Zauważyłem, że stojąc w korku, wydzieram się na innych kierowców, chociaż mnie nie słyszą. A nawet gdyby docierały do nich moje wyzwiska, i tak tkwili na zatłoczonej ulicy tak samo jak ja i nie mogli nic na to poradzić. Czemu więc służył mój krzyk? Może chciałem w ten sposób poprawić sobie samopoczucie? Rzeczywiście, przynosił mi ulgę, ale tylko chwilową. Później znów ogarniała mnie złość. Doszedłem do wniosku, że dużo lepiej byłoby w ogóle się nie zdenerwować; wtedy nie musiałbym robić nic, żeby chociaż na moment poprawić sobie nastrój.
Kontynuowałem swoje rozmyślania nad złością i gromadziłem kolejne dowody na to, jak sam się nią krzywdzę.
Złapałem się na przykład na tym, że krzyczę na polityków, których oglądam w telewizji. Cóż za nonsens, przecież nie mogą mnie usłyszeć! Zauważyłem też, że czasem odżywa we mnie na nowo złość z powodu dawno minionych wydarzeń. Tuż przed zaśnięciem nagle przypominało mi się, jak ktoś mnie uraził wiele miesięcy wcześniej. Później przez kilka godzin przewracałem się z boku na bok, a następnego dnia obudziłem się w paskudnym humorze.
W efekcie tego śledztwa zacząłem się złościć na siebie za to, że złoszczą mnie takie drobiazgi. Doszedłem do wniosku, że czas najwyższy poradzić sobie z niekontrolowanym gniewem. Zakładałem, że jeśli nauczę się nie wściekać z powodu codziennych komplikacji, zostanie mi niewiele złości, z którą będę musiał sobie radzić.
William B. Irvine, Wyzwanie stoika


@kitty95 propsuje.