Ni to Zjednoczone Królestwo, ni to Unia Europejska. Po prostu jedyna w swoim rodzaju, niezależna (prawie) wyspa Man. Położona pomiędzy Wielką Brytanią, a Irlandią. Posiadająca swój własny język, rasę kota i podobno najdłużej dzialajacy parlament. Potomkowie hus... Wikingów!
Długo mi się kotłowało w głowie, żeby odwiedzić tę wyspę. Po sprawdzeniu cen promu dostałam mikrozawału serca (£300 w dwie strony, dwie osoby i auto, ceny sprawdzane z 3-miesięcznym wyprzedzeniem). Stanęło na lotach z Manchesteru (<£50 osoba, w dwie strony).
W sobotę przylecieliśmy z opóźnieniem, bo lotnisko było zamknięte ze względu na zwolnienie chorobowe osoby obsługującej wieżę i musieli kogoś znaleźć na zastępstwo.
Pierwszy spacer zrobiliśmy na Derby Fort, gdzie oglądaliśmy też foki szare pływające w zatoce. Szlakiem wzdłuż wybrzeża kierowaliśmy się w stronę Douglas. Trasa ma ok 25km i jest bardzo urocza (polecam). Mijaliśmy po drodze fort z epoki brązu, o którym później słuchaliśmy w Muzeum Manx w Douglas. Zeszliśmy na drogę po ok 17km i złapaliśmy na stopa dwie babcie wracające do Douglas z wycieczki.
Dziś pojechaliśmy do Peel zobaczyć drugą stronę wyspy. Było w miarę ciepło i nawet znaleźli się śmiałkowie na kąpiel w morzu. Wróciliśmy do Douglas na obiad i do Muzeum Manx (polecam, darmowe). Później pojechaliśmy autobusem do starej stolicy - Castletown. Niesamowicie urocze i klimatyczne miasteczko. Pogoda się udała. Ciepło i tylko w sobotę popadało może w sumie 10min.
Na bank wrócę, bo chce zobaczyć kopalnię Laxey, a najchętniej to zrobiłabym spacer wybrzeżem dookoła wyspy (170km).
Polecam 10/10
Trochę #uk #isleofman #podroze




