Nie wiem jak to inaczej określić. Ale to była moja forma, byłem z niej naprawdę cholernie dumny.
Na początku malowanie ich w żywicy mnie wyciszało, wręcz wyłączało z rzeczywistości i nadawało pewien rękodzielniczy rytm.
Dobry podcast w tle albo dokument, pierwsza partia schnie, ja maluję drugą i pomiędzy przygotowuję trzecią, a czas dla mnie nie istnieje.
Słucham dużo muzyki i po prostu maluję.
Znikam.
To te rzadkie momenty w których potrafiłem
nie myśleć o sobie źle - w końcu coś tworzyłem, prawda? Później, gdy świecące galaktyki okazały się fundamentem sprzedaży w moim sklepie jednocześnie stały się źródłem frustracji.
A gdy frustracja łączy się z komercją i przymusem latania za ZUSem* pewna magia zaczyna znikać.
Te zdjęcia przypominają mi bardzo dobrze właśnie te dobre momenty i dalej lubię wrócić sobie do malowania galaktyk raz na jakiś czas.
#rozkminkrzaka #tworczoscwlasna #rekodzielo


A co ty tam za narkotyki uprawiasz. Chyba to marihuanen?