni człowieka szczęśliwszym? To już inna rozmowa.
Bibliografia:
Jest od groma literatury poświęconej paradoksom i sprzecznościom społeczeństwa konsumpcyjnego. Jeszcze więcej o marksowskich poglądach na rolę pracy w życiu człowieka. Zachęcam zacząć od eseju „Dozorca w raju utraconym” w biorku „Mitologia współczesna” oraz wszystkich przywołanych tam przypisów.
PS1: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
FB
Instagram
Hejto
PS2: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofiadlajanuszy #filozofia #antykapitalizm #pracbaza #rozwojosobisty
e3f740b0-239d-4ca2-96c3-77dd0cce7c17

Zaloguj się aby komentować

Trzy rzeczy na dziś.
W nawiązaniu do poprzedniego wpisu zrobiłem drobny risercz w sieci i oto wyniki:
1. Polecam stronę [eng] themarginalian.org. Po pierwsze dlatego, że to bardzo dobry content z humanistycznej branży tworzony przez autorkę od 16 lat. Po drugie, że całość opiera się o newsletter (w niedzielę rano) i finansowanie głównie z mikrodotacji – czyli model, który mi się obecnie najbardziej podoba.
2. Polecam również serwis substack.com. Przynajmniej na razie, bo jako, że się dynamicznie rozwija kwestią czasu jest wykupienie przez któregoś giganta. W każdym razie jest to takie połączenie serwisu blogowego z newsletterem i łatwą możliwością tworzenia paywalli dla twórców. Osobiście nie zamierzam tam zakładać konta, jednak jeżeli ktoś szuka wartościowej treści (głównie tekstowej) bez reklam to powinien przeszukać tamtejsze archiwa.
3. Dowiedziałem się, że Twitter zwiększył jakiś czas temu limit znaków do 4000. To trochę mało jak na moje potrzeby ale… jak się wykupi premium to limit wynosi 10000 znaków, dodatkowo są opcje formatowania tekstu i generalnie zdecydowanie jest to bardziej przyjazna od Facebooka platforma dla takich treści jak moje. Co prawda na temat polityki Twittera mam identyczne zdanie jak o Facebooku i Google ale jednak trzeba się też liczyć z rzeczywistością. Spędziłem więc jakieś trzy godziny na tym portalu śledząc z bliska „z czym to się je”. Wnioski? Pic rel.
Serio, wróćmy na początek do punktu pierwszego. Choć Twittera też wykluczyć nie można
17295727-9373-45d8-bb55-564f0e66fc05

Zaloguj się aby komentować

Po co mieć jeszcze konta w social mediach?
To co powiem nie jest w żadnym wypadku clickbaitem: ja naprawdę się zastanawiam czy nie rzucić tego fanpage w cholerę.
Odkąd na początku lutego 2017 roku będąc w życiowej czarnej dupie znalazłem książeczkę „Filozofia dla gimnazjum”, zaintrygowany kwestią „ile diabłów zmieści się na główce od szpilki” postanowiłem ją pół-żartem pół-serio zbadać i efekty wrzucić na Wykop wiele się zmieniło. I miałem przy tym masę kryzysów i przerw. Ale wiedziałem, że to jest kryzys i ja po prostu nie mam pomysłu co pisać. Teraz jest inaczej.
Pomysłów mam całkiem sporo tylko jest jeden problem: trochę to zaczyna przypominać malowanie walącego się budynku
Od jakiegoś czasu nie ma dnia, żebym nie trafił w internecie na czyjeś narzekanie o tym, jaka to współczesna sieć jest kiepska. Kolejne marudzenie z cyklu „kiedyś to było”? Właśnie sęk w tym, że niekoniecznie.
Wczoraj przypomniałem sobie tekst jaki niegdyś czytałem. Dotyczył on polityki polskiej szlachty, która w pewnym momencie zorientowała się, że taniej niż eksportować zboże za granicę będzie przerabiać je na piwo i sprzedawać chłopom (którzy mieli obowiązek je kupować). Czyli chłopi nie dosyć, że pracowali za darmo w ramach pańszczyzny to jeszcze produkt swojej pracy musieli zwrócić, za swoje pieniądze przeciwko sobie.
Przyznam szczerze, że obecna polityka koncernów internetowych do złudzenia mi te praktyki przypomina
Teoretycznie wszystkie gigantyczne portale społecznościowe ciągle są bezpłatne. To znaczy tak naprawdę bezpłatne nie były nigdy, bo w zamian za możliwość z korzystania należało zaakceptować bardzo korzystny dla portalu regulamin, dający koncernom technologicznym dostęp do naszych danych. Te zaś z kolei można było na szereg różnych sposobów monetyzować.
No właśnie. Już od dawna treści jest tyle, że potrzebna była selekcja tych, które będą wyświetlać się na stronie głównej. Tym zaś sterują przeróżne algorytmy które można ominąć albo po prostu płacąc korporacjom za treści sponsorowane, przypięte na górze wyników albo, w przypadku Google zlecając za ogromne pozycjonowanie firmom od SEO. Nb SEO samo w sobie jest chorobą toczącą internet, bo teksty na wielkich portalach pisane są obecnie głównie po to, żeby czytały je roboty Google a nie ludzie. Jest podobno nawet teoria spiskowa, że w internecie ludzi nie ma w ogóle, a są po prostu maszynowo generowane treści. Cóż: poziom „sugerowanych” przez algorytmy treści zachęca by w takie bzdury wierzyć.
Już przy okazji poprzedniej fali mediów masowych – tj radia i telewizji zauważono, że nasz czas wolny jest towarem. Jego skończona ilość może być zapełniona tylko skończoną ilością informacji, które z kolei mają wpływ na to na co wydajemy nasze pieniądze lub jakim problemom poświęcamy uwagę. Stąd też właściciele mediów biorą pieniądze za to, aby pewne treści nam wyeksponować.
Jakby tego było mało, korporacje internetowe jako „gatekeeperzy” nie tylko ograniczają się od kasowania pieniędzy za ruch, ale czynnie mówią jak ten ruch ma wyglądać.
Świetnym przykładem jest tutaj popularność Tik-toka. Te nieszczęsne krótkie filmiki obecnie podchwyciła konkurencja i „rolki” na siłę wciskane są wszędzie: Youtube, Facebook, Instagram. A że ty nie masz pomysłu jak się wpisać w taką konwencję medialną, to problem twój, a nie ich. Bo poza nimi życia w internecie praktycznie nie ma. To samo zresztą dotyczy reklam. Niegdyś reklamy zawierające oszustwa czy złośliwe oprogramowanie były domeną podejrzanych stron, najczęściej poświęconych pornografii czy hazardowi. Dziś na Youtube wyświetla mi się rzekoma inwestycja w udziały KGHM polecana przez premiera, a na Facebooku krąży coś takiego jak na zdjęciu (zwracam uwagę na napis „sponsored”).
Taki kierunek internetowych gigantów nie jest zresztą przypadkowy.
Logika współczesnego kapitalizmu jest taka, że nie opłaca się produkować dóbr trwałych choćby i nawet miały one kosztować konkretne pieniądze. W to miejsce maksymalnie skraca się cykl życia produktów. I nie chodzi tylko o szybką utratę wartości użytkowej i nieopłacalność napraw ale przede wszystkim przez kreowanie mód i trendów, które błyskawicznie zanikają, także nawet dobry produkt jest wycofywany z rynku.
Czy te reguły odnoszące się do smartfonów czy ubrań mają też zastosowanie do informacji?
Należałoby raczej zapytać: dlaczego miałyby nie mieć? Jeżeli można zrezygnować z produkcji butów które wystarczą – zarówno ze względów użytkowych jak i ze względu na modę – na trzydzieści lat, to można też zrezygnować z treści, które będą za 30 lat komentowane. Tak jak butów z sieciówki nie opłaca się naprawiać, tak nie opłaca się dłużej przeżywać obecnych trendów na tik toku. Social media zamiast treści, do których będą powstawać przypisy tworzone przez wiele lat skupia się na masowej produkcji tego co tu i teraz dobrze się sprzeda, a w przyszłym sezonie zostanie zapomniane na rzecz kolejnej mody.
Ok – no ale co z tym zrobić?
Jak mawiał Antonio Gramsci „kryzys jest wtedy kiedy stare obumarło, a nowe jeszcze nie istnieje”. Choć to co napisałem do tej pory może napawać pesymistycznie, to jestem daleki od katastroficznych wizji – masa ludzi je stawiała i zazwyczaj się nie sprawdzały. Dobrym przykładem jest tu rynek piwa. Ok 20-15 lat temu kupno innego piwa niż jasny lager produkowany przemysłową metodą graniczyło z cudem. Jednak już niebawem nastąpiło coś co można nazwać „rewolucją” a obecnie różnorakie gatunki z „browaru Koczkodan” zajmują sporą półkę nawet w Lidlu.
Czy coś podobnego nas czeka również w dziedzinie mediów?
Szczerze powiedziawszy myślę, że tak. Podobnie jak masa ludzi głosuje z obrzydzeniem na tego czy owego polityka wybierając mniejsze zło i czekając z nadzieją na kogoś nowego, tak i siłą bezwładności korzystamy z obecnych mediów gotowi w każdej chwili uciec kiedy pojawi się sensowna alternatywa. Myślę, że dobrym (choć małym) przykładem jest tutaj portal Hejto.pl tworzony praktycznie w całości przez uciekinierów z Wykopu, jednak o znacznie innym niż wykop rodzaju treści i kulturze dyskusji. Polecam – szczerze powiedziawszy wrzucam tam więcej treści niż na Facebooka. Po prostu, mimo że tam obserwuje mnie 27 ludzi zamiast prawie trzynastu tysięcy, to zasięgi mam porównywalne.
A co to w praktyce oznacza?
Do końca nie wiem. Reakcyjny powrót do tego co było kiedyś nie jest najlepszym pomysłem, ale dobrym na początek. Stąd też zapewne otworzę newsletter. Póki co na nasze skrzynki trafiają wszystkie maile o jakie prosimy, czego nie można powiedzieć o ciągle tnących darmowe zasięgi portalach społecznościowych. Z drugiej strony muszę się bliżej zapoznać z tą formą komunikacji, bo newsletter to raczej „mała gazetka” niż zwykłe wpisy na maila. Swoją drogą, jeżeli ktoś chce to już może dostawać takowe na swoją pocztę – wystarczy wejść na stronę filozofiadlajanuszy.pl i wpisać swój adres w okienko po prawej stronie ekranu. 
#media #filozofiadlajanuszy #socialmedia #google #facebook
PS: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
34734020-3d43-4155-81a1-d9d165cb2a18
libertarianin

Świetny wpis.


Co do dóbr materialnych jest dość mocny trend w kontrze nazywany right to repair. UE nawet częściowo go wspiera i wprowadza nowymi przepisami, jak chociażby wymuszenie gwarancji na co najmniej 5 lat czy standard USB C jako port ładowania domyślny w telefonach.


Ja sam się łapę na tym że staram się kupować produkty droższe ale które wiem że są wytrzymałe lub da się naprawić.

Zaloguj się aby komentować

Procedury czy wyobraźnia?
Przy okazji ostatniej tragedii zakatowanego chłopca z Częstochowy pojawiły się głosy, że w Polsce brakuje procedur i systemowego działania. Czy to aby jednak na pewno wystarczy?
Zapewne każdy z nas spotkał bezradnych w praktyce teoretyków lub praktyków, którzy nie potrafią wytłumaczyć co właściwie robią.
Czy to będzie lekarz, który mimo wyróżnienia na studiach kompletnie nie radzi sobie z pacjentami, czy też świetny mechanik samochodowy, który całe czas miał w szkole poprawki z fizyki. Nie ulega wątpliwości więc, że znajomość teorii nie oznacza autentycznie biegłości w praktyce i vice versa. Jednak równie pewne jest, że obie te dziedziny muszą się jakoś ze sobą łączyć. Są w końcu generałowie, którzy wygrywają bitwy naprawdę, a nie tylko w symulatorze.
Immanuel Kant uważał, że tym mostem który łączy teorię z praktyką jest władza sądzenia
Władza sądzenia to zdolność dopasowania tego co ogólne (procedur, wiedzy naukowej, norm prawnych) pod to co szczególne – czyli pod konkretne przypadki z jakimi się w życiu spotykamy. Najlepszym przykładem gdzie objawia się ludzka władza sądzenia jest zresztą… sąd. Taki organ władzy państwowej. Na przykład sędzia wie, że zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem jest karane surowiej niż „zwykłe” zabójstwo. Jednak na stole leżą przed nim, konkretnym sędzią, akta zawierające opis konkretnego przypadku. Czy przypadek ten można podporządkować pod zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem, czy też nie?
Odpowiedzi na to pytanie nie można znaleźć w kolejnych regułach i procedurach, ludzka władza sądzenia pod takie bowiem nie podlega.
Sądzenie rozstrzyga o tym, czy dana reguła ma w tym momencie zastosowanie. Co więc rozstrzygałoby o tym czy zastosowanie mają reguły o regułach? Według Kanta sądzenie jest zdolnością której się nie można nauczyć, a jedynie wypraktykować.
To byłby jednak dosyć pesymistyczny wniosek, więc myślę że należałoby przyjrzeć się władzy sądzenia bliżej.
Prawie 200 lat po Kancie, podczas swojego procesu na królewieckiego filozofa powoływał się Adolf Eichmann – hitlerowski zbrodniarz wojenny odpowiedzialny za śmierć setek tysięcy ludzi. Twierdził on bowiem, że kierował się etyką którą opracował Kant a która nakazywała wypełnianie swoich obowiązków, czyli w przypadku esesmana wykonywanie zbrodniczych rozkazów przełożonych.
Eichmann oczywiście kompletnie Kanta nie rozumiał, ale nie to jest najważniejsze, bo niemiecki zbrodniarz w historii filozofii się z innego powodu zapisał.
Filozofka Hanna Arendt obserwująca proces na zlecenie pisma „New Yorker” uznała, że tłumaczenia Eichmanna jest szczere. Nie był on ani zawziętym antysemitą, ani nie stracił zmysłów w orgii przemocy i zabijania ani też nie był zdemoralizowanym dzikusem który po prostu nie znał podstawowych zasad moralnych. On po prostu bezmyślnie robił co mu kazano.
Czym jednak miałoby być myślenie w przypadku Eichmanna? Co mogłoby sprawić, że w pewnym momencie uznałby iż wysyłanie zagłodzonych ludzi setkami do gazu nie do końca jest dobrym pomysłem?
Na pewno nie byłoby wiedzą książkową, bo tutaj akurat żadnej wielkiej wiedzy nie potrzeba. Nie byłoby też umiejętnością poprawnego wnioskowania z posiadanej już wiedzy. To czego Eichmann potrzebował była umiejętność osądu, że oto ma do czynienia z patologiczną sytuacją. Do tego zaś niezbędna jest wyobraźnia.
Wyobraźnia pozwala nam 1) przytoczyć przed oczy coś, czego nie ma 2) pozwala nam wczuć się w buty innej osoby lub 3) stworzyć rzeczywistość inną niż ta, która jest. Teoretyk aby być dobrym praktykiem musi umieć przytoczyć sobie w wyobraźni jak konkretnie wyglądałaby przykładowa sytuacja. Wtedy też bez problemu dostrzeże dziwne podobieństwo pomiędzy swoim przykładem a sytuacją jaką ma przed oczyma.
Wrócę więc do sprawy, która zainspirowała mnie do tego wpisu.
Czy aby na pewno brak jest odpowiednich procedur? Czy nowe regulaminy zmuszą nauczycielkę do dostrzeżenia, że dziecko ma obitą buzię i połamane ręce? Czy nowe procedury wzbudzą u policjanta zgarniającego z ulicy zbiegłego ośmiolatka, myśl żeby zamiast odwozić do domu uruchomić jakieś postepowanie wyjaśniające co się właściwie stało?
Brak władzy sądzenia utożsamiał Kant z głupotą. Na nią nie ma procedur i nie ma takich odkryć i takiej nauki, która jest w stanie jej zapobiec. Owszem, one się przydają, ale są raczej jak karta wzorów na maturze – pomocą, a nie gotowym rozwiązaniem. Aby z niej korzystać potrzeba wyobraźni, empatii i chęci do myślenia.
PS: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
https://www.facebook.com/filozofiadlajanuszy
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/
PS: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofia #filozofiadlajanuszy
2877dccc-2eac-4c58-a6f4-aa00b5799e96

Zaloguj się aby komentować

Co sądzi milcząca większość?
Ogromna większość użytkowników Internetu nigdy się w nim nie wypowiada. Na ile uprawnione jest przyznawanie im takich samych poglądów jak te wyznawane przez aktywną mniejszość?
Powiedzenie „milcząca większość” weszło do słownika w 1969 roku
Wtedy to Prezydent USA Richard Nixon trapiony masowymi protestami przeciwko wojnie w Wietnamie odwołał się do „milczącej większości Amerykanów”. Prezydent wychodził z założenia, że większość Amerykanów popiera jego politykę, ale w ogóle tego nie okazuje, w przeciwieństwie do bardzo głośnych aktywistów. Od tamtej pory świadomości istnienia ogromnej rzeszy ludzi, którzy swoje zdanie mają, ale go nie wypowiadają stale towarzyszy politologom.
Nie inaczej jest w Internecie
Zasada „1%” głosi, że zaledwie jeden procent użytkowników tworzy treści, kilka procent wchodzi z nimi w interakcję, a cała reszta tylko biernie przegląda. Różne badania podają tu różne wartości, wszystkie są jednak do siebie zbliżone: nagłówki piszące o tym, że „internauci” się o czymś wypowiedzieli to bzdura. To jedynie koniuszek góry lodowej o nazwie „społeczność internetowa”.
Co o nich wiemy?
Cóż – niewiele. Odruchowe ekstrapolowanie poglądów aktywistów na ogół populacji jest bardzo poważnym błędem. Szczerze powiedziawszy, myślę, że nie tylko prawdopodobieństwo przeczy takiemu rozwiązaniu. Muszą być jakieś cechy sprawiające, że jedni ludzie garną się do twórczości, a inni nie. Mamy więc do czynienia z dwoma „typami” ludzi i skoro różnią się pod tym względem, to mogą się różnić też przed innymi.
Oczywiście statystycy doskonale o tym wiedzą
Każde badanie statystyczne jest obarczone błędem (swoją drogą od dawna nie widziałem, żeby któryś artykuł prasowy o tym wspominał, jakby sondaż był wyrocznią), a badacze mają swoje metody korekty standardowych skrzywień. Stąd też sondaże wyborcze mniej więcej pokrywają się z rzeczywistością. Tyle tylko, że sondaże wyborcze badają konkretne zachowanie: na kogo się zagłosuje w wyborach. To zaś, jak pisałem poprzednio może wynikać z najróżniejszych motywacji, niekoniecznie ze zgodności z poglądami głoszonymi przez jakiegoś polityka czy jakąś partię.
To zaś powinno napawać niepokojem
Schemat powtarzający się we wszystkich rewolucjach jest taki, że politycy kompletnie nie rozumieli ludzi, którzy z kolei patrzyli na polityków jak na przybyszów z innej planety. W końcu ta skrajna alienacja przeradzała się w regularny sprzeciw i gilotyny szły w ruch.
Co stoi na przeszkodzie, by tą przepaść zasypać?
Odwołam się tutaj do dwoje myślicieli którzy różnie od siebie opisali zjawisko upadku sfery publicznej. Zdaniem Hanny Arendt problem wynikał z obecnego systemu politycznego, zaś Jurgen Habermas dostrzegał go w mediach.
Hanna Arendt już była na blogu przy okazji słynnej koncepcji „banalności zła”. Oglądając na żywo proces hitlerowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna uznała ona, że za złem współczesnych totalitaryzmów stoi bezmyślność i wyzbycie się własnego rozumu na rzecz ślepego, mechanicznego wykonywania rozkazów.
No dobrze, ale dlaczego nagle ludzie zaczęli bezmyślnie słuchać jakiegoś niespełnionego malarza z dziwnym wąsem?
Arendt w swojej pracy „O kondycji ludzkiej” porównała dwa modele demokracji – antyczny i współczesny.
Starożytność znała (to oczywiście model mocno uproszczony) jasny podział na sferę prywatną i publiczną. Sfera prywatna – gospodarstwo domowe (oikos, od tego słowa pochodzi „ekonomia”) była bytem hierarchicznym, gdzie wszyscy byli podporządkowani głowie rodziny. Tam odbywała się produkcja ekonomiczna i to oikos były odpowiedzialny za zjawisko nazwane „gospodarką”.
Głowa rodziny jednak, uczestnicząc w życiu publicznym stawała w obliczu równych sobie ludzi.
Życie publiczne jednak było czymś znacznie innym niż to co znamy teraz. Każdy obywatel wręcz był skazany na uczestniczenie w nim, a do szerokiej „polityki” (czyli życia polis – wspólnoty) należały też liczne święta, rytuały religijne czy przedstawienia teatralne. To w sferze publicznej człowiek (czy raczej: wolny mężczyzna) wolny mógł się w pełni realizować tocząc nieustanną, bezkrwawą walkę o wyznawane przez siebie ideały.
Zdaniem żydowsko-niemiecko-amerykańskiej filozofki dzisiejsza sfera publiczna znacznie się od niej różni
Zatarciu uległa różnica między tym co prywatne i tym co publiczne. Zamiast obywateli władzę sprawuje na co dzień zawodowa kasta polityków, od których oczekuje się dobrego zarządzania państwem, na wzór zarządzania przedsiębiorstwem czy gospodarstwem. Zbytnia rywalizacja polityczna jest postrzegana jako szkodliwa, jeżeli prowadzi do obstrukcji w wydajnym „rządzeniu”. Rola obywateli w dużej mierze sprowadzona jest do roli głosujących maszynek. I można jej swobodnie nie wypełniać.
Kluczem do przełamania tej obywatelskiej apatii jest wprowadzenie takich zmian, które wymuszą niejako istnienie permanentnej strefy publicznej wszystkich obywateli. Niestety, Hannah Arendt jest stosunkowo mało płodna jeżeli chodzi o konkrety. Podaje jedynie wzory ustrojowe – hierarchiczne rady delegatów istniejące w początkowych fazach wielu rewolucji. Takim radom daleko było do zawodowego grona polityków i wpływających na nich lobbystów. To byli autentyczni delegaci przenoszący wyżej wyłącznie głos dołów.
Właśnie – a co z głosem? Wydawać by się mogło, że współczesne realia internetowe to idealne miejsce do tego, aby każdy mógł się wygadać.
Jednak nie do końca. Jurgen Habermas widział we współczesnych mediach (przy czym było to 60 lat temu a miał na myśli głównie radio i telewizję) główny bloker debaty publicznej. W idealnej (aż nazbyt wyidealizowanej) przeszłości początków czasów nowożytnych istniała, skupiona wokół różnych salonów i kawiarni rzeczywista sfera publiczna. Ludzie na bieżąco dyskutowali ze sobą, a jeżeli ktoś czuł się wykluczony mógł „założyć” własne kółko dyskusyjne. Było to możliwe z dwóch powodów: po pierwsze, grono obywateli było dosyć wąskie i ograniczało się do garstki bogatych mężczyzn. Po drugie, próg wejścia na rynek medialny był stosunkowo niski i wystarczyło zainwestować trochę grosza w małą drukarnię. Bardziej przypominało to lokalną politykę w małej gminie.
Współczesne media masowe niewiele mają z tym wspólnego.
Opanowany przez koncerny medialne rynek praktycznie nie pozwala wejść komuś nowemu. Najgorzej jest w branży social mediów, gdzie każdy perspektywiczny startup dostaje szybko propozycję nie do odrzucenia: albo cię kupujemy, albo wycinamy. O tym „co mówią internety” w ogromnej mierze decydują algorytmy Google, Facebooka i Twittera, które wybierają nam treści pojawiające się na głównej stronie. Takie algorytmy z zasady nie mogą być bezstronne i faworyzują jakiś rodzaj materiałów choćby ze względu na formę. A ta zawsze jest powiązana z treścią.
Tak naprawdę więc nie mamy pojęcia, czy to co uznajemy za „poglądy społeczeństwa” jest nimi rzeczywiście czy też bezprawnie ekstrapolujemy na wszystkich poglądy grupek walczących ze sobą, internetowych aktywistów i zawodowych polityków. Nie wiemy, bo istniejące realia polityczne i medialne zdobyć takiej wiedzy nie pozwalają a skazani jesteśmy na jedynie często pośrednie spekulacje. To trochę jak gotowanie zupy pod przykryciem i próba zgadnięcia na czują kiedy zacznie się podnosić. Ryzyko, że nie zgadniemy a zupa wykipi jest bardzo duże.
PS1: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
https://www.facebook.com/filozofiadlajanuszy
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/
https://www.hejto.pl/spolecznosc/filozofia-dla-januszy
PS: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofia #filozofiadlajanuszy
6698c157-d1b2-4243-8f8c-2f9a0759437e
ciken007

@loginnahejto.pl cudowne, dziękuję! Obserwuje na FB. Nareszcie będzie tam po co wychodzić

Zaloguj się aby komentować

Dyktatura „mimo wszystko”, czyli co nam mogą powiedzieć sondaże wyborcze?
Nie należy wykluczać, że polityków których wybieramy w wyborach tak naprawdę nie popiera nikt.
Od tygodnia nie czytam w internecie nic innego jak komentarze dotyczące najnowszego wyniku sondażowego Konfederacji. 11%, trzeci wynik po PiS i KO oraz aż 36% poparcia w grupie młodych mężczyzn. Przy czym „młodych mężczyzn” ujęto tu wyjątkowo szeroko (18-39 lat). Podejrzewam, że gdyby głosowali tylko ci przed trzydziestką, wynik obijałby się o większość konstytucyjną.
Nie mam zamiaru tu przytaczać wypowiedzi polityków tej partii, bo krążą w formie memów od lat i wszyscy je znają. Czy więc tak wiele osób byłoby się w stanie pod nimi podpisać? Szczerze powiedziawszy – nie sądzę.
W połowie ubiegłego wieku popularna była wśród badaczy polityki tzw. teoria konwergencji. Uważali oni, że wraz z postępem technicznym dotychczasowe podziały społeczne zejdą na dalsze tło i powstanie podział pomiędzy kastą specjalistów i niespecjalistów. Dotyczyć to miało tak bloku zachodniego jak i wschodniego, które stopniowo miały się do siebie upodabniać. Krótko mówiąc, po obu stronach żelaznej kurtyny miały powstać technokratyczne twory rządzone przez zawodowców, gdzie cała produkcja miała być skupiona w wielkich przedsiębiorstwach rządzonych czy to przez menadżerów z nadania akcjonariuszy czy działaczy z ramienia partii.
Teoria konwergencji z mody wyszła i nie do końca się sprawdziła. Ale trudno nie odnieść wrażenia, że pewne założenia stają się słuszne.
Wraz z postępującą globalizacją pewne wzorce kulturowe i prawne rozpowszechniły się po całym świecie, po świecie zachodnim w szczególności. Dotyczy to też polityki. Różnice polityczne stopniowo zacierają się zmierzając do słynnej „ciepłej wody w kranie”. Uprzedzając zarzuty: programowo partie polityczne, np. PSL i Partia Razem różnią się znacznie. Jednak różnice te, bardzo rzucające się w oczy porównałbym do różnic pomiędzy mieszkaniami w jednym bloku. Standard może być zupełnie inny. Ale to ciągle ten sam blok i te same fundamenty.
Przeanalizujmy może taki przykład: konsumpcjonizm
Jest on obecnie szeroko krytykowany za szkody jakie wyrządza środowisku oraz na różnice majątkowe na świecie. Tu wszyscy mniej więcej się zgodzą. Jednak załóżmy hipotetycznie, że rozpasana konsumpcja nie szkodzi przyrodzie i że każdy może sobie na nią we w miarę jednakim stopniu pozwolić. Czy byłaby wtedy zła? Zapewne większość ludzi uznałaby, że nie. Jednak fundamenty zarówno lewicowe jak i chadeckie prowadzą do wniosku, że konsumpcjonizm jest zły sam w sobie, bo dehumanizuje człowieka i sprowadza go do zbioru rzeczy jakie posiada.
Powstała więc kasta zawodowych polityków poruszająca się, przy wszystkich różnicach na mniej-więcej wspólnym fundamencie ideowym.
Samo w sobie byłoby to jeszcze do przeżycia, gdyby nie fakt, że równocześnie zanikła sfera publiczna. Gdy tworzono zręby obecnego systemu demokracji liberalnej prawa wyborcze miało max kilka procent z ówczesnej, dużo mniejszej populacji. Jeżeli weźmiemy np. pierwotny zapis konstytucji USA mówiący o jednym reprezentancie na 30 000 ludzi (bez Indian i niewolników) to okaże się, że tak naprawdę parlamentarzystę wybierało niekiedy kilkaset osób z mniej więcej jednolitej grupy społecznej. To z kolei oznaczało, że wybory te bardziej przypominały wybory wójta w małej gminie niż współczesne masowe głosowania parlamentarne.
„Odpowiedzialność” polityka wybranego przez ludzi, których niemal wszystkich zna przynajmniej z imienia i nazwiska wygląda zupełnie inaczej niż takiego który musi „zdobyć dziesiątki tysięcy głosów”.
Właśnie – głosów, nie poparcia. „Poparcie” jest czymś ciągłym i względnie stałym. Głosowanie to jednorazowy akt dokonywany raz na 4 lata. Oczywiście poparcie ciągle jest ważne, ale nie jest to poparcie wyborców. Jest to poparcie ze strony kolegów i koleżanek z partii w ramach walki poszczególnych frakcji. Tu rzeczywiście ciągle liczą się tradycyjne umiejętności polityczne.
Redukcja roli obywatela do postawienia raz na kilka lat krzyżyka wiąże się z kolei z ogromnymi konsekwencjami.
Nie mogąc nic dodać od siebie wyborca musi w swojej decyzji uwzględnić wszystkie czynniki i wątpliwości. W takiej sytuacji ciężko jest powiedzieć co my byśmy chcieli. Dużo łatwiej jest stwierdzić czego na pewno byśmy nie chcieli. I tak zamiast wybierać „na kogo” podejmujemy decyzję na kogo na pewno nie. To z kolei stwarza ogromną lukę dla partii „antysystemowych” czyli kontrariańskich, mechanicznie podważających wszystko co mówi większość. Nie jest w tym wypadku istotne, co taka partia popiera, ważne przeciw czemu (a raczej przeciw komu) działa.
W ostatnich wyborach w USA, tradycyjnie przegrywanych przez partię Prezydenta Demokraci odnieśli całkiem niezły wynik. I to mimo kiepskich notowań samego Joe Bidena. O przepraszam, niezły za jednym wyjątkiem: na Florydzie gubernator Ron De Santis zmiótł Demokratę z planszy, robiąc wynik najlepszy od dziesięcioleci. Czy miał tu znacznie fakt, że De Santis od dłuższego czasu jest atakowany przez Donalda Trumpa, którego faworyci ponieśli liczne porażki? Nie wiem, choć się domyślam. Podejrzewam, że w tych wyborach największy wynik zrobiła opcja „głosuję na swojego kandydata z obrzydzeniem, bo druga strona jest jeszcze gorsza”.
Do tej pory uważałem, a wielu uważa nadal, że zjawiska pokroju Trumpa czy Konfederacji to ogromne zagrożenie dla współczesnej demokracji. Co jednak jeżeli jest zupełnie odwrotnie i trzyma się ona właśnie ze strachu przed tego typu ludźmi, a ich wyborcy to po prostu ludzie, którzy jedno „mimo wszystko” zamienili na drugie?
PS: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofiadlajanuszy #polityka #konfederacja
70dcc2e5-7a1f-42b0-b044-e37fd1b53d09
mickpl

@loginnahejto.pl bla bla bla piękna analiza zgrabnie pomijajaca oblude, hipokryzję i rozpierdalanie kraju przez większe partie. Całość brzmi jakby jedynym celem było ciche potwierdzenie, ze scenę polityczna należy betonowac i tylko wahadło po-pis czy ich inkarnację sa słusznym wyborem.

gumiorek

@loginnahejto.pl Ok, ale co gdy tych ludzi wybierających "mimo wszystko" będzie np. 30%? Tzn. nie widzę tutaj za bardzo wyjścia optymistycznego. Albo inaczej - takie "partie negacji", że tak pozwolę sobie je nazwać najcześciej tracą dopiero w momencie, kiedy jakiś ich przedstawiciel dochodzi do władzy i okazuje się, że proste odpowiedzi na trudne pytania dobrze wyglądają tylko na papierze. A mimo wszystko uważam, że w przypadku Konfy byłaby to swoista operacja na otwartym sercu dla tego kraju. Może byśmy to przeżyli, ale rekonwalescencja będzie długa...

BjornIronside

@loginnahejto.pl głosowanie przeciw czemuś to pokłosie tego że mamy próg wyborczy i ordynację, która nie daje proporcjonalnej ilości mandatów do danej ilości głosów. Przez to trzeba kombinować i zamiast głosować zgodnie z tym do kogo jest Ci najbliżej musisz wybierać z partii które przekroczą próg i kalkulować, czy głosować na mniejszą partię blizszą naszym przekonaniom czy na wiekszą, bo wtedy nasz głos ma większą wartość w przeliczeniu na mandaty

Zaloguj się aby komentować

Tchórzostwo czyli zbrodnia podwójna
Do bycia mądrym tak naprawdę nie trzeba wielkiej inteligencji, natomiast bardzo często ogromnej odwagi.
Ostatnio internety obiegł film z Pruszkowa, gdzie grupa nastolatków pobiła jednego z kolegów. Dosyć szybko namierzona została dziewczyna która wszystko nagrywała i która, jak stwierdziła „po prostu nie potrafi odmówić”. Załóżmy, że rzeczywiście tak było i ta osoba po prostu dała się wciągnąć w całe zajście innym dzieciakom. Czy to w jakiś sposób ją usprawiedliwia?
Wręcz przeciwnie.
Jak pisałem ostatnio, ludzie czyniący zło bardzo rzadko robią to z pełnym wyrachowaniem i w pełni świadomi. Zazwyczaj próbują racjonalizować swoje działania rzekomym wyższym dobrem albo, co jeszcze częstsze – starają się wyzbyć się swojej odpowiedzialności. Nawet kilka miesięcy temu był proces oskarżonego o zbrodnie wojenne żołnierza rosyjskiego który, a jakże, twierdził iż działał pod presją dowódcy. Niezbyt oryginalna bajka, bo w przypadku zbrodni wojennych, a tych było przez ostatnie sto lat sporo mówi tak dosłownie każdy sprawca.
Najsłynniejszy filozof okresu powojennego, Jean Paul Sartre nazwałby taką postawę „Złą wiarą”.
Zła wiara polega na tym, że uważamy się za „fakt w świecie wolności” albo za „wolność w świecie faktów”. Co to znaczy? „Fakt w świecie wolności” to przyjęcie postawy „ja nie mam nic do powiedzenia”. Tylko wykonuję rozkazy, tylko nie potrafiłem odmówić, zmusili mnie itd. Guzik prawda, uważa Sartre i przytacza przykład swojego kolegi z oddziału powołanego do wojska. Kolega ów uważał, że wcale nie jest żołnierzem tylko powołanym do wojska cywilem. No nie do końca, bo gdyby był cywilem rzuciłby karabin i zdezerterował. A że wiązałoby się to z przykrymi konsekwencjami? Owszem, ale nazywajmy sprawę po imieniu: to nie brak wolności, a wybór braku negatywnych konsekwencji. Fakt, że świat czasami nie jest taki jak chcielibyśmy żeby był i nic się na to nie poradzi wcale, wg Sartre nie neguje naszej wolności.
Zresztą tak naprawdę bardzo rzadko dramatyczne konsekwencje są skutkiem wyłącznie czynników zewnętrznych
Przykład z Pruszkowa jest zapewne jednym z nich. Autorce nagrania groził najpewniej ostracyzm towarzyski. Ostracyzm w grupie znajomych którzy nie są kolegami spod celi (chociaż w tej chwili to nie jest wykluczone) tylko towarzystwem w jakim dobrowolnie się obraca. I jakoś nie podejrzewam, że były to grzeczne dzieci w wolnych chwilach zainteresowane historią polskiego harcerstwa.
No dobrze, ale zajmijmy się teraz drugim przykładem złej wiary – zapewne dużo bardziej dramatycznym i rzadziej opisywanym.
Przykład ten widzimy na obrazku, jak też został dosłownie przytoczony przez Sartre. Oto osoba która ewidentnie ma objawy jakiejś choroby nie chce iść do lekarza ze strachu przed diagnozą. Czego jednak tak naprawdę się boi? Choroba rozwija się niezależnie od tego czy o niej wiemy czy nie. Natomiast zależne od naszej wiedzy są z pewnością działania jakie możemy podjąć.
Strach przed diagnozą to nie tyle strach przed samą chorobą co przed tym jak wpływa na nasze życie
Gdy zdiagnozują nam jakąś ciężką chorobą, np. nowotwór to będziemy musieli jakoś się do tych faktów ustosunkować. Dopóki nic nie wiemy nie musimy brać pod uwagę leczenia, ewentualnego krótszego życia i wszystkich tych uciążliwości.
To nie dotyczy tylko choroby
Ostatni przykład z histeryczną reakcją na dowody o tym, że Karol Wojtyła krył sprawców pedofili jest tego świetnym przykładem. Krył albo nie krył – tych faktów nie da się zmienić, natomiast z pewnością da się udawać, że tego tematu nie ma. W rzeczywistości bowiem załamanie światopoglądu to rzecz niemniej dramatyczna niż ciężka choroba. Akurat tych którzy gardłują najgłośniej w tej sprawie to mi nie żal, bo oni to robią głównie dla bardzo przyziemnych korzyści, natomiast faktycznie dla wielu prostych, starszych ludzi taka wiedza mogłaby być bardzo bolesnym ciosem.
W końcu mamy też naukę
Naiwnie do niej podchodząc możemy założyć, że jeżeli pojawiają się dowody na niesłuszność jakiejś teorii, to zostanie ona obalona i wycofana ze środowiska nauki. W rzeczywistości nie jest to takie proste. Ciężko jest starym naukowcom, którzy na rozwój jakiejś teorii poświęcili całe życie przyznać, że oto się mylili. Nowe odkrycia bardzo często zrzucane są na karb błędów w metodologii lub w różny inny sposób racjonalizowane. Dopiero gdy liczba anomalii staje się przytłaczająca dochodzi do zmiany całego paradygmatu.
Prawda często bywa bolesna. A jeszcze bardziej bolesne bywa to, że to od nas zależy jak się wobec niej ustosunkujemy. Nie zmienia to jednak faktu, że wypieranie się odpowiedzialności, chowanie głowy w piasek i udawanie, że jest się ślepym zmienia jedynie to, że do pierwotnej winy należy doliczyć kolejny grzech: oszustwa wobec samych siebie.
Bibliografia:
G. Cox – How to be existentialist?
T. Kuhn – Struktura rewolucji naukowych
PS: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofia #filozofiadlajanuszy #gruparatowaniapoziomu
98162dc6-6b67-454b-80d5-d810b2a4b913
GrindFaterAnona

@loginnahejto.pl dzieki za fajny wpis do przeczytania przy kawie, następna kawa na moj rachunek

travel_learn_wine

@loginnahejto.pl fajnie byłoby zobaczyć Twój wpis na temat tego czemu frekwencja wyborcza w Polsce zwłaszcza wśród młodych jest tak niska i jak pokazać ludziom, ze ich głos ma znaczenie

ZBOWiD

@loginnahejto.pl Reakcja moich rodziców na dowody zaniechań JP2 ws pedofilii w kościele są takie jak opisujesz. Wyparcie, "nie powinno się papieża ruszać bo obalił komunę, już nie żyje i tak". Ja uważam że o każdym trzeba mówić prawdę i dociekać niej. I nie powinno być żadnych świętych krów.

Zaloguj się aby komentować

Z historii polskiego papieża możemy się nauczyć, żeby nie pchać się na stanowiska które nas przerastają.
Na początek kilka faktów.
Jest rok 1978, Polska. Ludzie mają serdecznie dosyć panującej władzy, ale spacyfikowani zarówno osiem, jak i dwa lata wcześniej nie mają też wątpliwości, że nadziei na sukces brak. Jesienią ciekawostką jest fakt, że w kilkadziesiąt dni odbywają się dwa pogrzeby papieża. I tu niespodzianka – po krótkim pontyfikacie Jana Pawła I kardynałowie wybierają rewolucyjnie nie Włocha, a cudzoziemca z komunistycznego kraju.
Sporo psychologów twierdzi, że opowiadanie historii to naturalny dla człowieka sposób porządkowania faktów
Ta historia więc pisała się sama. Umęczona rządami okupantów (przypominam, że ostatecznym gwarantem ustroju był „bratni” żołnierz radziecki, którego było tu więcej niż dzisiaj na Białorusi) Polska dostaje znak od sił najwyższych. Od sił najwyższych, bo przełom lat 70-tych i 80-tych to okres kiedy ateiści masowo chodzili w Polsce do Kościoła, żeby tylko pokazać opór wobec partii, niezależnie co o chrześcijaństwie po cichu myśleli. Wielkie doładowanie morale pozwoliło zebrać się Polakom jeszcze raz, w historycznym 1980 roku. Kto uważa, że wybór Polaka na papieża nie miał żadnego wpływu na to co się wydarzyło kilkanaście miesięcy później gada głupoty.
Problem polega na tym, że nie ma w tym wszystkim żadnej osobistej zasługi Karola Wojtyły
Karol Wojtyła został papieżem i to było ogromnym wsparciem dla Polaków. Ale gdyby w to miejsce papieżem został jakikolwiek inny Polak efekt byłby podobny. Jedyną – choć niezwykle ważną – zasługą Karola Wojtyły było to, że istniał.
Ale to jego zwolennikom nie wystarczyło
Z człowieka który idealnie nadawałby się na milczący totem, który wzorem królowej Elżbiety II jednoczyłby ludzi samym faktem swojego istnienia zrobiono herosa. Wróć, nie herosa. Zrobiono mieszankę wszystkich możliwych archetypów pozytywnych postaci. Nie będę tu przytaczał poszczególnych przykładów. Swego czasu widziałem porównanie współczesnej czytanki o Wojtyle z historyczną, prlowską opowiastką o Leninie. Powiem szczerze: Lenin przy Wojtyle to był cienias.
Tak jak Danny DeVito nie udźwignie roli Jamesa Bonda, tak Karol Wojtyła nie był w stanie udźwignąć tego, co (przy jego własnym przyzwoleniu zresztą) różni ludzie władowali mu na barki.
Warto zwrócić uwagę, że nie istnieje chyba żadna rzetelna biografia Karola Wojtyły. Mówiąc rzetelna mam na myśli taką, która niejako odpowiada na naczelny cel humanistyki, zrozumieć „jak to było być Karolem Wojtyłą”, próbującą wprowadzić czytelnika w buty polskiego papieża. A wbrew pozorom taka psychologiczna podróż byłaby bardzo cenna.
Wbrew pozorom to raczej nie jest tak, że Karol Wojtyła był jakimś demonem zła stojącym na czele szajki pedofili. To znaczy, nie jest to wykluczone, ale raczej mało prawdopodobne. Ludzka psychika posiada naprawdę masę mechanizmów chroniących przed dezintegracją i najprawdopodobniej chroniąc księży pedofilów miał jakieś swoje wytłumaczenia, że ostatecznie robi dobrze.
Nie można też powiedzieć, że nie miał papież Polak żadnych zalet. Z pewnością był dosyć bystrym facetem, poliglotą, niezłym mówcą i, choć robienie z niego geniusza filozofii jest przesadzone, oczytanym gościem. Na narodowy totem osoba idealna. Na człowieka który miałby podejmować jakiekolwiek odpowiedzialne decyzje dotyczące innych? Jak widzimy choćby po ostatnim reportażu - absolutnie nie.
Trzeba jednak podkreślić, że wizerunek Wojtyły jako postaci w pewnym sensie pozytywnej dałoby się ocalić.
Praktycznie każda historyczna postać ma swoje na sumieniu. Piłsudski, Churchill albo de Gaulle i masa innych. Jednak żaden z tych ludzi nie próbował być kimś wyłącznie pozytywnym. A z Wojtyły taką karykaturę świętego zrobiono jeszcze za życia. No to cóż – jako karykatura widać musi skończyć. 
#filozofiadlajanuszy #2137 #religia
499493b1-f820-4088-b5cd-b3857d02cbc8
GordonLameman

@loginnahejto.pl

100% zgody.


Wojtyła krył pedofilie ze względów utylitarnych - ważniejsze dla niego było dobro kościoła, który nie wszędzie miał dobrą prasę niż życie i zdrowie ofiar.


W Polsce zrobiono z niego herosa, stratega, a to był zwykły kiecol, który w dodatku swoimi encyklikami i kretyńskim podejściem narobił dużo złego (aborcja to jego sprawka, AIDS w Afryce etc)

Zaloguj się aby komentować

Komentarz rok od inwazji, czyli jak klęska Rosji odsłoniła bolesną prawdę o naszej kulturze
Fakt, że rosyjska potęga okazała się istnieć tylko na suto opłacanych fakturach wystawianych przez tamtejszy MON nakazuje nam poważnie pochylić się nad okolicznościami kilku wydarzeń, jakie w ostatniej dekadzie wstrząsnęły zachodem.
Kilka tygodni po ataku ukraińskie MON wystosowało ironiczne podziękowania dla rosyjskich generałów
Ironia ironią, ale gdyby nie ruskie dowództwo wojna mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Gdyby złodziejstwo było konkurencją olimpijską inne kraje nie miałyby po co wysyłać swoich zawodników. W Rosji kradnie każdy od każdego. Zwykli żołnierze kradną pralki i paliwo z własnych samochodów, generalicja bierze pieniądze za nieistniejące remonty i zlecenia. Napisałbym, że rosyjska potęga jest z dykty, ale podejrzewam, że bez zagranicznych technologii nawet tego nie byliby w stanie wyprodukować.
Nie inaczej popisały się rzekomo potężne rosyjskie służby
Kompletnie nie miały pojęcia zarówno o stanie własnych sił, ale też o morale Ukraińców i postawie jaką przyjmą Stany Zjednoczone. Słynna akcja kiedy to „złapali dywersantów” z grą „Sims 3” bo jakiś Wania nie podumał, że może chodzi o trzy karty SIM i dedykacją w książce podpisaną „tu jakiś podpis” jest tylko wisienką na torcie ruskiego ładu („Ruski ład” to zdecydowanie bardziej trafne tłumaczenie „ruski mir” niż „pokój” albo „świat”).
Problem polega na tym, że wiele katastrofalnych wydarzeń do jakich doszło w ostatnich latach na zachodzie miało być skutkiem działalności tychże fantomowych służb rosyjskich.
Brexit albo dojście Trumpa do władzy w 2016 roku (oraz co gorsza przejęcie przez jego ludzi Partii Republikańskiej) pojawiało się nieodłącznie ze wzmianką o udziale rosyjskich farm trolli i propagandy pochodzącej z tego kraju. Nie ukrywam, sam w to wierzyłem, ale to co pokazuje Rosja przez ostatni rok każe rozważyć dwie możliwości. Po pierwsze, że parodia państwa jaką jest Rosja rzeczywiście kręci jak chce zachodnim społeczeństwem. Po drugie, że słynne rosyjskie trolle podpięły się pod jakieś zupełnie od nich niezależne zjawiska i niczym Zagłoba do Wołodyjowskiego mówi „tośmy Bohuna usiekli!”.
Nie powiem – obie opcje są przerażające, choć wiedząc o tym, że historia jest nieco bardziej skomplikowana niż z memów o Chińczyku co zjadł nietoperza bardziej przechylam się do tej drugiej opcji.
To by z kolei oznaczało, że to nie ruskie trolle manipulują społeczeństwem, a społeczeństwo stworzyło grunt w którym rosyjska narracja ma możliwość uzyskać posłuch.
Niedawno czytałem jakiś hurra optymistyczny post o tym, jak to zachód pokazał, że Rosja nie może mu zrobić nic. Przy okazji dostało się też Chińczykom a ogólna wymowa była identyczna z tą którą na początku lat 90-tych przedstawił Francis Fukuyama: widzimy koniec historii, zachodnia demokracja w obecnym kształcie jest ustrojem finalnym, któremu żadne zagrożenie zewnętrzne nie jest w stanie zagrozić.
Fakty są jednak takie, że ostatnie zagrożenie zewnętrzne jakie miało realny wpływ na kształt kultury europejskiej miało miejsce pod koniec starożytności, a i też było tylko jednym z elementów jakie spowodowały upadek Rzymu. Później nie udało się Arabom, Mongołom, Turkom, Bolszewikom. Czy jednak Europa nic się od tego czasu nie zmieniła?
Praktycznie wszystkie zmiany jakie nasza kultura przeżyła działy się z powodów które sama stworzyła. Kolejne ustroje i formy społeczeństwa załamywały się, jakby to powiedzieli Hegel albo Marks pod ciężarem wewnętrznych sprzeczności tworząc następnie kolejną formę, na jakiś czas owe sprzeczności rozwiązującą.
To tąpnięć w naszej kulturze powinniśmy szukać i się obawiać, a nie ruskich trolli, kamratów czy innego dziadostwa, które służby już od dawna zapewne mają na widelcu. Oni są co najwyżej w stanie podać kufel do piwa, które sami sobie nawarzymy. 
PS: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#ukraina #filozofiadlajanuszy #spoleczenstwo
7097965d-bf4c-4845-bb81-99aec9b12c24
Kulturozofiapl

@5tgbnhy6 nie rozumiem do końca pytania. Chodzi o to, jak możemy stwierdzić jakiej narodowości jest autor danego komentarza? Czy narracji?


Ale zgadzam się z ostatnim zdaniem - nie wydaje mi się, żeby dało się to zwalczyć na poziomie politycznym. Nie wydaje mi się również, by dobre było tworzenie baniek per se. Z propagandą trzeba docierać szerząc prawdę i liczyć, że ludzie ją zaakceptują.

Rihs

@loginnahejto.pl pisałem o tym między innymi licencjat i moje zdanie od tego czasu jest takie, że Trumpa nie stworzył ani Putin ani Cambridge Analytica ale razem dali mu te 2-3% które przeważyły, choć moim zdaniem pewnie przeważyła sama Cambridge Analytica. Po prostu sztab Trumpa robił z AI dokładne operacje chirurgiczne, tam gdzie były potrzebne, a Clinton zbudowała sobie sztuczną głupotę która psuła jej kampanie xD. Generalnie jaj jestem dosyć sceptyczny co do skuteczności propagandy, jeżeli chodzi o zmianę ludzkich poglądów. Jak przyjrzysz się reżimom w różnych krajach, to nawet te istniejące od dziesiątek lat i ambitne jak choćby Chiny robią to na co pozwalają im normy kulturowe państwa i propaganda nie za bardzo potrafi je zmieniać. Jak kulturowo jakiś naród czegoś nie lubi to nawet długie urabianie może nie działać.

Rihs

@5tgbnhy6

mnie zastanawia jak można mówić o "zewnętrznej" albo "wewnętrznej" propagandzie w czasach międzynarodowego internetu, gdzie mogę przeczytać treść wyprodukowaną przez każdego piszącego po angielsku


Jakie to ma znaczenie, jak nawet w Polsce ludzie specjalnie nie wyściubiają nosa poza swój krajowy internet. A w większych/bardziej samowystarczalnych kulturowo narodach jak Japonia, poziom zamknięcia w krajowej bańce bywa patologiczny.

Zaloguj się aby komentować

Ciekawość urwana ze smyczy: skąd się bierze popularność internetowej patologii?
Pod pewnymi względami największą tragedią patostreamów i freak fightów jest to, że fani nie biorą ich na poważnie.
Dla tych którzy mają szczęście tego nie wiedzieć: freak fighty to pseudosportowe walki pomiędzy celebrytami. A właściwie pato-celebrytami, bo najczęściej chodzi o osoby wywodzące się ze środowisk patologicznych, które w życiu osiągnęły głównie wpis w rejestrze skazanych oraz ewidentne uzależnienie od alkoholu lub narkotyków. Jeżeli ktoś uważa, że brzmi to jak opis marginesu społecznego to mam niezbyt dobre wieści: osoby te należą do czołówki polskich influencerów, posiadając setki tysięcy śledzących w social mediach.
Temat oczywiście do ugryzienia przez wiele osób z różnych perspektyw. Także prawnych, bo wielokrotnie mamy do czynienia z wykorzystywaniem w tym środowisku osób upośledzonych lub uzależnionych i nawet jeżeli nie doszło do popełnienia przestępstwa, to prokuratura może wszczynać postępowania cywilne, a z punktu widzenia kodeksu cywilnego kilka ciekawych paragrafów by się tam znalazło.
Ale czy wśród widowni znajdą się prawnicy?
Czy osoby na jakimś poziomie intelektualnym mogą się czymś takim zajmować? Czy ktoś po godzinach w dobrze płatnej pracy może godzinami oglądać jak w pijackiej melinie alkoholicy robią pod siebie (dosłownie). Czy ktoś może płacić za transmisję w której dwóch chuliganów z wyrokami wzajemnie wyzywa się od „sześdziesion” (art. 60 KK, tzw mały świadek koronny, oznacza to przestępcę współpracującego z policją).
Problem polega na tym, że jest to ogromna część oglądających
Oczywiście, nie świadczy to o tym, że jakiś dyrektor średniego szczebla dużej korporacji posiada horyzonty myślowe pozwalające mu jedynie oglądać stream z meliny. Zresztą jak zaraz pokażę to nie o horyzonty myślowe tu chodzi, bo wyrafinowana filozofia czy literatura również może paść ofiarą zjawiska o którym dzisiaj piszę (co jest zresztą pod wieloma względami gorsze).
Osoby na jakimś poziomie oglądają tego typu transmisje dla jaj
Innymi słowy – dla niezobowiązującego relaksu. Jeżeli takiego widza zapytać, czy się z tym utożsamia to zacznie się wręcz śmiać. Ostatnio jeden z zawodników freak fightów zmarł i od razu pojawiły się głosy, że to wina między innymi hejterów. Tylko co to jest hejter? Jeżeli ktoś kto szczerze kogoś nienawidzi, to ja się nie zgodzę, że ten człowiek miał hejterów. Nienawiść jest pewnego rodzaju zaangażowaniem uczuciowym. Kiedy Hanna Arendt relacjonowała proces hitlerowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna uznała, że jego zapewnienia o braku nienawiści do Żydów są szczere. Nienawidził Żydów Hitler, ale wykonawcy holocaustu albo dawali upust prymitywnym emocjom nieposiadającym psychologicznej głębi albo po prostu wykonywali bezmyślnie rozkazy.
Na czym więc polega fenomen tego zjawiska?
Widzowie patotreści w internecie wybierają dobrowolnie. Raczej nikt nie jest „zmuszany” do siedzenia w tym środowisku poprzez obowiązki szkolne czy zawodowe. Jest to więc nieodłączny element czasu wolnego. Ale co to jest czas wolny? Wielokrotnie już pokazywałem na tym blogu, że należy współczesny czas wolny, weekend czy urlop odróżnić od świąt epoki przednowożytnej, które rządziły się swoimi nierzadko skrupulatnie określonymi zasadami. Czas wolny to czas dosłownie wolny – czas który każdy z nas musi samodzielnie wypełnić. Tylko jak?
Człowiek współczesny staje przed koniecznością decyzji co ma ze sobą zrobić
Nie będziemy tu szczegółowo rozwijać tego tematu, ale czas wolny jest właśnie tym elementem życia, gdzie widać to najdobitniej. Nawet jeśli nie mam pełnej swobody jak wykorzystać swój czas po pracy, to jest ona bez wątpienia ogromna.
Problem polega na tym, że wraz z wolnością pojawia się pustka – brak jakiejś instancji czy instrukcji do której można się odwołać z pytaniem „co robić?”. Kiedyś taką instancją była religia, która precyzyjnie odpowiadała na pytania jaki jest świat, kim jest człowiek i co powinien ze sobą robić. Epoka współczesna mówi jasno: pierwszą i ostatnią instancją wyrokującą „co ja powinienem robić?” jestem ja sam. Nawet jeżeli powołam się na jakiś zewnętrzny kodeks etyczny, to dzieje się tak dlatego, że ja się zgodziłem go przestrzegać. Nic nie jest w stanie zmusić nas do tego, abyśmy coś robili chętnie. Jak pokazał mityczny Syzyf, nawet bogom można wprost powiedzieć „lol, nie”.
Poczucie takiego bezkresu i braku podstawy do decyzji niekoniecznie jest miłe i wiąże się z lękiem
I wielu filozofów ucieczkę współczesnego człowieka przed tym lękiem opisało. Od tak prozaicznych metod jak substancje odurzające po zjawisko „ucieczki do wolności” czy „człowieka sowieckiego” gdzie odpowiedzi na pytanie „jak żyć” ma dostarczyć jakiś charyzmatyczny dyktator decydujący o codzienności poddanych.
Ale co to ma wspólnego z naszą patologią?
Martin Heidegger opisał zjawisko które polscy tłumacze oddają jako „się”. Kiedy nie wiemy co robić robimy „co robi się” w takiej sytuacji. Co „się” nosi, co „się” słucha itd. „Się” to taki trochę urojony strażnik, którego sobie wszyscy wyobrażamy i przed którym wszyscy sami się pilnujemy, a który najczęściej nie jest żadną konkretną osobą.
W „się” można upaść na kilka sposobów i jednym z nich jest właśnie ciekawość.
Ale chwila: czyżby ciekawość nie była początkiem filozofii jak chciał Arystoteles? Albo kołem zamachowym rozwoju nauki i wiedzy jak mówili myśliciele wczesnej nowożytności? Otóż: to zależy. Św. Tomasz z Akwinu oddzielił ciekawość od dociekliwości. Intelektualną cnotą była ta druga. Ciekawość zaś polegała na niepohamowanym dążeniu do wiedzy by niczym ludzie w Raju czy budowniczy wieży Babel być mądrzejszym od Boga.
Ciekawość w rozumieniu Heideggera ma zdecydowanie świecki charakter
Występek polega tutaj na tym, że „pożądanie wiedzy” zmierza tutaj w patologicznym kierunku. Zamiast ku lepszemu rozumieniu świata i swojego w nim miejsca człowiek poszukuje czegoś nowego. Czegoś „zaskakującego”. Pustych emocji i niezobowiązujących uniesień. To wcale nie muszą być prymitywne rozrywki. Bardzo często spotykam w internetowych dyskusjach o bardzo ambitnych tematach ludzi, którzy traktują to jedynie jako pretekst do intelektualnej masturbacji nad własną znajomością „Słownika wyrazów obcych”.
Należy zaznaczyć, że Heidegger formalnie nie nazywa ciekawości czymś złym.
W ogóle nigdy nie napisał konkretnej książki poświęconej etyce, uważając, że byłby to kolejny kodeks, w który można uciec od autentyczności własnego bycia. Co więcej, ciekawość i życie „tak jak się żyje” są wręcz koniecznymi elementami naszego bycia w świecie. Jednak to bycie w świecie ma wymiar skończony – kiedyś się zaczęło i kiedyś się skończy. Sami musimy zdecydować czy ten dosyć krótki okres ma być smakowaniem głębi kraftowego portera, czy też kompulsywnym upijaniem się Tatrą pitą w melinie Daniela Magicala.
PS1: można mnie znaleźć na FB, Instagramie:
https://www.facebook.com/filozofiadlajanuszy
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/
PS2: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofia #filozofiadlajanuszy #psychologia #gruparatowaniapoziomu
f391571b-c7ed-4b67-83d4-912c0f9d5279
kodyak

Ogladanie patostreamow jak najbardziej ma związek z ciekawoscia, ja to zawsze porównuje do tych tepych chuji na autostradzie gdzie po drugiej stronie jest wypadek i wszyscy muszą zobaczyć i zwalniają i robi się zator,


O takie obrzydliwe ale muszę to zobaczyć a potem wyprzedzają na 3 bo się spieszą jednak

loginnahejto.pl

@Markowowski tbh nie wiem co mam powiedzieć. Zastanowiłem się nad tym i jedyne co mogę sobie zarzucić to że niezbyt jasno zaakcentowałem, że to nie jest przyczyna tylko gapienia się w patostreamy, ale każdej niezobowiązującej rozrywki W TYM patostreamów. I z drugiej strony można patostreamy potraktować jako bardzo atrakcyjny materiał do głębszych przemyśleń nad pewnymi podstawowymi elementami życia ludzkiego, które tu są ograbione z kultury do maximum. Natomiast faktycznie na pytanie czemu patostreamy i freak fighty a nie np. tureckie seriale ten wpis nie odpowiada. Zawsze staram się swoje wpisy obrazować jakimś życiowym przykładem i czasami tak po prostu wychodzi.

3lfka

@wombatDaiquiri


którzy pracują głową. I to jest kurwa dramat, jak bardzo jestem po tym zmęczony i jak bardzo nie chce mi się planować wyjść, szukać wydarzeń, oglądać ambitnego kina.


Polecam uprawianie sportu.

Zaloguj się aby komentować

Sytuacja kiedy internetowe boty piszą wypracowania lepsze od uczniów niewiele nam mówi o człowieku, komputerach i filozofii umysłu. Natomiast bardzo wiele o tym jak na człowieka spogląda nasz system edukacji.  
Na początku XIX wieku zaobserwowano wiele przypadków zniszczenia automatycznych krosien, które pozwalały zdecydowanie szybciej i taniej niż dotychczas produkować tkaniny
Za zdarzenia te odpowiadali rzemieślnicy, którzy obwiali się nowej technologii. Słusznie zauważyli, że nikt nie będzie uwzględniał lat, podczas których uczyli się fachu, gdy ten sam efekt – w postaci tkanin – uzyskać można zdecydowanie mniejszym nakładem czasu i środków finansowych przy pomocy maszyny obsługiwanej przez zdecydowanie słabiej wykwalifikowanego pracownika.
Mylił by się jednak ten, kto uważa, że w procesie tkactwa maszyna zastępuje człowieka. Po pierwsze – z perspektywy czasu widzimy, że jednak ta rewolucyjna wówczas technika dziś wydaje się strasznie archaiczna. Po drugie „zastępowanie człowieka” zakłada jego istnienie. A w nowoczesnym procesie produkcji człowiek jako taki nie występuje.
Osiemnaście – tyle czynności należało wykonać (w XVIII wieku) do wyprodukowania szpilki
Skrupulatnie wyliczył to słynny ekonomista Adam Smith. Zauważył on, że gdyby te czynności rozdzielić na poszczególnych pracowników to produktywność wzrasta znacząco. Osiemnastu robotników wyspecjalizowanych tylko w jednej czynności wyprodukuje w znacznie więcej szpilek niż 18 rzemieślników, którzy od początku do końca prowadzili cały proces.
Jeszcze bardziej rozrysował to Henry Ford. Do wykonania samochodu potrzebne było nie 18 tylko ponad 7000 czynności. Słynny przedsiębiorca podzielił je na takie, które wymagają dużej, średniej i niskiej siły. Wyodrębnił nawet takie, które mogą wykonywać osoby bez nóg, bez rąk a nawet niewidomi.
Przejdźmy teraz do współczesnej filozofii umysłu
Kierunek zwany funkcjonalizmem zakłada, że ludzki umysł działa jak maszyna, a dokładniej jak komputer. Dostaje jakieś dane wejściowe, następnie zostaną one przetworzone i w efekcie następuje jakaś reakcja. Ale w 1980 roku John Searle opublikował jeden z najczęściej komentowanych eksperymentów myślowych zwany „chińskim pokojem”.
Wyobraźmy sobie, że mamy pokój ze szczeliną w ścianie, przez którą Chińczyk wsadza kartkę z napisanymi po chińsku pytaniami. W środku siedzi człowiek, który nie zna języka chińskiego. Ma do dyspozycji kosze z różnymi chińskimi literami i wielką książkę która w języku polskim mówi jakie znaki z kosza ma wyrzucać na zewnątrz, gdy ktoś włoży z kartkę z danym pytaniem.
Ktoś z zewnątrz mógłby uznać, że rozmawia z osobą znającą chiński. Tymczasem jednak jak utrzymuje Searle jest to nieprawda.
Tym czego brakuje chińskiemu pokojowi, z zewnątrz doskonale i poprawnie odpowiadającemu na pytanie jest intencjonalność
Ta cecha, ze średniowiecznej filozofii wyciągnięta przez Franza Brentanę w XIX wieku z grubsza zakłada, że pewne zjawiska muszą być o czymś. Kamień od myśli o kamieniu różni to, że w przypadku kamienia mamy jedną rzecz w przypadku myśli dwie: myśl jako proces mentalny jakiegoś umysłu i kamień do którego się odnosi. Oczywiście jest tu dosyć dziwne zjawisko, bo można myśleć np. o Hobbitach albo elfach i nie wynika z tego istnienie owych. Jakby jednak nie patrzeć trudno wyobrazić sobie żeby ktoś mógł myśleć o dosłownie niczym.
Intencjonalność przysługuje także znakom w tym znakom języka. Choćbyśmy nie wiem jak długo badali napisane na kartce atramentem kreski o kształcie „pies” to nie znajdziemy tam nic co jest kudłate i szczeka. Do tego trzeba rozumiejącego język polski człowieka, który odniesie to do żywego zwierzęcia.
Jak rozstrzygnąć ten spór? Nie wiem – ale obowiązujący w Polsce system edukacji jasno stoi na stanowisku funkcjonalistycznym
Nieprzypadkowo rozpocząłem od przytoczenia klasyków specjalizacji. Z punktu widzenia procesu wytwarzania ustandaryzowanych towarów i usług człowiek jest zbiorem czynności potrzebnych do ich wykonania. Czynności które, dodajmy, według pioniera standaryzacji Fredericka Taylora można wykonać w jednoznacznie lepszy (czytaj: bardziej opłacalny ekonomicznie) lub gorszy sposób.
Do pełnienia roli „wykonawcy” tych czynności w możliwe „dobry” sposób skonstruowany jest nowożytny system edukacji. Dobry „wykonawca” to zaś po pierwsze taki który jest posłuszny i nie dyskutuje z procedurą. Po drugie taki, który jest w wykonywaniu swoich wąsko zakreślonych i wyspecjalizowanych zadań możliwie wydajny. Kiedy te warunki spełnia ktoś lub coś lepszy, to cóż – panie Areczku mam tysiąc botów na pana miejsce.
Przykład? Szkolne wypracowania.
Ten tekst napisałem pod wpływem doniesień o tym, że uczniowie proszą popularnego ostatnio bota o to, aby napisał im wypracowania szkolne. Podobno są całkowicie nieodróżnialne od tych napisanych przez człowieka. Szczerze powiedziawszy wierzę na słowo i dotyczy to zdecydowanie bardziej obszernych niż wypracowania szkolne form literackich. Pełno jest na rynku książek o… pisaniu książek. Istnieją rozrysowane schematy akcji, ogromne bazy tropów literackich i inne procedury tego „jak się pisze książki”. Dysponując wiedzą o tym czego szukają czytelnicy nie powinno być problemu z wyprodukowaniem kolejnego skandynawskiego kryminału albo pornograficznego romansidła przy użyciu sztucznej inteligencji.
Jednak takie wypracowanie czy taka książka z punktu widzenia komputera będzie jak chińska powieść dla ludzika zamkniętego w pokoju Searle’a. Komputer nie wie, że pisze scenę zabójstwa ani, że po raz dziesięciotysięczny tłumaczy postawę Wokulskiego wobec Łęckiej.
Problem polega na tym, że najczęściej nie wiedziały o tym tysiące uczniów, którzy podobne wypracowania popełnili przy użyciu bardziej tradycyjnych metod
Zapewne wszyscy kojarzą słynną scenę, gdzie profesor z „Ferdydurke” wmawia uczniowi, że Słowacki wielkim poetą był i go zachwyca, czego ten zrozumieć nie może, bo przecież Słowacki wcale zachwycający mu się nie jawi! Przypomina mi się, jak w liceum postanowiłem dać swój autentyczny upust na temat „Chłopów”. Dostałem 2 z minusem i wykrzyknikiem (z litości) a nauczycielka była załamana. Dziś z oceną się zgadzam, ale z uzasadnieniem nie. Zgadzam się, bo grafomania młodego korwinisty na nic lepszego nie zasługiwała, ale dlatego, że była kiepskim tekstem. Tymczasem ja dostałem ocenę za „niezgodność z tematem” (czy coś w tym stylu) – czytaj za to, że tekst nie pasował do ustandaryzowanego klucza. Cóż, przypomina mi się, jak Jan Jakub Rousseau wysłał na konkurs pdt „W jaki sposób cywilizacja pomaga człowiekowi” tekst w którym cywilizację „zmasakrował”. To była jego furtka do wielkiej kariery, dzisiaj by pewnie wyleciał za błędy formalne bez żadnej merytorycznej oceny.
Te wypracowania mają sens tylko i wyłącznie wtedy, kiedy uczeń w jakiś sposób potrafi odnieść to co napisał do czegoś na zewnątrz. Ktoś kto napisze w języku chińskim świetny referat o szczekaniu psa nie zna języka chińskiego, jeżeli nie potrafi tego odnieść do ujadającego Burka sąsiadów. Inaczej niczym się to nie różni od pracy bota, która jest przy tym zdecydowanie wydajniejsza. Choć nie wiem po co wydajność w humanistyce – bez rozumiejącego podmiotu można ogromną większość książek z przeszłości wypieprzyć do kosza jako zbędną stertę celuozy poplamionej atramentem a skupić się na maszynowo produkowanych bestsellerów służących niezobowiązującej rozrywce.
To czy umysł człowieka działa jak komputer czy nie, to jedna kwestia. Ale to, że nasze społeczeństwo funkcjonuje tak jakby była to prawda to inna sprawa i poważny problem. Bo jeżeli człowiek jest tylko wykonawcą jednej z siedmiu tysięcy czynności przy taśmie, to człowiek jest nikomu niepotrzebny, bo wkręcać śrubki dużo lepiej potrafi maszyna.
#filozofia #filozofiadlajanuszy #chatgpt #ai #gruparatowaniapoziomu
Bibliografia:
Toffler A. – Trzecia fala
Fuchs T. – In defense of the human-being 
PS1: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
https://www.facebook.com/filozofiadlajanuszy
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/
https://www.hejto.pl/spolecznosc/filozofia-dla-januszy
PS2: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
9a75b350-420f-4afa-843d-e9e27d0b2f6e
Sirion

Ja jestem z wykształcenia mocno techniczny, ale język polski przychodził mi łatwo, jak i pisanie wypracowań. W związku z tym pomagałem dziewczynie polonistce oceniac pracę uczniów. To był autentyczny dramat. Zauważałem tam dokładnie to o czym pisałeś - większość uczniów pisała jak roboty, nie rozumiała nawet o czym jest ich praca.

Najgorsze były rozprawki. Przeciętny uczeń zupełnie nie rozumie czym jest argument - powtarzał np tezę i dla niego to już był pełnowartościowy argument.

PimbdziabulaDyfuzyjna

@loginnahejto.pl świetny tekst i bardzo ciekawy temat. Sam zastanawiałem się nad tym, czy AI może kiedyś np. rozśmieszyć człowieka - co jest bardzo trudne i subiektywne.


Co do treści - czyżby nie szykowało się rozwarstwienie twórców i odbiorców sztuki? Słuszne są obawy o to, czy AI zrobi nam satysfakcjonujący kontent, szybkiego newsa, kolejny obrazek i generalnie rzeczy powtarzalne. I wielu na tym się zatrzyma, bo nie szukają niczego więcej! Niektórzy wolą obejrzeć kolejny odcinek mody na sukces, niektórzy szukają coraz to więcej nowości (i ja tego nie stygmatyzuję - każdy lubi co innego). No ale właśnie, być może teraz wyraźnie będzie widać nową sztukę, twórcze powieści i filmy, a popkulturę nasyci sztuczna inteligencja?


No bo przecież nigdy AI nie będize tak intrygujące i przełomowe jak choćby David Lynch, czy wspomniany Gombrowicz w swoich czasach - i nie zaskoczy nową powieścią. Nie sięgnie głębiej do duszy, bo nauczyło się tego co jest. Za to nasyci te prostsze potrzeby. Więc być może widoczna będzie granica - popkultura AI vs twórcze mniejszości. Obyśmy tylko w kreatywności też nie przegrali.

Saule

@loginnahejto.pl super post, Tomeczku. Jestem w IT i czasem rozmyślam nad filozoficznymi i etycznymi kwestiami wykorzystania sztucznej inteligencji. I nawet nie wiedziałam, że na hejto jest tak zabawnie nazywająca się społeczność xD

Zaloguj się aby komentować

Czy za grzechy władzy odpowiadają wierni czy hierarchowie?
Kilka dni temu miał premierę wstrząsający dokument autorstwa Pawła Kostowskiego poświęcony „Egzorcyzmom” odprawianym przez formalnie księży katolickich. Piszę formalnie, bo z punktu widzenia doktryny to co przedstawia film to są wielokrotnie oczywiste herezje. Co ciekawe, z jakiegoś powodu tolerowane przez biskupów.
Z jakiego?
Może najpierw streszczenie. Film opowiada historię „wypędzania szatana” przez kilku duchownych katolickich z „opętanej” dziewczyny. Szczegóły są wstrząsające – bicie, obmacywanie piersi czy narządów płciowych. Równocześnie mamy pokazane msze z udziałem „egzorcystów” gdzie „błogosławione” są różne przedmioty odstraszające demony. Na przykład olej. Ale oliwa lepsza. Autor nie bluruje marki i można sprawdzić, czy się ma taką w kuchni. Ja mam, więc mnie chyba diabeł nie opęta.
Ale bez żartów
Każdy kto uczciwie zdał w szkole średniej z religii wie, że to oczywista herezja. Tak naprawdę egzorcyzmy, o ile w Kościele istniały od zawsze, zyskują popularność w tempie geometrycznym od stosunkowo niedawna. Jest to związane z przenikaniem do struktur katolickich tzw ruchu charyzmatycznego, który swoją genezę wywodzi z XIX wiecznych przemian w amerykańskim protestantyzmie. Ruch charyzmatyczny nazwę bierze od charyzmatów Ducha świętego – rzekomych nagłych uzdrowień, mówienia językiem i wypędzania demonów właśnie. Krótko mówiąc, na takich mszach dzieje się prawdziwe show.
Początkowo chciałem ten temat pociągnąć dalej
Jednak uważam, że tłumaczenie przemian chrześcijaństwa w przeciągu ostatnich dwóch stuleci byłoby raczej akademicką ciekawostką, zwłaszcza, że komentatorzy filmu nie zwrócili póki co uwagi na to jak główna bohaterka dostała się w ręce oprawców. Wypchnęli ją bowiem właśni rodzice – prośbą i groźbą, nie zważając na błagania własnego dziecka.
Ja już po premierze filmów Sekielskich popełniłem wpis o tym, że grzechy Kościoła zachodzą niejako „na prośbę” wiernych
Chodzi o podział na kulturę winy – czyli problem jest wtedy, kiedy do grzechu doszło (nieważne przy tym czy wyszło to na jaw) i kulturę wstydu – kiedy problem jest wtedy, kiedy pojawia się oskarżenie (nieważne przy tym czy prawdziwe). Historycznie rzecz ujmując chrześcijaństwo ma ogromne znaczenie dla powstania kultury winy. Jednakże osobiście uważam, że ludzie którzy obecnie bronią księży bandytów żyją mocno w kulturze wstydu. Skąd ta sprzeczność?
Jednak muszę zrobić krótki kurs historii chrześcijaństwa
Będzie bez ceregieli – najwyżej dostanę łatkę kolejnego gimboateisty. Kościół w czasach średniowiecza oferował całościowy obraz świata. Jak mówię całościowy to mówię dosłownie. Największy filozof katolicki – św. Tomasz z Akwinu wpisał w swój system oparty na filozofii Arystotelesa wszystko. I fizykę, i politykę, i astronomię. Jednak w czasach nowożytnych to wszystko się zaczęło rozjeżdżać. Najpierw Ziemia odjechała ze środka na orbitę. Wbrew pozorom teoria Kopernika nie była zwykłym odkryciem jak dzisiaj odkrywa się nowe planety, lecz zadawała cios antycznym teoriom kosmologicznym – stąd w dużej mierze opór w jej przyjmowaniu. Później przyszedł Newton i wysłał do kosza Arystotelesa z jego fizyką.
Ale prawdziwy cios przyszedł ze strony prowincjonalnej uczelni w 1781 roku
Wtedy to królewiecki profesor Immanuel Kant publikuje dzieło „Krytyka czystego rozumu” w którym do kosza wysyła wszystkie średniowieczne rozważania metafizyczne. Jeżeli bowiem przyjmiemy za Arystotelesem teorię prawdy, że prawda to zgodność sądu z rzeczywistością, to jak „wyjść z siebie”, spojrzeć na sąd, spojrzeć na rzeczywistość i orzec co jest prawdą?
A no nie da się, mówi Kant. Człowiek nie poznaje „rzeczy samej w sobie” lecz tylko to w jaki sposób się ona jawi. A więc mówienie o tym, że „Bóg naprawdę jest w Trójcy Świętej” i tak dalej nie ma żadnego sensu. Kant wprowadza Boga do swojego systemu, ale szczerze powiedziawszy robi to w niezbyt przekonywujący sposób. Ale spokojnie – to nie jest prosta droga do ateizmu, jak pokazało kilka postaci filozofii pokantowskiej.
Natomiast jest to z pewnością droga do odrzucenia Kościoła jako gwaranta prawdy, nieomylnego źródła światopoglądu i przede wszystkim sensu istnienia człowieka i świata który go otacza.
Najbardziej dobitnie wyraził to Nietzsche w słynnym „Bóg umarł”. Nietzsche nie mówił tutaj o tym, że Boga nie ma (to w II połowie XIX wieku dla wykształconych ludzi wydawało się jeszcze większą oczywistością niż dzisiaj) ale o tym, że Bóg i klasyczna religia, ze swoim objawieniem przestał być źródłem światopoglądu współczesnego człowieka.
No ale jest rok 2023 i Kościół katolicki wydaje się być w nie takiej złej kondycji.
I owszem, jest. Ale nie na takiej zasadzie jak był jeszcze 400 lat temu. Widać to właśnie w istnieniu tego typu zjawisk jak pokazane na filmie. W średniowieczu całe to towarzystwo od egzorcyzmowanej oliwy by zostało oskarżone o herezję i dobrodusznie poproszone o publiczną samokrytykę. Tak samo jak nie byłoby zrozumiałe byłoby istnienie ludzi którzy co prawda w Boga nie wierzą, ale np. popierają Radio Maryja. To z punktu widzenia tamtych czasów kompletna aberracja. Dzisiaj wierni mają głęboko w dupie oczywiste negowanie podstaw wiary którą rzekomo deklarują i tego typu ludzi stawiają na piedestał.
Kościół katolicki, jedna z „religii martwego Boga” przypomina dzisiaj raczej imperium rzymskie na przełomie epok. Podupadły ale przede wszystkim mocno przeminiony. Dziś w kościele katolickim ludzie nie szukają całości światopoglądu (w sensie dosłownym” jak świat powstał, po co jest, jak działa itd, a nie „co sądzić o aborcji”) lecz różnych innych rzeczy. Emocji związanych z „wypędzaniem szatana”, „ucieczki od wolności” w zdawaniu się na przykazanie proboszcza, poszukiwaniu jakiejś swojej tożsamości w odkopywaniu mszy trydenckiej.
Ja ten film polecam z jeszcze jednego powodu
Otóż o ile pedofilia w kościele jest oczywistym naruszeniem porządku prawnego, to „egzorcyzmy” przez wiele osób nie mających nic z kościołem wspólnego mogą zostać wrzucone do worka „bajki z mchu i paproci” których rozważać nie warto. Nie, jak już pisałem na Kancie świat się nie skończył, a religioznawcy XX wieku pokazali jak wiele funkcji spełnia w życiu człowieka religia, nawet jeżeli jest to po prostu zadawanie pytań bez szans na uzyskanie zadowalającej odpowiedzi.
Dlatego też uważam, że problem nadużyć w kościele powinien przestać być rozpatrywany jako problem z księżmi, a zacząć być traktowany jako problem społeczny. Czego ludzie oczekują, że te patologie tolerują? Jakie ich potrzeby są niezaspokojone? Co jest z nami nie tak, że stworzyliśmy taką wspólnotę, gdzie rodzice wypychają dzieci w ręce bandziorów? To są pytania na które chciałbym poznać odpowiedź. 
https://www.youtube.com/watch?v=ucBsh2ORY2I
#filozofiadlajanuszy #filozofia #religia #chrzescijanstwo #kosciol #egzorcyzmypolskie
PS1: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
https://www.facebook.com/filozofiadlajanuszy
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/
https://www.hejto.pl/spolecznosc/filozofia-dla-januszy
PS2: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
HolenderskiWafel

@emil_wasacz Wszystkie te podejścia do religi, które wymieniles istnieją (szukanie wrażeń, kościół dostarczający usługi itd.) ale podstawą jest wiara jako osobista relacja z Bogiem plus kościół jako wspólnota a nie instytucja. Wiem że to banał, no ale o to chodzi, żeby nie było przeintelektualizowane.


A że OP razem z Kantem obala możliwość sensownej religii to chyba zbyt odważne - jeśli już to podważa religie opartą na rozumie, a chrzescijanstwo po średniowieczu już się tak bardzo na rozumie nie opiera.

emil_wasacz

@HolenderskiWafel dzięki za odpowiedź. Faktycznie wyraziłem się w mało jasny sposób. Kant przeprowadza bardziej krytykę obiektywnego poznania, więc i religijność obiektywna w sensie jednego, prawdziwego obrazu Boga, jest w konsekwencji niemożliwa. To, o czym piszesz dalej: osobista relacja plus wspólnota, a nie instytucja - to jest w sumie prosta konsekwencja powyższego - przy braku obiektywnej prawdy pozostaje mi moje subiektywne doświadczenie plus jakaś grupka ludzi, którzy mają je w miarę podobne. Ale bez instytucji nie będzie czegoś takiego jak jeden "katolicyzm" - każdy będzie wierzył "po swojemu". Od siebie dodam, że te małe wspólnoty moim zdaniem będą najczęściej zredukowane do grup zaspokajających jedną potrzebę - raz to będą emocje, raz rozważania intelektualne, jeszcze gdzie indziej poczucie przynależności.

Natomiast wszystko to jest bardzo antropocentryczne i miejsca na Boga to tam w rzeczywistości nie ma.

loginnahejto.pl

@emil_wasacz @HolenderskiWafel dla mnie osobiście religia jako taka jest zjawiskiem czysto ludzkim, będącym przedmiotem dociekań antropologii, socjologii, psychologii no i jakżeby inaczej religioznawstwa. W takim rozumieniu nie występuje w ogóle "Bóg" jako kategoria bytu, tylko "sacrum" czyli pewnego rodzaju szczególne znaczenie jakie ludzie czemuś przypisują. Owszem, może to być tak czy inaczej rozumiany Bóg, ale równie dobrze może być kawał kamienia albo, jak osobiście uważam pozornie "świeckie" zjawiska jak sport na przykład.


Natomiast to co się stało w czasach przemian nowożytnych, których dwóch bohaterów tj Kanta i Kopernika to rozbicie chrześcijaństwa (a właściwie to katolicyzmu) jako pewnego kompleksowego systemu ideologicznego, obejmującego całość życia ludzkiego i wyjaśniającego wszystko od ruchu planet bo zawiłości gospodarki czy medycyny. Oczywiście to też mocno uproszczony i wyidealizowany model, ale w czasach przednowożytnych wszystko ze wszystkim się łączyło, a spoiwem tego wszystkiego był właśnie stojący ponad tym wszystkim Bóg.

Zaloguj się aby komentować

O co w tym chodziło – Myślę, więc jestem (podcast)
Po krótkiej przerwie wracamy i to nie z byle jakim podcastem. Dziś omawiam, nie boję się tego powiedzieć, najważniejsze słowa w dziejach świata. „Myślę, więc jestem” choć brzmi jak komunał streszcza rewolucję w postrzeganiu świata, jaka dokonała się w XVII wieku, tworząc zręby współczesnego rozumienia nauki, polityki i miejsca człowieka w świecie. 
Póki co podcast dostępny jest na:
> YOUTUBE:
https://youtu.be/_RtQJP03FVw
> SOUNDCLOUD:
https://on.soundcloud.com/8Xvnf
> SPOTIFY:
https://tinyurl.com/mtcjpxxj
> GOOGLE PODCASTS:
https://tinyurl.com/yfswv3tk
PS1: można mnie znaleźć na FB, Instagramie i Hejto:
https://www.facebook.com/filozofiadlajanuszy
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/
https://www.hejto.pl/spolecznosc/filozofia-dla-januszy
PS2: można mi postawić kawę (tudzież piwo) na:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofia #filozofiadlajanuszy #gruparatowaniapoziomu#podcast #nauka
0bb5e5b7-6f87-4c02-8076-654b0e4dac48
Mr.W

Przesluchalem jeden odcinek, bardzo fajne rozważania. Z kawek odłóż na lepszy mikrofon, naprawdę ciut lepsza jakość zrobi różnice. Powodzenia i wytrwałości. Konsekwencja jest kluczem

Zaloguj się aby komentować

Patrzę na te #pixelart i od dawna się zastanawiałem jak coś takiego widzę, o co w tym chodzi. Czemu jak jestem na takiej ulicy to zamiast zachwycić się tym pięknem sadzę chujami na błoto pośniegowe i że będę musiał buty z soli szorować, a w ogóle to mi śnieg do gęby wpada? I chyba już wiem.
Immanuel Kant przytoczył historię francuskiego generała Savaryego, który opisywał swoje przygody z egipskimi piramidami. Generał zauważył mianowicie, że żeby się szczerze nimi zachwycić trzeba znaleźć optymalny punkt - z daleka są mało imponujące, z bliska zaś to tylko kupa kamieni.
I widzę tutaj taki piękny przykład takiego bezpiecznego punktu: siedzę sobie ze szklaneczką przed komputerem, kota mam na kolanach, pośpiech, błoto pośniegowe i sól na butach są tam, a tu jest wyobrażenie ciepłego światła latarni i tej cudownej ciszy zimowego wieczoru
#gownowpis #estetyka #filozofia #filozofiadlajanuszy
a30f4297-d815-4738-a872-0a7f01e75b7d
SzalonyBombardier

@loginnahejto.pl to tez nie do konca tak. Wychodzac na "spacer" masz na glowie milion spraw i rzeczy, do ktorych sie zwykle spieszysz czy chcesz czy nie. W zaciszu domowym latwiej podziwiac jest piekno. Latwo w dzisiejszych czasach zapomniec jak robic to na codzien, niezaleznie od miejsca, w ktorym sie znajdujemy ale po swoim przypadku widze, ze pomogly wyjscia/wyjazdy tylko w celach podziwiania ciekawych miejsc i krajobrazow. Czysta glowa, aparat pod reka i wylaczona komorka niekiedy wystarcza zeby sie troche wyprostowac.

Kubek

@loginnahejto.pl bo takie rzeczy wygladaja ladnie tylko na zdjeciach w internecie

992009rq

@loginnahejto.pl > "siedzę sobie ze szklaneczką przed komputerem, kota mam na kolanach, pośpiech, błoto pośniegowe i sól na butach są tam,"


ja pierdole jak ja kocham zycie wlasnie pije sobie drinka w domu, kon zwalony, najedzony pitcom z dagrasso. Nic mi wiecej nie potrzeba ogladam sobie rzeczy o silowni na youtube, kotek siedzi mi na kolanach. Przypominam kon zwalony wiec zero potrzeb zero testosteronu nie musze z nikim walczyc bo nie mam o co. Mam hajsy mam jedzenie i bezpieczenstwo i kon zwalony. Pozdrawiam

Zaloguj się aby komentować