Prawdą jest, że angielski stał się językiem globalnym, ale tkwią w tym również pewne zagrożenia, zwłaszcza w obszarze nauk społecznych. To stamtąd czerpana jest bowiem znakomita większość wiedzy (a przynajmniej wskazują na to cytowania) dotyczącej Skandynawii, Bałkanów, Bliskiego i Środkowego Wschodu, Afryki Subsaharyjskiej, Azji Południowej czy Chin.
Wyjątkowo bolesnym paradoksem jest ponadto fakt, że nader często młodsze pokolenia naukowców odnosząc się do problematyki wschodniej, czyli szeroko pojmowanej przestrzeni posowieckiej, odwołuje się do opracowań anglosaskich. Sytuacja, w której polska percepcja Białorusi, Ukrainy czy państw bałtyckich kształtowana jest przez ośrodki zaatlantyckie, jest nie tylko groteskowa, ale wręcz niebezpieczna dla polskich interesów.
Nakreślony powyżej stan współistnieje z faktem, że państwo i uniwersytet nie zdołały wypracować obopólnie korzystnych instrumentów współpracy, co skutkuje jej realnym zanikiem.
Państwo nie dostrzega potrzeby wykorzystywania w swoich działaniach wiedzy eksperckiej, a więc nie chce i nie potrafi organizować jej zaplecza. Mamy do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym o charakterze perpetuum mobile. Ponieważ państwo nie zdobyło umiejętności budowania wsparcia eksperckiego, więc nie otrzymuje materiałów należytej jakości, co w jeszcze większym stopniu utwierdza decydentów o miałkości jajogłowych i braku potrzeby szukania wsparcia w uniwersytecie.
Z książki Państwo średnie - Polska. Studia i szkice tom 1
#czytajzhejto #nauka #geopolityka
@smierdakow jedną z opcji jest opieranie się na rodzimych opracowaniach, a pisanie po angielsku (lub dawanie od razu do przetłumaczenia)
o ile dobrze pamiętam w małych państwach typu bałtyckie pisze się często prace dyplomowe po angielsku, bo na sam tak mały rodzimy "rynek" naukowy się nie opłaca