Wczoraj odbyłem drugi świąteczny spacer w #gory - ale to wyjście było lekko komiczne, bo wpadłem w zasadzkę początkującego kolekcjonera szczytów Korony Gór Polskich (którą to inicjatywę, swoją drogą zaszczepiło we mnie hejto).
Wolny dzionek, więc trzeba gdzieś wybyć. Patrzę na wykaz szczytów i proszę, całkiem niedaleko jest Czupel, najwyższy punkt Beskidu Małego. Szybkie wyszukanie na mapie turystycznej i jest. Absolutnie nie pomyślałem wtedy, że może być więcej niż jeden szczyt o tej nazwie w okolicy. Znalazłem ten zaznaczony czerwoną strzałą na załączonym obrazku. Czerwonej lampki nawet nie zaświeciło mi to, że wszystkie wkoło szczyty są wyższe niż ten oszukańczy Czupel.
Wskoczyłem w auto, zaparkowałem pod biblioteką w Straconce i wio na czerwony szlak. Po wejściu na górę, myślę sobie coś nie widać skrzynki z pieczątką, ani w sumie nawet słupka oznaczającego szczyt. Nawet trochę w krzaki powłaziłem, ale nic. Tak jakby właściwie nie istniał. No to trzeba wejść na stronkę i zobaczyć gdzie tam ta pieczątka jest. Na stronie KGP normalnie pokazany piękny słup, skrzynka i nawet kopiec z kamieni, a ja stoję jak cielę i normalnie ni c⁎⁎ja tego tutaj nie ma. Ale zaraz, czemu na stronie napisali, że szczyt ma 930m, skoro na mapie jest tylko 654?
No i wtedy właśnie doznałem olśnienia. Ale nie takiego błogosławionego, towarzyszącego wielkim odkrywcom, a raczej takiego, którego doznają przygłupy, kiedy jakimś cudem zdają sobie sprawę z własnej ułomności.
No nic, trzeba było zakasać nogawki i udać się w dalszą drogę - czerwonym, potem niebieskim, na jeden słuszny Czupel, który oznaczyłem na mapie strzałą niebieską. Następnie powrót do Straconki i z zaplanowanego na 1.5h wyjścia, zrobiła się eskapada na ponad 4h. Czy czegoś żałuję? Absolutnie niczego, zuchwale popełniłbym ten błąd ponownie. Ale tak szczerze, to kij w oko temu co te szczyty nazywał.

