Unikanie gniewu nie oznacza pasywności. Zamiast tego możemy zaznaczać swoją obecność i bronić własnych zasad w sposób, który zostanie usłyszany, ale nie zaburzy naszego wewnętrznego spokoju. Przykład: kilka lat temu mieszkałam w Melbourne. Z sufitu zaczęła kapać woda. W mieszkaniu nad moim rozszczelnił się kaloryfer. Była niedziela i sąsiadka z góry nie bardzo chciała płacić wyższą stawkę hydraulikowi. Nie interesowało jej, że rozmoczony sufit może mi spaść na głowę – powiedziała, że wezwie fachowca w poniedziałek. Jej niefrasobliwość mnie wkurzyła. Mieszkanie mi zaraz zatonie! Rozmawiając z sąsiadką, poczułam narastającą falę gorąca, oddech mi się spłycił, ogarnął mnie gniew. Zamiast jednak wyrazić go w postaci wybuchu agresji, pozwoliłam tej fali przeminąć, a potem porozmawiałam z kobietą stanowczo, ale uprzejmie, nalegając, żeby wezwała speca, bo jeśli zaleje mi mieszkanie, to ona dodatkowo poniesie koszt remontu. Mój stanowczy ton i naleganie wystarczyły, żeby zmotywować ją do działania. Nie musiałam zniżać się do krzyków ani wyzwisk, które zatrułyby nasze poza tym neutralne relacje i skłoniły ją do odmowy współpracy i defensywnego zachowania, a może nawet uczyniłyby z sąsiadki moją przeciwniczkę.
Brigid Delaney, Zachowaj spokój
#stoicyzm

