#smrodysaradonina

6
73

Cisza na tagu, to leci porcja randomowych notatek.


Heeley Zeste de Gingembre

Ech to moje szczęście do letniaczków. Zapach jest naprawdę ładny, pachnie przede wszystkim soczystą limonką ze świeżym imbirem na drugim planie. Z czasem się nieco ociepla za sprawą kardamonu. I to tyle. Heeley po raz kolejny stawia na minimalizm i naturalność aromatów. Świetny zapach, bardzo optymistyczny i realistyczny, który niestety projekcję ma niezłą tylko przez pierwsze pół godziny, po czym staje się bliskoskórny, a po dwóch-trzech godzinach nie ma po nim śladu.


Jazeel Heyam

Heyam to perfumy skórzane, w których skóra podana została w towarzystwie przypraw i irysa, sprawiając wrażenie słodko-pudrowe. Tylko ten irys nie jest maślany, a przybiera formę posypki dla niemowląt. Niestety w tle jest jakaś fujka, coś zjełczałego, nie potrafię wyjaśnić, ale mi przeszkadza, obrzydza wręcz. Dobra wiadomość jest taka, że w ciągu półtorej godziny zanika zarówno fujka jak i posypka, a zostaje fajna, gładka skórka “typu pustynnego” ze szczyptą tytoniu. Miłośnikom skór pustynnych polecanko.


L'Artisan Parfumeur Timbuktu

Patent na bazę perfum znany i lubiany: paczulę zmieszać z wetywerią, dołożyć nieco kadzidła i zmiękczyć benzoesem. Sprawdził się choćby u Meo w Rites de passage, którego bardzo lubię nosić w deszczową pogodę. Złożenie tej bazy z przyprawami może nie jest zaskakujące, ale pozostaje harmonijne i spójne stylistycznie. Natomiast nudy nie ma, ponieważ Bertrand Duchaufour po raz kolejny udowodnił swój kunszt i zaproponował ciekawy twist w postaci elementu owocowego, a dokładniej mango, które dodaje świeżości i przestrzeni kompozycji. Świetny zapach, tylko o niewielkiej mocy, więc trzeba konkretnie się wypsikać.


Tauer Lonestar Memories

Mocne otwarcie brudną skórą, dymem i ziołami. Na pewno jest labdanum, lubię ten aromat, kojarzy mi się z gorzkim ziołowym naparem. Z czasem dochodzą jakieś delikatne kwiatki, mirra i nieco kremowej słodyczy; skórka się wygładza, a zapach robi się znacznie łatwiejszy. Pustynie Tauera zrobiły na mnie średnie wrażenie, ale Lonestar Memories jest znacznie bliżej moich upodobań. Dobre jakościowe perfumy.


Yas Almas

W pierwszych sekundach mam wrażenie kandyzowanej skórki pomarańczy, znaczy taki cytrus, ale jakby ciepły zamiast rześki podany nie wprost. Po chwili okazuje się, że to jednak bergamotka, która choć często bywa jaskrawa, to jednak w Almas została wpleciona na gładko w subtelny motyw kwiatowy. Nie mogę się oprzeć wrażeniu czegoś kwiatowo-mydlanego, ale to na pewno nie jest neroli, bo neroli zwykle mi przeszkadza, a to jest ładne. Baza jest grzecznie skórzasta, nieco słodka, ale nie ulepna, stawiam na ambrę, jakieś żywice (może benzoes?) oraz miękką zamszową skórkę, ale znając arabów to może być nawet łagodna forma oudu w stylu ASQ Safari Extreme. Na pewno przyjemne, nietuzinkowe, ale i nie kontrowersyjne, a bezpieczne perfumy. Nawet komplement wpadł (uuuuu), co rzadko mi się zdarza; i to po zaledwie 4 strzałach, więc projekcja jest konkretna. Sam nie wiem, wydają mi się zbyt ładne i gładkie, chyba jednak bardziej kobiece, a ja jednak wolę jak trochę śmierdzi.


Ilustracja: zajumana z sensedubai

#perfumy #recenzjeperfum #perfumyniszowe #smrodysaradonina

27afdbcf-65ac-4b9c-8efd-fbc958064991
Chavez

Mi tam się Amlas bardzo podoba. Na początku naszej znakomici podejrzewałem go o dalekie powinowactwo z African Leather od Memo. Z czasem gdy się lepiej poznaliśmy to mi minęło, ale czasem jak coś palnie to mam wrażenie ze to chyba jednak stryjka cioteczny brat od strony matki odwiedził to samo biuro podróży co on. Ja zadowalam się 1 psikiem, góra 2 i na cały dzień jestem w aurze z delikatnej skóry, kwiecia i jakiejś żywicy.

saradonin_redux

@Chavez po co jeden psik, skoro można pół Barcola XD ale fakt, parametry to ma top.

dziadekmarian

@Chavez mi też trochę mija to skojarzenie z czasem. Ostatnio trochę zgłupiałem, gdy nie mogłem sobie przypomnieć, czy psiknąłem się Almasem, czy Ivory Route. I to również bardzo dalekoe skojarzenie. Almasik mój książę

Zaloguj się aby komentować

O marce Meleg Perfumes niewiele wiadomo. Część wpisów o niej zostało usuniętych, gdyż jak się okazuje, jej założyciel, Matthew Meleg to postać kontrowersyjna, artysta niepokorny, ignorujący zalecenia IFRA i persona non grata na basenotes.


Civet Cat Chypre 

Do poetycko-stolcowej recenzji autorstwa @dziadekmarian nie mam podjazdu. W znacznej mierze się zgadzam. Pierwsze, co mnie uderzyło zaraz po aplikacji, to moc kwiatów, w szczególności jaśminu, to jest taki kaliber jak w damskich jaśminowych dusicielach, których szczerze nie cierpię. Tuż za nim do nosa docierają nuty fekalne i przez chwilę jest naprawdę mocno. No kupa jak nic. Na szczęście ten stolec zanika w ciągu może półtorej minuty, odsłaniając znacznie wdzięczniejsze cielesne oblicze cywetu. I to jest woń niezwykle zmysłowa, kto wąchał naturalny cywet, ten wie o co chodzi. Dopiero wtedy byłem w stanie dostrzec akordy paczulowe i drzewne. Najpierw dostaje się w ryj butem, którym ktoś wdepnął w papierzaka i trzeba oprzytomnieć. Wówczas robi się fajnie i bogato, bo docierają też i róże, i żywice, i nieco słodyczy, i zapach nabiera orientalnego charakteru. Nie wierzę, że to piszę, ale rewelacyjne pachnidło, tylko trzeba przetrwać pierwsze minuty.


Datura the Moon Flower

Początkowo dominuje ylang-ylang w kremowej postaci, kosmetycznej, jak krem do opalania. Towarzyszą mu cierpkie cytrusy, zapewne bergamota. Po chwili dociera szczypta pikantnych przypraw, a następnie wytrawny drzewny oud i smużka dymnego kadzidła. Jeszcze jest tam odrobina czegoś przypominającego owocowe cukierki nimm2. O ile za tym żółtym kwiatkiem nie przepadam, to jestem pod wrażeniem kunsztu kompozycji, bo udało się stworzyć świetną harmonię pozornie sprzecznych elementów. Niestety szybko zanika do postaci bliskoskórnej i bardzo delikatnej.


Honey Deer Musk 

Przez dosłownie sekundę może dwie miga jakiś cytrus i przechodzimy w główny punkt otwarcia: słodko-kwiatowy, pudrowy, w taki charakterystyczny babciny sposób cechujący heliotrop. Ten zaś zawsze kojarzył mi się z damskimi vintage perfumami. To wrażenie potęguje kryjący się pod spodem cywecikowo-piżmowy zwierzak, który znów pachnie prawdziwie, zmysłowo i wielowymiarowo. Na pewno nie jest to żaden mydełkowy syntetyk. Ponownie czuć bogactwo kompozycji, przewija się przez nią wiele kwiatów i przypraw, na pewno jest goździk i ylang-ylang, które jeszcze bardziej podbijają retro vibe. Miodu jako takiego nie czuję, a słodycz wydaje mi się być kwiatowa i nektarowa. Baza dosłodzona została żywicą benzoesową nadającą nieco waniliowego charakteru. Olfaktorycznie zachwycające dzieło! Perfumy są bardzo retro, naturalne, bogate, a nawet w specyficzny zwierzęcy sposób dekadenckie i seksowne. Tak mogłaby pachnieć tajemnicza dama w długiej sukni z epoki fin de siecle lub początków sanacji.


Impressions of Kannauj 

Intensywnie przyprawowy początek płynnie przechodzi w kwiatowe serce z maślanym irysem. Baza niestety jest bardzo delikatna i trudno mi z niej wyłuskać coś więcej ponad gładkiego sandałowca i odrobiny zwierzęcego brudu.


Meaningful Work

Nawet świeże cytrusowe otwarcie z bergamotką w roli głównej nie jest tak oczywiste, gdyż zawiera w sobie pierwiastek zwierzęcy. W przeciągu godziny perfumy skręcają w kierunku kwiatowo-drzewnym. Ogólne wrażenie jest świeże i zwiewne, ale nie powiedziałbym, że czyste, bo cały czas podszyte lekkim zwierzem.


Morning Petals

Otwarcie jest niemal identyczne jak w Miller et Bertaux A Quiet Morning tylko bez ryżu. Krystalicznie czysty szafran doprawiony świeżo-pikantnym akcentem imbiropodobnym. Dodatkowo uzupełnione prawdopodobnie słodką pomarańczą. Bardzo mi się to zestawienie podoba, wybrzmiewa naturalnie i jest znakomicie wyważone w przestrzeni świeży-słodki-pikantny. Gdzieś w tle pojawia się motyw kwiatowy, lekko słodkawy, znów niebanalny, głowy nie dam, ale strzelam, że gdzieś tam jest plumeria, może magnolia. I te kwiaty dość płynnie przybierają na sile zastępując szafranowe otwarcie i wówczas perfumy nabierają bardziej kobiecego charakteru. Baza jest delikatna, piżmowa i ledwie wyczuwalna. Niezmiernie przyjemne pachnidło, optymistyczne.


Mushin Kyoto Incense 

Ten zapach mnie zaskoczył, w głowie miałem CdG Kyoto, a tu zmyłka. Pachnie subtelnie, pudrowo-kwiatowo, na pewno coś z irysa, ale nie tylko. Kokosowy miąższ nadaje egzotyki. W tle nieco kremowego oudu. Ten kokos coraz bardziej słabnie, a profil zmienia się w drzewny. Szału nie ma, ale całkiem ładne, bezpieczne parfumki na lato, raczej damskie.


Scent is a Language 

Ultra słodka guma balonowa o smaku marakui. Po chwili dołączają jakieś kwiatki, żółte i równie infantylne, podane na słodko. Z czasem wyłaniają się też pudrowe cukierki owocowe i w tą stronę coraz bardziej skręca kompozycja. Drażniąco syntetyczne. Pachnie to dziecinnie i tanio, plastikowo.


Temple of Horus

To co saradoniny lubią najbardziej, czyli kadzidlak. Uwagę zwraca przede wszystkim bardzo naturalnie pachnąca mirra, bardzo lubię ten składnik. Kompozycję uzupełnia orientalne kadzidło o nieco kwaśnym cytrusowym zabarwieniu oraz żywice drzew iglastych. Zapach nie ewoluuje jakoś zbytnio tylko cały czas oscyluje w klimatach żywicznych, ale wcale mi to nie przeszkadza. Niebywale przyjemne perfumy o wysokich walorach jakościowych, lecz niestety o niewybaczalnie słabych parametrach użytkowych.


Vienna 1900

Vienna otwiera się miętą, bardzo ‘in your face’, która pachnie całkiem naturalnie, ale jest na tyle mocna, że można mieć wrażenie gumy miętowej. Jak już ta mięta nieco łagodnieje to wówczas wyłania się paczula, trochę ziemista ale i liściasta zarazem, wydaje mi się że wyczuwam też pokrzywy. W każdym razie bardzo zielony, liściasto-ziemisty zapach, czułem się w nim jakbym wpadł w zielone chaszcze. Z czasem perfumy skręcają w kierunku paczuli polanej Amolem. Ładne.


Poziom artystyczny perfum Meleg Perfumes oceniam na zróżnicowany. Z parametrami też jest różnie, więc nie bardzo byłem w stanie i mówiąc szczerze to nie chciało mi się wnikliwie analizować zapachów, które były ledwie wyczuwalne po pół godzinie, co widać po bardzo skróconym opisie. Muszę za to przyznać, że Matt ma talent do perfum retro i animalnych, ta estetyka wychodzi mu naprawdę dobrze, wręcz wybitnie.


Moi faworyci: Civet Cat Chypre, Honey Deer Musk, Vienna 1900


Ilustracja: profil fb Meleg Perfumes

Pisałem słuchając: Koncertu wiolonczelowego e-moll op.85 Edwarda Elgara w wykonaniu Jacqueline du Pre i Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej

#perfumy #recenzjeperfum #perfumyniszowe #smrodysaradonina

da8658f4-1fa9-4969-9a68-2a2ad1d3abaa
Lodnip

@saradonin_redux mam koda 15% na zakupy u Melega, chyba jeszcze aktywny jakby ktoś chciał coś rozbierać, to śmiało walić

wonsz

rewelacyjne pachnidło, tylko trzeba przetrwać pierwsze minuty.

Brzmi jak tani arab XD

saradonin_redux

@wonsz nie do końca, bo tani arab ma zawsze krzywą dzwonową, czyli otwarcie chemia łazienkowa, potem w miarę znośnie, ale na koniec i tak zawsze wyjdzie obrzydliwie chemiczna baza. A tutaj właśnie baza jest najlepsza.

dziadekmarian

Moje ulubione Melegi to zdecydowanie Civet Cat Chypre i Temple of Horus - o którym nie zrobiłem notatek, ale wrzuciłem na listę "wanted" w Parfumo. Ale mam notatkę z Honey Deer Musk i w sumie czułem to podobnie, tylko z miodem:


"Honey and Deer Musk

Mimo użytych składników to niekontrowersyjny blend. Daleko mu pazurzastością do np. Diaghileva czy Bogue MEM, z którymi w pierwszych minutach może się nawet kojarzyć jako ich bardziej słodki, miodowy braciszek. Tak, braciszek - bo jego otwarcie wzbudza głównie męskie skojarzenia. Ten rządzący w otwarciu cywet - niczym kot, który wy⁎⁎⁎ał się na stolnicy pomiędzy słojem miodu a zwojami cynamonu, po krótkiej chwili zostaje wykryty przez state, choć czujne babcine oko, złapany za fraki i ciśnięty w otchłań przedpokoju, a piękna trajektoryjna smuga zapachu powstała w powietrzu po jego nieszczęsnym locie, powoli zarasta drewnem i słodyczą. Całość w miarę szybko łagodnieje i wysładza się za sprawą tych wszystkich użytych wanilii, heliotropów, helikopterów, róży i cynamonu. A mówiąc "w powietrzu" mam bardziej na myśli maksymalnie tak ze 20 cm od ciała - taki jest zasięg tych perfum po dwudziestu minutach. Ładne i dość oryginalne. I nad wyraz naturalne.


Zapach 7/10 (otwarcie

Projekcja: raczej dla siebie."

Zaloguj się aby komentować

Dużo ostatnio testowałem. Te trudniejsze zapachy wciąż przetrawiam i choć mam już stworzone do nich jakieś zapiski, to planuję kolejne podejścia. Żeby jednak nie było nudno proponuję porcję notatek z różności trochę łatwiejszych do interpretacji.


Gosia Ruszkowska Holy Smoke 

Kadzidło molekularne kojarzące się ze stylem Filippo Sorcinelliego. Delikatna smużka z kadzielnicy, kurz, akcent cytrusowy, mineralny oraz minimalna ilość żywicznej słodyczy (może benzoes?). Niby mam świadomość że to nie jest żywica kadzidłowca, a syntetyczny substytut, ale to pachnie to wyjątkowo intrygująco, jak połączenie Plein Jeau z Voix Humaine i odrobiną Ganymede. Zapach w zasadzie liniowy, przestrzenny, świetlisty. Dla mnie sztosik.


Jardins d'Écrivains L'Eau de Blixen

Całkiem ładne kwiatki, bliżej nieidentyfikowalne dla mojego nosa podane na syntetycznym białym piżmie i charakterystycznym akordzie ambrette, który przedawkowano do tego stopnia, że po kilku minutach wyczuwam tylko to. Zapach całkowicie znika w czasie krótszym niż godzina, czyli zanim zdąży zmęczyć tym ambrette.


Liquides Imaginaires Bete Humaine

Psik psik i już chciałem skreślać, bo w otwarciu jest coś niefajnego, kwaśnego i spożywczego, trochę nadpsuta sałatka zostawiona w lodówce na później. Patrzę w nuty, no tak, pewnie kmin z kasztanem tak dziwnie zagrały. Na szczęście nie trwa to długo i po kwadransie perfumy obierają kierunek żywiczny za sprawą cypriolu i labdanum. W takiej formie utrzymuje się kolejną godzinę-dwie. W bazie zaś zapach się ociepla, żywiczność łagodnieje, a pojawia się nuta drzewna i lekko słodkawa, zapewne jakaś molekuła imitująca cedr, bo choć nie potrafię jej nazwać, to jest ona często spotykana na pograniczu mainstreamu i niszy. Trochę żywicznych perfum się nawąchałem, więc Bete Humaine z butów nie wyrwał, jest na to zbyt prosty, za mało niszowy. Natomiast może zrobić wrażenie jako entry level na kimś, kto dopiero zaczyna się wychylać poza mainstream.


Nishane Safran Colognise

Zdecydowanie bardziej ‘safran’ niż ‘colognise’, gdyż już od strzała dominuje szafran. Cytrusów prawie nie czuję, musiałem się mocno skupić, żeby cokolwiek wyłapać i na pewno nie wyczułem grejpfruta, może odrobinę cytryny. Jak już się te perfumy ułożą na skórze, to w roli głównej występuje miękka skóra, może nawet zamszowa, uzupełniona nieco mydlanym piżmem. Dobrze to pachnie, natomiast osobiście jestem rozczarowany, bo liczyłem na kompozycję trochę lepiej wyważoną, a nie monotematycznie skórzaną. Przez chwilę wręcz zaświtało mi skojarzenie z nową skórzaną tapicerką samochodową. Parametry oczywiście bardzo dobre jak to Nishane. Miłośnikom skórek polecam.


Ilustracja: beautinow

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

d6f70b30-a8b4-4f99-956b-4e947be48458
kopytakonia

Nie boli cie głowa czy nie jest Ci niedobrze jak tak zmieniasz ciągle zapachy?

saradonin_redux

@kopytakonia lubię doświadczać i śmiesznie śmierdzieć, codziennie inaczej

kopytakonia

Aha ja nie lubie bolącej głowy i ostrożnie z perfumami zyje

Pan_Beniowski

Mi bete Humaine nie podeszło chociaż nie jest tragiczne. Jakieś zielone nuty w nim przypominają mi trochę zoologist cardinal i Rokitę od Kamila B.

Jakby co mam na zbyciu flachę 98-99ml za 380zł.

Zaloguj się aby komentować

Dziś marka mało znana, a jeden z zapachów to nawet nie istnieje wcale. Wiadomo tylko tyle, że Nocturne to perfumy produkowane rzemieślniczo w małych nakładach przez pewnego Greka podpisującego się jako Paschalis. Autor otwarcie przyznaje się do stosowania zarówno wysokiej jakości składników naturalnych jak i nowoczesnych molekuł.


Chypre Inferno

Oho, zawiało starociem i to takim eleganckim vintage dziadem. Aldehydowy początek zaakcentowany mocnym, gorzkim akordem goździka, który kojarzy mi się z twórczością Sorcinelliego. Lavs, Reliqvia, Quando rapita… wszystkie te zapachy mają wspólny goździkowy motyw i w Chypre Inferno wybrzmiewa on bardzo podobnie. Może nawet zahacza o jeden z cudów perfumiarstwa, czyli damskiego Opium vintage. Serce uderza bukietem kwiatów, ale nie odważę się na analizę, bo nie jestem za dobry w kwiatki. Natomiast te kwiaty wcale nie kojarzą się damsko, wręcz przeciwnie, brak w zasadzie jakiejkolwiek słodyczy oraz wyczuwalna od początku staroświecka mszysto-paczulowa baza nadaje moim zdaniem męskiego wydźwięku. Szalenie elegancki zapach, kaliber Guerlain Heritage itp. Można powiedzieć, że dziad, ale jaki dobry, wącham i podziwiam, czuć klasę. Nie wiem tylko gdzie to założyć, pasowałby na popołudniową herbatę na królewskim dworze, niestety mnie nie zapraszają.


Daath

Perfumy widmo, nie istnieją, nigdzie nie ma o nich ani słowa, a jednak mam sampla. Tym razem jest współcześnie. Otwarcie jest wyraziste, przyprawowe, pieprzne, kardamonowe. Coś jeszcze roślinnego ma, może kwiatowego, ale nie potrafię nazwać. W krótkim czasie zapach osiada do znajomego DNA, które przez pewien czas gdzieś mi świtało, ale nie potrafiłem go skojarzyć. Eureka! Narciso Rodriguez Bleu Noir! Bardzo lubiłem te perfumy, szczególnie w podstawowej wersji EDT zaciągałem się sam sobą z umiłowaniem. Za to one mnie nie kochały, bo znikały ze skóry w godzinę max trzy. Daath ma zbliżony vibe, blend dobrej jakości syntetycznego białego piżma (brzmi jak farmazon, ale kto wąchał piżma Narciso ten wie jaka przepaść je dzieli od reszty flakonów w Sephorze) z nutami drzewnymi. Nie mówię, że identyczne, ale podobne złożenie, no i w Daath jest ono jakby w lepszej rozdzielczości. Szczególnie wyróżnia się kremowy akord sandałowy, gładki, bez kopru. No i przeciwieństwie do Narciso zapach nie wpada w obszary trocinowe, czy tartaczne. O, jeszcze świta mi Cartier Declaration Essence. W tle przewija się przestrzenny akord kadzidlany (stawiam na pochodną Iso E super). Nie jest to pachnidło odkrywcze, ani powalające jakością składników, jest natomiast umiejętnie skonstruowane i wysoce uniwersalne. Podoba mi się, nawet jeśli po części z sentymentu.


Seatrus

Otwarcie to cytrusowa eksplozja o znacznej mocy rażenia, w pierwszej chwili cytrynowa, a po chwili grejpfrutowa. Świeże, soczyste, radosne i nie może się nie podobać. Niestety zaraz potem równia pochyła, bo najpierw wjeżdża jakaś molekuła pseudokwiatowa jak w damskich drogeryjnych psikadłach, a jeszcze później potężna dawka ambroksanu z wciąż utrzymującą się odrobiną zadziwiająco trwałego grejpfruta oraz kapką morskiego powiewu a’la Megamare, tylko w mniej agresywnym wydaniu. Trochę XD jak na coś, co miało być niszą artystyczną.


Tafir

Na początku mamy szafran i słodkie suszone owoce, prawdopodobnie daktyle. Tuż po chwili dołączają elementy żywiczne i one odpowiadają za charakter tego zapachu. Jest gęsty, lepki, balsamiczno-żywiczny. Mnóstwo się w nim dzieje, są żywice typowo leśne, iglaste, jest trochę dymu z kadzidła, zupełnie nie kościelnego, a raczej orientalnego, jest element tytoniowy, a całość została zagęszczona słodką ambrową masą. Kompozycja jest przy tym świetnie wyważona, nie jest ulepem, nie jest też agresywnie dymna, składniki nie walczą ze sobą, tylko się uzupełniają. Zbliżony vibe do Les Jeux sont Faits minus zima zupa jarzynowa. Tafir może się rewelacyjnie sprawdzić jako zapach zimowy, wręcz świąteczny, ale podoba mi się również w upale.


Moim zdaniem dobrze się zapowiada. Seatrus traktuję jako wpadkę, natomiast pozostałe zapachy są dobre jakościowo i przede wszystkim kompozycyjnie. Czuć, że są to złożone, przemyślane i starannie dopracowanie kreacje.


Ilustracja: własna

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

7b6310cf-9926-4fa1-a825-a0cfa5276f1d

Zaloguj się aby komentować

Marka Gri Gri proponuje linię zapachów inspirowanych tradycyjną sztuką tatuażu z różnych stron świata.


Moko Maori

Uderzenie chłodnej, gorzkiej zieleni, raczej trawiastej niż drzewnej, uzupełnione czymś w rodzaju eukaliptusa z mentolem. Efekt niestety nie jest botaniczny, a raczej kosmetyczny, a nawet apteczny. Coś mnie szczypie w nos, drażni, kojarzy mi się z amolem, bengayem lub staroświecką zieloną wodą po goleniu i to wcale nie z górnej półki. Po 3-4 godzinach ostre zielone nuty schodzą na dalszy plan i zostaje już tylko bardzo delikatny zapach szarego mydła.


Tara Mantra

Dziwna to kompozycja. Eksplozja szafranu i kminku, podana na bazie z paczuli i rozgrzanych opon. No i w biurze to faktycznie daje gumiakiem, czy tam oponami. Natomiast muszę przyznać, że Tara Mantra zupełnie inaczej zachowuje się na świeżym powietrzu w upalny dzień. Wówczas bardzo przyjemnie projektuje ze skóry w formie przypominającej orientalne kadzidełko ze sklepu new age i kminek, które może nie powalają naturalnością, ale tworzą ciekawą aurę.


Ukiyo-E 

Ukiyo-E otwiera się charakterystycznym aromatem genmaichy, czyli herbaty z prażonym ryżem. Pierwsze skojarzenie to bardzo przeze mnie lubiany Meo Fusciuni Sogni. Po chwili dociera również cierpkie yuzu, ale pozostaje na drugim planie. Cudownie to się zgrywa, łagodnie, pastelowo, kojąco. Stopniowo perfumy ewoluują w kierunku drzewno-kwiatowym. Co istotne, to nie są takie typowe perfumowe kwiatki, jakieś jaśminy czy róże, tylko pachną słodko i nektarowo, jak rozkwitające drzewa owocowe wiosną. Odrobina ryżowego aromatu wciąż daje się wyczuć gdzieś w tle przez jeszcze ok 2 godziny, po czym zanika. Wówczas też zanika urok tych perfum, nadal są ładne, ale stają się zwyklejsze i perfumowe. Czepia się chłop, że mu perfumy pachną perfumami. Tak! Ja wolę jak pachną ciekawie, żywo, intrygująco, tak jak to herbaciano-ryżowe otwarcie Ukiyo-E, które chciałoby się żeby trwało i trwało.


Podsumowując mogę powiedzieć, że Gri Gri proponuje nam odważne kompozycje, którym niestety brak głębi. Można oczywiście opowiadać farmazony o inspiracji różnymi kulturami, ale to nie zmienia faktu, że ciekawe, oryginalne akordy wybrzmiewają na skórze po prostu płasko zapewne za sprawą przeciętnej jakości składników. Nie zagrało, ale spoko, bo to “eau de parfum for tattooed skin”, a ja czysty jak dziewica.


Ilustracje: parfumo, perfumeriagreta

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

d5827d96-0817-45e0-8454-a1db5d806112
e3dadd78-29f6-4470-a06e-6de86a5165b8
0af6e8b1-e9ee-492b-acfc-4cc9251ab0f1
d6bb1a24-5070-45a6-a427-c293dd54e8b7
Zielczan

@saradonin_redux flakony to po Hawasie wzięli

saradonin_redux

@Zielczan popularny model, co najmniej kilka marek kojarzę z PH w takim szkle tylko z różnymi korkami, choć tak od buta do głowy przychodzi mi tylko Tolteca.

Farmer111

Dzięki. Bardzo dobrze się Ciebie czyta 🙂

saradonin_redux

Bym zapomniał, jeśli ktoś chciałby spróbować, to sample oddam za etykietę/kod, cośtam się jeszcze ostało.

Zaloguj się aby komentować

No hej, nie mam weny, ale wpadły mi (niestety tylko dwie) odlewki mało znanej marki Narcisse Taormina, włoska lokalna nisza rzemieślnicza, tym razem z Sycylii.


Narcisse Aria di Taormina

Od pierwszego psika w nos uderza fala cytrusów, przyjemnie niecodzienna, bo z limonką i pomarańczą na pierwszym planie. Jest soczyście i … słodko. Nie mogę oprzeć się wrażeniu słodyczy, do głowy przychodzi mi słodzony napój pomarańczowy, musująca oranżada. Ciekawe ujęcie, ale nie do końca mi odpowiada, preferuję cytrusy naturalnie kwaśne, a słodka wersja wydaje mi się dziecinna. Z czasem przewija się też wątek lawendowy, w nieco barbersko mydlanym ujęciu, kojarzy mi się z włoskim mydłem do golenia, zapewne dlatego, że baza jest mydlano-piżmowa z delikatnym jaśminowym akcentem. Parametry kolońskie, więc ta baza jest już słabo wyczuwalna, ale jak na wodę kolońską bardzo przyzwoite.


Narcisse Basilico Siciliano

Otwarcie robi dobre wrażenie, jest świeże i zielone. Dominuje w nim naturalnie zaprezentowana bazylia, często robię pesto i lubię ten aromat. Bazylii wtóruje mięta lekko skorpiona sokami z cytrusów. Nie jest to zapach cytrusowy, one są dalej w tle, wrażenie jest wyraźnie zielone i liściaste. Dość szybko pojawia się wątek kwiatowy i mydlany, jak dobre kwiatowe mydełko. Ładny, czysty zapach. Niestety urok tych perfum tkwi w ich otwarciu i jak tylko nuty liści przemijają, to zostajemy z mydlano-piżmową bazą, która już nie robi takiego wrażenia. Parametry na skórze kolońskie, ale na bluzie zapach był wyczuwalny po dwóch dniach.


Ładne wakacyjne zpachy, choć niczego nie urwało. Żałuję, że nie załapałem się na winogronowy Vinorosso, bo jak kiedyś dostałem florenckie winogronowe mydło, to myjąc się czułem się jak księżniczka.


Ilustracja: taorminanews24 . com

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

2cf8c331-bab8-4885-a476-fd1f1a73bb0e

Zaloguj się aby komentować

Trzecia część testów perfumek z Międzynarodowego Dnia Perfum 2024. Dziś się nawet nazwy ładnie ułożyły w ABCD.


Stanisław Rochala - (A)tencja

Lawenda w wydaniu typowo kosmetycznym, przypominająca tą z Molinarda, a więc w przeciwieństwie do botanicznej lekko słodkawa. I ta lawenda została podana na archetypicznie ‘męskiej’, bliżej nieokreślonej, syntetycznej bazie zaczerpniętej wprost z drogeryjnej półki z wodami po goleniu. Jakieś molekuły plastikowo-drzewne, ambroxan, kij wie co. Efekt nie jest nawet jakiś tragiczny, tylko zupełnie nijaki i niewyróżniający się. Także z tą nazwą to chyba zabawa w przeciwieństwa, bo równie dobrze można się spsikać randomową wodą abibasa czy strosiem i nikt nie zauważy. Słabo.


Anna Bojara - Brudny Harold

Zostałem nastraszony, że to może być ciężki zawodnik, ale nie podzielam tej opinii. To znaczy owszem, po pierwsze przez krótką chwilę czuć element benzynowy; po drugie mamy tu do czynienia ze skórą, która może kojarzyć się z warsztatem i smarem, ale bez przesady, spokojnie daje się nosić. Kto nosi GGA, ten udźwignie i Harolda, bo ta skóra choć przybrudzona, to pozbawiona jest fizjologicznej zwierzęcości, dzięki czemu wydaje mi się raczej przystępna. Drugim istotnym elementem jest tytoń i to też nie żaden turecki smolisty śmierdziel, a jasny i przyjemny, w typie złotej virginii. Kompozycja wygładzona została motywem słodyczowym, na szczęście nie jest to element wiodący, nie jest też przesadnie słodki, przypomina wafelka orzechowego i choć nie jestem miłośnikiem gourmandów, tak tutaj mi to pasuje, bo w efekcie tworzy miły i ciepły kontrast względem szorstkich pierwszoplanowych elementów. Ciekawa rzecz.


Krzysztof Sobejko - Cucumber Gin Tonic

No jest ogórek, nie żaden kiszony bła imperjol, a świeży szklarniowy i w pierwszych sekundach miałem wręcz skojarzenie z mizerią. Po chwili jednak dołącza limonka oraz wodnisty jałowiec w stylu Juniper Sling i sałatkowe konotacje słabną. Baza jest cicha, wetyweriowo-molekularna i daje się w niej wyczuć jakiś element wspólny z H24 Hermesa. Fajna kompozycja na lato, świeża, lekka, zielona i przyjemnie się nosi.


Jonathan Snap! - Daughter Of The Sun

Zapach kontrastowy, bo z jednej strony zawiera elementy damskiego fruity-floral: jaśmin i egzotyczne owoce. Z drugiej strony podany został na bazie mszysto-kurzowo-molekukarnej, kojarzonej z męskimi klasykami. Niestety jest w tej bazie moje perfumowe nemesis, czyli nuta starego mokrego mopa, więc nie powiem za wiele bo ona rujnuje mi odbiór tego zapachu i ocena nie byłaby sprawiedliwa.


Ilustracja: freepik . com

Pisałem słuchając: Łona i Webber - Cztery i pół

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

2f08f260-e107-474d-98a7-554db595db14

Zaloguj się aby komentować

Część druga testów kompozycji stworzonych z okazji Międzynarodowego Dnia Perfum 2024.


Łukasz Najbuk - Scarbo

Otwarcie robi wrażenie. Początkowo dominuje paczula, ciekawie podana, brudna, ziemista, przydymiona.  Ciemna piwnica, lochy, wilgotna ziemia, takie klimaty. Na drugim planie trochę przypraw, nadających ostrości, strzelam że goździki. W tle przewija się nienachalna miodowa słodycz i nie mogę oprzeć się wrażeniu lekkiego zwierza. Z czasem na prowadzenie wychodzi absolut tytoniu i w tym momencie niestety mam wrażenie, że ten składnik nie jest wysokich lotów. Wypada lepiej niż mainstreamowy słodki plastikowy nibytytoń, ale po świetnym początku mam niedosyt. Mimo to szanuję, ambitne pachnidło, mocne (również parametrowo) i nieoczywiste, utrzymane w stylistyce zbliżonej do Meo Fusciuniego i gdyby użyć składników lepszej jakości to naprawdę mógłby być sztos.


Kamil Bańkowski - Czernica

Trzon perfum stanowią owoce leśne, mniej więcej wypośrodkowane, trochę słodkie, ale nie cukierkowe i trochę cierpkie zarazem. Na drugim planie czuć żywiczny aromat sosnowych igieł, lekki motyw drzewny i w zasadzie to tyle. Prosty zapach, ale obrazowy i radosny, miło się nosi.


Katarzyna Sawicka - Sin

Perfumy otwierają się cytrusowo, ale nie są to typowo świeże cytrusy, może bardziej kandyzowane, podane z miodem i cynamonem. Uwagę przykuwa szczególnie akord miodowy, gdyż ma propolisowe zabarwienie. Coś tam jeszcze jest, rodzynki lub inne suszone owoce i coś gorzkiego, czego nie potrafię zidentyfikować, może znów goździki. Po chwili dołącza ciepły akord mirrowy, bardziej żywiczny niż dymny. Skądś to znam. Bardzo ładny zapach, czuć inspirację Etro Messe de Minuit, tylko z rodzynkami.


Jeśli po poprzednim wpisie odnieśliście wrażenie, że jest słabo, to mam nadzieję, że tym razem pokazałem, że jednak poziom jest zróżnicowany, ale ogólnie niezły, czuć napracowanko. Poprzednie próbki akurat były zdecydowanie nie w moim typie, a zróżnicowanie stylistyczne poszczególnych kompozycji jest ogromne.


Ilustracja: pixbay . com

Pisałem słuchając: Vader - Impressions in Blood

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

dd70d5d8-7b0f-4c0d-a0e9-b3a766dcc4d2

Zaloguj się aby komentować

Nie mam jakoś ostatnio natchnienia, ale skoro przewąchałem kilka rodzimych kompozycji stworzonych z okazji Międzynarodowego Dnia Perfum 2024, to wrzucam część pierwszą notatek.


Gabriel Tym Melanż

Słodka landrynkowo-owocowa pulpa, nieślubne dziecko cukierkowej pomarańczy z czerwonego Erosa i waniliowo-kwiatowej bazy z randomowego damskiego ulepa Muglera. Na pewno komuś się spodoba, wszakże wymienione perfumy są uwielbiane przez miliony, ale dla mnie fujka. Nie dokonałem uczciwej analizy, bo po godzinie poleciałem to zmyć. Natomiast muszę przyznać, że z punktu widzenia artystycznej realizacji tematu, to perfumy są udane, bo tak mogłaby pachnieć nastolatka napruta owocowym napojem winoniepodobnym o włosko brzmiącej nazwie.


Wojciech Czerniak Cuir de Neroli

Tu również nazwa pasuje. Uprzedzam, że nie jestem miłośnikiem ani skóry, ani neroli. Tymczasem te perfumy są odą do neroli. Skórka to akurat przyznam, że fajna, miękka, zamszowa, tradycyjnie podana szafranem, ale dodatkowo podlana słodkim akcentem soku z winogron, który to jest akcentem błyskotliwym, bo typowym dla włoskiego rzemiosła. No i oczywiście neroli w roli głównej. Niektórzy lubią, piszą, że to świetny kwiat na upały. Ja niestety jak się tym wypsikałem, to potem na rozgrzanej skórze wyszło z tego neroli skojarzenie ze środkiem dezynfekcyjnym do tojtojów z miejskiego parku.


The Doctor's Dandelion 

Ciekawa kwiatowa kompozycja. Nie znam się na kwiatach i oprócz charakterystycznie pudrowej mimozy nie jestem w stanie wyłuskać czego właściwie użyto. W każdym razie zapach jest ewidentnie kwiatowy, a dokładniej będący mieszanką kwiatów białych i żółtych, podanych na tle z molekuł ‘powietrznych’. Na szczęście tej mieszance kwiatowej udało się uniknąć skojarzeń z damskimi vintage ylangowymi dusicielami. Wręcz przeciwnie zapach jest lekki, przestrzenny, beztroski. Moim zdaniem bardzo kobiecy, pasowałby na spacer czy piknik, do letniej sukienki w kwiaty czy coś.


Ilustracja: wallpapers . com

Perfumy polskie, więc podkład również: Sacrum Profanum by Adam Bałdych Quartet

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

c999855d-3dc5-4586-b7b2-b78072172b62
loopie

@saradonin_redux a z ciekawości gdzie miałeś okazje je przewąchać?

całkiem ciekawe, ale wychodzi że wyszło to średnio

saradonin_redux

@loopie dostałem od koleżanki w ramach wymiany niechcianych próbek i końcówek dekantów

Zaloguj się aby komentować

Herbatki, przyprawy i zielenina.


Floraiku The Moon and I

Fantastyczna herbata! Pachnie bardzo realistycznie gorzką matchą i w ogóle trawiastą zieloną herbatą a’la sencha, tylko jeszcze nie zaparzaną a samymi liśćmi. Herbatę uzupełnia kwaśna bergamota. Przez chwilę przewija się lekki dymek i ferment przez co mam jeszcze skojarzenia z gunpowderem. Pachnie rewelacyjnie, ale w porywach wytrzymuje 2 godziny, co jest niesmacznym żartem zważywszy na cenę tego pięknego flakonu. Mimo wszystko miłośnikom herbaty polecam testy, bo jakość samego aromatu jest wybitna.


Liquides Imaginaires Phantasma 

Po kolejnym przedstawicielu niebieskiej linii nie spodziewałem się wiele, ale wyszło fajnie. Zapach intensywnie bergamotkowej herbaty earl grey wzbogaconej kwiatkami klitorii ternateńskiej. Nie jest może szczytem naturalności, z bliska trochę podjeżdża chemią, ale w powietrzu dobrze to pachnie i nawet nieźle projektuje.


Les Bains Guerbois 1885 Eau de Cologne

Kardamonowa bomba na słodkiej ambrowej bazie. Bardzo ładny zapach, taki grzeczny i ułożony. Może niezbyt skomplikowany, ale trochę świeży i jednocześnie trochę słodki, dzięki czemu jest uniwersalny i przyjemnie się nosi. Mam odległe skojarzenie z jakimś dawnym mainstreamowym zapachem, tylko jakby nieco lepiej wykonanym, ale nie potrafię go wskazać palcem.


Azman Naked Forest

Zmyłka w ciul. Nie ma lasu wcale. Mnóstwo ciekawych rzeczy jest, oprócz lasu. Jest soczyste mango, potężna dawka gorzkiego zielonego galbanum, świdrujące metaliczne aldehydy, jest maślany korzeń irysa, drzewno-dymny cypriol i ogólnie sporo zieleni, ale w ogóle nie leśnej, przynajmniej nie w rozumieniu umiarkowanej czy nawet podzwrotnikowej strefy klimatycznej. Czy to źle? No nie, bardzo ładny zapach, zielono-owocowy. Trochę mi przypomina klimatem niedawną premierę Rundholz August, tylko moim zdaniem jest milszy i lepiej zbalansowany. Wybitnie mocne parametry jak na taki typ zapachu.


Ilustracja: beautinow . com

Pisałem słuchając: New Song by Omer Avital

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

a0028500-fb17-4447-9522-5b0d0ac78564
testowy_test

@saradonin_redux Z herbacianych jeszcze mogę polecić Affinessence Gingembre Latte - pachnie jak ceremonialna moya matcha, ale parametrowo stoi dokładnie jak Floraiku. Cena też zwariowana.

Mywave

@testowy_test z herbacianych to jeszcze cc matsukita i na parametry też nie można narzekać .

Zaloguj się aby komentować

W końcu udało mi się przetestować kilka zapachów z kolekcji Memento.


Filippo Sorcinelli Domm

Otwiera się ciekawie - gorzką czekoladą z kadzidłem i jest to bardzo niecodzienne połączenie. Niestety po chwili wychodzi mi na skórze coś kwaśnego, jakby cyprys skropiony bergamotką i nie pasuje mi to do czekoladowej dominanty. Jeszcze później dołącza tandetna paczula rodem z Reminiscence, który nie wiadomo dlaczego jest zapachem niemal kultowym, będąc podłym syntetycznym gównem. No nie. Starałem się do tych perfum przekonać, ale niestety za każdym razem w pewnym momencie mam ochotę je zmyć.


Filippo Sorcinelli Santa Casa

Filippo Sorcinelli jest artystą na tyle charakterystycznym, że w przypadku perfum Santa Casa już od pierwszego psika nie ulega wątpliwości, kto jest ich autorem. Sercem kompozycji jest bowiem sygnaturowy akord kurzu, drewna i smużki kadzidła znany już wcześniej z Plein Jeu. Nawet żona stwierdziła, że pachnie starymi, pożółkłymi książkami. Coś w tym jest. Akord ten został podany w otoczeniu morsko-mszanym, ale nie jest to ohydne słodko-melonowe calone, a bardziej zmurszałe drewno wyrzucone na brzeg. Blisko skóry daje się też wyczuć odrobinę słodkiej róży, jednak nie czuję jej w powietrzu. Po chwili pojawia się również jakiś ciepły pudrowy motyw oraz waniliowy benzoes i wówczas kompozycja odrobinę się wysładza, nigdy natomiast nie wkracza w obszary spożywcze czy ulepowe. Ogólnie to fajne pachnidło, już nawet wypsikałem dekant, jest tylko jeden problem - nie jestem fanem nut morskich. 


Filippo Sorcinelli Pont. Max.

Gdzieś już to wąchałem. No tak, znów ten akord kurzowo-kadzidlany tylko tym razem wzmocniony do kwadratu. Dym z kadzidła jest zagęszczony mirrą, warstwa kurzu jest gruba, a element drewniany przybiera postać suchych wiórów. Z czasem zapach się nieco wysładza, ale żywicznie-benzoesowo i w tym momencie trochę przypomina bardziej wytrawną i przez to lepszą wersję Contre Bombarde. Można więc powiedzieć, że Filippo się nie wysilił, ale z drugiej strony dobrze to pachnie i podoba mi się bardziej niż wspomniane manubria organowe.


To tylko 3 z 8 zapachów z linii Memento w epicko wyglądających flakonach. Ciekawią mnie jeszcze Notre Dame Notte di Natale, Sacristie des Arbres i Basilica di Assisi, ale nie mam ciśnienia. Tak sobie myślę, że jak się jednocześnie wypuszcza kilka różnych zapachów, to część zawsze będzie nie do końca przemyślanych. Z perspektywy bogatego portfolio artysty, to tak średnio-słabo bym powiedział. Nie mogę się oprzeć wrażeniu wtórności, perfumy wykorzystują motywy znane m.in. z linii Extrait de Musique. Natomiast w odniesieniu do ogółu współczesnej niszy, jej miernoty i milionowej inspiracji bakarata, to mimo wszystko poziom jest co najmniej przyzwoity, a kompozycje ambitne i oryginalne. Taki paradoks.


Ilustracja: filipposorcinelli . com

Pisałem słuchając: Deus salutis meæ by Blut aus Nord

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

a7dbc737-ba45-4ff1-9e45-fbcdcc6ddb27
MlodyG

@saradonin_redux saradonin wruc kochanie tesknimy za toba

Zaloguj się aby komentować

Nie samymi kadzidlakami i Beaufortami człowiek żyje.


Etro Messe de Minuit 

Ciekawa sprawa, bo na mojej skórze ten zapach odbieram jako przede wszystkim miodowy. Do tego miodu szybko dołączają okraszone cynamonem cytrusy oraz żywiczna mirra. Przez to ciepłe żywiczno-przyprawowe otoczenie cytrusy wcale nie wypadają świeżo, a sprawiają wrażenie cytryn w syropie, w dodatku na miodzie. Kadzidło kościelne też jest, ale gdzieś na drugim/trzecim planie, więc zapach w ogóle nie wywołuje skojarzeń sakralnych. Początkowo byłem z tego powodu rozczarowany, ale z każdą kolejną aplikacją lubię go coraz bardziej, bo to zapach oryginalny, ale zupełnie nie polaryzujący, cytrusowo-miodowo-żywiczny przyjemniaczek o nieco orientalnym brzmieniu.


Roja Apex 

Nie zawiodłem się, bo nie spodziewałem się artystycznej awangardowej niszy. Tymczasem Apex pachnie jak klasyczne, archetypicznie męskie zielone perfumy, z tą tylko różnicą, że nie daje drogeryjną taniochą. Wiecie, taka współczesna interpretacja retro perfum z cytrusami w otwarciu, iglakami, szczyptą ziół, skórką w tle, a to wszystko na mszysto-paczulowej bazie. Współczesności dodaje słodko-kwaskawy akcent owocowy, coś w stylu zielonego jabłka, ale bez płynu do naczyń. Całość ładnie okrągło zmieszana, składniki się uzupełniają i przenikają, nie czuć dziadem, ani Brutalem. Po kilku godzinach wychodzi w głębi bazy jakiś znajomy syntetyczny utrwalacz, ale musiał być dawkowany z umiarem, bo nie gryzie. Jeśli chodzi o ogólne wrażenie, to Apex pasuje mi gdzieś pomiędzy Duc de Vervins L'Extreme a Meo Fusciuni Spirito. Roztacza męską, czystą, profesjonalną aurę jak np. Beau de Jour czy Eau Sauvage Parfum, dzięki czemu pasowałby dla eleganckiego faceta pracującego na co dzień w garniturze, czyli do obdartusa saradonina tak średnio. Parametrowo jest średnio, ale i tak podoba mi się, jest potencjał na biurową sygnaturę. 


Ramon Monegal Ten Fresh Notes

Cytrusowy świeżak z kwiatkami. Codzienny świeżak, który osobiście klasyfikuję w tej samej kategorii co XJ Renaissance, Carner Bo-Bo czy L'Eau d'Issey Pour Homme. Oczywiście od strzała dominują soczyste cytrusy, podane w sposób typowo perfumowy, ale na szczęście jest to poziom wyżej od wersaczowo-łazienkowej cytryny. Żeby nie było za płasko, to drugi plan stanowi akcent zielony i liściasty, jakieś krzaczory i chwasty, a także motyw białokwiatowy, który sprawia wrażenie lekko pudrowe. Baza natomiast jest typowo męska, mszano-wetyweriowa, a więc zahaczająca o terytoria barbeshop-fougere. Nie są to wybitne perfumy, raczej normickie i bezpieczne, ale są zdecydowanie świeże i latem świetnie się noszą.


Ilustracja zajumana z ifragranceofficial . com

Pisałem słuchając: Far & Off by AES DANA feat. MIKTEK

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

7f8ac6eb-acde-433d-ac52-d621da2b1b7d
Lodnip

@saradonin_redux Apex dokładnie jak piszesz, tylko trzeba się nim zlać jak z prysznica XD

saradonin_redux

@Lodnip na szczęście z dekantu to tak domyślnie się szczodrze psika

Qtafonix

@saradonin_redux nie wiem czemu Roja wstawia takie atomizery.... ten z dekantu daje jakieś 3x większe chmurki

Zaloguj się aby komentować

Dziś otwieram i zamykam wspaniałą Londyńską marką, której perfumy idealnie nadają się do zakupów w ciemno oraz do polecania początkującym czy na wesele.


Beaufort 1805 Tonnerre

Jak Beaufort, to wiadomo, że nie będzie to crowd pleaser. To co się najbardziej rzuca w nozdrza, to intensywna metaliczność tych perfum, uzupełniona elementami dymnymi i mineralnymi oraz świeżym detalem aldehydowym. Frakcje te łączą się ze sobą w spójną i jednolitą całość. Wszyscy piszą o prochu i krwi, a mi się te perfumy kojarzą przemysłowo z obróbką metali. Pracowałem kiedyś w fabryce betoniarek i tam panował właśnie taki zapach, przesiąkał na ubrania, włosy, nawet skórę. Aromat pras, smarów, stalowych wytłoczek, spawania, gorących metalowych elementów wyjeżdżających z pieca do polimeryzacji farb i dym z papierosa zainstalowanego na stałe w kąciku ust wąsatego majstra. Tak odbieram pierwsze kilka godzin tego pachnidła. Z biegiem czasu Tonnerre stopniowo uspokaja się w kierunku drewnianych desek i brzozowego dziegciu, by pod sam koniec pozostawić po sobie utrwalacz znany z licznych morskich perfum niszowych. Nosić to tak niekoniecznie, ale poznać warto.


The House of Oud Crop 2016

Flakon kupiłem skuszony niecodziennym połączeniem oudu z miętą oraz faktem, że jest to seria limitowana, więc być może była to jedyna okazja aby spróbować tego zapachu. Mięta jest, ale tylko przez dosłownie 5-10 minut i w dodatku słabej jakości, bardziej w rodzaju pasty do zębów niż świeżo zerwanych liści. Kto miał przyjemność wąchać Shukran od Meo ten wie jak wspaniale naturalnie może pachnieć mięta. Niestety w Crop 2016 ten akord został zaprezentowany i słabiej i krócej. Po kilku minutach zostajemy więc z duetem oud-sandał. Profil oudu za to jest bardzo przyjazny dziewiczym europejskim nosom, gdyż nie ma w nim konotacji zwierzęcych, skórzastych ani nawet wyraźnie żywicznych. Jest suchy i wytrawnie drzewny, odrobinę ziemisty w taki szczególny roślinny sposób jak ziemista bywa wetyweria, a w połączeniu z sandałem tworzy gładką kremową teksturę. Przyjemne pachnidło, ale też dość nudne i delikatne, w mojej ocenie brakuje mu głębi, którą mogłaby zapewnić ta mięta, gdyby trzymała dłużej niż kilka minut, na co bardzo liczyłem.


Micallef Gourmet

Różne śmierdziele wąchałem, ale ten mnie autentycznie obrzydził. Trzon zapachu stanowi gruba skóra, nawet nie jakaś zwierzęca, a ‘perfumowana’, przez co też sztuczna. Miłośnikiem skór w perfumach nie jestem, tym bardziej sztucznych, ale no skóra jak skóra. Natomiast problem mam dalej, bo tej skórze towarzyszy intensywny aromat szafki z lekami w prowincjonalnym domu pomocy społecznej. Wątpię czy taki był zamysł perfumiarza względem pachnidła będącego częścią kolekcji Secrets of Love, ale pachnie to chorobami geriatrycznymi. Żeby nadal nie było za łatwo, to kompozycji dopełnia akord gnijących owoców z nutą kompostownika, niczym resztki owoców w koszu na bioodpady i to wszystko podlane płynem wędzarniczym. Bleh. Beauforty noszę z przyjemnością, cywecik czasem lubię, nawozowego oudu się nie boję, a ten smrut mnie pokonał. Odważnym poleję za free, powiedzcie mi że mam coś z nosem i że to ładny zapach.


Beaufort Coeur de Noir

Julki znów dały czadu. Julie Dunkley i Julie Marlowe atakują dymem po nozdrzach. Warto jednak chwilę poczekać, bo to wcale nie są perfumy jednoznacznie dymne. Główny motyw przewodni tym razem jednak stanowi skóra, świetnie podana, mocna i realistyczna, mam wręcz kaletnicze skojarzenia. Towarzyszy jej dym, a przynajmniej na początku tak się zdaje, bo przy bliższym kontakcie jasnym staje się, że znów mamy do czynienia z brzozowym dziegciem. Marka Beaufort ewidentnie lubi się z tym składnikiem. On jednak z czasem wyraźnie łagodnieje i jak to zwykle bywa w perfumach tej marki również w Coeur de Noir dzieje się znacznie więcej, niż wynikałoby z powierzchownych testów. Dość oczywiste są akordy drewniane, ale nie trocinowe, a w typie starych drewnianych mebli. Przewijają się akcenty atramentu, słodkiego alkoholu, odrobina pylistej wanilii, krótko mówiąc sporo się dzieje. W mojej ocenie nie jest to pachnidło tak trudne jak Vi et Armis, choć utrzymane w podobnym klimacie. Jest jednocześnie mniej dymne i bardziej złożone niż Tonnere czy Rake & Ruin, a nawet na swój sposób eleganckie i w miarę noszalne. Zdecydowanie perfumy warte poznania.


Ilustracja: fragment obrazu "Bitwa pod Trafalgarem, 21 października 1805" Williama Turnera

Pisałem słuchając: Within the Depths of Silence and Phormations by raison d'être

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

159b6de2-2419-49bd-8c18-0e1171d1bb77
Mewtyla

BeauFort London 1805 mnie kusi od dawna.

Mewtyla

@saradonin_redux zrobię to. 3 days. I promise.

Zaloguj się aby komentować

I cyk, żeby było do czego ziewać.


Mugler Les Exceptions Woodissime - wielokolorowe landrynki zblendowane na jednolitą masę z plastikowym syntetycznym ‘oudem’. Najpaskudniejsza imitacja oudu jaką wąchałem, trochę a’la Terenzi tylko jeszcze tandetniej. Całość jest do porzygu słodka i agresywnie chemiczna. Woodissime pachnie tanio i wulgarnie jak damskie ulepy tej marki. Fuj!


The Merchant Of Venice Mystic Incense - ani mystic, ani incense. Motywem przewodnim jest nie kadzidło, a zapach słonego karmelu i to też nie całkiem wprost, bo nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wącham lody z napisem “słony karmel” na pudełku. Coś tam się tli w tle, ale znów charakterystyczna kartonowa nuta wskazuje na użycie nie olibanum, czy innej żywicy, a Iso E Super. Oszukujo! Prosty zapach, słodko-słony i nawet niebrzydki, ale w ogólnym wydźwięku raczej pasuje dla kogoś, kto na co dzień się psika SWY czy Wanted i chciałby coś zbliżonego estetycznie, ale skręcającego w kierunku mniej plastikowym.


Heeley Eau Sacree - Chapeau bas! Od strzała czuć, że te to nie jakiś tam molekularny imposter, tylko perfumy oparte na naturalnych żywicach. Kadzidlany obłok nie ma ostrości syntetyków, jest ciepły, miękki, z naturalną głębią. W otwarciu trochę czarnego pieprzu, ale na szczęście nie on jest dominantą. Najmocniej wyczuwam mirrę, a towarzyszą jej jaśniejsze olibanum, gorzkie ziołowe labdanum i róża. I to ta róża jest kropką nad ‘i’ tych perfum, zmiękcza kompozycję, dodaje jej wymiaru i pozwala uniknąć nudy. Co ciekawe perfumy te nie sprawiają wrażenia kościelnego, na próżno w nich szukać chłodu i metaliczności Liturgii Godzin, nie ma w nich ani drewnianych ław Marsa, ani zimnych posadzek Avignon. Skupiają się na ukazaniu wieloaspektowości żywic i robią to fantastycznie, w tej kategorii są to jedne z najlepszych perfum jakie miałem przyjemność wąchać. Chapeau bas! Nie patrzcie na fragrę, zapach jest zupełnie niepodobny do Cardinala czy Lavsa; moim zdaniem z powodu tej ciepłej żywiczności bliżej mu do Samharam czy nawet Mortel Noir. Mam z nim tylko jeden problem, czyli parametry, bo projekcja już po godzinie jest bliskoskórna, a trwałość sięga około 4h. No trochę słabo mając na uwadze 9zł/ml i konieczność obfitej aplikacji. Gdyby siedział chociaż 5-6h to byłby mocny kandydat na flakon, a tak to prawdopodobnie tylko wypsikam odlewkę z przyjemnością.


#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

3630f364-a18f-4593-b826-08de7eddb956
pomidorowazupa

Co do parametrow natralnych kadzidlakow, to niestety musimy sie pogodzic ze slabymi paramerami. Btw jakies 9 miesiecy temu zrobilem sobie tynkture z zywicy z lasu. Robie sobie w rozych proporcjach i obojetnie ile bym nie dal to szybko gasnie, ale za to jak pieknie pachnie

Zaloguj się aby komentować

O Meo Fusciuni Varanasi napisałem tak trochę surowo, a jednak zgodnie z własnymi odczuciami. W zasadzie to nadal wszystko się zgadza, tylko puentę bym dziś dał inną. Otóż wczorajszego popołudnia wybierając się na plac zabaw zapodałem obfitego globala rzeczonego smrodka z nadzieją, że aura hinduskiego żula utrzyma gadatliwe mamuśki w bezpiecznej odległości i doznałem mini oświecenia. Ależ to pięknie zapachniało! I przyprawy, i ta brudna skórzana torba, i te przepocone skórzane buty pokryte kurzem ze żwirowej drogi. Tak mógłby pachnieć Indiana Jones wracający zmęczony z egzotycznej wyprawy. Dziś powtórka na spacer do komisji wyborczej i wrażenia podobne. Wniosek jest prosty: Varanasi po prostu potrzebował odpowiednich warunków, nie porannego pośpiechu, ani klimatyzowanego biura, tylko ciepłego leniwego popołudnia i świeżego powietrza.


#perfumy #smrodysaradonina

9601515d-24ba-46c6-a405-2f11ca4fd15f
Pirat200

@saradonin_redux aż spróbuję jak się ociepli.

Zaloguj się aby komentować

Cicho na tagu, to znów garść notatek.


D.S. & Durga Bowmakers - wierne odwzorowanie zapachu warsztatu stolarskiego: deski, sklejki, wióry, trociny, żywice i lakiery. Nuta lakieru do drewna początkowo jest intensywna i może delikatne noski zniechęcić. Mi akurat ten motyw odpowiada, bo wprowadza element realizmu i wypełnia obraz istotnym detalem. Z czasem lakier stopniowo słabnie i dominuje drewno z żywicami. Poza tym perfumy te nie mają jakiejś szczególnej ewolucji. Podoba mi się, trochę jak Woodcut tylko bardziej surowy, bez słodyczy toffi. Jest w nim coś relaksującego, tylko mógłby być bardziej intensywny.


Goldfield & Banks Bohemian Lime - prosty świeżak w końcu zrobiony dobrze. Na tym mógłbym skończyć, bo to jest naprawdę banalny zapach, taki zwykły, codzienny, bezpieczny, niczym nie szokuje. Na początku jest w nim przede wszystkim limonka, tuż po aplikacji mam wrażenie, że świeżo przekrojona i sok z niej cieknie, potem może odrobinę landrynkowa, ale nie przecukrzona. Jest nienachalny vibe żelu pod prysznic, a w tle odrobina wetywerii i bliżej nieokreślone molekularne drewienka. Nic nowego, prawda? Natomiast od strzała się z tym zapachem polubiłem za to czego nie ma. Otóż w przeciwieństwie do zatrważającej większości świeżaków nie ma tych obrzydliwych chemicznych cytrusów rodem z domestosa, nie ma morskiej kostki do wc, nie ma żelu do łazienek, nie ma wgryzającego się w nozdrza swądu rozgrzanego plastiku. Po prostu jest świeżo i miło, bo w końcu jakiś bardziej mainstreamowy letni cytrusiak tak zmieszany, że nie czuję się w nim jak świeżo umyta łazienka.


Liquides Imaginaires Lacrima -  niebieski flakon jest niemal równie mylący co opinie w internecie. Prawdę mówiąc spodziewałem się czegoś bardziej sakralnego i refleksyjnego, bliżej Avignon czy La Liturgie des Heures. Tymczasem pierwsze skojarzenie to Le Couvent Heliaca i mimo różnych nut czuję ten sam vibe i podobną konstrukcję świdrującego, pikantno-rześkiego elementu na dość mrocznej drzewno-żywicznej bazie. Ten świeży element tym razem zamiast imbiru stanowi pokaźna doza różowego pieprzu, natomiast dalszy rozwój jest niemal identyczny w kierunku olibanum i charakterystycznej drzewnej molekuły często spotykanej w popularnej niszy w roli udającej oud. Zakładam, że stanowi ona rodzaj utrwalacza. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem purystą, ja tę molekułę nawet lubię, choć wcale nie kojarzy mi się ona z agarem, a bardziej po prostu z lekko osmolonym egzotycznym drewnem. Uważam natomiast, że lepiej się sprawdza w roli drugo-, a nawet trzecioplanowej (np. Woody Mood lub Encens Roi), ale nie jako trzon zapachu. Z jednej strony są to niezłe perfumy, oparte na sprawdzonej konstrukcji i intrygują kontrastem elementów składowych. Z drugiej strony, ich molekularny charakter jest dla mnie zbyt oczywisty i na obecnym etapie już mnie to nie satysfakcjonuje. Nope. Zostanę przy Sancti.


Nishane Sultan Vetiver - zapach bezsprzecznie i wybitnie trawiasty. Przez chwilę daje się wyczuć akcent słodki, nieco landrynkowy, jak ziołowy cukierek. Potem dominuje trawa, ziemia i znów chwasty i trawa. Kojarzy mi się z wiosną, z beztroską, z dziecięcymi zabawami w ogrodzie babci, z grą w piłkę, z której wracałem ubrudzony trawą i ziemią, bo przecież był ważny mecz przeciwko chłopakom z bloków po drugiej stronie ulicy. Dobry wetyweriowiec o świetnych parametrach i wcale nie tak trudny jak piszą, a spokojnie noszalny. Stosunkowo prosty zapach, może nawet toporny w swojej bezpośredniej zieleni, bardzo 'in your face' w przeciwieństwie do np. wysublimowanych wetywerii Meo, które jednak bardziej do mnie trafiają. Miłośnikom wetywerii i w ogóle zieleni w perfumach zdecydowanie polecam.


#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

14503911-4ccd-4d68-95df-abf16644ec78
jatutylkoperfumy

Moja opinia o Sultanie sprzed roku:


"Szorstki i suchy, z natarczywą ilością wetywerii. Po prostu nie mój świat. Rozumiem, że zapach może się innym podobać, ale nie widzę, kto i do jakiej okazji mógłby go zakładać (70-latek idący na mszę?). "


Od kilku tygodni psikam się nim prawie codziennie, jeszcze żaden flakon mi tak szybko nie ubywał jak ten.

saradonin_redux

Od kilku tygodni psikam się nim prawie codziennie, jeszcze żaden flakon mi tak szybko nie ubywał jak ten.

@jatutylkoperfumy tak właśnie mógłbym się psikać Meo Fusciuni Spirito, który dla mnie jest niezwykle kunsztownie zmieszanym połączeniem wetywerii z dziadem a'la Drakkar Noir i w ogóle wynosi cały ten gatunek na wyższy poziom, a którego kiedyś po pierwszej aplikacji o mały włos nie sprzedałem Xd

testowy_test

@jatutylkoperfumy u mnie za to do sułtana była od razu miłość, ale on tak mocno daje że przy moim pierwszym noszeniu prawie zadusił pół piętra (bo do atomizera rękę mam ciężką) xD

wonsz

Dobra, jadę na Shella odebrać sułtana i zobaczymy co to za gagatek

promyczekNadziei

Mi sultan vetiver kojarzy się z jakimiś zatęchłym pomieszczeniem typu zachrystia, piwnica w najlepszym wypadku muzeum xD

saradonin_redux

@promyczekNadziei no przecież powszechnie wiadomo, że w piwnicy to pachnie drogą niszową paczulą. Ewentualnie jeśli ktoś ma brudne ziemniaki to Last Season od Meo.

Zaloguj się aby komentować

No hej, dziś zapiski z testów Meo i ELDO.


Etat Libre d'Orange Rien Intense Incense - fajna rzecz, mocna i oryginalna. Od strzała nozdrza atakuje konkretna dawka orientalnego kadzidła uzupełnionego nutami metalicznymi i kwiatowymi, wśród których na pewno wyróżnić można różę i irysa. W efekcie pachnie to trochę jak różane kadzidło w cerkwi, a trochę jak sklep new age z talizmanami i innymi szamańskimi i astralnymi gadżetami. Spokojnie mogłoby wyjść pod szyldem Sorcinelli. Warto poznać!


Etat Libre d'Orange The Ghost In The Shell - zapach lateksowych rękawiczek, nie medycznych tylko takich pudrowanych w środku,  puder jest bardzo wyraźny. Z czasem stopniowo wrażenie czystości staje się mniej laboratoryjnie-sterylne a bardziej skręcą w stronę kosmetyczną: delikatne kwiatowe mydło, świeżo umyta skóra, zapach kremu do rąk. Całość sprawia bardzo syntetyczne wrażenie, wręcz plastikowe, ale nie jest to gryząca chemia, więc chyba pasuje do koncepcji zapachu Motoko.


Meo Fusciuni Last Season - mocna rzecz, jednocześnie ładna i brzydka. Na początku są zioła, jakieś chwasty, naturalne, prosto z ogrodu, z jeszcze brudnymi korzonkami, ale też odrobina ziół słodkich i likierowych. Przede wszystkim jest dużo ziemi, wilgotnej, takiej jak wiosną, w której się budzą bakterie i zaczynają fermentować i czuć wówczas ten specyficzny zapach, o którym niektórzy mówią że wiosną pachnie. Do tego dochodzi skóra, ale nie jakiś tam subtelny zamsz, nie torebka, tylko brudna, zwierzęca i zakurzona. Efekt jest taki, że czuć też starymi ziemniakami, takimi które już długo leżą w piwnicy i zaczynają kiełkować, więc na randkę perfumy idealne. Mimo wszystko jest w nim coś, co sprawia, że chce się wąchać. 


Meo Fusciuni Varanasi - dla mnie te perfumy pachną głównie cypriolem i brudem. Cypriol jest bardzo wyraźny w postaci suchego, osmolonego drewna. Brud natomiast obecny jest w wielu aspektach. Brudna jest na pewno skóra, jak stara skórzana torba narzędziowa, wysłużona, przesiąknięta zapachem narzędzi, z jednej strony z licznymi drobnymi rysami, z drugiej strony przebarwiona od noszenia. Brudne jest ciało, zaniedbane i niedomyte, z charakterystyczną fizjologiczną słodyczą. No żul jak nic. Jest też kurz, ale nie domowy, naskórkowo-ubraniowy, a ziemisty, jak zapach zakurzonych butów po spacerze po drodze gruntowej. Gdzieś w oddali coś się pali, do nosa dobiega lekki swąd dymu. Mniej wyraźny, ale jest szafran i jakieś kwiaty, na mój nos bliżej nieidentyfikowalne, ale zmiękczające nieco ten brudny, surowy obraz. Nigdy nie byłem w Indiach, więc nie mogę ocenić czy odwzorowanie jest trafne. Na pewno nie jest łatwe. Tylko czy ja chcę tak pachnieć?


Grafika: Playgound AI

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina #ghostintheshell

b0d34593-935b-4f1e-a52a-3dabecc54d26
fryco

@saradonin_redux @saradonin_redux RII to potężne perfumy jeżeli chodzi o parametry. Chyba najmocniejsze jakie znam. W ich przypadku sporo zależy od PH skóry. Na mnie pachniał morzem aldehydów, żadnych róż czy kadzideł. Czułem się jak starsza pani w koronkach.

Zaloguj się aby komentować

Extra Virgo to stosunkowo nowa marka założona we Florencji przez księcia Alexa Postiglione z królewskiej dynastii Konbaung z Birmy. Extra Virgo szczyci się tym, że do produkcji swoich kompozycji używa głównie naturalnych składników takich jak cywet, kastoreum, naturalny oud, absoluty kawy, czy grzybów.


Animal Cafe - no w końcu zapach kawy, a nie cukrowego deseru ze starbucksa. Mocny, gęsty, esencjonalny. Pachnie może nawet nie tyle gotowym napojem, co ziarnami kawy, świeżo wypalonymi i to nie delikatnie pod przelew, a ciemno i tłusto. Ziemisty akcent jednoznacznie wskazuje na dodatek robusty, co daje efekt mieszanki do espresso we włoskim stylu. Surowość kawy łagodzi szczypta cynamonu. Pod spodem zaś kryje się baza drzewno-zwierzęca z lekkim dymkiem. Brzmi groźnie, ale wcale tak nie jest. Oud ma profil typowo drzewny, nieco mroczny jak u Bortnikoffa, natomiast zwierzak to nie brudny futrzak, a raczej zapach rozgrzanej skóry. Efekt jest ciepły i przytulny, może nawet zmysłowy i naprawdę chce się to wąchać.


Cacao Ritual - jeśli ktoś się szuka ciepłego słodkiego napoju dla dzieci to nie tędy droga. Kakao jest, mocne, czekoladowe, bez cukru. Przede wszystkim jednak od samego początku obecna jest potężna dawka kastoreum i futra. Wybitnie skoncentrowana d⁎⁎a bobra. Kompozycja jest więc gęsta, zwierzęca, nieco słodka, ale w sposób fizjologiczny, zwieńczona świetnie podaną paczulą i odrobiną jaśminu. I sam nie wiem czy ten jaśmin czyni zapach łatwiejszym, bo wprowadza nieco przestrzeni, czy jeszcze trudniejszym i bardziej brudno-cielesnym. Odpychający ale i pociągający zarazem, sam nie wiem co o tym myśleć. Miłośnikom aromatów animalnych może się podobać, pozostałym będzie to proof of concept bardziej niż użytkowe perfumy. Na pewno produkt dla odważnych.


Monte Kush - na początku jest róża, miła, a przy tym wielowymiarowa, bo z jednej strony świeża, z drugiej, choć niezbyt słodka, to wydaje się nieco marmoladowa. Róża okraszona została mnóstwem suszonych ziół, dających majerankowy efekt, na głęboko drzewnej agarowej bazie. Co istotne nie wyczuwam w ogóle obory czy serka i w ciemno nawet nie powiedziałbym, że zawiera oud, tylko raczej suchy akord drzewny. No i tyle by było tego zapachu, róża z oudem, czyli nuda, gdyby nie fakt, że ta baza znów ma w sobie jakąś mroczną głębię, jest trochę słona, lekko dymna, ale nie kadzidlana, przynajmniej nie w kościelnym znaczeniu. Ten akcent dymny bardziej przypomina mi palone zioła. Początkowo byłem przekonany, że to taki profil użytego oudu (producent podaje vintage cambodian oud), ale spojrzałem na spis i załapałem że to konopie.


Pangea - na koniec zapach wcale nie dziwaczny, ani trudny, a wręcz przeciwnie lekki i bardzo przyjemny. Zaraz po aplikacji pierwsze skrzypce gra irys podany w formie nie pudrowej, a maślanej, trochę świeżej, a trochę kojarzącej mi się z masłem shea. Szczególnie na początku wyczuwam też radosną owocową słodycz świeżych różowych winogron, może nawet odrobiny poziomek. Podobny wesoły akord spotkałem już w aromatyzowanym mydełku innego artysty z Florencji. Aromatu dopełnia odrobina orientalnego kadzidełka. Wraz z ewolucją coraz wyraźniej daje się wyczuć truflę, orzechowo-ziemistą, zahaczającą nieco o obszary wilgotnych zbutwiałych drzew, i to jest aromat niezwykle oryginalny, nigdzie w perfumach dotychczas nie spotkałem czegoś podobnego. Choć nie należę do klubu miłośników irysa, to muszę przyznać, że jest to niesamowita kompozycja, przepiękna i bardzo komfortowo się nosi. Łączy w sobie lekkość z wrażeniem wyszukanej elegancji, dlatego też myślę, że te perfumy świetnie by się sprawdziły do bardziej formalnego stroju i wyjątkowej okazji, ale zdecydowanie dziennej niż wieczorowej.


Ogólnie to nie są jakieś wielce skomplikowane kompozycje, ale ciekawe i oryginalne, i widać że przemyślane, gdyż tworzą spójną formę rozwiniętą wokół wyraźnie nakreślonego motywu przewodniego. Nie da się ukryć - czuć jakość składników. Przy okazji po raz kolejny przekonałem się jak fascynującym i istotnym miejscem na perfumowej mapie jest Florencja.

Oracle ani Sacred Tobacco niestety nie dane mi było spróbować, a szkoda bo szczególnie ten drugi oparty na naturalnych absolutach tytoniowych mógłby być ciekawy.


#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

3febc4e0-c6d4-43d9-82cc-0f8a3926afe6
loopie

@saradonin_redux aż mnie kusisz żeby samemu coś napisać żeby na tagu było więcej takich treści, tylko biednie będę wyglądał jak cały tag nawala true araby a tutaj taka też dość nietania nisza xd

niemniej bardzo ciekawe brzmią te wszystkie zapachy przez ciebie opisane, dobrze mieć z powrotem aktywnego użytnika tagu

bo nigdy w perfumach nie widziałem jakiejś faktycznej nuty kawy a nie tego słodkiego syropu o którym mówisz, w Theodoros Coffe Addict była kawa, ale też nie taka przypominająca ziarna tylko już zalana z cukrem

kakao nie wiem czy w ogóle wąchałem w perfumach, ale no ciekawie to brzmi, sztyni trochę jak Deco Moreno prosto z paczki?

swoją drogą zawsze mnie śmieszą baicik jak dają to gówniakom i się okazuje że jednak nie jest slodkie xd

saradonin_redux

@loopie Tak, bardziej właśnie jak takie ciemne kakao z puszki.

No niestety tanio nie jest i przyznam, że to powyżej normalnego dla mnie pułapu, ale właśnie niedawno wjechały w Impressium w cenie relatywnie niezłej. Jeszcze rok temu popukałbym się w łeb.

pomidorowazupa

I to jest to, chyba skusze sie na flakon, albo dwa... albo trzy:D Uwielbiam proste i oryginalne kompozycjie skladajace sie z zaledwie kilku skladnikow.

Barcol

@saradonin_redux AJJJJJ kusisz djable


Wybitnie skoncentrowana d⁎⁎a bobra - xD

BND

@Barcol Ja w tym momencie

1207b6c4-c48f-489b-88f6-e66e64422b8c

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry! Zaczęliście się myć czy nadal tylko się perfumujecie? ( ͡~ ͜ʖ ͡°)


Zniknął, nie pożegnał się, kawał gnoja z tego saradonina. No cóż, trochę tak. Co ja Wam mogę powiedzieć? Raz, że zmęczyło mnie szukanie perełek w oceanie miernoty i wieczne gonienie króliczka. Jeszcze tylko jeden flakon i zamykam kolekcję. Ta, jasne, cyk, i piętnaście następnych ląduje na wishliście. Ogólnie też miałem chwilowe znużenie tematem. Część zapachów dotychczas lubianych przestała mi sprawiać radość. Pewnego dnia wypsikałem się cały mitycznym kadzidlakiem z koprem i zamiast niedawnych zachwytów, to takie meh mnie naszło. Przeszło mi nawet przez myśl, żeby się z tego wypisać, zostawić 10 ulubionych flakonów, a resztę wyprzedać. Planu nie zrealizowałem, więc nie wyleczyłem się z nałogu, pilnuję się tylko by nie stał się bezmyślnym zbieractwem. Dwa, to tak średnio się czułem psychicznie, z wielu powodów, o których nie chcę pisać. Zrezygnowanie, emocjonalne rozchwianie, nieprzemyślane decyzje. Przy okazji opuściłem gardę i dostałem z liścia, i od życia i od ludzi. Trochę zasłużyłem. Wciąż nie jest różowo, ryj czerwony, ale stoję, nadal głupi, a jednak o jedną lekcję mądrzejszy. Za to jak zwykle fantastycznie pachnący!


Dziękuję ekipie z tagu #perfumy za kartkę-niespodziankę, to było urocze i bardzo miłe.


Jeśli znajdę czas, to może uda mi się wskrzesić #smrodysaradonina ale to raczej w takiej formie jak ostatnie wpisy, czyli bardziej luźne notatki niż obszerne recenzje.


W każdym razie #jestemzpowrotem

35e53aa2-cf0c-40fe-8369-f6a4d8a5fd1a
dffa780d-5e0f-4f9c-825f-9985c502969e
dziki

@saradonin_redux ja mam ostatnio jakiś kryzys perfumowy, tak duży że nawet nie wiedziałem że usunąłes konto... Perfumy designerskie mi śmierdzą, tanie araby mi śmierdzą, a z niszowymi mam ten problem ze w zasadzie mam 3 pozycje które chciałbym mieć, ale nawet nie chce mi się na nie wydawać pieniędzy... I praktycznie w ogóle się niczym nie pryskam ....

Mywave

@saradonin_redux zawsze wracają.

3b40cb4d-8f3b-4de6-bacd-1cd779ab78be
adish

@saradonin_redux siema brzydalu

Zaloguj się aby komentować

No hej, dawno nic nie pisałem, bo miałem mnóstwo dodatkowych zajęć i czasu brakowało na życie. Trochę chciałem się pochwalić, a trochę uznałem, że warto przedstawić markę o której mało kto słyszał.


Wiosną ubiegłego roku robiłem akurat zakupy w znanym holenderskim sklepie z perfumowymi promocjami. Wewnętrzny cebulak uznał, że nie warto dopłacać za wysyłkę, tylko lepiej cos dobrać do darmowej dostawy. Kierując się więc intuicją i obietnicą kadzidła w nazwie Incenso d’Oriente wybrałem okazyjnie wyceniony flakon zupełnie obcej mi marki I Profumi di Firenze. Później żałowałem, że tylko jeden, bo większość promocyjnego asortymentu szybko się rozeszła.


Spezierie Palazzo Vecchio to nazwa apteki otwartej w 1990 roku przez Dr. Giovanniego Di Massimo w XIII-wiecznym pałacu Palazzo Vecchio w samym sercu Florencji. Myślę, że warto sobie dodać do planu wakacji we Włoszech. Dr. Massimo jest farmaceutą od 1965 roku, który od wielu lat tworzy własne produkty, kierując się ideą przywrócenia koncepcji naturalnych kosmetyków i suplementów diety, unikając w swoich formułach wszelkiego rodzaju konserwantów i syntetycznych składników. Podczas prac porządkowych po wielkiej powodzi we Florencji w 1966 roku (Alluvione di Firenze del 4 novembre 1966), przypadkiem odnalazł XV-wieczne manuskrypty Cateriny Sforza De Medici zawierające receptury perfum. Próba odtworzenia tych renesansowych receptur dała początek marce I Profumi di Firenze


Incenso d’Oriente (EdP) - nazwa tych perfum tylko połowicznie oddaje ich charakter. Tak, jest to kadzidło, ale osobiście nie odnajduje w nim nic orientalnego. Konstrukcja zapachu jest banalnie prosta. Zaraz po aplikacji dominuje rumianek, którego zapach bardzo lubię i zdarza mi się czasem zaparzyć kilka suszonych kwiatów głównie dla tego aromatu. Nieco dalej wyczuwalne jest olibanum. W przeciągu pół godziny perfumy uzyskują właściwy balans będący połączeniem tych dwóch nut: olibanum i rumianku, którym wtóruje elemi. I to tyle. Nic więcej się nie dzieje, ale mimo to zapach zrobił na mnie ogromne wrażenie naturalnością brzmienia i harmonijną strukturą. Chyba nie tylko na mnie, bo jeden z tagowiczów po spróbowaniu małej odlewki wkrótce wrócił po większą. Gdybym miał wymienić podobieństwa wśród bardziej znanych marek to najbliżej byłby Avignon od Comme des Garçons. Niestety perfumy mają jeden poważny mankament, będący prawdopodobnie następstwem braku chemicznych utrwalaczy. Projekcja jest średnia przez około półtorej godziny, po czym ich moc drastycznie maleje i osiadają na skórze tląc się ledwo wyczuwalnie przez długie godziny


Przeglądając opinie na fragrantice natrafiłem na komentarz: _“My advice is to buy the concentrated version (il concentrato): it's pure parfum and, even if the bottle is only 12 ml, simply touching your skin with the bottle is enough to smell properly for the entire day._”. I tym oto sposobem zawitały do mnie 3 maleńkie buteleczki.


Ambra del Nepal (il concentrato) - w otwarcie pierwsze co do mnie dociera, to aromat woskowych świec, takich jak w cerkwi się używa, a do tego odrobina ziół. Szybko jednak zapach skręca we właściwym kierunku - ambrowym - słodkim i milusim, ale nie ulepnie cukrowym. Ambrze towarzyszy jak zwykle wanilia oraz miły gładki sandałowiec, no i nadal czuję te świece. Po kilku godzinach wosku już nie ma, a jego miejsce zastępuje odrobina ciepłego orientalnego kadzidła. Ładny zapach dla miłośników ambrowych klimatów, okrągły i nie wyczuwam w nim taniej waniliny. Niczym mnie też nie zachwycił. Na skórze trzyma się dobrze, natomiast projekcja jest delikatna.


Incenso d’Oriente (il concentrato) - konstrukcja jest niemal identyczna jak w EdP, bo mamy tych samych aktorów: rumianek, olibanum, elemi. Zapach jest jednak bardziej liniowy i odnoszę wrażenie, że udział rumianku jest większy. Intensywność zapachu rzeczywiście jest wyższa, natomiast bańka mieści się w ramach przestrzeni osobistej.


Sandalo Misore (il concentrato) - tu nie ma co się rozpisywać - perfumy pachna jak drzewo sandałowe. Gładko, drzewnie, nieco deskowo, ale bez ogórkowych czy mlecznych konotacji. Zaskoczyła mnie potężna intensywność zapachu. Zalecane ostrożne dawkowanie.


L'Uomo di Pitti (EdP) - męska woda kwiatowa, taka kategoria, którą ja osobiście uważam za biznesową. Pudrowy irys i kosmetyczna lawenda sprawiają wrażenie czystości i w moim mniemaniu świetnie pasują do formalnego stroju, szczególnie, że goździk i zioła na dalszym planie dodają pewnego retro sznytu. Po jakimś czasie dołączają jeszcze niezidentyfikowany pikantny akcent przyprawowy. Luźne skojarzenia z HdP 1725 czy Masque Sleight of Fern. Zaskakująco dobra projekcja.


La Chiantigiana (mydło w kostce) - niesamowicie pozytywny zapach różowych winogron i truskawek. Truskawki są naturalne, a nie słodyczowe typu guma mamba, dzięki czemu zapach nie jest plastikowy, a świeżo-owocowy.


Mam tylko wątpliwości, czy te koncentraty były dobrym wyborem. Buteleczki urocze, ale nie mają ani atomizera, ani żadnego innego sensownego aplikatora i nie bardzo wiem jak mam ich używać. Zwykłego EdP po prostu dużo psikam, to może i te przeleję w dekanty. 


* * *


Obserwuję tag od dłuższego czasu i widzę, że coraz więcej osób zawiedzionych europejską nisza sięga na bliski wschód w poszukiwaniach wysokiej jakości perfum. Pojawiają się nawet krzywdzące opinie, że w Europie to już nic nie ma, że powstają już wyłącznie molekularne potworki. Nic bardziej mylnego. Tylko trudno jest dokonać uczciwej oceny patrząc przez pryzmat licznych marek Carbonella czy Terenzi zalewających rynek wtórnymi syntetykami produkowanymi na masową skalę. Trzeba trochę pogrzebać albo mieć trochę szczęścia. Ja zaś nos mam europejski i arabska estetyka jak dotąd do mnie nie trafia, choć nie wykluczam możliwości, że po prostu nie trafiłem jeszcze na właściwy produkt. Jestem natomiast przekonany, że gdzieś w Europie skrywa się więcej takich perełek jak ta.


Zdjęcia, poza jednym, ukradłem z profilu marki.

#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina

e6a29a55-cd3e-4991-9154-1cdd6dfae8f4
7ff567df-14b6-4f09-af21-8dc46543bc02
75d2df34-3911-48e0-bbd6-35805903c51b
99c34be1-13ec-4df9-9a5b-5b404d7cf4c9
b5603e83-4211-4839-bb00-86f50de98f79
testowy_test

@saradonin mega dobrze się to czytało, propsy

Lodnip

@saradonin Fajne recki, też jestem zdania, że w Europie da się znaleźć jeszcze coś ciekawego. Sam mam na oku kilka marek

Lekofi

@saradonin dobry wpis, jaka jest ich cena?

saradonin

@Lekofi zależnie od linii, w oficjalnym sklepie:

Il concentrato €26 za 10ml,

Eau de parfum €46 za 50ml,

Eau de parfum Rinascimento €94 za 100ml (nie wiem czym ta linia się różni od zwykłych EDP).


Poza oficjalną dystrybucją niestety są słabo dostępne w innych sklepach, więc promocje są bardzo rzadkie. Czytałem, że lokalnie w drogeriach bywają po taniości. Natomiast w Beautinow mieli testery EdP po 255zł i to była top okazja.

Zaloguj się aby komentować