@Bystrygrzes a co powiesz na to? Mój ojciec od prawie 25 lat miał zdiagnozowaną wrodzoną wadę serca, co sprawiało, że nie mógł pracować fizycznie. Z jego wykształceniem i umiejętnościami oznaczało to, że praktycznie jedyną pracę, którą mógłby pełnić to siedzenie na cieciówce w jakiejś firmie.
Wg ZUSu oznaczało to rentę z tytułu częściowej niezdolności do pracy. No ok, można to zrozumieć, w końcu ojciec coś tam może robić, albo może się dokształcić i pracować głową (ta jasne, człowiek, który nie ogarnia nawet obsługi kart płatniczych). No i dla ZUSu to oznacza, że takie świadczenie jest czasowe, na 5 lat. Więc co 5 lat ojciec musiał jeździć na komisje, udowadniać, że jego wada serca nie zniknęła i że cudownie nie wyzdrowiał. I co 5 lat pierwsza decyzja zawsze była odmowna, potrzebne były odwołania, marnowanie czasu lekarzy, pieniędzy podatników i sił mojego ojca na podróże i załatwianie spraw. Bo ZUS zakłada, że część pacjentów na tym etapie zrezygnuje i nie będą walczyć dla świadczenia wysokiego na kilkaset złotych miesięcznie.
Ot takie to państwo. Ojciec przez ponad 20 lat pracował, płacił składki itp., a jak się rozchorował to musiał walczyć z systemem.
Operacja serca też nie przebiegła sprawnie i bezproblemowo, pomimo pilności była dwukrotnie przedkładana z powodu remontu oddziału kardiochirurgicznego w szpitalu. Niestety już w szpitalu ojciec przeszedł kilka mikroudarów i już nie jest całkowicie sprawny, szczególnie umysłowo. Czy opóźnienie mogło być winne? Jasne. Ale hej mój ojciec zwlekał z tą operacją 25 lat i zgodził się dopiero wtedy, gdy jego życie było zagrożone, więc nie ma co winić szpitala za miesiąc opóźnienia.