U mnie na wiosce facet założył hodowlę winniczków. Podchodził do tego na luzie, mieszkał w innej miejscowości i przyjeżdżał tylko od czasu do czasu doglądnąć, samo rosło nawet jak nie patrzył. Pierwszy strzał jaki dostał to covid, cały zbyt wisiał na eksporcie, rynek krajowy jest mikroskopijny. Jak Francuzy przestały chodzić do restauracji to i ślimaków tyle nie trzeba było (kontrakt można sobie było wywalić do kosza, siła wyższa itp.). Prawdziwa katastrofa nadciągnęła jednak potem. O jego hodowli dowiedziały się szczury w całej gminie i bez zbędnej zwłoki poszły zobaczyć czy te opowieści o dobrobycie ponad możliwości szczurzego postrzegania świata to prawda. Okazało się, że tak. Na początku nawet nie zauważył, miały podkopy, nory. Jak się zorientował było za późno. Gdzie wbił łopatę to wyskakiwały szczury, pod całym terenem było podziemne miasto. Ale tak dla równowagi, to niewiele przy tym robił, koszty założenia hodowli i jej utrzymania niewielkie a ceny zbytu przyzwoite, przed szczurzą katastrofą finansowo krzywdy nie było .