Jutro mój ostatni dzień w mojej przyjemnej i miłej pracy. W miejscu, gdzie słyszę "pasujesz do nas. Chcemy Cię tu. Szkoda, że odchodzisz. To już pewne? Druga taka nie przyjdzie, pamiętaj o nas. Masz potencjał. To żal, ze nie chcesz go tu zmarnować." W pracy od-do, gdzie zrobię co moje i całą reszte mogę miec w d⁎⁎ie
Poszlabym sobie na macierzynski i wychowawczy bez stresu. Ale...
Ale to miejsce bez przyszłości, bez możliwosci rozwoju. Stamtąd nie ma gdzie iść "wyżej". To miejsce to złota klatka, stagnacja.
Pacjenci mnie kochają, ekipa mnie kocha. Dyrektor trochę mniej, bo nie lubi ludzi, ktorzy nie biorą co im się daje i nie dziękują.
A ja, na ten moment, chcialabym czegoś więcej.
Nie myślałam, że kiedyś znajdę się w takim miejscu. Że docenię swoj naturalny potencjał, że wezmę się do roboty. Że będę chciała w życiu jednak coś osiągnąć, ucieć na emeryturę w wieku 40 czy 45 lat. Że będę miala u boku ludzi, dzięki którym uwierzę, że mogę.
Wracam jeszcze na 3 ostatnie dni miesiąca po urlopie, ale to wiadomo jak w budzetówce. Bede chodzić z ciastkiem, zegnac się, zabierac swoje rzeczy.
A potem zapinam wrotki i jazda, ostatni rok studiow, w pazdzierniku szkolenia, egzaminy zawodowe, pozniej wdrożenie i start pracy na wlasny rachunek.
Trochę mi się łezka w oku kręci. Jestem ciekawa, jak po czasie będę oceniac te lata spędzone w budzetówce.
Jasne, że się boję bo zmian nie lubię, a nowe nadziąga.
Ale ja na prawdę chcę od życia czegoś więcej.
#niemoralnesalto