Kreml prowadzi ostrą kampanię przeciw sprzedaży pocisków Tomahawk Ukrainie. Choć nawet one nie będą w stanie dramatycznie zmienić sytuacji. Jednym z elementów odstraszania jest zapowiedź, że Moskwa wycofa się z Układu o Zarządzaniu Plutonem i jego Utylizacją. Dlaczego to tak istotne?
Ładunki jądrowe do bomb i pocisków wytwarza się z izotopu plutonu 239. W naturze pluton występuje w śladowych ilościach w rudzie uranu, więc izotop powstaje w specjalnych reaktorach właśnie z uranu. Nie może to być inny izotop, np. pluton 240, bo jest tak niestabilny, że ma tendencję do samoczynnego szybkiego rozpadu. A nie chcemy, żeby bomba zrobiła „bum" na półce w magazynie.
Porozumienie podpisano w Moskwie 29 sierpnia 2000 r. i Waszyngtonie 1 września 2000, a w 2010 dodano jeszcze poprawkę. W świetle dokumentu Amerykanie mają zapas 90 ton niewykorzystanego plutonu. Zadeklarowali, że 60 ton zutylizują. Rosjanie zadeklarowali 128 ton i redukcję o 50. Warto dodać, że istniejące głowice na pociskach rakietowych co jakiś czas trzeba regenerować, zwykle co mniej więcej 30 lat.
Obecnie w Rosji pluton może wytwarzać jeden zakład: słynny Majak w zamkniętym mieście znanym przez lata jako Czelabińsk-65, a dziś jako Oziorsk. Tego miasta w czasach ZSRR nie było na mapach, oficjalnie nie istniało. Sam zakład wsławił się dwoma poważnymi awariami. Dlatego Oziorsk to nie sanatorium. Minister średniego przemysłu maszynowego Jefim Sławski, który nie budował żadnych maszyn, lecz produkował ładunki jądrowe, na pytanie, czy potrzebuje nowego reaktora, odpowiedział, że ma tyle plutonu, że mógłby dzieciom rozdawać do zabawy. Powstaje pytanie, po co Rosji 128 ton plutonu, skoro do ładunków potrzebuje najwyżej kilkudziesięciu kilogramów? Naprodukuje bomb atomowych? I co z nimi zrobi?
Ale wróćmy do tematu. Rosja pierwszy raz chciała wycofać się z układu w 2016 r. Wie, że strachy jądrowe działają doskonale. Dlatego przy każdej poważniejszej sprawie wytacza atomowe działa, z których i tak nie zamierza strzelać. I wygrywa, bo niczego innego Zachód się tak nie boi.
To tylko jedno z wielu porozumień, jakimi próbowano regulować ilość ofensywnego uzbrojenia strategicznego. Przez całą zimną wojnę obowiązywała umowa SALT I (Strategic Arms Limitation Talks), która ograniczała liczbę głowic jądrowych, a także ich nosicieli: międzykontynentalnych rakiet balistycznych, bombowców strategicznych i pocisków, rakiet balistycznych bazujących na okrętach podwodnych i samych okrętów podwodnych. Traktat podpisano, bo obie strony dysponowały wystarczającą liczbą środków broni strategicznej, by w pełni osiągnąć cel, czyli zniszczyć przeciwnika.
Kiedy kończyła się zimna wojna, oba obozy doszły do wniosku, że tę liczbę da się jeszcze ograniczyć. Najpierw w 1991 r. podpisano traktat START, a w 1993 r. START II. Ten drugi nie wszedł już w życie. Do rozmów w ramach START III nigdy nie przystąpiono. Zamiast tego udało się wynegocjować tzw. Nowy START, czyli tymczasowe porozumienie z 2011, które teoretycznie obowiązuje do dziś. Wygasa w lutym 2026 r. i nic nie wskazuje, by miały być podjęte kolejne rozmowy.
Wygląda zatem na to, że pierwszy raz od 1972 r. nie będzie żadnych ograniczeń w tworzeniu arsenałów nuklearnych - strategicznych i taktycznych. Czy Rosja zamierza to wykorzystać? Raczej nadal wyłącznie do straszenia i szantażowania, choć zapewne zacznie poszukuje nowych systemów strategicznych odpornych na ataki. Co na to Chiny? Świat stoi na głowie, więc strach myśleć, co się może pojawić na ich globalnych platformach skupowych.
Szybkie przypomnienie od Michała Fiszera.
#wojna #rosja #ukraina
