Ja widzę w tej wypowiedzi Memtnzena echo wystąpienia Milton Friedman. Twierdził on, że w USA wydatki na edukację wyższą są w istocie transferem od słabo zarabiających do klasy średniej. Rozumowanie było proste - studentami publicznych uczelni w USA były głównie osoby pochodzące z klasy średniej. Nawet pojedyncze osoby z niższej klasy, które załapały się na amerykańską wyższą edukację publiczną, to górna część klasy niższej. Do tego są to osoby "bogate" w zdolności i motywację - Milton podaje siebie jako przykład xD.
Tak więc według Friedmana klasa średnia odnosi benefity z programu na który składa się ona i klasa niższa.
Problem jest taki, że ciężko powiedzieć czy to wciąż aktualne w USA, a co dopiero czy można to odnieść do Polski. USA pod rządami lewicowymi wprowadziła programy wciągające na uczelnie wyższe osoby ze środowisk biednych - mimo ich gorszych wyników w egzaminach zostają przyjęte na uczelnie. Tak więc do pewnego stopnia USA zaadresowało program wspominany przez Miltona.
W moim odczuciu w PL problem jest jeszcze mniejszy. Nie mamy takiego rozwarstwienia jak USA, nie mamy tradycji szkół prywatnych, a na uczelniach widać dośc spory przekrój społeczny różnie sytuowanych rodziców. Wiadomo, że wyedukowani rodzice mają tendencję do pchania dzieci w edukację, ale IMHO nie trzeba z tym walczyć i absolutnie nie należy zabierać dzieciom szans jakie daje edukacja wyższa. Tym bardziej, że właściwie "problem" bywa tylko z dostaniem się na "najlepsze" kierunki "najlepszych" uczelni. Na jakiekolwiek, darmowe studia wyższe można się dostać w Polsce bez problemu.