Wpadły mi przy okazji 3 próbki norweskiej marki Malbrum, wszystkie stworzone przez Delphine Thierry.
Wildfire
No chyba jednak nie. Nazwa Wildfire to mi się kojarzy z pożogą, żarem, dymem i śmiercią, czyli takie klimaty bardziej przystające do Beauforta. Tymczasem Wildfire częstuje nas fajnym, bo niesłodkim przyprawowym przyjemniaczkiem, któremu najbliżej to chyba będzie do Carner Megalium. Niby nie ma cynamonu, ale połączenie goździka, gałki muszkatołowej i innych przypraw z kadzidłem tworzy kompozycję na wskroś świąteczną. Podoba mi się, nie zaprzeczam, gdyż lubię takie przyprawowe kadzidlaczki, ale grzeczne to takie, niezbyt oryginalne i niestety bez pożogi.
Psychotrope
Maślane ciasteczka z metalowej puszki, która później służy za pojemnik na przybory do szycia, podane na trudnej do zdefiniowania drzewno-żywicznej bazie. Nawet ładne, ale nudne.
Tigre du Bengale
Znów coś mi się nie zgadza, miał być tygrys-bydlak, groźny zwierz, a zamiast tego jest kuchenny kardamon a’la Cerruti 1881 Bella Notte pour Homme z tytoniem, odrobiną labdanum i pełną garścią suchego drzewno-kakaowego norlibmabolu na tle z ambrowych molekuł. Tak średnio bym powiedział.
Ogólnie to nie jest źle, ale też nic nadzwyczajnego, czy ekscytującego. Spodziewałem się jednak czegoś ambitniejszego.
“Not great, not terrible” mógłby powiedzieć towarzysz Diatłow.
#perfumy #recenzjeperfum #smrodysaradonina
