Zdjęcie w tle
Sniffer

Sniffer

Osobistość
  • 66wpisy
  • 484komentarzy

Hej Tomki, hej Tosie!


Kolejne perypetie #polacorojo , tym razem z Puerto Natales. Jest to mała mieścinka, a jednak tętni życiem dzięki byciu punktem startowym wypraw do parku narodowego Torres del Paine. Co za tym idzie, pełno w niej hosteli, knajp, sklepów, wypożyczalni sprzętu turystycznego, no i turystów z całego świata rzecz jasna.


Pierwotnie w Puerto Natales miałem mieć prawie 2 dni na spokojne ogarnięcie niezbędnych rzeczy do ponad 100 km trekkingu, jednak już na starcie podróży do Chile straciłem połowę tego marginesu (o czym pisałem w pierwszym poście). Wciąż jednak wszystko było do załatwienia na względnym luzie, bo brakowało mi tak na dobrą sprawę tylko namiotu, części pożywienia i kartusza gazowego. Całą resztę przywiozłem z Polski, w tym puchowy śpiwór, grubą karimatę, kijki trekkingowe, mini palnik gazowy, obiady i śniadania z Decathlonu w formie liofilizowanej oraz inne niezbędne szpargały. Dojeżdżając więc do miasta przed południem miałem czas do wieczora na zameldowanie się w hostelu i udanie się na łowy. Wczesnym rankiem następnego dnia musiałem już być w autobusie jadącym do parku.


Słowem kontekstu dlaczego np. nie mogłem po prostu zacząć trekkingu dzień później - w Torres del Paine zabronione jest spanie na dziko, wszystkie noclegi muszą się odbyć na dedykowanych polach namiotowych o limitowanych miejscach. Z racji, że znajduje się tam najpopularniejszy szlak turystyczny w całym Chile, przyciągający ludzi z całego świata, rezerwacji należy dokonywać z wielotygodniowym, jeśli nie wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Ochrona parku dość skrupulatnie pilnuje, czy wjeżdżający na jego teren turyści legitymują się stosownymi rezerwacjami, tak więc gdybym spóźnił się choć o jeden dzień, mógłbym spotkać się z odmową wjazdu.


Po zameldowaniu się w hostelu ruszyłem obejrzeć miasto. Usłyszałem, że i tak nie zrobię teraz zakupów, bo sklepy wczesnym popołudniem są zamknięte. Zmniejszało to czas na załatwienie wszystkiego, ale wciąż nie było tragedii. Wróciwszy do współdzielonego pokoju hostelowego zdziwiłem się, czemu wszyscy w nim siedzą w maskach. Po chwili wydało się - jedna z dziewczyn bardzo źle się czuje i prawdopodobnie ma Covida. Jak prawdopodobnie? No bardzo, bo zrobiła sobie 2 sklepowe testy i oba wyszły na plus. 


Zmroziło mnie, bo po pierwsze - jeśli bym się od niej zaraził, cały trekking mógłby wziąć w łeb. Nawet przy w miarę łagodnym przebiegu mógłbym nie dać rady łazić dziennie po kilkanaście kilometrów po górach z 20-kilogramowym plecakiem. A jeśli siekłoby mnie mocniej, to też nietęgo byłoby leżeć półżywy jakieś 3 dni marszu od najbliższej cywilizacji). Po drugie - nawet jeśli się niczym nie zdążę zarazić, to znając chilijskie podejście do Covida (jak wspomniałem - bardzo restrykcyjne) zaraz nałożą na mnie kwarantannę i tyle będzie z moich planów. Osobna kwestia, że już wówczas słyszałem o praktykach wysyłania zagranicznych turystów na kwarantannę do szalenie drogich izolatek płatnych po kilkaset dolarów dziennie, bo w sumie czemu by nie.


W panice zacząłem szukać na bookingu innych miejsc noclegowych w miasteczku. Nie mogłem sobie pozwolić, żeby zostać w tym miejscu. Cudem udało mi się coś znaleźć (jak wspomniałem - szczyt sezonu) i ku memu zaskoczeniu, kierownictwo pierwotnie wybranego hostelu zwróciło mi pieniądze, które już zapłaciłem za nocleg. Swoją drogą szalenie mili właściciele i cudowny hostel, o czym może jeszcze kiedyś.


Całe to zamieszanie sprawiło, że straciłem cenne 2 godziny, bo musiałem się przenieść ze wszystkimi rzeczami w nowe miejsce. Zegar tykał, a ja wciąż nie miałem namiotu, jedzenia i kartusza gazowego. Dość powiedzieć, że kartusz udało mi się kupić rzutem na taśmę, 2 minuty przed zamknięciem sklepu, gdy ochroniarz już nie chciał mnie wpuścić. Łamany hiszpański i oczy kota ze Shreka zmiękczyły jednak jego serce.


Przy okazji wypożyczania namiotu zapytałem o kilka praktycznych wskazówek dotyczących tego trekkingu. Z tych najważniejszych, które zapamiętałem:


  1. Mieć 2 komplety ubrań - jeden na trekking, a drugi na pobyt na polu namiotowym. Utrzymywać ten drugi suchy za wszelką cenę. Nawet jeśli w trakcie trekkingu zmokniemy, następnego ranka ubieramy na wymarsz rzeczy mokre, a nie suchy komplet. Suchy komplet jest niezbędny do przebywania na kempingu, gdzie spędza się w sumie większą część doby i siedzenie bez ruchu w mokrym to proszenie się o konkretne wyziębienie organizmu. Gdy się łazi, ciuchy schną na nas ze względu na ciepło wytwarzane przez ciało. Zresztą, jak mówił mi gość, jeśli na szlaku będzie słońce, w suszeniu pomoże słońce, jeśli będzie wiało, to patagoński wiatr jest bardzo suchy i też potrafi pięknie zadziałać, a jeśli będzie deszcz, to i tak będę mokry, więc jeden c⁎⁎j xD

  2. Kupić grube worki na śmieci i pakować w nie osobno rzeczy do trekkingu, osobno na kemping i osobno na inne kategorie rzeczy (elektronika, żywność itd.). Wszystko trzymać w workach. Górskie ulewy będą miały w d⁎⁎ie nasze przeciwdeszczowe pokrowce (jeśli wcześniej nie porwie ich wiatr) i dobiorą się do wnętrza plecaka. Worki foliowe nie przemokną.

  3. Opakowania po żywności albo trzymać hermetycznie zamknięte, albo wieszać nocą na drzewie. Na pewno nie trzymać w namiocie, bo myszy są obecne na wielu polach namiotowych i wiedzione zapachem przegryzą dziurę w namiocie (co nie byłoby tanią przygodą).

  4. Rozbijać namiot z głową - ustawiając go tak, by jego niższa i węższa strona ustawiona była w stronę z której wieje wiatr (nie wypożyczali tam zwykłych iglo, tylko namioty o specjalnej konstrukcji). Niby oczywiste, ale gość podkreślał, że jest to ważne. Jeśli wiałoby tak, jak potrafi tam wiać, a namiot nie byłby ustawiony właściwą stroną, poszycie mogłoby ulec poszarpaniu (no i game over).

  5. Wziąć więcej żarcia niż początkowo planowałem. Co prawda zakładałem, że da się na polach namiotowych kupić coś w tamtejszych sklepikach, ale gość powiedział "nigdy nie ma pewności, czy starczy dla wszystkich chętnych, a ostatnie czego chcesz po solidnej wyrypie, to zasypiać na głodniaka". 


Tak więc kupiłem żarcie, które nieznośnie obciążyło mój plecak o kilka kilogramów (niestety nie dało się tam już kupić liofilizatów), przerzuciłem rzeczy nieprzydatne na trekking do małego plecaka, który zostawiłem w depozycie w nowym hostelu i kolejnego ranka, pełen ekscytacji, wsiadłem do autokaru jadącego w stronę jedynego, na tamten moment, celu mojej wyprawy - Torres del Paine.


#podroze #chile #patagonia #polacorojo


PS. Kurde, potwornie długie te wpisy, mimo że i tak przycinam na kontekście i anegdotach. No ale jednocześnie odkryłem, że spisywanie tego daje mi frajdę i będzie pamiątką na przyszłość, gdy już pamięć zwietrzeje. Kto wie, może nawet kiedyś machnę z tego jakąś mini prelekcję z pokazem zdjęć.

baf08e97-af86-4888-ad13-97d289cd54b4
Sniffer

@vcl dzięki za słowa wsparcia!

Today

@Sniffer Worki na ciuchy to patent, którego nauczyła mnie mama. Nie potrafię bez worków podróżować nawet ciuchy w walizce w worki pakuje bo mam skrzywioną psyche, że coś zamoknie pisz dużo i więcej bo bardzo ciekawe!

Sniffer

@Today mama zawsze ma rację


Dzięki wielkie!

Zaloguj się aby komentować

Hej Tomki, hej Tosie!


Dziś historia #polacorojo z Punta Arenas - bardzo krótka. Nie rozpisuję się, bo spędziłem w tym największym mieście dalekiego chiliskiego południa zaledwie kilka godzin w drodze z Santiago de Chile do Puerto Natales. Piszę "największe miasto", choć mi zdawało się ledwie małą, senną mieściną. Zdziwiłem się więc czytając dziś, że mieszka tam ponad 100 tysięcy osób.


Kiedyś było to niezwykle istotne miasto portowe, skąd załogi statków przygotowywały się do trudnej przeprawy wokół przylądka Horn w stronę Europy, ale po budowie Kanału Panamskiego sytuacja oczywiście mocno się zmieniła i znaczenie miasta spadło.


W Punta Arenas wylądowałem pod wieczór, a jako że nie funkcjonował tam Uber, szukałem kogoś do współdzielenia kosztów taksówki w stronę centrum miasta. Szukałem kogoś o niemiejscowych rysach i udało mi się zgadać z pewnym Włochem, który nazajutrz miał lecieć na Antarktydę, czego cholernie mu zazdrościłem (no właśnie, Punta Arenas jest jednym z punktów startowych do odwiedzenia wiecznie zmarzniętego, siódmego kontynentu). Będąc we dwójkę można założyć, że koszt na osobę będzie dwukrotnie mniejszy, prawda? Należy jednak temu dopomóc. W tym celu najpierw podszedłem do taksówkarza w pojedynkę i po poznaniu ceny (zgodnej z tym, o czym czytałem wcześniej na grupach facebookowych dotyczących Chile) powiedziałem, że jest nas dwóch i że rozumiem, że cena się nie zmienia. Taksówkarz roześmiał się i potwierdził.


Pomyślicie - no a czemu niby cena miałaby być inna? Pozwólcie, że dokończę. Taksówkarz kazał nam chwilę poczekać, po czym po 3 minutach wrócił z jakąś kobieciną, wyglądającą na ewidentnie miejscową - okazała się być trzecią pasażerką. Gdy wysiadła jako pierwsza, Włoch mówi do mnie - Ty, zauważyłem, że ona zapłaciła dokładnie tyle, ile my płacimy za nas 2. Co w sumie faktycznie dziwne, że jako lokals została potraktowana gorzej niż 2 gringos.


W skromnym hostelu (ciemnawo, brak ogrzewania - grube kołdry na piętrowych łóżkach, nieheblowane deski jako podłoga) poznałem kilku viajeros, czyli podróżnych takich jak ja. Długo nie pogadaliśmy, bo wcześnie rano trzeba było wstawać na autokar do Puerto Natales, ale fajnie było poznać trochę historii czy planów innych osób przy kieliszku (a raczej szklance) czerwonego chilijskiego wina w przystępnej cenie.


Niedziela, 7 rano. Idę opustoszałymi uliczkami zaspanego miasteczka w stronę dworca. W ciągu 20 minut marszu zauważyłem może 2 samochody przejeżdżające w oddali. Zatrzymuję się na chwilę i podziwiam linię brzegową miasta z jednego z pagórków, które porosły domostwa i poprzecinały ulice (stąd właśnie załączone zdjęcie).


Nagle jak coś nie zatrąbi wściekle! Obracam się zaskoczony tym nagłym atakiem na moje błony bębenkowe i moim oczom ukazuje się stary, wiśniowo-rdzawy pickup, a za jego kierownicą pomarszczona staruszka w maseczce, wygrażająca mi rękoma i pokazująca, bym i ja zasłonił usta i nie roznosił zarazy. Rozglądam się, by ocenić ilu żywotom zagrażam swym nieodpowiedzialnym zachowaniem. Pół kilometra dalej widzę mewę w locie. Tak, to pewnie o nią chodzi.


W sumie zapomniałem o tym napisać wcześniej, ale w Santiago też ludzie chodzili w maseczkach dość tłumnie - nawet w ogrodach i parkach. W Polsce wówczas już mało kto się tym przejmował, ale Chile jeszcze dość poważnie podchodziło do obostrzeń i mniej niż 5% ludzi widziałem bez masek w miejscach publicznych.


To tyle na dziś! Pisać dalej? Czy dać se siana?


#podroze #chile #patagonia #polacorojo


PS. W komentarzu daję jeszcze małą fotograficzną zagadkę dla chętnych.

47f0353c-784a-4769-9bbb-b44afbf5c8f6
Sniffer

@Analnydestruktor wciąż nie, ale pod pewnym względem dobrze myślisz. Dodam więc, że taka konstrukcja stoi przed każdym domem

tentego

@Sniffer chciało by się powiedzieć, że nie jak na pocztę to na paczki, ale w sumie to to samo, a innych pomysłów mi brak ¯\_(ツ)_/¯

Sniffer

Zagadka już rozwiązana w komentarzach do innego wpisu - konstrukcja służy do wstawiania tam śmieci - a konkretniej worków ze śmieciami. Są to więc trochę dziwaczne i średnio moim zdaniem praktyczne "kubły na śmieci". Piszę "kubły" a nie "kosze", bo kosze są do użytku publicznego, a kubły prywatnego

Zaloguj się aby komentować

Hej Tomki, hej Tosie!


Kolejny wolny dzień, a więc szansa na kolejny wpis z cyklu #polacorojo


Wczoraj opisywałem perypetie z dostaniem się do samolotu do Chile. W końcu udało się i oto wylądowałem. Oczywiście wciąż stres, bo nie wiedzialem, czy na pewno wszystko pójdzie dobrze. Akurat przez Amerykę Południową przetaczała się kolejna fala Covida, więc dość skrupulatnie podchodzili do wszystkich regulacji. A ja miałem praktycznie przeterminowany o kilka godzin test Covidowy (o czym pisałem ostatnio). W dodatku liczba formalności, które trzeba było przejść przed wylotem była na tyle duża, że serio obawiałem się, czy wszystko dobrze zrobiłem i czy będę w stanie się dogadać jakoś, gdyby były problemy. Aha, wspominałem, że w ogóle nie znałem hiszpańskiego? XD


Szczęśliwie na granicy poszło ok, w dogadaniu się pomogły mi też dwie Chilijki, które poznałem dzień wcześniej w związku z opóźnionym lotem. Miałem więc już tylko udać się na kwarantannę do czasu uzyskania kolejnego testu Covidowego (wówczas obowiązkowe na granicy dla wszystkich, na koszt państwa). 


Cebula we mnie silna, więc oczywiście zgadałem się z jedną z tych Chilijek, żeby współdzielić Ubera. Ona jednak stwierdziła, że lepiej normalną taksówką zamówioną na lotnisku przy stoisku. Tu już włączył mi się stresik mały, bo Uber to Uber - wiem ile zapłacę ostatecznie. Dodatkowo cena, którą usłyszeliśmy przy stoisku była wyższa niż za Ubera. No ale nie powiem teraz lasce - dobra stara, turlaj dropsa, jadę sam


Zaryzykowałem - dobra, jedziemy. W końcu to mój przystanek miał być pierwszy, więc w razie czego to laska będzie się kłócić z taksiarzem, czemu policzył drożej niż było mówione na stoisku. 


Wsiadamy, jedziemy i nagle z rozmowy potrafię wywnioskować, że jednak najpierw odstawiamy ją, a na końcu mnie (bo ona się spieszy), mimo że oznacza to wydłużenie trasy o 20 minut (moja miejscówka była praktycznie po drodze do jej domu). No to już w ogóle się pocę, że bankowo mnie ten taksiarz wyrucha. Jeśli nie dosłownie, gdzieś w ciemnym zaułku, to na kwotę za kurs. 


Proszę laskę, by się upewniła, czy na pewno kwota wyniesie tyle, ile było mówione zanim wsiedliśmy do samochodu, bo to jednak dalej niż taksiarz sądził. Ona pyta i potwierdza. Dodatkowo mówi - no przecież płaciłam z góry kartą, więc spoko


Eh... - myślę sobie - życia dziewczyno nie znasz, wysiądziesz, a gość na pewno na końcu wykorzysta głupiego gringo, który po hiszpańsku ani be ani me. Właściwie pogodziłem się z faktem, że kurs będzie znacznie droższy niż zakładałem.


No i dojeżdżamy. Ja już morda skwaszona, bo wiem co się wydarzy. Wyciągam plecak z bagażnika i słyszę jego głos "Hola señor!". 


Zaczyna się. 


Ciągnie dalej po angielsku - Proszę uważać gdzie pan trzyma paszport, lepiej go zawsze mieć na oku - pokazując na mój paszport w bocznej kieszonce plecaka.


Miłego dnia - znów słyszę jego głos.


Pikaczufejs.jpg


Jak to?! To wszystko? Nie zostanę wyruchany? A ja już d⁎⁎a nasmarowana XD


No i szok stał się faktem. Miły taksówkarz, który nie skasował turysty więcej niż powinien, mimo że mógł, bo jechał dalej niż początkowo dostał zlecenie. Dziwne. Ale tym że trzeba się mieć na baczności i nie ufać NIKOMU, przekonałem się jednak jeszcze tego samego dnia.


Po dotarciu do hostelu nastąpił długi czas oczekiwania na wyniki testu, po których mógłbym już legalnie wyjść na miasto, a przede wszystkim kupić bilety lotnicze w stronę Patagonii (nie było sensu robić tego wcześniej, bo jeśli test wypadłby mi pozytywny, musiałbym spędzić dodatkowy tydzień w Santiago). No i czekałem tak do wieczora, odświeżając stronę z wynikami co kilka minut. W końcu jest - negatyw! Za⁎⁎⁎⁎ście! Naprędce kupuję bilet lotniczy do Punta Arenas, bookuję hostel tamże i zbieram się do wyjścia na miasto, w celu wypicia pierwszego chilijskiego piwa. Mimo podekscytowania pamiętam, żeby wyjąć z plecaka podręcznego co cenniejsze rzeczy, bo jednak może niezbyt mądrze po zmroku w Ameryce Południowej mieć zbyt wiele przy sobie.


No i wchodzę do pierwszego sklepu. Piwo jest, ale bezalkoholowe. W kolejnym to samo. W końcu dowiaduję się, że alkohol można kupić wyłącznie w sklepach monopolowych. Widzę jeden na Google Maps niedaleko mnie. Podchodząc w tamtą stronę widzę z daleka, że jakaś grupka ludzi odbiera butelki z alkoholem przez szczeliny w kracie broniącej dostępu do sklepu. Spoglądam na zegarek - cholera, 5 minut po 22 - najwyraźniej już zamknęli. No to idę w inną stronę. I tak łażę i łażę. Chodzę ulicami wśród lokalsów, starając się mieć oczy dookoła głowy. Kiedyś w Amsterdamie ktoś wyjął mi z kieszeni spodni 80 EUR i nawet tego nie poczułem, więc staram się być czujny. Po blisko godzinie łażenia dwie starsze kobiety zaczepiają mnie, pokazują palcami na moje plecy i starają się coś powiedzieć. Nie wiem o co chodzi, uśmiecham się zakłopotany i po kilku krokach ściągam plecak. Wszystkie kieszenie otwarte :(


K⁎⁎wa, ledwie godzinę jestem na ulicy, a już mnie ojebali jak dziecko, nawet nie wiem kiedy. No trudno, miałem w plecaku chyba tylko słuchawki, nowiutkiego powerbanka i jakieś pierdoły. Zaglądam do środka, a tam... Nie, nie nasrane, choć to mniej by mnie zdziwiło. Patrzę, a tam wszystko jest - słuchawki, powerbank, inne pierdoły. Nic nie zginęło. Myślę sobie, o c⁎⁎j chodzi? Złodziej otworzył, zajrzał, pomyślał "e, samo gówno" i poszedł dalej?


Pamiętacie fragment, w którym pisałem, by nie ufać nikomu? No więc najwyraźniej w tym bitewnym szale, jak wychodziłem z hostelu, uprzednio wyciągając cenne rzeczy z plecaka, zapomniałem pozamykać kieszeni XD Tak to jest, gdy człowiek chce napić się piwka XD.


Najlepsze jest to, że jak wracałem już do hostelu (zahaczając po drodze o fajny pub), przechodziłem koło tego monopolowego, co go widziałem na początku - a tu znowu ludzie robią zakupy przez zamkniętą kratę. Codokurwy.jpg


No więc później się nauczyłem, że wszystkie monopolowe tak działają - jest sklep, ale nie wejdziesz do środka, tylko wszystkie towary podają ci przez kratę XD


No i tak minął pierwszy dzień w Chile. Kolejnego poranka wlazłem sobie na Cerro San Cristobal, skąd rozpościera się niebrzydki widok na całe Santiago i majaczące na jego tle góry. Nie zdążyłem na sam wschód słońca, bo trochę pokręciłem drogę, ale i tak fajnie było się przejść. Choć w sumie sam spacer mało ciekawy tylko na samym szczycie tego wzniesienia były ze 2 miejsca, z których było cokolwiek widać - wcześniej wszystko przesłaniały drzewa.


Czy mogę coś więcej napisać o Santiago de Chile? No nie wiem. Jak dla mnie nie było to ciekawe miasto. Owszem, jest tam najwyższy budynek Ameryki Południowej, skąd można podziwiać zachód słońca, jest może kilka innych ładnych miejsc, które jednak nie zapadły mi w pamięć i praktycznie ich nie fotografowałem. Plaza de Armas - punkt centralny Santiago (a jak się później przekonałem - plac o takiej nazwie jest centrum olbrzymiej części miast i miasteczek Ameryki Południowej) też bez szału. Miejsce bardzo tłoczne, głośne, brudne, z mnóstwem wszelakiej maści imigrantów (Chile jest o ile wiem najdostatniejszyn krajem Ameryki Południowej), bezdomnych i narkomanów. Nie czułem się tam zbyt swobodnie, więc strzeliłem może jedną fotkę "z biodra".


Santiago nie zachwyciło, ale dla mnie celem była Patagonia, więc właściwie to tylko czekałem, aż tylko będę mógł wsiąść w samolot i lecieć na dalekie południe. O Punta Arenas w następnym, znacznie krótszym (obiecuję!) wpisie.


#podroze #chile #santiagodechile #polacorojo


PS. OK, jest jeszcze jedno miejsce godne zobaczenia w Santiago - Bahai Temple. Jako, że odwiedziłem tę świątynię dopiero na koniec chilijskiej przygody, a ten wpis jest już i tak za długi, napiszę o tym kiedy indziej

a9959f66-d9af-4400-adfb-e1dfd5ecd466
5146288c-0312-487f-a1d4-81c210624166
9eb3ee5e-79ff-46a6-92a7-56156cade8ef
78ee1c49-5f9a-4135-b4f5-f0c1e4c56817
Sniffer

@bojowonastawionaowca bardzo dziękuję za miłe słowa. Trochę mam obawy, czy wpisy nie są zbyt rozwlekłe i zbyt bogate w anegdoty, zamiast skupiać się na konkretach

Sniffer

@Gnojokok Najważniejsze, że jesteś cały i masz też piękne wspomnienia!


A komentując dodatkowo - to, że ja miałem szczęście, nie oznacza że wszędzie jest milusio. Mam wrażenie, że Chile było znacznie bardziej cywilizowane pod tym względem niż np. Peru, o Rio de Janeiro nie wspominając.

bojowonastawionaowca

@Sniffer Anegdoty w takich tekstach muszą być! Jakbym chciał przeczytać tylko co jest do zobaczenia w Chile, to mam od tego google

Zaloguj się aby komentować

Zmotywowany nieco przez @bojowonastawionaowca oraz @Ramirezvaca opiszę może w kilku wpisach moją wyprawę do Ameryki Południowej. 


Oznaczę je sobie tagiem #polacorojo, choć nie wiem czy to cokolwiek da czy nie, bo chyba trzeba mieć jakąś tam rangę na swój własny tag? No nie wiem. W sumie nieważne. A czemu #polacorojo? O tym w jednym z przyszłych wpisów (o ile dożyję lub ktokolwiek będzie czytał). 


Skąd pomysł na Amerykę Południową - ano poza Antarktydą był to ostatni kontynent, na którym nie postawiłem stopy, a dodatkowo jest tam Patagonia. Nie muszę chyba wspominać, że kocham góry? 


Tak więc mając do dyspozycji kilka miesięcy wolnego pomyślałem sobie - a co mi tam, polecę sobie do Patagonii. A potem się zobaczy. To był właściwie mój pierwszy taki prawdziwy backpacking i podróż bez konkretnego planu, więc wyjście ze strefy komfortu mocno (zwłaszcza, że zazwyczaj bardzo lubiłem mieć wszystko zaplanowane). 


Bilet kupiłem w jedną stronę. Bo nie wiedziałem jeszcze kiedy będę wracał i skąd. Było mi wszystko jedno. Oczywiście w takiej sytuacji ciężko o tanie bilety, ale to mnie akurat za bardzo nie interesowało. Realizowałem swoje wielkie marzenie, więc koszty były drugorzędne. 


Zastanawiałem się pomiędzy lotem do Buenos Aires, a Santiago de Chile, bo chciałem obejrzeć zarówno argentyńską, jak i chilijską stronę Patagonii. Akurat kosztowo bardziej pasowało Santiago, więc bilet kupiony i zaczęło się przygotowywanie. Choć może o przygotowaniach i pakowaniu kiedy indziej. Przejdę może po prostu do opisu pierwszego etapu podróży. 


Dolecieć do Santiago to prosta sprawa. Z Polski do Berlina Flixbusem, z Berlina lot do Frankturtu, skąd lecimy do Houston i potem już do samego Santiago. Wygodne, niezbyt długie przesiadki, Lufthansa + United Airlines - co może pójść nie tak? Ano może. We Frankfurcie okazało się, że samolot do Houston będzie opóźniony przez fakt, że w Houston kilka godzin temu była burza. A samolot, którym miałem lecieć do Houston, najpierw musiał z tego Houston przylecieć, żeby zapakować moje dupsko na pokład i wrócić do Ju-es-ej. 


Stało się jasne, że mogę nie zdążyć na przesiadkę do Santiago. No i nie zdążyłem, bo zabrakło może pół godziny. A następny lot za 24h. No ale zgodnie z unijną dyrektywą przynajmniej zwrócą za opóźnienie powyżej 6h, prawda? Prawda? [amidala.jpg]. 


No gówno prawda. Byłem pewien swojego, bo nawet obsługa lotniska mówiła, że będzie się to kwalifikować na zwrot 600 EUR. Ale United było innego zdania. I nawet Airhelp po pół roku ogarniania tematu okazał się bezradny. 


Tak więc straciłem całą dobę nie mogąc zrobić nic sensownego. Wraz z innymi pasażerami dostaliśmy gratis noc w hotelu pod lotniskiem i jakiś mały bon na żarcie. Tyle. W dodatku hotel był taki se (mimo że któraś z większych sieciówek) i niektórzy goście chwilę po zameldowaniu wrócili na dół zwrócić klucze, burknęli "bugs on bed" i ruszyli szukać innego hotelu na własną rękę. Mój pokój szczęśliwie okazał się być bez pluskiew :) 


Następnego dnia udałem się na gównośniadanko do typowej amerykańskiej knajpy ze śniadaniami - uwieczniłem ją na zdjęciu, tak jak i menu. No i jednak żałowałem, że nie wybrałem Subway'a, bo śniadanie było obrzydliwe - cholernie tłuste i bez smaku. Musiałem zapijać lurowatą kawą z dzbanka, żeby w ogóle to przełknąć. Zawsze jednak jakieś wspomnienie


Po śniadanku trzeba było się wymeldować z pokoju i by nie ryzykować spóźnienia na wieczorny lot - wrócić na lotnisko (jazda do centrum Houston mijała się z celem). Jednym z powodów było też to, że ze względu na opóźnienie 24h na lotnisku mogli nagle stwierdzić, że mój test Covidowy już jest nieważny i nie wlecę do Chile. Wolałem się więc upewnić, że wszystko gra. 


No i z ciekawostek - obsługa weryfikowała ten mój test i stwierdziła, że wszystko jest ok, bo w momencie wejścia na pokład wciąż nie miną 72h od chwili przeprowadzenia testu (a to było warunkiem podróży). Z tym, że nie uwzględnili stref czasowych XDDDD Tak więc mi się upiekło, bo fizycznie te 72h były już przekroczone - po prostu nie podumali, że spojrzenie na datę i godzinę wykonania testu oraz dodanie 3 dni nie jest równoznaczne z faktycznym upływem czasu Stwierdziłem, że nie będę ich już wyprowadzał z błędu xD


I tak oto, po pewnych potknięciach, wsiadłem do samolotu, który następnego ranka lądował w Santiago de Chile. Ale o tym może w następnym wpisie. 


#podroze #patagonia #chile #polacorojo

9a2aa83b-fc67-4598-bd69-47c97b919722
ac1ffcec-d69d-465e-aaea-b8d3d59026a0
Kaa_Pii

Nie przejmuj się małym odbiorem Twojego tekstu, jest świetny i zapewne gdyby nie dzisiejszy problem z Hejto miałbys o wiele większe zainteresowanie wpisem, obserwuje i czekam na więcej!

Sniffer

@MuojemuKotu nie ma reguły - ja po prostu miałem pecha. Lecąc jakieś 3 miesiące później do Buenos z Polski, odrzuciłem opcję przez Hiszpanię, bo nie wychodziła optymalnie. Czyli trzeba zrobić swój własny research przed wylotem, bo sytuacja zmienia się dynamicznie.


Mały hint - jeśli byłby to bilet w jedną stronę, warto sprawdzić opcję przelotu przez Cancun lub Punta Cana. Bilety do tych kurortów bywają dość tanie, na miejscu można sobie z 2 dni posiedzieć na plaży i ruszać dalej już innym lotem. Bardzo wiele osób wracających z Ameryki Południowej do Europy leciało właśnie przez jeden z tych 2 kurortów

Sniffer

@Kaa_Pii Bardzo dziękuję za miłe słowa! Nawet jeśli będzie tylko tych kilka grzmotów na wpis, to postaram się dodawać coś raz na jakiś czas. Miłej niedzieli!

Zaloguj się aby komentować

Hej Tomki i Tosie,


Po prawie 11 latach z kontem na wypoku, mimo głównie tam lurkowałem, pomyślałem że może warto dodać choć mini cegiełkę do nowej, rozkwitającej społeczności hejto.


Nie wiedziałem czym się tu ciekawym podzielić. Z pomocą przyszedł mi Google Photos przypominając co robiłem dokładnie rok temu, 21 stycznia 2022. No i może nikogo to nie zainteresuje, ale żyję nadzieją, że przynajmniej nikt mnie tu od normików ani oskarków nie wyzwie.


Na zdjęciu lodowiec Grey w parku Torres del Paine po chilijskiej stronie Patagonii. Choć najbardziej znane z tego parku są ikoniczne "wieże" Base Las Torres, to na mnie osobiście największe wrażenie zrobił właśnie ten lodowiec. Miałem okazję widzieć już lodowce wcześniej, jednak były one zdecydowanie mniejsze i wielokrotnie mniej imponujące. Spójrzcie tylko na to morze lodu ciągnące się aż po horyzont. Gdy tylko ukazało się to moim oczom, porzuciłem wcześniejsze plany szybkiego dostania się do kolejnego miejsca campingowego. Łącznie z 3 godziny podziwiałem poranne słońce stopniowo oświetlające coraz większe połacie lodowego kolosa. Piękne to były chwile, nie zapomnę ich nigdy.


Ogólnie bardzo miło wspominam ten 130 kilometrowy tygodniowy trekking w Torres del Paine. Pierwszy raz się na coś takiego porwałem i okazało się, że wcale a wcale nie jest to wyzwanie. Za⁎⁎⁎⁎ście oczyszczająca podróż, tym bardziej że szedłem sobie sam, a jaki zjebany bym nie był, okazało się że doceniam swoje własne towarzystwo. A no i na szlaku i na campingach mimo introwertyzmu poznaje się bardzo fajnych ludzi


Gdyby kogokolwiek cokolwiek interesowało, dawajcie pytania. A jeśli nie, to też spoko - po prostu odpuszczę sobie pisanie Miłego dnia!


#podroze #gory #trekking #patagonia #chile

7cb9f7a5-fa18-4b2f-806e-08fb8fe9ed80
Ramirezvaca

@Sniffer Ja i tak chodzę z namiotem wiec kasę ogarnę :) Napewno nie bedzie nudno jak w Arabii Saudyjskiej 😀

Sniffer

@Ramirezvaca ło panie, to widzę że solidny z ciebie globtroter, a nie taka popierdółka jak ja


Pomyśl przy okazji o Argentynie - tam jest trochę bardziej dziko, wyraźnie taniej, a też absolutnie przepięknie

Ramirezvaca

@Sniffer no to pomysł na 2024 juz mam teraz poluje na tanie bikety do Argentyny Dzięki Tomku za inspiracje.

Zaloguj się aby komentować

Piorunować czy Grzmocić?


Jakie określenie pasuje lepiej do hejtowego plusowania?


Mi osobiście bardziej podchodzi wersja druga - krótsza, rozkosznie rubaszna. A wam dziubaski drogie?

Piorunować czy Grzmocić?

27 Głosów

Zaloguj się aby komentować

Poprzednia