Z punktu widzenia Amerykanów, Europa (nie mówię o Polsce, chociaż kretyńskie wypowiedzi obecnych polskich możnowładców na temat Trumpa przed jego wygraną na pewno nie pomagają) nie jest dobrym sojusznikiem USA. Relacja między USA a Europą po II w.ś. opiera się na bardzo prostych zasadach:
USA ma negatywny bilans handlowy z Europą (importuje dużo produktów o wysokiej wartości), i zapewnia ochronę pod parasolem jądrowym NATO. W zamian Europa nie angażuje się w bliskie relacje międzynarodowe z - przede wszystkim - Rosją (i innymi krajami nieprzyjaznymi USA, np. krajami islamskimi czy teraz może Chinami).
Kolejne rządy Niemiec złamały tę umowę stając się coraz bardziej uzależnione od i zaprzyjaźnione z Rosją. Wewnętrzny PR rządów Francji od dekad opiera się na pokazywaniu tyłka USA i pierdzeniu. Po poprzedniej wygranej Trumpa rządom Europejskim już kompletnie odbiło i traktowali go per noga (pamiętacie „Angela Merkel is the leader of the free world now”?). No to teraz Amerykanie się zastanawiają, po co im to.