Żyjemy w micie szczęśliwego dzieciństwa. Idealizujemy rodziców. Prawda wychodzi na jaw, gdy życie staje się zbyt trudne, a codzienność nas przerasta. O tym, jak nas obciążają przekonania zbudowane w przeszłości i brak poczucia bezpieczeństwa, który buduje się w dzieciństwie, mówi psycholog dr Anna Rita Verardo.

Newsweek Psychologia: Dlaczego dzieciństwo jest takie ważne?
– Ponieważ do 12. roku życia nasz mózg rozwija się najintensywniej. Tworzą się modele zachowań, powstają przekonania, które będą potem nami zarządzać. Powstaje model więzi – skrypt odpowiedzialny za bliskość i sposób regulacji emocji, czyli coś, co sprawi, że w przyszłości ukoimy swój ból, niepokój, lęki albo od nich uciekniemy i zachowamy się autodestrukcyjnie, popadając w uzależnienia. W tym czasie buduje się zaufanie do świata i ludzi, kształtuje samoocena. Już po półtorarocznych dzieciach widać, jak rodzice je do siebie przywiązali – czy dali bezpieczeństwo, czy pozostawili z brakiem, mimo fizycznej obecności. Od tego wszystkiego zależy, jak sobie potem poradzimy z życiem.

Ludzie, nawet ci z dużymi problemami, mówią, że mieli szczęśliwe i bezpieczne dzieciństwo. Jednocześnie mają kłopot, żeby przypomnieć sobie cokolwiek z tego okresu, jakby go wcale nie mieli.
– Szczęśliwe dzieciństwo bywa deklaracją, konstruktem i nie oznacza ona wcale, że było bezpieczne. Oznacza miłe wspomnienia, takie jak zabawa, żarty w szkole, kolonie – to wszystko, co dotyczy odkrywania nowych rzeczy, eksploracji. Tak zazwyczaj mówią ludzie z unikowym stylem więzi, którzy nie pozwalają sobie na wspomnienia. Występuje u nich niespójność między pamięcią epizodyczną a semantyczną. Przeważa część mózgu odpowiedzialna za racjonalność, ale jest kłopot z przeżywaniem emocji. W tym pozabezpiecznym modelu część afektywna mózgu zostaje zredukowana. Taki dorosły, pytany o dzieciństwo, nie opowie, że się bał, czuł słaby, porzucony, bezradny. Będzie np. somatyzował – miał regularne migreny, problemy gastryczne, zaburzenia rytmu serca, nadciśnienie.

Czym jest model więzi?
– W internecie można znaleźć eksperyment pokazujący, jak niespełna dwuletnie maluchy reagują na sytuację, gdy matka, która się z nim bawi, nagle wychodzi, a w pokoju zostaje obca osoba. Bezpiecznie przywiązane bawią się chętnie, a kiedy pojawi się matka, cieszą się na jej widok. Lękowo-ambiwalentne płaczą i odpychają matkę, choć początkowo do niej lgną. Unikowe bawią się dalej, a kiedy matka wraca, nie reagują na nią. Reakcje dzieci zależą od tego, jak rodzice opiekują się dzieckiem, jak na nie reagują, ile czasu z nim spędzają.

Jeśli matka nie odpowiada na potrzeby dziecka albo nie ma jej fizycznie, to dziecko doświadcza traumy?
– Bezpieczeństwo mogą dać też inni – nianie, babcie, ojcowie – ci, którzy zajmują się dziećmi. Jeśli jest ktoś, kto pozwala poczuć się bezpiecznie – przytula, kołysze, uśmiecha się – uczy, że świat jest bezpieczny. Jeśli go zabraknie, bo matka nie jest gotowa na rodzicielstwo czy ma depresję albo inne zaburzenia psychiczne, albo maluch trafia do domu dziecka, w jego doświadczeniu zapisuje się traumatyczne doświadczenie porzucenia – tzw. trauma przywiązaniowa. Jednak wbrew pozorom większość ludzi ma bezpieczny model więzi. Tyle że „bezpieczny” nie oznacza, że nie ma żadnych traumatycznych przeżyć.

Zazwyczaj człowiek zapytany o to, czy miał w dzieciństwie traumę, odpowiada, że nie, bo był czysto ubrany, miał kanapki do szkoły, a mama czekała z obiadem.
– Jednak zapytany konkretnie, co rodzic robił, kiedy dziecko stłukło sobie kolano i płakało, powie, że rodzic zamiast go przytulić i pozwolić się wypłakać, krzyczał, że jest niezdarą, wmawiał mu, że sam sobie jest winien, bo nie uważał. Albo bagatelizował, mówiąc: „do wesela się zagoi”. Mógł też odwracać uwagę dziecka od bólu, mówiąc, że przeleciał ptaszek, przebiegł kotek. Takim odcinaniem od bólu popycha się dziecko w kierunku samowystarczalności. Wtedy, jako dorosły, będzie uważał, że sam sobie poradzi ze wszystkim, więc po co mu inni ludzie? Paradoks polega na tym, że dzieci czują się opuszczone, ale nie uświadamiają sobie tego. Mają szkołę, środowisko rówieśników, zainteresowania, sporty – stąd iluzja dobrego dzieciństwa. Problem wyjdzie w dorosłym życiu, kiedy okaże się, że nie są w stanie stworzyć z nikim relacji – związku, przyjaźni, zdrowej zależności w pracy. Bo jeśli nie nauczono dzieciaka przeżywać uczuć, tej dziecięcej rozpaczy dotyczącej stłuczonego kolana, bólu, smutku, złości, w dorosłości też nie będzie umiało ich przeżywać ani nazywać. W konsekwencji nie pozna swoich potrzeb, nie będzie wiedziało, kim jest. Bez tego trudno o dobre życie.

Okazuje się, że traumatyczne dla dziecka są sytuacje, które z perspektywy dorosłego wydają się normalne.
– Pamiętam pacjentkę, która w przekonaniu, że mama była troskliwa, opowiedziała, że jako sześciolatka miała gorączkę i wymiotowała. Była noc i bała się ją obudzić. Odważyła się, kiedy już nie dawała sobie rady, ale czuła się winna, że zjadła coś niedobrego. Gdy przyjechało pogotowie, okazało się, że to zapalenie wyrostka. Po operacji bardzo bolał ją szef. Patrzyła na mamę siedzącą obok na krześle, ale znowu bała się poprosić ją o pomoc. Odciągając swoją uwagę od bólu, gryzła się w wargi, zadając sobie kolejny. Wiedziała, że jak obudzi mamę, to usłyszy: „jak ja się bardzo muszę dla ciebie poświęcać”, „z tobą są same problemy”. W terapii okazało się, że jej mama, będąc dzieckiem, straciła swoją mamę. I teraz córka w roli matki powtarza swojej sześcioletniej córce, że musi być samodzielna, bo jej też może zabraknąć. Rodzina to system wielopokoleniowy. Tak działa transmisja traumy.

Ciekawe, że traumatyczne mogą być doświadczenia, które dzieci zdobywają w ramach wychowawczej normy. To może być zniszczenie dzieciństwa przez nadmierne obciążanie starszego dziecka odpowiedzialnością za młodsze rodzeństwo albo bycie „rycerzem mamusi” w sytuacji, gdy nie ma ojca lub jest wycofany emocjonalnie.
– To może dziać się jeszcze bardziej niewinnie, gdy np. rodzic widzi, że dziecko złamało rękę, samo wpada w panikę i histeryzuje, zamiast dać wsparcie, utulić i uspokoić. To „przerażający przerażony”. W takiej relacji dziecko szybo uczy się przejmować odpowiedzialność za rodzica i martwi się tym, co poczuje rodzic. A jeśli nie musi, nie mówi, co się stało, bo boi się o jego samopoczucie, o to, że przysporzy mu cierpienia. W każdej sytuacji, gdy dziecko stara się być odpowiedzialne za rodzica, mamy odwrócone przywiązanie. Kobiety w przyszłości miewają problemy z płodnością. Nie miały czasu, żeby być dziećmi, więc nie mają, żeby być rodzicem. A w relacji z partnerem opiekują się nim, nie zostawiając miejsca dla siebie, traktują ich trochę jak dzieci. Niezależnie od płci ludzie, którzy doświadczyli odwrócenia ról, stają się wybawcami i opiekunami innego dorosłego człowieka. To zwykle dramatyczne, dysfunkcjonalne relacje. Jeśli z jakichś powodów nie udaje im się „uratować” tego partnera, to wpadają w poczucie winy albo szybko zaczynają się czuć ofiarami związku, mając poczucie, że są wykorzystani. To ludzie, którzy mówią: „nie mogę zostawić swojej żony, bo ma depresję” albo: „nie porzucę męża, bo się zabije”.

Są zdarzenia, które mogłyby się wydawać bez znaczenia, a są zaniedbywaniem dziecka. To unieważnianie, pomniejszanie, dystansowanie – sprawianie, że staje się niewidoczne.
– Kiedy małe dziecko przychodzi w nocy do łóżka rodziców zapłakane i chce utulenia, a słyszy: „wynoś się do swojego pokoju”, „skończ z tą histerią”, to jest zaniedbanie. Polega ono na tym, że rodzic jest obecny fizycznie, ale nie zwraca uwagi na dziecko, bo jest zaabsorbowany swoimi sprawami i wykazuje emocjonalną absencję. Podobnie, gdy dziecko chce coś opowiedzieć, a rodzic krzyczy: „co ty ode mnie chcesz!”. Może też występować inna odmiana zaniedbania – rodzic stwarza presję: „bądź najlepszy”, „dlaczego czwórka nie piątka, stać cię na więcej”. To przekaz: jesteś wartościowy tylko wtedy, gdy dajesz dużo z siebie, musisz zasłużyć na uwagę i miłość. Dziecku zostają w ten sposób wbudowane przekonania na przyszłość: „jestem nic nie wart”, „nie dam sobie rady”, „jestem sam i tak musi być”, „jestem słaby i bezradny”, „nic mi się nie uda”. Powoduje to nieadaptacyjne zachowania. Z takimi zasobami nie jest łatwo radzić sobie z życiem.

Ponad 70 proc. Polaków uważa, że „klaps dawany z miłością” jest wychowawczy. Albo: „skoro byłem bity i wyrosłem na porządnego człowieka, to i moje dziecko wyrośnie”. Wciąż pokutuje u nas przemocowy model wychowania.
– Tak myślących pytam, czy kiedy byli dziećmi, też tak myśleli. I ci z pozabezpiecznym stylem przywiązania mówią często, że owszem, już wtedy wiedzieli, że to dla ich dobra, ale podczas stymulacji EMDR ujawniają się prawdziwe odczucia.

Po latach nawet czują ból w tych miejscach na ciele, po których byli bici.
– Bicie dziecka to przemoc, a przemoc to traumatyczne doświadczenie. Badania kliniczne mówią, że nie ma ono walorów wychowawczych ani edukacyjnych. Jeśli bije ktoś, komu dziecko ufa, kogo kocha i uznaje za autorytet, to znaczy, że ignoruje jego potrzeby, odpycha od siebie – krzywdzi. Klapsem pomaga sobie rodzic, który sam nie jest nauczony regulowania emocji i reguluje, wyładowując się na dziecku.

Ludzie przychodzą zwykle na terapię z problemem, który pozornie nie jest powiązany z przyczyną ich stanu. Dopiero po nitce można dojść do kłębka – na przykład do traumy opuszczenia.
– Stworzono nawet listę doświadczeń dziecięcych, które są predyktorem chorób psychicznych, depresji, lęków. Wśród nich jest doświadczenie bycia wychowywanym przez jednego rodzica, bez znaczenia, czy to był rozwód, czy śmierć. Jest tam uzależnienie rodzica, depresja, zaburzenia emocjonalne, pobyt w więzieniu, przemoc fizyczna, w tym seksualna i psychiczna, bieda. To, jak radzimy sobie z trudnymi zdarzeniami dziś, zależy od tego, co przeżyliśmy w pierwszych latach życia.

To jest jak ze śniegową kulą? Rozpędza się, rośnie i w końcu powoduje katastrofę?
– Trafiła do mnie pacjentka, którą napadnięto na ulicy. Po kilku miesiącach od zdarzenia nie mogła spać, jeść, wychodzić z domu, unikała bliskich. Miała PTSD. Pytam, jakie ma na swój temat przekonanie w związku z tym zdarzeniem i jak bardzo jej ono przeszkadza w życiu. Była przekonana, że jest słaba i właśnie ta słabość przeszkadzała jej najbardziej. A przecież napad to sytuacja, w której człowiek ma prawo nie mieć siły, żeby się obronić, być słaby. Dopytana wyznała, że w jej domu rodzinnym nikt nie pozwalał sobie na słabość. Nie wolno było okazywać emocji, żalić się, skarżyć, narzekać. Kiedy wyłamywała się z tego drylu, stawała się czarną owcą. Trwała w modelu, że trzeba być zawsze uśmiechniętym, odważnym, pokonującym przeszkody.

Czyli za jej PTSD wywołanym napaścią, podczas której jej życie było zagrożone, tzw. dużą traumą, stała mała trauma – te relacyjne doświadczenia związane z zaniedbaniem emocji dziecka?
– Z jakichś powodów jedni ludzie integrują te trudne traumatyczne wydarzenia jak napaść, wypadek czy kataklizm. Ich mózg je przetwarza, znajdując dla nich miejsce. Inni mają zaburzenia potraumatyczne – PTSD, czyli problem z przetworzeniem, bo czegoś już było za dużo. EMDR jest wyjątkowo skuteczny w leczeniu tego zaburzenia, bo desensytyzuje, czyli odczula i pomaga w przetwarzaniu, czyli sprawia, że przestaje ono przeszkadzać. Z drugiej strony, pokazuje, jakie przekonania utrudniają nam życie. W EMDR łączymy symptom, np. złe samopoczucie pacjenta z wydarzeniami i tym, co sprawia, że się ono pojawiło. Symptom łączymy ze wspomnieniem doświadczenia i przetwarzamy je.

W klasycznej terapii używamy tylko słów, w EMDR głównie stymulacji bilateralnej, czyli wodzimy dłonią przed oczami pacjenta, a on za nią podąża. Ruch gałek ocznych wspomaga synchronizację półkul i sprawia, że nieprzetworzone wydarzenie, które źle się zapisało, przetwarza się. Wtedy przestaje przeszkadzać?
– Półkule synchronizują się, integrują „rozrzucone”, „źle zapisane” wspomnienia. Po każdym secie, czyli tym machaniu dłonią, pacjent mówi, co się dzieje, co mu się przypomina, jak się czuje. To jedyna metoda, w której sam przepracowuje zdarzenie i nie jest ono indukowane przez terapeutę. EMDR – jak powiedział psycholog Van der Kolk – to jedyna terapia, w której nie ma terroru słów.

Ludzie często zniechęcają się do terapii właśnie z tego powodu – nie chcą „grzebać się w dzieciństwie”, a w EMDR można, ale nie trzeba. Można się czasem obyć bez tego dzieciństwa.
– Przychodzi taki moment, że pacjent sam widzi połączenie między tym, co mu się przytrafiło niedawno, a jego dzieciństwem. I sam decyduje, żeby wrócić do przeszłości, przywołując trudne wspomnienia.

Wszystko można przeżyć oprócz własnej śmierci?
– Jeśli człowiek przeżył traumę, to jest też w stanie ją przetworzyć. Można to porównać do innej czynności fizjologicznej: jemy, trawimy, wydalamy. Ale czasami zdarza się coś, czego nie jesteśmy w stanie strawić. Czymś takim jest wydarzenie traumatyczne.

Mówi się przecież: „zapomnij i żyj dalej”. Tak się nie da?
– Nieprzetworzona trauma przypomina nam o sobie silnie i często. Odtwarza się w podobnych sytuacjach, przypominają nam o niej zdarzenia, obrazy, zapachy. Męczy ciało somatycznymi reakcjami – wtedy chorujemy. Nie chodzi o to, żeby zapomnieć, tylko odkopać – zdesensytyzować i poukładać na nowo to wydarzenie. Znaleźć dla niego miejsce i myśleć o nim, kiedy chcemy, bez przymusu odtwarzania tego bólu. Jeśli uda się traumę przetworzyć, to pamięć o wydarzeniu stanie się częścią naszej historii, a nie natrętnie powracającą przeszłością, która nami zarządza. Traumy to bolesne zdarzenia, które pomagają nam się rozwijać.

Joanna Drosio-Czaplińska, psycholog, terapeuta EMDR. Zajmuje się życiowymi kryzysami, szczególnie tymi związanymi ze stratą – rozstaniem, żałobą, niepłodnością. Prowadzi warsztaty i wykłady psychoedukacyjne. Autorka książki „Jestem tatą!” – wywiadów z 12 mężczyznami o tym, jak doświadczają swojego ojcostwa. Współtworzy Centrum Rozwoju Psychologicznego „Nasza Strefa”.

Dr Anna Rita Verardo – włoska psycholog, terapeuta i trener EMDR, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny i systemowy, członek Komisji Europejskiej EMDR ds. dzieci i młodzieży. Pracowała m.in. z ofiarami katastrofy statku Costa Concordia. Prowadzi prywatną praktykę w Rzymie, szkoli i superwizuje europejskich terapeutów EMDR. Jest współautorką książki o tym, jak wspierać dziecko po śmierci rodzica „Ciebie już nie ma, a mnie jest smutno i źle”.

EMDR* – Eye Movement Desensitization and Reprocesing, czyli „odwrażliwianie za pomocą ruchu gałek ocznych”, to metoda, która powstała na początku lat 90. Stworzyła ją amerykańska psycholog Francine Shapiro. Odkryła, że stymulacja gałek ocznych, czyli przesuwanie dłoni przed oczami pacjenta, który podąża wzrokiem za ruchem ręki, powoduje obniżenie poziomu lęku u ludzi, którzy przeżyli traumę. Metoda rozwija się dynamicznie dzięki neuronauce i wiedzy dotyczącej wydarzeń traumatycznych wpływających na pracę mózgu. Metodą EMDR pracuje się również z dziećmi w sytuacjach okołorozwodowych, gdy doświadczyły przemocy, po śmierci jednego z rodziców lub rodzica w depresji albo nałogu. Metoda sprawdza się w pracy z rodzinami adopcyjnymi.

Źródło: newsweek.pl
Znalezione na stronie: https://m.facebook.com/story.php?story\_fbid=2794360350821372&id=1425988187658602

#psychologia #emdr #trauma #uzaleznienia #traumawczesnodziecieca
Jarem

@koniecswiata

Bardzo ciekawy tekst :)

5tgbnhy6

bardzo ciekawy artykuł, dużo informacji w pigułce

TheLikatesy

@koniecswiata niestety wiele ludzi nie zdaje sobie sprawy jak łatwo ztraumatyzować dziecko. Powiedzą, przecież taki bąbelek 15 miesięcy to nic nie pamięta itd. Te traumy zostają, owszem dziecko nie pamięta co i dlaczego - ale mechanizmy już zadziałały.

Jarem

@TheLikatesy

Jestem fanem stwierdzenia, że to nie jest kwestia czy "zepsujesz" swoje dziecko. Tylko jak bardzo :P

koniecswiata

@TheLikatesy Dokładnie tak, dziecko mające 15 miesięcy nie ma jeszcze rozwiniętych ośrodków w mózgu odpowiedzialnych za pamięć. Ale ma coś takiego jak "pamięć emocjonalną", są to bardzo stare ewolucyjnie struktury, które działają "w tle" i często nie mamy do nich świadomego dostępu, co powoduje później problemy w życiu. Oczywiście jest to duże uproszczenie co napisałam.

splash545

@koniecswiata Bardzo ciekawy temat. To całe EMDR brzmi jak jakaś magia, nigdy bym się nie spodziewał, że coś takiego może pomóc.


Artykuł skłonił mnie do przemyśleń na temat własnych traum z dzieciństwa, spowodowanych rozwodem rodziców - ciągle krzyki, poczucie bezradności i strachu o to, że rodzice właśnie się rozwiodą.

Później z rozwodu wynikło moje wycofanie w szkole podstawowej - przez pewien czas byłem dręczony przez to w szkole, nie potrafiłem się postawić, byłem łatwym celem.

Wycofanie i lęk społeczny skutecznie wyleczyłem przy pomocy alkoholu w szkole średniej.

Do dziś pamiętam jak byłem na jednej z pierwszych imprez i to, że się bałem co ludzie o mnie pomyślą jak powiem coś nie tak. Bałem się, że zostanę wyśmiany, poniżony. W tym momencie przetłumaczyłem sobie, że ludzie zachowują się dziwnie i śmiesznie pod wpływem alkoholu. Wystarczyło więc, że się napije, a jak powiem coś co się innym nie spodoba będę mógł zrzucić na to, że byłem pijany.

Okazało się, że nikt mnie nie wyśmiał i wszyscy mnie bardzo polubili. I tak od imprezy do imprezy z wycofanego, wystraszonego dzieciaka, stałem się jedną z popularniejszych osób w klasie.

Potem z tego wynika mój późniejszy alkoholizm, który przekształca się z powodów praktycznych w uzależnienie od marihuany - mogłem bez obaw jeździć samochodem z samego rana, po wieczornym jaraniu.

Marihuana pozwoliła odcinać się od trudnych emocji ale za to wpędziła mnie znów w lęki i dała mi zespół amotywacyjny.

Okresowo zespół amotywacyjny zacząłem leczyć się amfetaminą, jednak w tym przejaranym mózgu zostało mi na tyle pomyślunku, żeby bać się tej używki i w konsekwencji nie uzależnić się.

Teraz w końcu udało mi się poukładać w głowie i nie mam już problemów z emocjami i wynikającymi z tych problemów nałogami.

Ciekawe, bo przez pół swojego życia wydawało mi się, że imprezowałem, a tak naprawdę podświadomie szukałem pomocy. Byłem ćpuńskim psychiatrą dosyć trafnie dobierającym sobie leki(drugs) do własnych problemów.


Tak naprawdę to wiele osób, które poznałem w swoim życiu: ćpunów, dilerów, kiboli, sterydziarzy; przy bliższym poznaniu praktycznie za każdym razem okazywały się osobami wrażliwymi, po przejściach, radzących sobie z życiem w taki sposób jaki potrafili, czyli ostatecznie prowadzący do autodestrukcji. Prawie zawsze wynikało to z nieumiejętność radzenia sobie z własnymi emocjami. Innych sposobów nie znali, a takie były łatwe i dostępne pod ręką.


Wracając jeszcze do traum z dzieciństwa. Przez ciągłe kłótnie i krzyki w moim dzieciństwie bałem się zawsze sytuacji konfliktowych. Najbardziej przerażały mnie właśnie kłótnie. Mniej przerażała mnie walka na pięści, niż jakbym miał z kimś przez dłuższy czas wymieniać zdanie.

W końcu jakoś nauczyłem się dyskutować, ale robiłem to tylko kiedy było to absolutnie konieczne. Będąc w związku jeśli chodziło o jakieś drobnostki, wolałem odpuścić niż się kłócić, przerażało mnie to mocno. Przy własnym zdaniu obstawałem tylko przy kluczowych kwestiach.

Teraz przez praktykę stoicką już się nie boję takich sytuacji i nieraz czuję się świetnie jak kłócę się z żoną i nie czuję lęku. Przy kilku takich sytuacjach myślałem, że się zaraz zacznę śmiać albo płakać ze szczęścia, że się nie boję. Jednak też nie pozwalam sobie na aż taką radość z powodu kłótni, bo to nie po stoicku i dlatego, bo mogłoby to doprowadzić do niepotrzebnych konfliktów małżeńskich.

Teraz tutaj na hejto dalej uczę się dyskutować i tego, żeby nie czuć lęku z powodu odmiennego zdania. Udaje mi się to świetnie.

Takie uzewnętrznianie się też jest jakaś formą terapii/rozwoju


Ogólnie bardzo ciekawe dla mnie tematy i musiałem się powstrzymywać, żeby nie strzelić tu referatu na 15 stron xd

Mam teraz motywację, żeby opisać sobie na spokojnie moje wspomnienia z młodości. Wiedząc teraz skąd jakie moje zachowanie wynikały, a także osób z którymi się przecinałem. I tak już tu odbiegłem znacząco od tematu artykułu, ale co tam.

Dzięki za ten artykuł, który skłonił mnie do takich refleksji

koniecswiata

@splash545  Dziękuję że się tym dzielisz, być może to będzie zachętą do refleksji dla innych. Bardzo Ci współczuję takich trudnych przeżyć i cieszę się, że miałeś siłę, żeby się z tego wyrwać. Naprawdę jest mi przykro że Cię to spotkało i przykro mi też, że to jest doświadczenie wielu ludzi. Wszyscy jesteśmy trochę "poharatani" i próbujemy się w tym jakoś odnaleźć, żyć najlepiej jak potrafimy. Cieszę się, że ten artykuł Ci pomógł, jest to dla mnie zachętą, żeby dzielić się z Wami tym co uda mi się gdzieś wyczytać, wygrzebać, a co było dla mnie również pomocne.

splash545

@koniecswiata Faktycznie było to dla mnie wtedy trudne. Ja już dawno to zaakceptowałem i nie mam z tym żadnego problemu. Udało mi się moją przeszłość zaakceptować szybciej niż znaleźć sobie jakieś wyjście z tej sytuacji.

Tak naprawdę nic nie jest jednoznaczne. Nie uważam mojej trudnej przyszłości jako całościowo złej, bo była też ciekawa. A mi też jakoś się udawało radzić, nigdy się nie poddałem. Radzenie to mogło skończyć się grobie lub więzieniu, albo kończąc jako ktoś bez perspektyw; dlatego dobrze, że znalazłem sobie w końcu jakaś dobrą drogę

Też poznałem mnóstwo fajnych wartościowych ludzi, choć z problemami. Poznałem swoją żonę i udało mi się stworzyć z nią dobry związek. Udawało mi się w jakiś sposób utrzymywać swoje nałogi na jakimś "rozsądnym" poziomie, żeby móc normalnie funkcjonować w społeczeństwie i się nie stoczyć. Być może to, że żyłem źle okaże się dla mnie trampoliną. Nie sądzę, żebym był teraz tak zmotywowany na samorozwój i żeby nie tracić żadnego dnia gdyby nie to wszystko.


Dziękuję za miłe słowa Bardzo się cieszę, że mój komentarz motywuje Cię do szukania i dzielenia się tego typu artykułami, czy przemyśleniami. Rób tak dalej, a nawet częściej. Zawsze z chęcią poczytam i może się podzielę następnymi przemyśleniami

bizonsky

A ja się dla odmiany nie zgodzę. Rodzice czasem zajebali mi klapsa albo pasem przez pośladki i to zajebiście mocno. Może pewnych rzeczy bym się inaczej nie nauczył, bo zdarzało się to tylko przy nagminnym popełnianiu tych samych błędów. Nie twierdzę też że to dobra metoda wychowawcza, ale starzy też byli tylko ludźmi dla których wychowanie dziecka było czymś nowym i jak każda nowa rzecz wymagająca od nas pełnego zaangażowania musiało być na jakimś etapie w końcu frustrujące.

I ogólnie chodzi mi nie o to by takie zachowania usprawiedliwiać, ale o to że mnie nie straumatyzowaly. Rozumiem z czego i jakich słabości wynikały i może dzięki temu nie popełnię niektorych ich drobnych błędów. Gdzie summa summarum starych mam mega super i może t z by tacy nie byli jak by nie przepracowali pewnych rzeczy "na produkcji"

splash545

@bizonsky Myślę, że akurat takie zapieprzenie pasem za złe zachowanie, może nie jest czymś aż takim złym. Faktycznie są lepsze metody wychowawcze, ale jeśli poza tym rodzice dawali radę, to chyba nie było jakoś traumatyczne czego jesteś dowodem.

Uważam też, że jeśli nasi rodzice przez swoje nieudolne próby wychowawcze faktycznie nas straumatyzowli, nie jest to powód, żeby zwalać całą winę na rodziców i może się jeszcze na nich za to obrażać. Tak jak piszesz każdy jest tylko człowiekiem i poza przypadkami kiedy rodzic świadomie krzywdził swoje dziecko, to nie ma co mieć wyrzutów do rodziców o błędy wychowawcze.

koniecswiata

@bizonsky @splash545 Przemoc w jakiejkolwiek formie jest zawsze zła. Zawsze. Rodzice bijący dzieci robią to, bo nie potrafią sami regulować swoich emocji. Niemowlę jak się rodzi to wiele z ośrodków jego mózgu jest jeszcze nierozwiniętych, i będzie się rozwijać przez wiele, wiele lat. Dla przykładu te najbardziej "ucywilizowane" ośrodki jak np. kora nowa odpowiadającą m.in. za planowanie, myślenie abstrakcyjne nie jest jeszcze w pełni rozwinięta nawet w wieku nastoletnim. Dzieci po prostu nie są w stanie przewidzieć wszystkich konsekwencji swoich czynów, nie potrafią planować, są bardziej impulsywne i to nie wynika z ich złośliwości, tylko z tego, że ich mózg nie jest w pełni ukształtowany i wielu rzeczy musi się nauczyć. I tak, dziecku trzeba powtarzać do skutku, jeżeli popełnia jakiś błąd.

Dziecko powinno mieć oparcie w rodzicu, powinno postrzegać relację z rodzicem jako bezpieczną, jako "przystań" gdzie znajdzie pomoc w razie jakiejś niebezpieczniej sytuacji. Podnoszenie ręki na dziecko sprawia, że na tej relacji pojawia się rysa, ona nie jest bezpieczna, no bo jak może być skoro w każdej chwili rodzic może zrobić coś, co sprawi ból? Dziecko traci wtedy kontakt ze sobą i poczucie własnej wartości, ponieważ jest zależne od rodzica, więc jak rodzic się złości, to nie myśli o tym, że rodzic miał zły dzień, albo stracił cierpliwość, albo że nie umie regulować swoich emocji - nie, dziecko pomyśli, że to ono jest złe i coś z nim jest nie tak, skoro rodzic tak zareagował.

I oczywiście nie twierdzę tutaj, że każdy klaps jest traumą (choć może być), nie twierdzę również, że istnieją idealni rodzice, którzy nigdy nie stracą panowania nad sobą i nie twierdzę że bycie rodzicem jest łatwe. Rodzice nie są winni, ale są odpowiedzialni za swoje błędy. Ale przemoc, czy to w formie klapsa, czy krzyku, wyzwisk jest zawsze zła.

splash545

@koniecswiata Oczywiście nie pochwalam przemocy w żadnej formie. Zgadzam się z tym co napisałaś. Sam osobiście przez całe dzieciństwo dostałem jeden raz klapsa od mamy. Były za to popełnione inne błędy wychowawcze wobec mnie i nie mam za to żalu do rodziców.

976497

@koniecswiata Pieprzenie głupot przewrażliwionej paniusi i wrzucanie wszystkich do jednego wora, aby pasowali do schematu, że zdrowy może być tylko ten, kto spełnia jakieś określone kryteria. Gdzie w tym ludzka różnorodność?

Jednak może być tak, że pomimo niespełniania wielu kryteriów można znaleźć swoje miejsce na przykład w izolacji od innych, pomimo tego, że wmawia się to, że człowiek jest zwierzęciem stadnym i nie może żyć w osobności, jak inne zwierzęta (a właśnie, że może!).

koniecswiata

@976497 Jeżeli Ty wiesz lepiej, to ja nie będę Cię przekonywać. Po co miałabym to robić?

976497

@koniecswiata 

> Jeżeli Ty wiesz lepiej, to ja nie będę Cię przekonywać. Po co miałabym to robić?


Zadając takie pytanie sugerujesz, że nie chcesz nikogo do niczego przekonywać, tylko bezwzględnie wymagać podporządkowania.

Dorzucam jeszcze, że widocznie samemu trzeba stać się bezwzględnym, tak jak i inni są bezwzględni wobec nas - a stąd już blisko do radykalizmu, wojen, a nie do pożądanej harmonii, spokoju.


Podkreślam jeszcze raz - ludzie różnią się od siebie, dlatego nie można wszystkich traktować jedną miarą.

976497

@koniecswiata 

> XDDDDDDD


To jest kolejne potwierdzenie bezwzględności - zamiast merytorycznych argumentów, zamiast wyprowadzania z błędu, jest obśmiewanie. W taki sposób generujesz problemy, a nie rozwiązania.

koniecswiata

@976497 Tak, tak. To ciekawe. Opowiedz mi o tym. Ja Cię wysłucham.

976497

@koniecswiata Już to okazałaś wcześniej jak bezwzględnie i arogancko traktujesz odmienne opinie, a to, co było do wskazania, jest już we wcześniejszych komentarzach.

Kolejne odpowiedzi jedynie jaskrawo potwierdzają główną uwagę.

koniecswiata

@976497 A jakbym Ci teraz napisała, że bardzo lubię z Tobą pisać i że dziękuję Ci, że zabrałeś głos, to czy to też byś wziął za oznakę mojej arogancji i bezwzględności?

976497

@koniecswiata W innym kontekście to oczywiście, że nie, ale biorąc pod uwagę wcześniejsze komentarze, byłby to tym razem przejaw wyrachowania, więc słowa w takim komentarzu utraciły swoje prawidłowe znaczenie.

Zaloguj się aby komentować