Chciałem zrobić podsumowanie tego, co działo się w zeszłym roku, kiedy tata odszedł. Co działo się w międzyczasie, i jak jest teraz. Bo niedługo minie rok. Zacznijmy od końca.
Jest OK. Nie jest super, nie jest idealnie. W sercu jest dziura. Ale z czasem boli mniej.
Niestety, rodzina się nieco rozeszła. Tata był osobą bardzo empatyczną i mądrą — trzymał wszystko razem. Bez niego... cóż, każdy poszedł w swoją stronę. Bo to on zawsze odbierał telefon, kiedy dzwoniłem do domu. I mogliśmy rozmawiać godzinę. Teraz już nie tak chętnie sięgam po telefon.
Na pewno zrozumiałem, co i kto jest najważniejszy w moim życiu. Mam żonę i córkę — i na nich się skupiam. Taka też była ostatnia rada ojca. Teraz, z perspektywy roku, widzę, że miał rację.
Po drodze była depresja. Ale też było pokonanie depresji. Turbulencje w związku, w pracy, w rodzinie. Były załamania i wybuchy złości. Ale wszystko się jakoś stabilizuje.
Nie jest idealnie — i pewnie nigdy nie będzie. Ale trzeba żyć, kochać i iść do przodu. Jasne, to był dla mnie trudny czas i osobista tragedia. Ale wiem, że życie nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Jeszcze nie raz kopnie w d⁎⁎ę. Trzeba być na to gotowym. I się tego spodziewać.
Były leki. Było ogarnianie siebie. Próba powrotu do normalności. Powrót do pracy — który nie był łatwy. Myślę, że otarłem się o zwolnienie, albo sam mało co się nie zwolniłem. Jest kryzys. Pracę trzeba szanować.
Miałem odłożone pieniądze. Chciałem pomóc ojcu. Zostałem z pieniędzmi — nie przydały się. Na pocieszenie chociaż spłaciłem mieszkanie. Musiałem stanąć na głowie, żeby to zarobić. Bardzo chciałem pomóc. Wiedziałem, że pieniądze będą potrzebne. Rodzice nie chcieli ode mnie wsparcia finansowego, ale pieniądze ze zbiórki pomogły. Nawet jeśli lek, który miałby szansę pomóc, kosztował 20 tysięcy miesięcznie — rak zmutował, i lek i tak by nie pomógł.
Sam moment odejścia był niezwykle trudny. Był związany z koszmarnym bólem fizycznym. Morfina przez skórę nie działała. Zadzwoniłem po pogotowie. Była czwarta rano. Przyjechał zespół ratunkowy. Wśród nich była lekarka — szczupła, wysoka blondynka w średnim wieku. Kobieta jak anioł. Ulżyła w cierpieniu. Ustabilizowali stan i pojechali.
Co było dalej — już nie chcę opowiadać.
Ale jedno mnie uderza. To był najgorszy moment w moim życiu. Prawdziwy koszmar. Serio, miałem potem PTSD. I wtedy pojawili się oni — ratownicy medyczni. Anioły odziane w ludzką skórę. Przyszli i przynieśli ulgę w cierpieniu. Jeśli Bóg istnieje, to pewnie ich przysłał.
Jestem im dozgonnie wdzięczny. Pomogli w momencie, kiedy ja już nie dawałem rady. Byłem zmęczony. Zasypiałem na stojąco.
Pamiętam, że kiedy po wszystkim położyłem się spać, zasnąłem na 12 godzin. Spałem jak zabity. I to był naprawdę mocny sen. Śniła mi się czerń. Cały sen polegał na tym, że byłem w ciemności. I było mi z tym bardzo dobrze. Po wszystkim poczułem pustkę. Ale ta pustka to było wytchnienie. W końcu mogłem poczuć coś, co nie było cierpieniem psychicznym. Nicość jawiła się jak wybawienie. Od koszmaru, który miałem już za sobą.
I tak to było.
Wiem, że każdy niesie swoje cierpienie. Nie poddawajcie się. Nie o to chodzi w życiu, żeby dać się pokonać własnemu cierpieniu i lękom. Dacie sobie radę. Każde cierpienie w końcu się kończy.
I co jeszcze mogę powiedzieć?
Po czymś takim człowiek musi się odnaleźć na nowo. Bo wiele rzeczy, które wcześniej były ważne, nagle traci sens. Widzę teraz więcej. Widzę cierpienie innych. I nie jestem już obojętny.
Zmieniły się priorytety. Mam to szczęście, że mam córkę — i na niej się skupiam. Staram się ją przygotować do życia. Przyjdzie gorszy moment, kiedy będę musiał zacząć żyć dla siebie. I to nie będzie łatwe. Ale spokojnie — i z tym sobie poradzę.
#rozkminkrzaka #zalesie