Hej Tomki, hej Tosie!
Kolejny wolny dzień, a więc szansa na kolejny wpis z cyklu #polacorojo
Wczoraj opisywałem perypetie z dostaniem się do samolotu do Chile. W końcu udało się i oto wylądowałem. Oczywiście wciąż stres, bo nie wiedzialem, czy na pewno wszystko pójdzie dobrze. Akurat przez Amerykę Południową przetaczała się kolejna fala Covida, więc dość skrupulatnie podchodzili do wszystkich regulacji. A ja miałem praktycznie przeterminowany o kilka godzin test Covidowy (o czym pisałem ostatnio). W dodatku liczba formalności, które trzeba było przejść przed wylotem była na tyle duża, że serio obawiałem się, czy wszystko dobrze zrobiłem i czy będę w stanie się dogadać jakoś, gdyby były problemy. Aha, wspominałem, że w ogóle nie znałem hiszpańskiego? XD
Szczęśliwie na granicy poszło ok, w dogadaniu się pomogły mi też dwie Chilijki, które poznałem dzień wcześniej w związku z opóźnionym lotem. Miałem więc już tylko udać się na kwarantannę do czasu uzyskania kolejnego testu Covidowego (wówczas obowiązkowe na granicy dla wszystkich, na koszt państwa). 
Cebula we mnie silna, więc oczywiście zgadałem się z jedną z tych Chilijek, żeby współdzielić Ubera. Ona jednak stwierdziła, że lepiej normalną taksówką zamówioną na lotnisku przy stoisku. Tu już włączył mi się stresik mały, bo Uber to Uber - wiem ile zapłacę ostatecznie. Dodatkowo cena, którą usłyszeliśmy przy stoisku była wyższa niż za Ubera. No ale nie powiem teraz lasce - dobra stara, turlaj dropsa, jadę sam
Zaryzykowałem - dobra, jedziemy. W końcu to mój przystanek miał być pierwszy, więc w razie czego to laska będzie się kłócić z taksiarzem, czemu policzył drożej niż było mówione na stoisku. 
Wsiadamy, jedziemy i nagle z rozmowy potrafię wywnioskować, że jednak najpierw odstawiamy ją, a na końcu mnie (bo ona się spieszy), mimo że oznacza to wydłużenie trasy o 20 minut (moja miejscówka była praktycznie po drodze do jej domu). No to już w ogóle się pocę, że bankowo mnie ten taksiarz wyrucha. Jeśli nie dosłownie, gdzieś w ciemnym zaułku, to na kwotę za kurs. 
Proszę laskę, by się upewniła, czy na pewno kwota wyniesie tyle, ile było mówione zanim wsiedliśmy do samochodu, bo to jednak dalej niż taksiarz sądził. Ona pyta i potwierdza. Dodatkowo mówi - no przecież płaciłam z góry kartą, więc spoko
Eh... - myślę sobie - życia dziewczyno nie znasz, wysiądziesz, a gość na pewno na końcu wykorzysta głupiego gringo, który po hiszpańsku ani be ani me. Właściwie pogodziłem się z faktem, że kurs będzie znacznie droższy niż zakładałem.
No i dojeżdżamy. Ja już morda skwaszona, bo wiem co się wydarzy. Wyciągam plecak z bagażnika i słyszę jego głos "Hola señor!". 
Zaczyna się. 
Ciągnie dalej po angielsku - Proszę uważać gdzie pan trzyma paszport, lepiej go zawsze mieć na oku - pokazując na mój paszport w bocznej kieszonce plecaka.
Miłego dnia - znów słyszę jego głos.
Pikaczufejs.jpg
Jak to?! To wszystko? Nie zostanę wyruchany? A ja już dupa nasmarowana XD
No i szok stał się faktem. Miły taksówkarz, który nie skasował turysty więcej niż powinien, mimo że mógł, bo jechał dalej niż początkowo dostał zlecenie. Dziwne. Ale tym że trzeba się mieć na baczności i nie ufać NIKOMU, przekonałem się jednak jeszcze tego samego dnia.
Po dotarciu do hostelu nastąpił długi czas oczekiwania na wyniki testu, po których mógłbym już legalnie wyjść na miasto, a przede wszystkim kupić bilety lotnicze w stronę Patagonii (nie było sensu robić tego wcześniej, bo jeśli test wypadłby mi pozytywny, musiałbym spędzić dodatkowy tydzień w Santiago). No i czekałem tak do wieczora, odświeżając stronę z wynikami co kilka minut. W końcu jest - negatyw! Zajebiście! Naprędce kupuję bilet lotniczy do Punta Arenas, bookuję hostel tamże i zbieram się do wyjścia na miasto, w celu wypicia pierwszego chilijskiego piwa. Mimo podekscytowania pamiętam, żeby wyjąć z plecaka podręcznego co cenniejsze rzeczy, bo jednak może niezbyt mądrze po zmroku w Ameryce Południowej mieć zbyt wiele przy sobie.
No i wchodzę do pierwszego sklepu. Piwo jest, ale bezalkoholowe. W kolejnym to samo. W końcu dowiaduję się, że alkohol można kupić wyłącznie w sklepach monopolowych. Widzę jeden na Google Maps niedaleko mnie. Podchodząc w tamtą stronę widzę z daleka, że jakaś grupka ludzi odbiera butelki z alkoholem przez szczeliny w kracie broniącej dostępu do sklepu. Spoglądam na zegarek - cholera, 5 minut po 22 - najwyraźniej już zamknęli. No to idę w inną stronę. I tak łażę i łażę. Chodzę ulicami wśród lokalsów, starając się mieć oczy dookoła głowy. Kiedyś w Amsterdamie ktoś wyjął mi z kieszeni spodni 80 EUR i nawet tego nie poczułem, więc staram się być czujny. Po blisko godzinie łażenia dwie starsze kobiety zaczepiają mnie, pokazują palcami na moje plecy i starają się coś powiedzieć. Nie wiem o co chodzi, uśmiecham się zakłopotany i po kilku krokach ściągam plecak. Wszystkie kieszenie otwarte :(
Kurwa, ledwie godzinę jestem na ulicy, a już mnie ojebali jak dziecko, nawet nie wiem kiedy. No trudno, miałem w plecaku chyba tylko słuchawki, nowiutkiego powerbanka i jakieś pierdoły. Zaglądam do środka, a tam... Nie, nie nasrane, choć to mniej by mnie zdziwiło. Patrzę, a tam wszystko jest - słuchawki, powerbank, inne pierdoły. Nic nie zginęło. Myślę sobie, o chuj chodzi? Złodziej otworzył, zajrzał, pomyślał "e, samo gówno" i poszedł dalej?
Pamiętacie fragment, w którym pisałem, by nie ufać nikomu? No więc najwyraźniej w tym bitewnym szale, jak wychodziłem z hostelu, uprzednio wyciągając cenne rzeczy z plecaka, zapomniałem pozamykać kieszeni XD Tak to jest, gdy człowiek chce napić się piwka XD.
Najlepsze jest to, że jak wracałem już do hostelu (zahaczając po drodze o fajny pub), przechodziłem koło tego monopolowego, co go widziałem na początku - a tu znowu ludzie robią zakupy przez zamkniętą kratę. Codokurwy.jpg
No więc później się nauczyłem, że wszystkie monopolowe tak działają - jest sklep, ale nie wejdziesz do środka, tylko wszystkie towary podają ci przez kratę XD
No i tak minął pierwszy dzień w Chile. Kolejnego poranka wlazłem sobie na Cerro San Cristobal, skąd rozpościera się niebrzydki widok na całe Santiago i majaczące na jego tle góry. Nie zdążyłem na sam wschód słońca, bo trochę pokręciłem drogę, ale i tak fajnie było się przejść. Choć w sumie sam spacer mało ciekawy tylko na samym szczycie tego wzniesienia były ze 2 miejsca, z których było cokolwiek widać - wcześniej wszystko przesłaniały drzewa.
Czy mogę coś więcej napisać o Santiago de Chile? No nie wiem. Jak dla mnie nie było to ciekawe miasto. Owszem, jest tam najwyższy budynek Ameryki Południowej, skąd można podziwiać zachód słońca, jest może kilka innych ładnych miejsc, które jednak nie zapadły mi w pamięć i praktycznie ich nie fotografowałem. Plaza de Armas - punkt centralny Santiago (a jak się później przekonałem - plac o takiej nazwie jest centrum olbrzymiej części miast i miasteczek Ameryki Południowej) też bez szału. Miejsce bardzo tłoczne, głośne, brudne, z mnóstwem wszelakiej maści imigrantów (Chile jest o ile wiem najdostatniejszyn krajem Ameryki Południowej), bezdomnych i narkomanów. Nie czułem się tam zbyt swobodnie, więc strzeliłem może jedną fotkę "z biodra".
Santiago nie zachwyciło, ale dla mnie celem była Patagonia, więc właściwie to tylko czekałem, aż tylko będę mógł wsiąść w samolot i lecieć na dalekie południe. O Punta Arenas w następnym, znacznie krótszym (obiecuję!) wpisie.
#podroze #chile #santiagodechile #polacorojo
PS. OK, jest jeszcze jedno miejsce godne zobaczenia w Santiago - Bahai Temple. Jako, że odwiedziłem tę świątynię dopiero na koniec chilijskiej przygody, a ten wpis jest już i tak za długi, napiszę o tym kiedy indziej
a9959f66-d9af-4400-adfb-e1dfd5ecd466
5146288c-0312-487f-a1d4-81c210624166
9eb3ee5e-79ff-46a6-92a7-56156cade8ef
78ee1c49-5f9a-4135-b4f5-f0c1e4c56817
bojowonastawionaowca

@Sniffer A mówiłeś, że nie dasz rady opisać swojej podróży Świetny tekst, świetnie się czytało

Gnojokok

@Sniffer Jeszcze kilka lat przed covidem byłem w Kolumbii i Peru (w trójstyku w Amazonii gdzie spotykają się granice Kolumbii, Peru i Brazylii). Taksiarz w Bogocie ojebał mnie na kasę a potem jak chodziłem po mieście to wyskoczył na mnie typ z kosą. Straciłem kartę, telefon, aparat i trochę kasy ale wyszedłem bez szwanku. Ale co zobaczyłem zwłaszcza w Amazonii tego nie zapomnę do końca życia. Pewnie jeszcze kiedyś wrócę na ten kontynent

438c3d64-9865-4484-a6bf-684e6f8a2c4a
eff979a1-6d18-4064-afbb-37c320d2a651
bb96b80c-15ae-43f2-b56b-850bef2c0614
Sniffer

@bojowonastawionaowca bardzo dziękuję za miłe słowa. Trochę mam obawy, czy wpisy nie są zbyt rozwlekłe i zbyt bogate w anegdoty, zamiast skupiać się na konkretach

Sniffer

@Gnojokok Najważniejsze, że jesteś cały i masz też piękne wspomnienia!


A komentując dodatkowo - to, że ja miałem szczęście, nie oznacza że wszędzie jest milusio. Mam wrażenie, że Chile było znacznie bardziej cywilizowane pod tym względem niż np. Peru, o Rio de Janeiro nie wspominając.

bojowonastawionaowca

@Sniffer Anegdoty w takich tekstach muszą być! Jakbym chciał przeczytać tylko co jest do zobaczenia w Chile, to mam od tego google

Zaloguj się aby komentować