Początek prezydentury Kwaśniewskiego i od razu wielki kryzys - premier Józef Oleksy oskarżony o współpracę z Ruskimi
Kwaśniewski najpierw musiał walczyć z aferą związaną z jego studiami. Okazało się, że studiów nie skończył, ale twardo brnął w to kłamstwo. Sprawa niby błaha, ale o mało nie unieważniono wyborów - opozycja argumentowała, że wykształcenie Kwaśniewskiego było ważnym elementem kampanii i gdyby wyborcy znali prawdę, to by na niego nie głosowali - sędziowie po długich dyskusjach uznali jednak ważność wyborów. Ale aż pięciu sędziów – na siedemnastu – wobec wyroku zgłosiło votum separatum. Do unieważnienia wyborów nie było daleko.
Dzień później na Kwaśniewskiego spadł kolejny cios. Zjawili się u niego dwaj związani z Wałęsą ministrowie. Szef MSW Andrzej Milczanowski wręczył prezydentowi informację, że urzędujący premier Józef Oleksy jest rosyjskim agentem. Zdumiony Kwaśniewski powoli czytał papiery, z coraz większym zdenerwowaniem. Dwa razy materiały wypadły mu z rąk. Po lekturze powiedział, że nie widzi dowodów, żadnych raportów, żadnych kwitów. Milczanowski odparł sucho, że Kwaśniewski się myli, że dowody są pewne. Tak pewne, że ich ujawnienie wywoła aferę, która „od Bałtyku po Karpaty będzie miała swoje polityczne efekty”.
Po półtoragodzinnej rozmowie Milczanowski przedstawił swoją ofertę. Sprawa pozostaje w tajemnicy przed opinią publiczną, ale premier musi zrezygnować z funkcji szefa rządu oraz złożyć mandat poselski, aby prokuratura i służby mogły śledztwo doprowadzić do końca.
Po wyjściu ministrów Kwaśniewski natychmiast spotkał się z liderami Sojuszu. Marian Zacharski, oficer, który zebrał materiały przeciw Oleksemu, twierdzi, że blady Kwaśniewski podszedł do Oleksego z pytaniem: „Brałeś pieniądze czy nie?”. W odpowiedzi usłyszał soczyste: „Odpierdol się!”.
Oleksy przyznał się do znajomości z Ałganowem (radziecki dyplomata, szpieg), ale twardo zaprzeczył agenturalnym oskarżeniom. Kwaśniewski mu uwierzył, uznał, że oskarżenie jest prowokacją ze strony Wałęsy. Dzień później Kwaśniewski spotkał się z Milczanowskim i jego ofertę odrzucił. Postanowił jednak osobiście spotkać się z Wałęsą, ale ten śmiertelnie pogniewany za debatę telewizyjną, spotkania z Kwaśniewskim odmówił.
Minęło kilka dni, ostatnich dni prezydentury Wałęsy. Tuż przed odejściem Wałęsa wezwał do siebie marszałków Sejmu i Senatu oraz prezesów SN, TK oraz NSA. Powitał ich krótkim stwierdzeniem, że bezpieczeństwo państwa jest zagrożone, a potem oddał głos Milczanowskiemu. Wysłuchawszy oskarżenia, goście osłupieli. Jak opowiadał Wałęsa: „Jedni byli biali, inni czerwoni”. Sam Wałęsa powiedział tylko kilka zadań:
Proszę panów, nie mogłem z tym pojechać do Gdańska. Macie teraz taką samą informację jak ja. Proszę, zgodnie z sumieniem i prawem róbcie, co chcecie.
Milczanowski skierował sprawę do prokuratury.
Informacja natychmiast wyciekła, podekscytowani posłowie wezwali do Sejmu Milczanowskiego i zażądali wyjaśnień. 21 grudnia 1995 roku odbyło się jedno z najdziwniejszych posiedzeń Sejmu. Przy pełnej loży dziennikarskiej, w trakcie transmisji na żywo, w obecności premiera siedzącego w ławie rządowej, minister spraw wewnętrznych oskarżył szefa rządu o to, że od 1982 roku pracował na rzecz obcego wywiadu.
Głos zabrał Józef Oleksy. Był wyraźnie poruszony, ale nie było w nim śladu tremy czy paniki. Przemawiał jak człowiek śmiertelnie urażony. Materiały zebrane przez służby uznał za sfabrykowane, zaś oskarżenie Milczanowskiego nazwał polityczną prowokacją. Opowiadał, że jako polityk spotykał wielu dyplomatów, także rosyjskich. W jednym przypadku został ostrzeżony przez służby, że dyplomata jest agentem KGB, więc zerwał z nim wszelkie kontakty. Przemówienie Oleksego z obrony coraz wyraźniej zmieniało się w atak. Dlaczego Milczanowski sprawę ujawnia teraz? – pytał premier. I odpowiadał: nie dlatego, że zebrał realne dowody, ale ponieważ wraz z odejściem Wałęsy skończyło się dla niego polskie państwo.
Za premierem stanął jedynie Sojusz, cała opozycja zażądała natychmiastowego urlopu. Dwa dni później, 23 grudnia, odbyło się zaprzysiężenie Aleksandra Kwaśniewskiego. W drodze do Sejmu witały go transparenty „Ave magister” oraz „SLD = KGB”. W Sejmie nie było lepiej. Ceremonię zbojkotował nie tylko Wałęsa, lecz także prymas Glemp oraz prawicowi posłowie. To nie była wesoła uroczystość. Podobnie wyglądały kolejne dni prezydentury.
Po raz pierwszy w swojej politycznej karierze Kwaśniewski stanął w obliczu realnych problemów. Kwaśniewski zawsze był pchany przez korzystne wiatry. Nawet klęski spadające na jego formację dla niego były szczęśliwym trafem. Włącznie z tą największą, czyli upadkiem komunizmu, który dał mu władzę nad partią. Nigdy o nic walczyć nie musiał, nawet buławę dostał na tacy. Potem było podobnie, logika wydarzeń ciągle pracowała na niego. Co sprawiło, że nauczył się chować w bezpiecznym kokonie. Zostawszy prezydentem, Kwaśniewski był zatem dziwem natury. Politykiem niekompletnym, mającym rześki rozum i cienką skórę. Politykiem, który ani razu nie wąchał prochu. Jednostronności jego doświadczenia nikt jednak nie widział. W oczach świata był wielkim zwycięzcą idącym od sukcesu do sukcesu.
Zarzuty wobec premiera okazały się kłamstwem, ale dokładne wyjaśnianie trwało 10 lat. Sfałszowane dowody przekazał szpieg KGB. Rosyjskie służby przeprowadziły akcję, aby zapobiec wejściu Polski do NATO. Za kilkanaście miesięcy, pod koniec 1996 roku, Zachód miał podjąć decyzję o rozszerzeniu Paktu. Celem afery szpiegowskiej było wystraszenie Amerykanów, wywołanie obawy, że wraz z Polską wpuszczą do NATO rosyjską agenturę. I tak też było, Amerykanie byli mocno poruszeni, po wybuchu afery do Warszawy zjechali dyplomaci najwyższego szczebla. Ale po przejrzeniu dowodów uznali, że sprawa jest rosyjską prowokacją. Polska polityka na wyciągnięcie podobnego wniosku potrzebowała dużo więcej czasu.
Po oskarżeniu premier Oleksy ogłosił, że cała sprawa jest prowokacją Wałęsy, i twardo odmówił zdania urzędu. Sojusz mocno go poparł, choć już pierwsze przesłuchania przed komisją sejmową pokazały, że służby działały prawidłowo.
Po wybuchu kryzysu Kwaśniewski zrozumiał, że SLD nie może udawać, że nic się nie stało. Nie może akceptować kuriozalnej sytuacji, w której śledztwo w sprawie szpiegostwa premiera prowadzą instytucje podległe oskarżonemu. Nie tylko solidarnościowa opinia publiczna wrzała z oburzenia. Widząc te nastroje, Kwaśniewski zaapelował do Oleksego, aby się udał na urlop, jednak Oleksy odmówił.
Tymczasem na jaw wychodziły kolejne fakty. Kontakty Oleksego z pierwszym sekretarzem rosyjskiej ambasady daleko wykraczały poza oficjalną rutynę. Obaj panowie spędzali z sobą bardzo dużo czasu, razem spacerowali, razem rozmawiali, razem polowali, razem pili. Kontakty nie zerwały się, gdy Oleksy został marszałkiem Sejmu, a nawet wtedy, gdy został ostrzeżony przez polskie służby, że Ałganow jest oficerem KGB. Kiedy Ałganow wyjechał do Rosji, Oleksy nawiązał kontakty z jego następcą w rosyjskiej ambasadzie, także oficerem KGB.
Obóz solidarnościowy był wstrząśnięty brakiem elementarnych odruchów. Nawet Rakowski przyznał, że choć żył w czasach sowieckiej dominacji, nigdy by sobie nie pozwolił na prywatne kontakty z rosyjskim dyplomatą.
Oleksy ignorował wszystkie pretensje. Twierdził, że nie popełnił niczego złego, co najwyżej wykazał się „pewną nieroztropnością”. Powołano sztab kryzysowy, którym pokierował Miller. I rozwiązywał problem w swoim stylu, hardo dowodząc, że nic się nie stało. Miesiąc po wybuchu afery prokuratura wojskowa wszczęła oficjalne postępowanie. Po raz pierwszy w dziejach demokratycznej Europy śledztwo w sprawie o szpiegostwo dotyczyć miało urzędującego premiera. Lewica nie miała wyboru, Oleksy musiał ustąpić.
Wygłosił w telewizji orędzie, w którym oświadczył: „Rezygnuję, bo jestem niewinny”. Jednak lewica broniła go dalej. Nie mógł być premierem, więc zrobiono go szefem partii. Ofertę złożył mu Kwaśniewski i kilka dni potem Oleksy został szefem SdRP. Z wyboru nowego szefa lewica zrobiła wielką demonstrację, Oleksego poparło 95 procent delegatów, a Kwaśniewski z wylewną serdecznością publicznie „Józkowi” pogratulował. Polityk, przeciw któremu toczyło się śledztwo w sprawie zdrady państwa, został szefem rządzącej partii.
Solidarnościowa opinia publiczna była wstrząśnięta. Powszechnie uznano, że postkomuniści są nowym przebraniem starego zła. Miesiąc po przejęciu pełni władzy Sojusz miał gorszą reputację niż w chwili narodzin, gorszą niż w grudniu 1989 roku. Wielki wysiłek pięciu lat został zmarnowany. Kiedy po trzech miesiącach prokuratura potwierdziła niewinność Oleksego, nie było to ważne. Zapamiętano, że w ekstremalnej sytuacji, mając do wyboru interes państwa oraz interes partii, Sojusz ostentacyjnie wybrał ten drugi.
___
Na podstawie książki Roberta Krasowskiego Czas gniewu. Rozkwit i upadek imperium SLD.
#historia #historiapolski #polityka #czytajzhejto
