Pani @vvitch opisując furiata drogowego, przypomniała mi zabawne zdarzenie sprzed kilku dni.
Jechałem sobie rowerem już po zmroku, na chwilę wbijając się na drogę z długą prostą i nowym asfaltem, gdzie sebki lubią cisnąć 120 pomimo ograniczenia do 50. Aczkolwiek chciałem tylko przejechać kilometr, złapać "kwadrata" i wracać.
Z naprzeciwka jechał gość, który walił mi długimi światłami. Mrugnąłem mu lekko lampką i wyłączył, tylko po to, żeby przed samą twarzą ponownie je włączyć i mnie całkowicie oślepić. Za dosłownie minutę nawrócił i minął mnie na żyletki z jakąś chorą prędkością.
W tym momencie to ja sobie nawracałem, a on skręcając na jakąś wiochę odsunął jeszcze szybę, zaczął coś krzyczeć że jestem ciotą i machał mi środkowym palcem.
No nic, co poradzić, jadę sobie. Traf chciał, że moja trasa też skręcała na tą samą wieś, a potem jeszcze w bok, na jeszcze mniejszą wioseczkę. Cisnąłem dość żwawo, bo już późna pora.
Nagle voila, po 4 kilometrach widzę w oddali zaparkowane auto tego pajaca. Oczywiście nie w głowie mi żadne scysje z kretynami 40km od domu, więc nie miałem zamiaru nic robić.
Ale ale. Gość zamykał furtkę i tak jeszcze zza niej wyjrzał i dostrzegł mnie. Myślał chyba, że go gonię i do niego jadę xD Przypieprzył takim sprintem do auta, że zaliczył jeszcze glebę na żwirze i w pośpiechu wsiadł do auta i spierdolił xDDD Tak się biedaczysko przestraszyło mściwego zawziętego pedalarza.
Bawi mnie to tym bardziej, że w sumie nawet się nie wkurzyłem i ot tak sobie jechałem. A gość swoim upośledzeniem wytworzył całą jakąś chorą akcję
#gownowpis #rower
