Komentarze (13)

Lurkerer

Ekologia pełną gębą, zmienić plastikowe na papierowe w plastikowym opakowaniu. Nasączyć chemią dla lepszej trwałości i sztywności

Co może pójść nie tak?

MacGyver87

@Lurkerer zawsze można używać metalowych odpowiedników ( ͡° ͜ʖ ͡°)

5a4079db-a8db-4269-8a8e-8a8f393bd8bb
tomasz.mintorski

@MacGyver87 

Z powodu kształtu rurki są nieumywalne. Nigdy metalowych nie używam; odkładam na stolik i piję zwyczajnie, ze szklanki.

El_Nero

@ tomasz.mintorski   Jak nieumywalne? Kupując komplet słomek, dostajesz taki wycior na drucie i możesz idealnie wyczyścić.

sierzant_armii_12_malp

@KasiaJ Za młodu się z gwinta piło, i wszystko banglało. A dzisiaj? Jakieś słomeczki, rureczki, fajeczki, i nie wiadomo co jeszcze. Kij temu pokoleniu w oko. Albo słomka. #problemypierwszegoswiata

bravenewworld63

Było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze... na śniadanie matka kroiła wiatr, ojca nie znałem, bo umarł na raka wątroby, kiedy zginął w tragicznym wypadku samochodowym, po samospaleniu się na imieninach u wujka Eugeniusza. Wujka Eugeniusza zabrało NKWD w 59. Nikt nie narzekał.


Wszyscy należeliśmy do hord i łupiliśmy okolicę. Konin, Szczecin i Oslo stały w płomieniach. Bawiliśmy się też na budowach. Czasem kogoś przywaliła zbrojona płyta, a czasem nie. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka odcinała stopę i mówiła z uśmiechem, "masz, kurna, drugą, nie"? Nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że wszyscy zginiemy. Nikt nie narzekał.


Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z gruźlicą, szkorbutem, nowotworem i polio służył mocz i mech. Lekarz u nasbywał. Chyba że u babci – po mocz i mech. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Jedliśmy muchomory sromotnikowe, na które defekowały chore na wściekliznę żubry i kuny. Nie mieliśmy hamburgerów – jedliśmy wilki. Nie mieliśmy czipsów – jedliśmy mrówki. Nie było wtedy coca-coli, była ślina niedźwiedzi. Była miesiączka żab. Nikt nie narzekał.


Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał karę. Dół z wapnem, nóż, myśliwska flinta – różnie. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo — jak zwykle. Potem ojciec wracał do domu, a po drodze brał sobie nowe dziecko. Dzieci wtedy leżały wszędzie. Na trawnikach, w rowach melioracyjnych, obok przystanków, pod drzewami. Tak jak dzisiaj leżą papierki po batonach. Nie było wtedy batonów, dzieci leżały za to wszędzie. Nikt nie narzekał.


Latem wchodziliśmy na dachy wieżowców, nie pilnowali nas dorośli. Skakaliśmy. Nikt jednak nie rozbił się o chodnik. Każdy potrafił latać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji, aby się tej sztuki nauczyć. Nikt też nie narzekał.


Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Czasem akurat wtedy nadjeżdżał jelcz lub star. Wtedy zdychaliśmy. Nikt nie narzekał.


Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Podobnie jak wybite zęby, rozprute brzuchy, nagły brak oka czy amatorskie amputacje. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a od pomocy, to jeszcze nikt nie umarł. Ciocia Janinka powtarzała, "lepiej lanie niż śniadanie". Nikt nie narzekał.


Gotowaliśmy sobie zupy z mazutu, azbestu i Ludwika. Jedliśmy też koks, paznokcie obcych osób, truchła zwierząt, papier ścierny, nawozy sztuczne, oset, mszyce, płody krów, odchody ryb, kogel-mogel. Jak kogoś użarła pszczoła, to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię. Jak ktoś się zadławił, to pił 3 szklanki mleka i przykładał sobie rozgrzaną patelnię. Nikt nie narzekał.


Nikt nie latał co miesiąc do dentysty. Próchnica jest smaczna. Kiedy ktoś spuchł od bolącego zęba, graliśmy jego głową w piłkę. Mieliśmy jedną plombę na jedenaścioro. Każdy ją nosił po 2-3 dni w miesiącu. Nikt nie narzekał.


Byliśmy młodzi i twardzi. Odmawialiśmy jazdy autem. Po prostu za nim biegliśmy. Nasz pies, MURZYN, był przywiązany linką stalową do haka i biegł obok nas. I nikomu to nie przeszkadzało. Nikt nie narzekał.


Wychowywali nas gajowi, stare wiedźmy, zbiegli więźniowie, koledzy z poprawczaka, woźne i księża. Nasze matki rodziły nasze rodzeństwo normalnie – w pracy, szuwarach albo na balkonie. Prawie wszyscy przeżyliśmy, niektórzy tylko nie trafili do więzienia. Nikt nie skończył studiów, ale każdy zaznał zawodu. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. To przykre. Obecnie jest więcej batonów niż dzieci.


My, dzieci z naszego jeziora, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze" wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez słodyczy, szacunku, ciepłego obiadu, sensu, a niektórzy – kończyn.


Nikt nie narzekał.

Hejto_nie_dziala

@ bravenewworld63   z czego taki tekst

VonTrupka

>, i nie wiadomo co jeszcze.


@sierzant_armii_12_malp i kutasiki

30a437b6-0eed-44e2-9312-78430bfe132d
JF_Sebastian

Na szkoleniu barmańskim mówili że to się „rurka” nazywa. A słomka to mi z butów wystaje ;)

Hi-cube

@JF_Sebastian brzmi jakbyś robił szkolenie w MSBiS xD

AmbrozyKalarepa

WTF, kocham papierowe słomki

Stashqo

@ KasiaJ   całe szczęście Chińczycy nie dają jebania o słomki, kupiłem 500szt plastików na ali i jest git. Jeśli taka plastikowa słomka trafi do odpowiedniego pojemnika i recyklingu to stanowi ona mniejszy koszt środowiskowy niż papierowa, której podobno nawet jako papier nie wolno sortować. Chemia jakiej używa się do usztywnienia słomek i papierowych kubeczków i nadania im chwilowej wodoodporności podobno dyskfalifikuje je z recyklingu jako papier/makulatura i powinno się to wrzucać do zmieszanych. Prawdziwa głupota imo.

Orbita500

Ale za to jak ładnie i inkluzywnie wygląda taka tęczowa słomeczka. 2 lata temu kupiłem zestaw 1k plastików dla goowniaków, jest szansa, że wyrosną zanim je przerobią.

Zaloguj się aby komentować