@adam_photolive za młodu, z ziomkiem, często włóczyliśmy się po nocach po cmentarzach, pustostanach itp. Pamiętam że tylko do jednego baliśmy się wejść głębiej niż na parter, bo w całej wsi mówiło się że tam się gość powiesił. Parę lat później poznaliśmy ziomka co mieszkał dwa domy obok, i powiedział że to bujda. A potem to wyburzono.
Owszem, zawsze był ten dreszczyk emocji, klimacik i w ogóle, ale nic niewytłumaczalnego się nie stało. Miałem parę takich dziwnych sytuacji które można by jakoś powiązać z siłami nadprzyrodzonymi, ale wiem że to zbiegi okoliczności - na przykład jakiś czas po śmierci mamy siedziałem w salonie i paliłem papierosa w środku nocy, nawet chyba o niej myślałem, a tu nagle drzwi do jadalni (gdzie przede wszystkim stoją zabytkowe meble, a siadamy tam od święta) się otworzyły, tak do połowy. Ale to stare, drewniane, spaczone drzwi które nawet ciężko zamknąć, pewnie powietrze się wymieniło bo tam zawsze jest zimniej, i akurat przy mnie się uchyliły, oczywiście skrzypiąc lekko. Nie powiem bo dreszcz mnie przeszedł. Ale wiem że nie ma żadnego sądu ostatecznego, nieba i innych takich - jesteśmy, umieramy, i nas nie ma. Tak samo jak każde inne zwierze. Babcia przeszła dwie śmierci kliniczne i opowiadała, że poczuła jakby się uniosła i popatrzyła na swoje ciało z góry, i poczuła jakby otaczali ją wszyscy których kochała, ukochany ojciec itp. To logiczne - nasze emocje, uczucia to reakcje chemiczne w mózgu, i podczas śmierci tenże mózg zalewa nas endorfinami czy innymi związkami które nam sprawiają przyjemność i ukojenie. Więc nie wierzę w duchy, chociaż, być może, da się w jakimś miejscu pozostawić jakąś cząstkę energii czy inne coś, bo niektóre miejsca mają taki nieprzyjazny vibe - ale to też raczej po prostu subiektywne odczucia. Ale jeśli coś więcej miałoby być, to mógłbym uwierzyć że właśnie na tej zasadzie, a nie jakiś bytów które by mnie miały straszyć.
Ale to wszystko jest w naszej głowie.
I mówię to z pełnym przekonaniem - z dekadę temu kiedy trochę mi się życie posypało, psychika siadła, męczyły mnie koszmary. W zasadzie nic innego mi się nie śniło, i szły falami - na przykład parę tygodni miałem spokój i nie śniło mi się nic, albo nie pamiętałem tych snów, po czym przez tydzień-dwa miałem przejebane. Potrafiłem budzić się kilkukrotnie w warstwach tych koszmarów. I też w tych koszmarach nauczyłem się przejmować kontrolę. Teraz jak śni mi się od czasu do czasu coś takiego, to w zasadzie od razu wiem, że to sen, i kiedy to skumam to szybko się budzę. Ale to wszystko jest wytwór umysłu. I całkowicie rozumiem, że ludzie mogą być przekonani, że spostrzegli gdzieś w mroku coś kątem oka, i to nie było nic z tego świata - cóż, też umysł płatał mi takie figle, i było to nic innego jak przedsionek jakiejś choroby psychicznej, z której na szczęście wybrnąłem. Lęk jest podstawową emocją, ułatwiającą przetrwanie, a że sami lubimy w sobie go wywoływać, horrorami, czy innymi strasznymi historiami, to i nasze mózgi mają nieco skrzywione postrzeganie lęku.
Nie widzę jednak logicznych przesłanek do tego, żeby takie strachy były czymś więcej.