Zdjęcie w tle
Ilustrowany

Ilustrowany

Inspirator
  • 107wpisy
  • 41komentarzy

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

dev

@Ilustrowany Witam tego całkiem śnieżnego dnia! Mam nadzieję, że będzie on lepszy niż poprzedni! (✿❦ ͜ʖ ❦)

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

2904 + 23 + 34 = 2961


Wte i wewte, czyli ciemno "tam", jasno "tu". Piach żwir i cement niestraszny nam, czyli gdyby zapytał ktoś, jaką pogodę miałem po drodze, odpowiedziałbym: każdą.


#rowerowyrownik #ruszgostynin

04b34940-e80c-4a34-9a3d-acd8aed29cf6
371109d2-688a-472a-b0e1-9ad7e0c519e5
cf343155-fc96-4ea5-b40c-93c6026506cd
Ilustrowany

@Kubasso dokładnie. Bodajże od czwartku otwarty.

Zaloguj się aby komentować

Ilustrowany

@dywagacja czarująca, pociągająca, zmysłowa, zwłaszcza w lustrze

Zaloguj się aby komentować

1002 + 8 = 1010


Dzisiejsze DPD.


Jak będziemy robić - dodawać wpisy na tagu #rowerowyrownik w społeczności ROWER, czy w dedykowanej społeczności (widzę, że teraz siedzą tam 4 osoby)?


#ruszgostynin

krabozwierz

@landu Była, ale strona prowadząca do tagu wywala error 404

Jak coś to #stacjonarnyrownik

legancko

@Ilustrowany Myślę, że można zacząć postować pod dedykowaną społecznością: https://www.hejto.pl/spolecznosc/rowerowy-rownik - będzie bardziej uporządkowane i mniej spamu w społeczności rower

ytong

@krabozwierz @landu wysłałem pytanie do supportu Hejto dlaczego ten tag nie chce się utworzyć i czy mogą coś z tym zrobić. Te niedziałające tagi to jakaś zaraza międzyportalowa, widzę

Zaloguj się aby komentować

Zaloguj się aby komentować

Stanisław i Wincenty Korab-Brzozowscy, Ojcu swemu synowie (z tomu Stanisława Nim serce ucichło), 1910


Nowych światów odkrywcy, niespokojni gońce,


Ścigający swym wzrokiem Hesperyd ogrody,


Zwińcie żagle już wzdęte! Na niepewne wody,


O żeglarze! wstrzymajcie korabie płynące.


Błogosławić tu przyszedł waszej drogi końce


Boski Starzec — Ulisses i Syndbad. — Zachody,


Wschody, północ, południe, lądy i narody


Wszystkie widział, i poznał, na co patrzy słońce.


Chodźcie; w sercu swem zamknął, jak w cedrowej skrzyni,


Drogie skarby mądrości (żywe i śmiertelne) —


Z lichym mówił robakiem i z Bogiem w pustyni.


Chodźcie zaczerpnąć słodycz z prac Jego stulecia,


Albowiem Jego myśli, złote roje pszczelne,


Zebrały dla was miody z wonnych ziół i kwiecia.


Ilustracja: William J.M. Turner, The Fighting Temeraire tugged to her last berth to be broken up (pol. Ostatnia droga Temeraire'a), 1839

c2687b66-cea1-46a9-b7e3-1c1d69c38ef7

Zaloguj się aby komentować

Антон Павлович Чехов (Anton Pawłowicz Czechow), Смерть чиновника (pol. Śmierć urzędnika), tłum. A.W., 1883/1926


Pewnego pięknego wieczora, niemniej piękny intendent Iwan Dmitriewicz Czerwiakow siedział w drugim rzędzie krzeseł i patrzył przez lornetkę na scenę, gdzie grano „Dzwony Kornewilskie“. Patrzył i czuł się u szczytu błogości. Lecz nagle… — w opowiadaniach często spotyka się to „nagle“ — autorowie mają słuszność: życie tak pełne jest niespodzianek! Nagle więc… zmarszczył twarz, przewrócił oczyma, wstrzymał oddech… apczchi!! Kichnął, jak widzicie. Nikomu i nigdzie nie wzbrania się kichać. Kichają chłopi i policmajstry, a czasami nawet i tajni radcy. Wszyscy kichają. Czerwiakow wcale się nie zmieszał, wytarł nos chustką i jako człowiek grzeczny, obejrzał się naokoło, czy nie przeszkodził komu swojem kichnięciem. I teraz dopiero odczuł pewne zmieszanie. Zobaczył mianowicie, że staruszek, który siedział przed nim w pierwszym rzędzie krzeseł, wycierał sobie starannie rękawiczką łysinę i szyję, mrucząc coś pod nosem. W staruszku poznał Czerwiakow cywilnego generała z wydziału komunikacji, Bryzżałowa.


…Ucharkałem go… — pomyślał Czerwiakow. — Nie jest to wprawdzie mój szef, mimo to, jednak jakoś mi niemiło. Trzeba go przeprosić.


— Przepraszam, ocharkałem pana... ale to nieumyślnie.


— To nic.


— Wybacz pan, na Boga! Ja przecież... ja nie chciałem...


— Ależ siedź pan, z łaski swojej. Nie przeszkadzaj pan słuchać!


Czerwiakow zmieszał się, uśmiechnął się głupio i zaczął patrzeć na scenę... Patrzył, ale stan błogości minął. Dręczył go niepokój. Podczas antraktu zbliżył się do Bryzżałowa, pokręcił się koło niego i przezwyciężywszy lęk, mruknął:


— Ja pana ocharkałem... Wybacz pan... nie dlatego, żeby...


— Ależ niechże pan da spokój... Ja już zapomniałem, a pan wciąż to samo! — powiedział generał i niecierpliwie poruszył wargami.


...Zapomniał... z oczu jakoś mu źle patrzy... — pomyślał Czerwiakow, podejrzliwie przyglądając się generałowi. — Nawet rozmawiać nie chce. Trzeba mu wytłumaczyć, że wcale nie chciałem... że to prawo natury, bo gotów pomyśleć, że chciałem na niego plunąć. Jeżeli teraz nie pomyśli, to potem!...


Powróciwszy do domu, Czerwiakow opowiedział żonie o tem, co się przytrafiło. Żona, jak mu się zdawało, przyjęła to dość lekkomyślnie; zlękła się wprawdzie początkowo, ale gdy się dowiedziała, że to obcy, uspokoiła się.


— A jednak idź do niego i przeproś — powiedziała. — Pomyśli, że nie umiesz się zachowywać w towarzystwie.


— O to właśnie chodzi! Przeprosiłem go, ale on jakoś tak dziwnie... Ani jednego słowa nie powiedział na uspokojenie. Zresztą i czasu nie było na rozmowę.


Nazajutrz Czerwiakow włożył nowy mundur urzędowy, ostrzygł się i poszedł do Bryzżałowa.


Kiedy wszedł do poczekalni, ujrzał wielu interesantów, a wśród nich i samego generała, który już rozpoczął przyjmowanie podań. Załatwiwszy kilku interesantów, generał skierował wzrok na Czerwiakowa.


— Wczoraj, w „Arkadii”, jeżeli sobie Wasza Ekscelencja przypomina — zaczął meldować intendent — kichnąłem i… niechcący, ocharkałem… Przepr…


— Co za głupstwa!… Bóg wie co! Czego sobie pan życzy? — zwrócił się generał do następnego interesanta.


…Nie chce rozmawiać! — pomyślał Czerwiakow, blednąc. — Gniewa się, widocznie… Nie, tego nie można tak zostawić… Ja mu wytłumaczę.


Gdy generał załatwił ostatniego interesanta i skierował się do wewnętrznych apartamentów, Czerwiakow poszedł za nim i zabełkotał:


— Wasza Ekscelencjo! Jeżeli ośmielam się niepokoić Waszą Ekscelencję, to tylko, mogę powiedzieć, przez uczucie skruchy. Niechcący, sam pan wie!…


Generał zrobił taką minę, jakby mu się na płacz zbierało, i machnął ręką.


— Ale pan sobie poprostu ze mnie drwi — powiedział, znikając we drzwiach.


…Cóż to za drwiny? — pomyślał Czerwiakow. — Wcale nie drwiny. Generał, a nie może zrozumieć! Jeśli tak, to nie będę się więcej tłumaczył przed tym fanfaronem. Pal go sześć! Napiszę do niego list, a chodzić nie będę. Jak Boga kocham, nie będę!


Tak rozmyślał Czerwiakow, wracając do domu. Listu do generała nie napisał. Myślał, myślał — i w żaden sposób nie mógł wymyśleć listu. Trzeba było następnego dnia samemu iść i wytłumaczyć.


— Przychodziłem wczoraj niepokoić Waszą Ekscelencję — zaczął mamrotać, kiedy generał skierował na niego pytający wzrok — nie poto, żeby drwić, jak pan był łaskaw się wyrazić. Przepraszałem za to, żem ocharkał… a drwić nie miałem zamiaru. Czyżbym nawet śmiał żarty stroić?… Bo jeżeli my sobie będziemy na żarty pozwalali, to żadnego szacunku dla osób nie będzie.


— Precz stąd! — ryknął generał i cały się zatrząsł i posiniał.


— Co-o? — spytał szeptem Czerwiakow, omdlewając z przerażenia.


— Precz stąd! — ryknął generał, tupiąc nogami.


W brzuchu Czerwiakowa coś się oberwało. Nic nie widząc i nie słysząc, cofnął się ku drzwiom i wyszedł… Powlókł się machinalne do domu i nie zdejmując munduru, położył się na kanapie i… umarł.


Ilustracja: Rembrandt Harmenszoon van Rijn, Syndycy cechu sukienników, 1662

ac2e21da-079e-4826-83a7-ba44d9695ccb

Zaloguj się aby komentować

Lucjan Rydel, Księżyc wyszedł (z tomu Poezye), 1901


Księżyc wyszedł i płynie jak łódź pozłacana,


Niebo wisi niezmierne, bezdenne jak morze,


Chmur lotny puch szybuje przez jasne przestworze


Srebrząc się, jako morska białogrzywa piana,


Niebo wisi niezmierne, bezdenne jak morze,


Tatry czernią się w dali, jak grzbiet Lewiatana —


Srebrząc się, jako morska białogrzywa piana,


Śnieg osiadł granitowy zrąb, co błękit porze.


Tatry czernią się w dali, jak grzbiet Lewiatana,


Wichry po turniach w dzikim huczą rozhoworze,


Śnieg osiadł granitowy zrąb, co błękit porze —


A w koło mgła, z miesięcznej poświaty utkana.


Wichry po turniach w dzikim huczą rozhoworze,


Dolina leży cicha, snem zaczarowana,


A w koło mgła z miesięcznej poświaty utkana,


Jakby rąbek wzorzysty, co ocienia łoże.


Dolina leży cicha, snem zaczarowana,


Milczy las smukłych świerków o brodatej korze.


Jakby rąbek wzorzysty, co ocienia łoże,


W górze, ciemnych gałęzi sieć wisi splątana.


Milczy las smukłych świerków o brodatej korze


Paproć kryje świerkowych korzeni kolana,


W górze ciemnych gałęzi sieć wisi splątana,


Mdłe półblaski, półcienie majaczeją w borze.


Paproć kryje świerkowych korzeni kolana,


W powietrzu woń, lecz kwiatów dostrzedz wzrok nie może,


Mdłe półblaski, półcienie majaczeją w borze,


Księżyc wyszedł i płynie jak łódź pozłacana.


Ilustracja: Stanisław Masłowski, Wschód księżyca, 1884

c2ee7051-ec5f-4c85-9bc1-bb5a14205ae2

Józef Czechowicz, toruń (z tomu nic więcej), 1936


tu tyle lip gubiących kwiat


taki zapachów odmęt


wieże w księżycu srebrne pochodnie


na kościołach podobnych do tratw


odpływa miasto pod niebem z ciemnego szkła


popychają je strzały na czarnych tarczach zegarów


cisza i mgła


i obłok także płynący do nocnych jarów


falują gotyckich okien szramy


które odbłysk na kratach rozgwieżdżą


suną ceglane mury bramy


jedna schyliła się nawet jak maszt


w bramach wisła na przestrzał


brzeszczot to srebrem chłodny


rzuciła go po ciepłym dniu


otarłszy ostrze o zmierzch i o ruń


rzuciła go wiosenna noc pogodna


sobie do nóg


pod toruń


Ilustracja: Toruń. Pocztówka z 1905 lub 1906 roku. Sygnatura BN DŻS XII 8b/p.17/13

7bd18ee1-be21-4c3b-9319-7a0fecc4dbfc

Zaloguj się aby komentować

Edgar Poe, Milczenie, tłum. Antoni Lange, 1898


Są takie bezcielesne rzeczy, są zjawiska,


Co mają byt podwójny, jak bliźnięca owa


Moc, co naraz z materyi i ze światła tryska


I naraz tworzy bryłę — i cień w sobie chowa.


Tak dwulice Milczenie: naraz brzeg i morze,


Ciało i duch; pustynne kocha rumowiska,


Świeżą porosłe trawą; są w niem jakieś zorze —


Jakieś ludzkie pamiątki: więc się go nie trwożę,


Choć łzy mi płyną. Nigdy — dźwięk jego nazwiska.


To milczenie cielesne. Żadna zła potęga


Nie tkwi w niem. Więc spokojny bądź u jego progu.


Lecz jeźli kiedy z losów woli nieodmiennej


Stanie przed tobą jego cień — elf bezimienny,


Co opętał samotny świat, dokąd nie sięga


Ludzka stopa — natenczas duszę poleć Bogu.


Ilustracja: Edvard Munch, Skrik (pol. Krzyk), 1893

06f67f07-f666-4d0e-944e-88d72f7645fa

Zaloguj się aby komentować

Stanisław Ciesielczuk, Krople (z tomu Wieś pod księżycem), 1928


Wszechświat ma zawsze serca kształt —


A my, jak małe krople krwi,


Krążymy, roznosimy żar


Żyłami nocy albo dni.


I tak płyniemy poprzez czas


W ogromnem życiu drobnem życiem —


Zabija nas i stwarza nas


Potężne tego serca bicie.


Ilustracja: Jacek Malczewski, Don Kichot i Sancho Pansa, 1895-1900

380c75ed-82ed-4de2-bcad-b6ef9f79a665

Zaloguj się aby komentować

Adam Asnyk, Sonet VI [Na falach swoich toczy słońc miliony], (z cyklu Nad głębiami), 1898


Na falach swoich toczy słońc miliony


Wieczny Ocean bez dna i wybrzeży,


Którego nawet goniec uskrzydlony


Przestrzeni — promień świetlany nie zmierzy;


Ani fantazyi młodej polot świeży,


Ani błysk myśli, na zwiady rzucony,


Do krańców jego nigdzie nie dobieży


I tajemniczej nie przedrze zasłony.


Nieskończoności łańcuch wyciągnięty,


Biegnąc przez mroczne przestrzeni odmęty,


Wśród bezbrzeżnego znika nam ogromu,


Niemocą myśli przedwcześnie ucięty;


A z drugiej strony ginie pokryjomu,


Gdzieś — w nieskończonej małości atomu.


Ilustracja: Wielka Mgławica w Orionie, światło widzialne, teleskop Hubble'a, 2006

426e7366-cb61-449a-a981-630b74fa4c75

Zaloguj się aby komentować

Gustaw Daniłowski, Świat (ze zbioru Poezje), 1902


Tratując ciała żywe, miażdżąc serca, dusze,


Niby szalone słonie olbrzymią lawiną


Prą się ludzie na ludzi i w ciemności płyną,


Jak okręt obłąkany w nocnej zawierusze.


Zapomniano o wszystkim w tej dzikiej gonitwie.


Filozofi, kapłani i tłum niespokojny,


Wszyscy pędzą gotowi do mordu i wojny;


Nikt nikogo nie pyta: co będzie po bitwie?


Olbrzymie, wiecznie głodne, rozpasane stada,


Gryząc się o kęs lepszy, z palącym oddechem


Rozkiełzanych żądz niskich, grożąc sobie — biada!


Tarzają się po ziemi przesiąkniętej grzechem.


A na wszystko, jak marmur obojętna, blada


Śmierć patrzy z olimpijsko spokojnym uśmiechem.


Ilustracja: Jak strącić nurkujący bombowiec. 2. Kiedy strzelać?, 1943, sygnatura BN DŻS IA 7 Cim.

aacc0d3e-2d7b-4ed5-baba-941d37362b46

Zaloguj się aby komentować

Kazimierz Bartoszewicz, hasło: Polacy, [w:] Słownik prawdy i zdrowego rozsądku, 1905


Polacy, naród zamieszkały przeważnie w granicach dawnej Rzeczypospolitej. Prócz tego można spotykać Polaków w Wiedniu, Paryżu, Monte-Carlo i w Marjenbadzie. W ostatnim, spadają z ciała, a w trzech pierwszych spadają z kieszeni. Ponieważ „wolno w Polsce, jak kto chce“, przeto jest niezliczona ilość Polaków lepszych i gorszych gatunków. O pierwszych znajdujemy wiele wzmianek na kartach dziejów — działalność zaś ich obecna wymagałaby charakterystyki, przechodzącej rozmiarami ramy niniejszego „Słownika“. Z gatunków gorszych zwracają na siebie uwagę Polacy międzynarodowi, którzy dzielą się znowu na dwa rodzaje. Pierwszy, plebejski, żyje w kraju…, drugi przebywa w stolicach europejskich i w domach gry; pierwszy ma więcej niż drugi wspólności z polskimi Polakami, bo siedzi na ojczystej ziemi, żeni się z Polkami, mówi po polsku, wówczas, kiedy rodzaj drugi mówi przeważnie po francuzku i po angielsku, zawiera małżeństwa z cudzoziemkami, rzadko odwiedza strony ojczyste, a o patryjotyzmie tyle ma pojęcia, co cielę o architekturze.


Polacy przeważnie mają duży pociąg do próżniactwa. Największą cześć oddają muzykantom, śpiewakom i aktorkom. Ulubionem ich zajęciem wycinanie lasów, politykowanie i puszczanie baniek mydlanych (patrz pod: komitety i posiedzenia). Czytują mało, ale piszą bardzo dużo. Lubią bigos i zrazy zawijane. Cierpią często na wodowstręt, co się objawia przez nadużywanie napojów wyskokowych (nawiasem mówiąc — nie są w tem gorsi od innych narodowości, owszem, statystyka staje po ich stronie). Siedzą chętnie pod pantoflem, filozofują na temat: jakoś to będzie.


Bywają i podgatunki Polaków, ale są to zazwyczaj formy przejściowe. Ginie np. gatunek polaka wyznania mojżeszowego. Obecnie wiele hałasu czynią Polacy zakopańscy (sami się piszą: zakopiańscy, według własnej gramatyki). Mają oni swoją własną stolicę, swój język, styl architektoniczny, swoich poetów, swoje dziennikarstwo, swoje suknie damskie, swoją muzykę, rzeźbę, swoich wielkich mężów, swoich przewodników, swoje krypcie, serdaki, ciupagi i swojego oryginalnego bzika.


Przysłowie mówi, „że mądry Polak po szkodzie“, za dni naszych jednak i z tą mądrością coraz trudniej spotykać się przychodzi.


Ilustracja: Witold Wojtkiewicz, Orka, 1905

171cc3d0-be5c-4a9b-834b-a1571e68a8b7

Zaloguj się aby komentować

Maria Konopnicka, Pieśń XII [A jak poszedł król na wojnę...] (z cyklu Piosenki i pieśni, tom Poezye. Serya trzecia), 1887


A jak poszedł król na wojnę,


Grały jemu surmy zbrojne,


Grały jemu surmy złote,


Na zwycięstwo, na ochotę...


A jak poszedł Stach na boje,


Zaszumiały jasne zdroje,


Zaszumiało kłosów pole,


Na tęsknotę, na niedolę...


A na wojnie świszczą kule,


Lud się wali jako snopy,


A najdzielniej biją króle,


A najgęściej giną chłopy.


Szumią orły chorągwiane,


Skrzypi kędyś krzyż wioskowy,


Stach śmiertelną dostał ranę,


Król na zamek wracał zdrowy.


A jak wjeżdżał w jasne wrota,


Wyszła przeciw zorza złota,


I zagrały wszystkie dzwony,


Na słoneczne świata strony.


A jak chłopu dół kopali,


Zaszumiały drzewa w dali,


Dzwoniły mu przez dąbrowę


Te dzwoneczki, te liliowe...


Ilustracja: Józef Szermentowski, Pogrzeb chłopski, 1862

c6fb7794-3e53-4f11-8ce3-2bdb56d1363c

Zaloguj się aby komentować

Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Żórawie (z cyklu Melancholia), 1899


Widziałem raz żórawie, odlatujące na wschód wielkiem stadem.


Był to jesienny wieczór, pełen smętnego fioletu i ciszy, jak zwykle o tej porze w Tatrach.


Żórawie leciały wolno, czerniąc się nad różowemi ostatnim różem słonecznym górami.


Patrzałem za nimi długo, dopóki nie znikły, z coraz większym smutkiem. Nie wiem, czemu wydało mi się, że się te żórawie obłąkają na morzu i nie powrócą już nigdy.


Leciały gdzieś w bezdeń powietrzną, w dal, tak posępne oku, jakby i one czuły, że lecą tędy po raz ostatni, że nie powrócą już nigdy, już nigdy.


W głuchym jęku harfy rozbitej niema więcej smutku, jak w tem słowie: nigdy.


Ani tatrzański wiatr, bijąc skrzydłami o lód na zamarzłych jeziorach, nie jęczy smutniej...


Skarga drzew podciętych, które wyciągają ku słońcu konary, jest w tem słowie i spojrzenie oczu ludzi umierających.


I co ma czynić człowiek, od którego wiara w rzecz najdroższą odlatuje, jak te żórawie, o których nie wiem czemu myślałem, że się obłąkają na morzu i nie powrócą już nigdy?...


Ilustracja: Józef Chełmoński, Odlot żurawi, 1871

4a78d768-3655-419c-9e1c-0adc4f9925a6

Zaloguj się aby komentować