Znów Komandir.
To jest mój prywatny zegarek, który jako nowy, kupiony na straganie od Ruskich, dostałem od brata gdzieś na przełomie lat 80/90. Model określany jako "Kadet" albo "Junior" ze względu na niewielki rozmiar.
Historia z nim związana jest taka, że gdzieś tak w 6 - 7 klasie podstawówki jeden z klasowych koleżków, wg dzisiejszych standardów powiedzielibyśmy: inteligentosceptyczny, szalał na przerwie. Znalazł gdzieś śrubę i rzucał nią po sali lekcyjnej może nie pełnej dzieci, bo część przecież była na korytarzu, ale i nie pustej. Pocisk odbił się od sufitu i trafił akurat w mój zegarek.
No zatrzęsło mnie. Złapałem go za wszarz i nastraszyłem jego matką, której bał się panicznie, bo potrafiła lać go w d....pasem. Koleżka obsrał się, obiecał, że zegarek naprawi....no cóż. Po kilku interwencjach przyszedł koniec roku szkolnego, a pęknięte szkło, jak widać, jest do dzisiaj.
Zegarek wyprodukowany na wewnętrzny, radziecki rynek, co widać po cyrylicy na tarczy. Nie widać tego na zdjęciu, ale tonowane kolory cyferblatu mają to, co jest charakterystyczne dla Wostoka - spękania lakieru. Takie krakle to niemal znak rozpoznawczy fabryki. Centralnie znaczek z igrającym na falach delfinkiem, no bo wodoodporność, mordo. Logo w postaci nazwy fabryki oraz oznaczenie ilości kamieni po ukosie, symetrycznie do osi. Pomimo takiej ilości znaków graficznych, niewielka tarcza jest czytelna. Zakręcana duża koronka, obrotowy bezel, kopertę chyba można określić jako "krab". Raz w życiu był u zegarmistrza, żeby go otworzyć, facet musiał umieścić go w imadle i napierać z buły specjalnym kluczem do dekli.
#tikutak #zegarki #ciekawostki #zaintersowania #hobby #gruparatowaniapoziomu



