@GordonLameman żeby tylko. Ale żeby to wytłumaczyć, trzeba się cofnąć. Tak z 30 lat, więc spora część widowni nawet nie będzie w stanie pamiętać faktów, tylko memy i heheszkując nie wiedzą, jaki to ze Stonogi autorytet, biedny ciemiężony przez państwo polskie przedsiębiorca. Nie ma co- ustawić się w takiej pozycji, że ci źli politycy nie mogą cię już ignorować, ale niedostatecznie poważnej, żeby cię zlikwidowali. Żywot Brajana normalnie. Ale do rzeczy. Byliśmy świadkami wielu afer i dotąd nigdy, poza sprawą Rywina, nikogo nie ukarano mówił "Zbigniew S.", pochodzący z Ozimka warszawski biznesmen. Kiedy ujawnił akta afery podsłuchowej, gościł chyba we wszystkich istniejących w Polsce stacjach TV i wyjaśniał, dlaczego ujawnił na Facebooku akta ze śledztwa w sprawie nielegalnego podsłuchiwania polityków i biznesmenów. Był "bohaterem na jakiego nie zasługiwaliśmy a jakiego dostaliśmy". A potem Stonoga w pewien wtorek wieczorem zostały zatrzymany i usłyszał zarzut rozpowszechniania wiadomości z postępowania przygotowawczego. Dziwne, nie? Dziś Stonoga niemal spolaryzował społeczeństwo- niektórzy uważają go za skończonego kłamcę, złodzieja i oszusta, a u niektórych ma niemal status celebryty, za liczne akcje rozdawniczo-soszjalowe, za "jechanie z kurwami", od lat jest bohaterem ogólnopolskich mediów, tymczasem po raz pierwszy napisano o nim… w związku z najbardziej bezczelnym przekrętem w historii polskiej bankowości.
Już wtedy był dobry. W lutym 1996 r. Zbyniu pojawił się w oleskim oddziale wtedy jeszcze Banku Śląskiego, dziś ING i zwrócił się o pożyczkę 2 mld starych złotych (dziś 200 tys. zł). Pod zastaw zaproponował autentyczny mszał gregoriański z X wieku, wyceniony na 25 mld starych złotych. Tak przynajmniej wynikało z ekspertyzy Muzeum Narodowego, którą przedstawił bankowcom. Ci uwierzyli, mszał powędrował do bezpiecznego bankowego sejfu, a nasz biznesmen bez problemu dostał kredyt. Oddał pieniądze przed terminem budując sobie tym wiarygodność kredytową, więc kiedy znów wystąpił o pożyczkę pod dokładnie ten sam zastaw - tym razem w wysokości 8 miliardów - bank nie widział żadnych przeszkód- w końcu zastaw ogromny, a poprzednią pożyczkę wzorowo spłacił. Nie zaniepokoił się też zbytnio, gdy Stonoga nie spłacał kredytu, bo liczył, że z naddatkiem pokryje to mszał gregoriański. Tyle że wtedy szybko się okazało, iż to nie żaden unikalny zabytek, tylko nic niewart drukowany ewangeliarz ruski z... 1815 roku, a biegły, który rzekomo sporządził jego ekspertyzę tak naprawdę nie istnieje. Zresztą żaden ekspert nie wydałby opinii o autentyczności drukowanego mszału z X wieku, bo druk Gutenberg wynalazł prawie 500 lat później. Zbigniew S. nigdy nie przyznał się do winy, bronił się, że sam jest ofiarą i ktoś w banku musiał podmienić jego bezcenny oryginalny mszał na bezwartościowy ewangeliarz i próbuje teraz zatuszować swoje przestępstwo swoją dominującą pozycją. Prokuratura nie uwierzyła mu, został zatrzymany, a potem stanął przed sądem. Kilka lat później podawał się za doradcę Andrzeja Leppera i twierdził, że ma cenne informacje na temat afery Rywina, natomiast w 2006 r. zgłosił się do prokuratury, mówiąc, że posiada ważne dowody w tzw. aferze PZU. Ale nigdy ich nie przekazał. Ani tych, ani żadnych innych, które rzekomo posiadał. Jak potem mówił- "Nie miałem czasu na zaciemnianie danych. Prokuratura warszawska nadaje się do zwalczania łupieżu"
Przenieśmy się około 10 lat do przodu. Sprawa oszukanego mszału przycichła, rzekomych dowodów też i tak oto w 2009 r. Zbigniew Stonoga, kiedy jeszcze się jakkolwiek krył ze swoimi zamiarami, prowadził firmę sprzedaży używanych samochodów. 15 lipca Anna S. zawarła ze Stonogą umowę sprzedaży swojego Lexusa ES 330. Umówili się na 77 tys. zł, które Stonoga zobowiązał się przekazać na konto pani Anny do 1 września. Z późniejszych ustaleń śledztwa wynika, że Stonoga wybrał się tym autem na wakacje po Europie, po czym 29 lipca sprzedał je za 54 tys. zł (z niesprawną już wtedy skrzynią biegów), fałszując podpis właścicielki na umowie sprzedaży i pokwitowaniu odbioru pieniędzy. Tymczasem samą kobietę zaczął zwodzić. Gdy 1 września pieniądze nie wpłynęły, Anna S. przyjechała do komisu. Stonoga naturalnie nie powiedział jej, że auto sprzedał, tylko poprosił o przedłużenie terminu zapłaty do 15 września. Gdy tego dnia zadzwoniła do niego, powiedział, że właśnie wydał polecenie przelewu. Pieniędzy wciąż nie było, Stonoga nie odbierał od niej telefonów, potem sam zadzwonił, mówiąc, że ma problem ze sprzedażą auta i że może zapłacić jej 40 tys. zł. Kobieta zażądała zwrotu samochodu. Dowiedziała się, że to chwilowo niemożliwe, bo auto jest w Rzeszowie. Wreszcie poszła na policję. Wtedy Stonoga wysłał jej na konto 5 tys. zł próbując wymusić na niej wycofanie zawiadomienia. Nie udało się.