Chcę się trochę pożalić, bo mąż mnie za grosz nie rozumie.
Moja szwagierka, a jego siostra, w piątek zdała inżyniera. I jej mąż wcześniej przyjechał z delegacji, żeby jej zrobić niespodziankę.
Przygotował imprezę, kupił mnóstwo alkoholu, był tort, zamówili pizze, byli goście. Rodzina od jej mamy, rodzice, jego przyjaciel z dziewczyną. Wszystkich najbliższych zaprosili... ale nie nas.
Mi jest bardzo przykro z tego powodu, bo gdzie byśmy nie jechali, albo co byśmy nie robili to ich zapraszamy. A nas jak ubogich krewnych traktują. Poczułam się jak groszy sort rodziny, bo tamci co byli, to ciągle gdzieś z nimi jeżdżą, oni wszyscy mają kasę, jeżdżą na zagraniczne wycieczki, mają super odpicowane domy, a my nie.
I nie wiem. Jest mi strasznie przykro, bo jak poznawałam rodzinę męża, to wydawała mi się zupełnie inna niż moja. Taka bardziej rodzinna i bez podziałów, że gdzie ktoś tam i pozostali.
A my najwyraźniej nawet nie jesteśmy godni tego, żeby nas zaprosić na świętowanie czyjegoś sukcesu.
Jak szagierka leżała w szpitalu, to jej mąż pamiętał nasze numery, żeby zadzwonić, żebyśmy przyszli, bo się czuje sam. Ja mam w ogóle wrażenie, że oni nas mają za opcje do spotykania się, jak już nie mają nikogo lepszego. Ale mój oczywiście nie widzi problemu i ja wymyślam na jego rodzinę. I jeszcze mi mówi, że to pewnie przez to, że jestem w ciąży, bo nie chcieliśmy się chwalić w rodzinie, albo że nie chcieli mnie przemęczać. No ale chyba z grzeczności by mogli, mu mówię, a on że nie wie i że jego to w sumie nie interesuje.