#zafirewallem #naopowiesci
Liczba słów: 1108
Uwaga: Czytasz na własną odpowiedzialność!
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest przypadkowe i niezamierzone.
ANTYUTOPIA W CIENIU PARÓWEK
Zapadał powoli zmierzch. Cienie w pomieszczeniu nieubłaganie stawały się coraz dłuższe a kąty i zakamarki jego sypialni pogrążały się w nieprzyjaznym mroku. Wysłużone meble, których najlepsze lata już dawno minęły, w świetle dnia budziły co najwyżej politowanie, ale po zmroku nabierały złowrogich kształtów, przywodząc na myśl przedwieczne plugastwa w zapomnianych krainach.
Mężczyzna siedział przed ekranem komputera. Biurko z tym urządzeniem stanowiło centralny element jego pokoju i jednocześnie był to jedyny mebel, który budził w nim jeszcze jakiekolwiek zainteresowanie. Dziwny odludek, bez przyjaciół i opuszczony przez rodzinę. Życiowe doświadczenia sprawiły, że stracił wszelką ochotę na jakiekolwiek uciechy, zarówno ciała jak i ducha. Jedyną jego rozrywkę stanowiło codzienne przesiadywanie przed monitorem, na którym dzień w dzień obserwował jak napisany kilka lat temu prosty program-bot sukcesywnie spamował pewien średnio popularny portal:
CYTAT NA DZIŚ
PRZEPIS NA PIECZEŃ
RECENZJA KOLEJNEJ KSIĄŻKI W TYM ROKU
ZAWOALOWANE STRĘCZYCIELSTWO
SPRAWOZDANIE JAK DZIECKO POŁKNĘŁO LEGO I TERAZ STAWIA KLOCKI
Kiedyś zautomatyzowane interakcje elektronicznego urządzenia z anonimowymi odbiorcami sprawiały mu nieukrywaną radość, lecz te czasy już dawno minęły. Oszukiwanie użytkowników stało się monotonne, a i tych było już coraz mniej, przez co jego ulubiony portal wyraźnie podupadał. Ostatnio często się niepokoił, że jedyne pozostałe mu jeszcze okno na świat w końcu się nieodwołalnie zamknie, a on będzie już całkowicie wyobcowany od reszty świata.
Kończący się dzień przypomniał Mężczyźnie, że nadchodził czas na codzienny, wieczorny rytuał. Z niechęcią, lekko się ociągając wstał, wyszedł z pokoju i powoli, powłócząc nogami, udał się do hali produkcyjnej przylegającej do budynku. Gdy wszedł do jej środka i ujrzał rzędy wyeksploatowanych maszyn, wróciły do niego stare wspomnienia. Czasy dawno minione, gdy był pełen sił, ogromnego zapału i młodzieńczych ideałów. Gdy jako nieopierzony chłopaczek rozstawił swoje pierwsze stoisko na ulicy. Biedny młokos, który brał z mieszkania dwie rynienki, wkładał świeczki i je zapalając, podgrzewał domowej produkcji paróweczki. Jego ciocia robiła je wieczorami, a on szedł i sprzedawał te paróweczki od bladego świtu na rogu ulicy Wiązów i Piekarskiej. Ciocia przygotowywała wyborne paróweczki, także wkrótce zamiast 2 sprzedawał 4, potem 8, następnie sprzedawał 16, zaraz 30, potem zatrudniał 4 bezrobotnych, którzy za niego handlowali na ulicy. On już tylko te paróweczki przygotowywał z ciocią. Po kilku miesiącach założył firmę, która zatrudniała setkę ludzi i sprzedawała paróweczki na ulicy. Nie minęło parę lat, a stał na czele PARÓWECZKOPOLEXU, ogromnej parówkowej korporacji z filią w Puławach, z własną nowoczesną halą i w pełni zmechanizowaną linią produkcyjną.
Zatracony w pogoni za sukcesem, spędzając całe dnie doglądając produkcji, zamieszkał w końcu na zakładzie oraz zatracił się w obserwowaniu powiększającej się ilości zer na koncie. Nawet nie zauważył, jak bezpowrotnie minęła jego młodość. W końcu, gdy kolejny milion na koncie przestał robić mu już jakąkolwiek różnicę, przyszło otrzeźwienie. Niestety dla niego, o wiele za późno. Nie spostrzegł w porę, jak sam stał się korporacyjnym zombie, takim jakie kiedyś z obrzydzeniem obserwował z boku, od rana handlując na ulicy. Znajomi ze szkół dawno się powyprowadzali i pozakładali rodziny, urodziły im się dzieci, jego rodzice pochorowali się i pomarli, a ciocia sprzedała swoje udziały w spółce i poleciała do Barcelony tańczyć bachatę całymi dniami i nocami. Nie pamiętał już nawet, czy dzwonili do siebie w ostatnie święta. A on ciągle tkwił w codziennym kieracie obowiązków zarządczych, aż monotonia zawodowa całkowicie go wypaliła. Zrezygnowany i pozbawiony od dłuższego czasu wszelkiej chęci do działania, postanowił zakończyć działalność, zwolnić całą załogę i zamknąć firmę. Od tamtego czasu snuł się, niczym samotny cień, między wyłączonymi maszynami, stanowiącymi już tylko smutne wspomnienie czasów, gdy rozgrzane niemal do czerwoności pracowały dniami i nocami, wypluwając z siebie tony produktów mięsopodobnych.
Mężczyzna dotarł do swojego ostatniego przedsięwzięcia na terenie zakładu: rzędu ogromnych, lecz obecnie pustych, klatek. Sowicie opłaceni Belgriklungrejanie zmontowali je bez zadawania zbędnych pytań, chociaż zapewne o nic nie pytali bo po prostu nie znali języka. Przypomniał sobie, jak jeszcze całkiem niedawno owe klatki tętniły życiem, o ile można tak przewrotnie nazwać krzyki, jęki, błagania, potępieńcze śmiechy i zlęknione spojrzenia uwięzionych. Idąc wzdłuż swego podręcznego „magazynu”, wspominał byłych już lokatorów poszczególnych cel:
- ten za dużo brykał,
- ten był maxymalnie zaangażowany w politykę,
- ten był mocno niekumaty,
- ten nigdy nie miał apetytu mimo swojego przydomka,
- ten niepoprawnie wierzył że zamiłowanie do pociągów go uratuje,
- ten zawsze wyglądał jak waleń wyświniony tuszem,
- ten był błędnym rycerzem który w głodowych majakach wymyślał sobie nieistniejące apanaże,
- ten jednak nie na wszystko lubił patrzeć,
- ten ciągle tylko beczał,
- ten wciąż się dziwił,
- a ten był zwykłym rowerzystą który po prostu napisał (w jego mniemaniu) prześmiewcze opowiadanie w bardzo złym momencie.
Pozostałych już nawet nie pamiętał. Poszczególne osoby wymieszały się powoli w bezkształtną masę, zarówno w jego wspomnieniach jak i w stalowej kadzi. Czasem tylko jeszcze budził się w nocy na wspomnienie twarzy pełnych przerażenia i bezbrzeżnej trwogi, metalicznie trzeszczących wysłużonych mechanizmów oraz zwierzęcych ryków kończących się nagle charczeniem i gardłowym bulgotem, ale i to już coraz rzadziej mu się zdarzało.
- Zemsta się dokonała – zamruczał do siebie pod nosem – Zostałaś pomszczona moja umiłowana.
Zapewne obserwator z zewnątrz to, co tu się wydarzyło określiłby mianem istnego horroru, plugastwa, abominacji czy makabry, a nie jeden śledczy znalazłby tutaj rozwiązanie swojej sprawy, ale Mężczyzny już nic nie ruszało. Był wyprany z emocji. Nie było dla niego ratunku. Chyba osiągnął już ten mistyczny chłód. Jego ojciec, gdy jeszcze żył i obsługiwał w fabryce maszynę która drgając powolnie oddzielała jego mięso od kości ostrzegał go przed tym, ale to było za mało by udało się ocalić jego duszę przed zatraceniem. Podobno seryjni mordercy zabijając czują radość, euforię czy podniecenie, ale on nie czuł nic.
Mężczyzna podszedł do maszyny na końcu taśmy. Podsunął miskę i pociągnął za dźwignię. Tryby zapiszczały, coś zatrzeszczało w niekonserwowanym mechanizmie, a z końcówki rury wydobyła się z sykiem różowawa masa. Dzięki dodatkowi szlachetnego majonezu konsystencja była aksamitna, a domieszka delikatnego octu skutecznie zabijała wapnisty posmak mączki kostnej.
Idąc i trzymając podgrzaną w ElFrajerze miskę, jeszcze raz omiótł wzrokiem halę. Poczuł lekkie ukłucie nostalgii w sercu. Czy było warto? Czy na pewno dokonał dobrych wyborów? Czy jeszcze kiedyś będzie szczęśliwy? Ale echo w opustoszałym pomieszczeniu nie potrafiło udzielić odpowiedzi na te pytania.
Mężczyzna powoli wszedł do pokoju na poddaszu. Na łóżku, skulona w kącie, siedziała cicho dziewczyna. Lata jej starań i wysiłków, by uczynić pewien portal lepszym miejscem spełzły na niczym. Zaszczuta tylko za to, że preferowała prawdziwy majonez zamiast chemicznych erzaców, nie wytrzymała w końcu psychicznie. Załamała się, popadając w głęboką katatonię. Puste spojrzenie jej oczu kazało się zastanawiać, czy pozostała jeszcze gdzieś w niej dusza. Mężczyzna delikatnie usiadł koło niej, nabrał łyżką różowej papki i przysunął do jej ust, tak jak to robił co wieczór, od wielu lat.
- Jedz Ptaszynko – wyszeptał – jedz.
KONIEC